„Lusterka” i zagrożona polskość

3 godzin temu
Zdjęcie: Lusterka


Temperatura debaty wokół utworu „Lusterka” pokazała, iż wciąż gdzieś z tyłu głowy huczy nam odziedziczone po rewolucji francuskiej hasło „jedno państwo, jeden naród, jeden język”.

Kilka dni temu w internecie eksplodował fenomen utworu „Lusterka” duetu Sw@da x Niczos, który dostał się do polskiego finału preliminacji do Eurowizji. Gęsty jak dym, nieco złowrogi podkład elektroniczny, światła stroboskopu i hipnotyczny głos raperki. Głos, który melorecytuje słowa pobrzmiewające słowiańszczyzną, ale z pewnością nienależące do rdzenia języka polskiego.

„Gdyby ścieżka dźwiękowa Cyberpunka i Wiedźmina 3 miały dziecko, to byłoby właśnie to. Co za absolutny banger!” – skomentował ktoś zza granicy, doskonale podsumowując przewrotny miks futurystycznej produkcji i kojarzącej się rodzimo warstwy tekstowej. Utwór gwałtownie trafił na kartę „Na Czasie” polskiego YouTube’a, rozpalając przy tym gorącą dyskusję na temat użytego w nim języka.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

Wśród komentujących i udostępniających „Lusterka” gwałtownie pojawiło się pytanie o język, w jakim jest wykonywany utwór, który ma w końcu potencjalnie reprezentować Polskę na corocznym konkursie Eurowizji. „Nie rozumiem z tego ani słowa”, „jestem z Podlasia, tak się tam nie mówi!” – to przykładowe komentarze, które zasypały polskojęzyczny portal X. Nie trzeba było czekać długo, by okazało się, iż co drugi użytkownik tego medium posiada babcię, która żyje na Podlasiu co najmniej od międzywojnia.

Kampania podejrzeń tu się jednak nie kończy. Tu i tam pojawiły się głosy, iż teledysk jest utrzymany w kolorystyce czerwono-czarnej, a język przypomina ukraiński. Czy te barwy to nie jest przypadkiem zawoalowane nawiązanie do nacjonalistycznej symboliki naszych wschodnich sąsiadów? Czemu wysyłamy na Eurowizję utwór, który jest bardziej zrozumiały dla Ukraińców niż dla Polaków? Czy nie mamy własnego języka i kultury, które w pierwszej kolejności zasługują na pokazanie światu?

Ten straszny Wschód

Dwójka artystów tworząca projekt – producent muzyczny Sw@da i Niczos, wokalistka i raperka z Podlasia – wprost mówią o sięganiu do folkloru Podlasia i fascynacji wielokulturowością regionu. Chciałoby się rzec, iż ich uczucia są odwzajemnione: w 2024 roku duet występował na festiwalu Podlaska Oktawa Kultur, organizowanym przez Podlaski Instytut Kultury w Białymstoku.

Jednak język użyty w utworze „Lusterka” stanowi pewną zagadkę. W internecie krąży już informacja, jakoby Nika Jurczuk korzystała z mikrojęzyka podlaskiego, na który składa się zbiór dialektów, jakimi posługuje się kilkadziesiąt tysięcy osób (różne szacunki mówią o grupie od 30 do 50 tys.) żyjących na terenie powiatu bielskiego, siemiatyckiego i hajnowskiego. „Jeśli utożsamiacie Podlasie z województwem podlaskim, to będzie góra 3%. Prędzej traficie 2 zł w zdrapce, niż mając rodzinę tam, kojarzycie pudlaśką movę” – trafnie zauważa Michał Świetliński.

Wskazuje on, iż nazwa tego mikrojęzyka nie pochodzi ani od województwa podlaskiego, ani od krainy historycznej, a od Podlaszuków: potomków wschodniosłowiańskiej grupy etnicznej stanowiącej ślad osadnictwa ruskiego – poleskiego i wołyńskiego – które na wspomnianych terenach stykało się i graniczyło z osadnictwem mazowieckim już od XI wieku.

Poczucie narodowej tożsamości Podlaszuków – podobnie jak Łemków – to kolejna zagadka. W wyniku powojennej zawieruchy wylądowali po dwóch stronach granicy polsko-białoruskiej. Do tego lokalne odmiany dialektów podlaskiego potrafią wykazywać różnice choćby w sąsiadujących wsiach, a ich klasyfikacja i związek z tożsamością narodową są niezwykle zawiłe i chaotyczne.

Prowadzi to do tak paradoksalnych sytuacji, iż Podlaszucy posługujący się dokładnie tą samą odmianą mikrojęzyka mogą nazywać go – choćby podczas spisu powszechnego – językiem białoruskim lub ukraińskim. Nie istnieje tu zatem ścisły związek między językiem mówionym a poczuciem tożsamości – spora część Podlaszuków od przełomu XIX i XX wieku utożsamiała się wszak z polskością.

