Dopalając się w młodym wieku jak świeca na Bożym ołtarzu,
Teresa Martin zapewniała, iż po swojej śmierci spuści na ziemię deszcz
róż – łask wyjednanych przez siebie u Boga. „Będę kradła… Dużo rzeczy w
niebie zniknie, bo je wam przyniosę…” – zapewniała z humorem. Francuska
karmelitanka stała się wielką cudotwórczynią leczącą nie tylko ludzkie
ciała, ale przede wszystkim ich dusze.
Przez całe swoje krótkie życie mała Tereska płonęła wielkim
pragnieniem przyciągnięcia wszystkich ludzi do Boga, sprawienia, by
kochając Go tak jak ona, po trudach ziemskiego pielgrzymowania docierali
do nieba. „Czuję, iż niedługo odejdę odpocząć… Czuję jednak przede
wszystkim, iż moja misja dopiero się rozpocznie. Moja misja, aby
sprawiać, iż Dobry Bóg będzie kochany tak, jak ja Go kocham, i uczyć
dusze mojej małej drogi – zapowiadała tuż przed śmiercią i dodawała:
«Jeśli Dobry Bóg spełni moje pragnienia, spędzę moje niebo na ziemi, aż
do końca świata. Tak, chcę spędzić moje niebo, czyniąc dobro na ziemi…
Nie mogę urządzić sobie radosnego święta, nie mogę odpoczywać, dopóki
będą dusze do zbawienia»”.
Spełnieniem tego pragnienia były nawrócenia, do których się
przyczyniła. Bywało, iż dokonywała tego za pomocą… fotografii, spisanej
przez siebie autobiografii pt. Dzieje duszy lub relikwii.
Pod urokiem Dziejów duszy
Aleksandra J. Granta nawróciła… książka.1 Grant był
powszechnie szanowanym, wykształconym protestanckim pastorem ze
szkockiego Edynburga. Należał do prezbiterian – duchowych uczniów Jana
Kalwina i Johna Knoxa, podejrzliwie patrzących na wszystko, co
katolickie i za herezję uważających kult Matki Bożej i Bożych świętych.
Pewnego dnia pastorowi wpadły w ręce Dzieje duszy – autobiografia
małej Tereski. Przeglądając tę książkę, szkocki pastor „został uderzony
pięknością i oryginalnością myśli w niej zawartych”. Doszedł do
wniosku, iż było to „dzieło genialne, dzieło kobiety teologa i poety
pierwszego rzędu”. Nie mogąc się powstrzymać, sięgnął po książkę po raz
drugi. Tym razem znacznie dokładniej ją przeanalizował. Powtórna lektura
– mimo iż Grant, na protestancką modłę, próbował tłumaczyć sobie, iż to
stek katolickich przesądów i niedorzeczności – umocniła tylko pierwsze
wrażenie. Wciąż widział przed sobą postać młodziutkiej świętej, a w
duszy słyszał jej głos: „W ten sposób święci kochają w Chrystusie.
Posłuchaj mnie! Wstąp na moją małą drogę, bo ona jest pewna i jest
jedyną drogą prawdziwą”1. „Pod urokiem tych słów – opowiadał
wielebny Grant – odpowiedziałem: Dobrze, Mały Kwiatku, postaram się iść
za twą radą, o ile mi w tym dopomożesz, gdyż odkąd cię poznałem, dusza
moja wzdycha do twej drogi pięknej i boskiej. Przemieniłaś moje serce”.
Stopniowo, krok po kroku protestancki pastor skłaniał się ku
katolicyzmowi. Kibicowali mu i oczywiście modlili się o to gorąco jego
katoliccy znajomi. Ale także on sam stopniowo zaczął się o to modlić.
„Moje pięćdziesięcioletnie przesądy – opowiadał później – nie pozwalały
mi modlić się, ale po krótkich usiłowaniach zdołałem się przezwyciężyć –
nie silę się na opisanie radości, jaką mi sprawiała modlitwa. Pewnego
dnia, gdy miałem właśnie odmówić pacierz, Święta rzekła do mnie:
«Dlaczego prosisz mnie, żebym się za ciebie modliła – dlaczego nie
chcesz znać i wzywać Matki Bożej?». Wtem jakby błyskawica umysł mój
oświeciła… przejrzałem i natychmiast zwróciłem się do Matki Boskiej. Od
tej chwili dusza moja przepełniona została miłością namiętną, nowo
narodzoną, miłością, która wzrosła jeszcze i stała się teraz jakoby
przepaścią…”
Aleksander Grant zaczął się modlić do Matki Bożej, ale formalnie
wciąż był przeciwnym jej kultowi protestantem. Duchowa walka z dnia na
dzień przybierała jednak na sile. Prezbiteriański pastor zaczął obawiać
się o swoje psychiczne zdrowie. Wiedział już, która droga jest
prawdziwa, ale wciąż lękał się porzucić swoje „pięćdziesięcioletnie
przesądy”. Zastanawiał się nawet, czy nie zawrócić z drogi, na którą
nieopatrznie wkroczył. W takich chwilach jednak – jak sam później
opowiadał – „Tereska przychodziła mu z pomocą”. „Z jakąż przejmującą
słodyczą odzywała się cichym głosem: «Idź w moje ślady! Moja droga jest
pewna!». I zwyciężyła! Zdecydowałem się przejść na łono Kościoła
katolickiego i ażeby przeciąć drogę napaściom nieprzyjaciela, napisałem
zaraz do moich przełożonych, iż zrywam wszelkie stosunki z Kościołem
protestanckim. Było to 9 kwietnia 1911 roku (…) Po kilku dniach nauki, w
czwartek, 20 kwietnia, zostałem przyjęty do jedynej prawdziwej
owczarni, obierając jako imię chrzestne imiona mojej niebiańskiej
wybawicielki: Franciszek Maria Teresa. Jakże uroczystą była dla mnie ta
chwila”.
Nawrócony pastor umarł kilka lat później jako gorliwy katolik w
domu rodzinnym „swojej niebiańskiej wybawicielki” we francuskim Alençon.
„W ostatnich chwilach wspierała go widzialna obecność tej, która od
czasu nawrócenia nie przestała być dla niego słodką gwiazdą prawdy” –
opisywano.
Dzieło, za pomocą którego pastor Grant został katolikiem – napisane
przez Tereskę autobiograficzne Dzieje duszy to książka ze wszech miar
niezwykła. Chyba nikt, kto ją przeczyta, nie jest w stanie przejść obok
niej obojętnie. Od ponad 100 lat zadziwia, frapuje i fascynuje. Ukazuje
możliwą dla wszystkich „małą drogę”, która może doprowadzić człowieka do
Boga i do wiecznej szczęśliwości w niebie. To głównie dzięki temu
właśnie dziełu Święta Tereska otrzymała zaszczytne miano doktora
Kościoła.
Jak niemożliwe stało się możliwe
Mała Tereska nawraca dziś także za pośrednictwem swoich relikwii.
Dzieje się tak już od ponad 100 lat. Jedno z pierwszych takich nawróceń
wydarzyło się w Kanadzie. W 1900 roku na misje do północnej Kanady
wyjechał ojciec Arsene Turquetil – francuski ksiądz ze Zgromadzenia
Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Tereny, na których miał zamiar
szerzyć Chrystusową wiarę, zamieszkiwali Eskimosi. Dwanaście lat później
oficjalnie utworzona została stała placówka misyjna w Chesterfield, a
do ojca Turquetila dołączył ojciec Leblanc. Praca szła im jednak jak po
grudzie. Eskimosi okazali się ludem obojętnym na wiarę, opornym na
religijną argumentację, wręcz „nienawracalnym”. Zakonnikom trudno było
żyć w społeczności wyśmiewającej ich przekonania i praktyki, okazującej
im nieufność i wrogość. W każdej chwili groziła im zresztą śmierć. Dwóch
misjonarzy, którzy pracowali w innej części ich terytorium, Eskimosi
zamordowali. Mało tego, odrąbali im głowy, ręce, nogi i… zjedli ich
wątroby.
Kiedy we wrześniu 1915 roku zmarł ojciec Leblanc i ojciec
Turquetil został sam, jego przełożony oznajmił mu, iż jeżeli przez
kolejny rok nie uda mu się nawrócić choć jednego Eskimosa, nierokująca
efektów misja zostanie zakończona. Do akcji wkroczyła wtedy… mała
Tereska.
Późną jesienią 1916 roku przybył do Chesterfield pewien myśliwy.
Mężczyzna przekazał oblatowi dwie koperty. Kto je wysłał? Nie wiadomo –
nadawca był nieznany. Po otwarciu kopert okazało się, iż pierwsza
przesyłka zawierała książeczkę o Świętej Teresie Mały kwiatek z Lisieux.
W drugiej znajdowała się natomiast szczypta ziemi zebrana z wieka jej
trumny.
Zdesperowany ojciec Turquetil wpadł wtedy na dość szalony pomysł.
Co zrobił? – zdania co do tego są podzielone. Jedne źródła podają, iż
po kryjomu rozrzucił ziemię na terenie misji, inne, iż niepostrzeżenie
posypał nią długie włosy Eskimosów. Niewykluczone jednak, iż zrobił i
jedno, i drugie. Czyn swój poparł żarliwą modlitwą. I wtedy stał się
cud.
W najbliższą niedzielę do kaplicy, w której zakonnik odprawiał
Mszę Świętą, przybyła, liczna grupa Eskimosów. „Nienawracalni”
oświadczyli… iż od dawna wiedzieli, iż misjonarz mówi prawdę, ale nie
chcieli go słuchać, a teraz przyszli, by… zabrał im grzechy.
Niezwykle zdumiony, ale pewnie równie uradowany ojciec Turquetil
oświadczył im wtedy, iż oczywiście może to zrobić, ale wcześniej muszą
oni spełnić pewien konieczny warunek: przyjąć chrzest święty. Eskimosi
poprosili wtedy, żeby misjonarz wyjaśnił im prawdy wiary i wskazał drogę
do nieba. Po udzieleniu Eskimosom odpowiednich nauk katechizmowych
ojciec Turquetil ochrzcił 50 osób. I tak to, co przez tyle długich lat
zdawało się absolutnie niemożliwe, stało się w końcu faktem. Dzięki
Świętej Teresce! W taki to niezwykły sposób spełniło się jej gorące
pragnienie, by „umieszczać w ziemi niewiernych chwalebny krzyż
Chrystusa”, a ona sama obwołana została patronką misji.
„Mała droga” do nieba
Kim była ta niezwykła dziewczyna? „Mała Tereska” przyszła na
świat w Alençon, we francuskiej Normandii i była najmłodszym spośród
dziewięciorga dzieci Ludwika i Zelii Martinów – głęboko wierzących
francuskich katolików. Ludwik był zegarmistrzem, Zelia – koronczarką.
Tereska miała niespełna pięć lat, kiedy Zelia zmarła na raka piersi. Po
śmierci żony Ludwik sprzedał zakład i wraz z córkami przeniósł się do
Lisieux.
Jako 10-latka Tereska zachorowała na bliżej nieokreśloną chorobę
nerwową. Wyzdrowiała wtedy za przyczyną Matki Bożej Zwycięskiej.
Cztery lata później – w noc Bożego Narodzenia 1886 roku –
przeżyła duchową przemianę. „W święto Bożego Narodzenia dobry Bóg
dokonał małego cudu. Pozwolił mi w jednej chwili dorosnąć. (…) sprawił,
że stałam się silna i odważna. (…) Źródło moich łez wyschło i odtąd
ledwie biło” – opisywała w Dziejach duszy.
Od tej chwili rozwój duchowy Tereski nabrał tempa. niedługo
odkryła w sobie powołanie do życia zakonnego. Pragnęła modlić się,
nawracać niewierzących i oddać życie za grzeszników, chciała zostać
świętą i wstąpić do karmelu.
Przezwyciężając wszelkie przeciwności, w kwietniu 1888 roku
Teresa Martin znalazła się za klasztorną klauzurą i niespełna rok
później przywdziała habit.
W klasztorze spotkała się jednak z surowością i upokorzeniami,
cierpiała fizycznie (m.in. z powodu zimna) i duchowo. Na domiar złego
jej ukochany ojciec musiał zostać zamknięty w zakładzie dla umysłowo
chorych.
W 1890 roku Tereska złożyła śluby wieczyste. Przyjęła imię Teresy
od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. W klasztorze spędziła
ostatnie dziewięć lat życia. Wypełniała je modlitwą i pracą, gorliwym
pełnieniem posług na rzecz wspólnoty. Żarliwie modliła się za kapłanów,
pomagała opiekunce nowicjatu, pisała wiersze i scenki teatralne. Na
polecenie przełożonej napisała Dzieje duszy. Zaufanie i zawierzenie
miłosiernemu Bogu, pokora i ubóstwo ducha stały się podstawą
praktykowanej przez nią „małej drogi” do Boga – drogi „duchowego
dziecięctwa”. Dążąc do świętości, postawiła na pierwszym miejscu miłość.
9 czerwca 1895 roku w uroczystość Najświętszej Trójcy złożyła
samą siebie w całopalnej ofierze miłosiernej Miłości Bożej. Rok później
zaczęła przeżywać kolejną „próbę wiary” – straciła pewność Bożej
obecności, a choćby życia wiecznego, cierpiała duchowo, przeżywając
wątpliwości wiary. Cierpienia te ofiarowała za niewierzących i
grzeszników. Tego samego roku zachorowała na gruźlicę. Zmarła w
uniesieniu 30 września 1897 roku, ze słowami „Mój Boże, kocham Cię” na
ustach i z przedziwnym, nieziemskim uśmiechem na twarzy.
Umierający kleryk
Kiedy Tereska umierała, przekonanie o jej świętości było
powszechne. Do jej oficjalnego potwierdzenia potrzebne były jednak
cudowne uzdrowienia. Na potrzeby beatyfikacji i kanonizacji
karmelitanki, z morza cudów „wyłowiono” kilka najbardziej
spektakularnych i najlepiej udokumentowanych.
Pierwszy z nich wydarzył się dziewięć lat po śmierci „małej
Tereski”. Francuz Karol Anne – kleryk z seminarium w Bayeux, chorował na
„ostrą gruźlicę z krwotokami i ranami w płucach”. Początkowo – chociaż
pluł już krwią – starał się ukrywać chorobę. Kiedy na skutek uporczywej
gorączki po roku wreszcie poszedł do lekarza, jego stan był już ciężki.
Młody człowiek był umierający – w obu płucach miał rozległe zmiany
patologiczne. Rozpoczęto wówczas odmawianie nowenny do służebnicy Bożej
Tereski z Lisieux, prosząc ją o uzdrowienie młodzieńca. Modlitwy nie
odniosły jednak skutku. 2 września 1906 roku zainicjowano zatem kolejną
nowennę, a zdesperowany chory owinął sobie wokół szyi torebkę
zawierająca pukiel włosów siostry Tereski z Lisieux. Doznał wtedy
intensywnego i bardzo obfitego krwotoku. „Nie przyszedłem do seminarium,
żeby umierać! – krzyknął przestraszony. Przyszedłem pracować dla Boga!
Musisz mnie uzdrowić!”2. Po chwili zasnął kurczowo ściskając w dłoni „relikwię”.
Kiedy się obudził – był już całkowicie zdrowy. Gorączka spadła,
duszność ustąpiła, po ranie w płucach nie było śladu. Płuca były czyste –
pozbawione jakichkolwiek zmian chorobowych. Lekarze nie ukrywali
zdziwienia. Uzdrowiony seminarzysta spełnił później swoje wielkie
pragnienie – został księdzem, by pracować dla Boga, a jedną ze swoich
pierwszych mszy odprawił w intencji przyspieszenia beatyfikacji swojej
niebiańskiej dobrodziejki. 29 kwietnia 1923 roku w Rzymie wziął potem
udział w tej podniosłej uroczystości.
Była prawie umierająca
Drugim cudem beatyfikacyjnym było uzdrowienie siostry Ludwiki od
Świętego Germana ze Zgromadzenia Córek Krzyża Świętej w Ustaritz –
baskijskiej miejscowości leżącej we francuskich Pirenejach.
Zakonnica od kilku lat cierpiała z powodu wrzodu żołądka. Jej
stan zdrowia z roku na rok się pogarszał – odczuwała uporczywe bóle
głowy i bóle żołądka, często wymiotowała, także krwią. W połowie 1915
roku już myślała, iż umiera – przyjęła choćby wiatyk i sakrament
namaszczenia chorych. Rozpoczęta wtedy nowenna do Tereski z Lisieux o
zdrowie dla niej nie odniosła pożądanego skutku. Siostra wprawdzie nie
umarła, ale wciąż była chora i cierpiąca.
Rok później na początku września 1916 roku – wciąż czując się źle
– ponowiła odmawianie nowenny do służebnicy Bożej siostry Teresy z
Lisieux, „a łącząc cierpienie z modlitwą, podwoiła swą ufność w jej
wstawiennictwo”. I wtedy – jak opisywano w „Pluie de Roses, VII” – „w
nocy, 10 września, przyszła do niej siostra Teresa od Dzieciątka Jezus
i, powiedziawszy: «Bądź mężną – obiecuję ci, iż niedługo wyzdrowiejesz»,
zniknęła. Rano trzy zakonnice, które spały z chorą w infirmerji,
zdumiały się, znajdując wkoło jej łóżka listki róż rozmaitych kolorów…”3.
Nie od razu jednak wyzdrowiała. Ba! Było z nią coraz gorzej.
„Straszny atak bólu, przewyższający wszystkie dawniejsze swoją
gwałtownością, rozpoczął się 17 września i trwał blisko tydzień;
nieustanne wymioty z krwią wycieńczyły chorą tak, iż już była prawie
umierająca, a 21 o 8 wieczór zemdlała po gwałtownym krwotoku – zdawało
się, iż kończy; była to jednakże chwila spełnienia się cudu” –
opisywano.
Doszedłszy do siebie po omdleniu, zakonnica zasnęła, a kiedy
wstała następnego ranka, poczuła, iż jest… całkowicie zdrowa i nic jej
już nie boli.
Mogła natychmiast dołączyć do pozostałych sióstr, uczestniczyć we
wszystkich pracach podejmowanych przez swoją wspólnotę i znów pełnić
rolę nauczycielki małych dzieci. Prześwietlenie, jakie później zrobiono,
potwierdziło fakt uzdrowienia.
„Cudowna” droga do świętości
Świętość małej Tereski potwierdziły dwa inne cuda. Wydarzyły się one w 1923 roku we włoskiej Parmie i we francuskim Lisieux.
Włoszka Gabriela Trimusi miała 23 lata, kiedy wstąpiła do
Zgromadzeni roku Małych Córek Najświętszych Serc Jezusa i Maryi w
Parmie. Pod koniec lutego 1913 roku zaczęła odczuwać nasilające się bóle
w lewym kolanie. Prawdopodobną ich przyczyną był praktykowany przez nią
w młodości zwyczaj łamania na kolanie patyków na ognisko. W ten sposób
osłabiła, a może choćby uszkodziła staw kolanowy, w co – zdaniem lekarzy –
wdała się później infekcja natury gruźliczej.
Kilka lat leczenia nie przyniosło poprawy, a co więcej, lekarze
uważali, iż gruźlica kości zaatakowała również kręgosłup i kazali nosić
siostrze żelazny gorset. Bardzo cierpiała. Niknęła w oczach.
Kiedy wszystkie leki i terapie zawiodły – w połowie czerwca 1923
roku – siostra Gabriela włączyła się w odmawianie nowenny ku czci bł.
Teresy od Dzieciątka Jezus w intencji chorych sióstr ze Zgromadzenia.
Gabriela miała jednak bardziej na uwadze zdrowie innych sióstr niż swoje
własne. Zakończenie nowenny zbiegło się wtedy z zakończeniem triduum
odprawianego w sąsiednim kościele Karmelitów. Kilka sióstr – w tym s.
Trimusi – uzyskało pozwolenie, aby uczestniczyć w kończącym triduum
nabożeństwie. Po powrocie siostra – wciąż czując bóle – poszła do
przełożonej. „Matko, mała święta nie pozazdrościła mi mojego gorsetu”4 – zwierzyła się. „To nic nie szkodzi. Módl się i ufaj” – odpowiedziała matka.
„Poszłam zaraz do kaplicy na adorację i tam, nie zwracając na to
uwagi, uklękłam na oba kolana, czego od dziesięciu lat robić nie mogłam,
ale trzy razy z rzędu uczułam znów w krzyżu silny ból i równocześnie
naglącą ochotę, ażeby zdjąć gorset – relacjonowała zakonnica Chciałam
czekać jeszcze, ale po kolacji jakiś głos wewnętrzny, nieprzezwyciężony
mówił mi: „Idź, zdejm gorset, jesteś uzdrowiona!». Wtedy opowiedziałam
kilku Siostrom o tej chęci, jaką odczuwałam, ale jedna z nich zawołała:
«A jak siostra potem upadnie?», gdyż wszyscy wiedzieli, iż bez mojego
pancerza ani chwili stać nie mogłam. Mimo to poszłam do sypialni i
zdjęłam gorset… byłam zupełnie uzdrowiona i zeszłam w jednej chwili po
schodach, trzymając w ręce gorset, który pokazałam moim towarzyszkom z
okrzykami euforii i wdzięczności”.
Lekarze badający tę sprawę ustalili później, iż ból w kolanie był
spowodowany chronicznym zapaleniem błony maziowej stawu
(arthrosynovitis), a kłopoty z kręgosłupem – chronicznym zapaleniem
stawów kręgosłupa (spondylitis). Te dwie choroby były wtedy medycznie
nieuleczalne. Jedynym lekarzem, który mógł definitywnie wyleczyć siostrę
Gabrielę, był sam Bóg. I to zrobił.
Drugiego cudu doznała 27-letnia Belgijka Maria Pellemans. W
październiku 1919 roku zachorowała na gruźlicę płuc, która w krótkim
czasie rozprzestrzeniła się na żołądek i jelita. Leczyła się początkowo w
domu, a potem roku sanatorium La Hulpe. W lutym 1923 roku jej stan był
tak zły, iż lekarze nie dawali jej już szans na przeżycie. Spowiednik
dziewczyny poradził jej wtedy, by udała się z pielgrzymką do Lisieux.
„Zobaczy pani, siostra Teresa uzdrowi panią” – zapewniał, ale dziewczyna
uśmiechała się tylko na to pobożne życzenie. Sądziła, iż Bóg chciał ją
uświęcić przez cierpienie. Posłuchała jednak i w ostatnich dniach marca
tego samego roku przybyła z pielgrzymką do grobu bł. Teresy w Lisieux,
by wziąć udział w uroczystościach przeniesienia relikwii błogosławionej.
Podróż wyczerpała Marię doszczętnie. Jej stan bardzo się
pogorszył. „Po przyjęciu Komunji Świętej w kościele Karmelitanek panna
Pellemans dostała tak silnych boleści, iż myślała, iż umiera i przez pół
godziny leżała nieprzytomna”5 – opisywano.
W Lisieux odżyło dawne pragnienie dziewczyny, by – wzorem małej
Tereski – zostać karmelitanką. Postanowiła – mimo wszystko prosić o
zdrowie, które umożliwiło by jej realizację ewidentnego powołania.
Następnego dnia na prośbę Marii zaprowadzono ją na miejski
cmentarz – na grób siostry Teresy. „Znajdowała się tam zaledwie chwil
kilka gdy, jak sama mówi, przeniknęło ją uczucie nieziemskie, błogie;
zdawało jej się, iż jest na innym świecie, pogrążona w oceanie pokoju.
Minęła godzina w tym stanie graniczącym z zachwyceniem. Gdy przyszła do
siebie, pomyślała: «Z pewnością jestem uzdrowiona!». Rzeczywiście, nie
odczuwała już żadnych boleści” – pisano na temat tego cudu w wydanej na
początku XX w. książeczce Cuda i łaski św. Teresy od Dzieciątka Jezus.
W taki to właśnie cudowny sposób po 14 latach cierpień Maria
Pellemans nagle i niespodziewanie odzyskała pełnię zdrowia, a niespełna
rok później uszczęśliwiona wstąpiła do karmelu w Belgii.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1. Fragmenty oryginalnego opisu nawrócenia Aleksandra J. Granta za: Cuda i łaski św. Teresy od Dzieciątka Jezus, nakładem Karmelu Poznańskiego, Poznań 1928, s. 63–67.
2. Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia Karola Anne za: tamże, s. 118–121.
3. Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia siostry Ludwiki od Świętego Germana za: tamże, s. 122–125.
4. Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia Gabrieli Trimusi, za: tamże, s. 130–133.
5. Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia Marii Pellemans, za: tamże, s. 126–128.