Elementarna znajomość podstaw języków wschodniosłowiańskich wystarczy, by stwierdzić, iż tekst utworu „Lusterka” zdradza zdecydowanie więcej podobieństw do języka białoruskiego niż ukraińskiego. Jego tytuł w drugim języku brzmiałby bowiem дзеркало (dzerkalo) lub w formie zdrobniałej дзеркальце (dzerkalce), a po białorusku brzmiałby zaś identycznie jak w tytule, gdyby występował w formie zdrobniałej: люстэрка (ljusterka).

Zdrobniała forma wydaje się logiczna: bohaterka utworu, niczym mroczne wcielenie Śnieżki z baśni braci Grimm, toczy przecież dialog z własną twarzą oglądaną w lustrze. Twarzą rumianą, choć spracowaną: maską, skrywającą frustrację i ból, które płyną z życia w cichej niewoli, z której protagonistka nie potrafi się wyrwać. Twarzą, wokół której zebrała się cała wioska, by wydać nad nią sąd. To doprawdy chichot losu, iż tekst „Lusterka” odnalazł swój złowrogi sens w nieprzyjaznych reakcjach turbopatriotów, węszących choćby tu ukraiński spisek.

Estetyka pogranicza

Sprawa się jednak nieco komplikuje. Głos w sprawie utworu zabrał Jan Maksymiuk – największy w Polsce autorytet w zakresie mikrojęzyka podlaskiego, autor słownika i licznych przekładów, założyciel portalu svoja.org. „Język piosenki Niki to eklektyczne połączenie cech fonetycznych i leksykalnych wschodniosłowiańskich gwar podlaskich (między Narwią i Bugiem) oraz gwar białoruskich (na północ od Narwi) […]. To indywidualny konstrukt językowy śpiewaczki, można rzec, eklektyka pogranicza językowego” – pisze Maksymiuk, podając wprost przykłady słów, które artystka samodzielnie wymyśliła, inspirując się kilkoma gwarami z pogranicza polsko-białoruskiego.

Nie mamy zatem do czynienia ani z interpretacją pieśni umocowanej w konkretnym folklorze, ani z wiernym wykorzystaniem jego języka – to dość swobodna impresja językowa, w której autorka wyraża swoje zauroczenie językowym bogactwem podlaskiego skrzyżowania kultur. Przypomina to nieco – choć na mniejszą skalę – wokalne pejzaże malowane przez Elisabeth Fraser z zespołu Cocteau Twins, która w swoich tekstach łączyła słownictwo angielskie, staroirlandzkie i dzieła własnej wyobraźni. Nikt przecież artyście nie może tego zabronić.

Jeden naród, jeden język?

Mimo to temperatura debaty wokół utworu „Lusterka” stała się niepokojąco wysoka. Pokazała, iż wciąż gdzieś z tyłu głowy huczy nam oświeceniowe hasło „jedno państwo, jeden naród, jeden język”, odziedziczone po rewolucji francuskiej. W końcu to właśnie w czasach intensywnego „narodotwórstwa” – wykuwania wspólnej świadomości pośród grup społecznych, których tożsamością nieszczególnie interesowali się królowie i dwory epoki przednowożytnej – ukształtowało się przekonanie, iż rolą państwa jest stanie na straży skodyfikowanego i scentralizowanego języka, stanowiącego emanację narodu.

Lęki, jakie wzbudza w nas kontakt z (nie)znanym językiem mówi wiele o tym, jak postrzegamy samych siebie

Karol Grabias

„Ludzie nie znający Podlasia są częstokroć zszokowani i oburzeni, iż «gwara podlaska» to nie jest jakaś gwara języka polskiego («popsuty język polski»), a coś, co im się na ogół kojarzy z językiem ukraińskim lub białoruskim. Ano tak jest: na Podlasiu niektórzy komunikują w sytuacjach prywatnych w gwarach wschodniosłowiańskich, które nie są gwarami języka polskiego […] Koncepcja «jeden naród – jeden język» w przypadku Podlasia zupełnie nie zdaje egzaminu i prowadzi do logicznie sprzecznych konsekwencji” – pisze Jan Maksymiuk.

Odruch niechęci wobec wszelkich odstępstw od języka ogólnego – w przypadku wielu europejskich narodów, takich jak Norwegia, Włochy czy Czechy, (re)konstruowanego na pewnym etapie na podstawie lokalnych dialektów – to echo odległego okresu nowoczesności, w których powstające państwa narodowe walczyły o swoją kulturową legitymizację. Analogiczny proces budzi dziś pewne napięcia w ogarniętej wojną Ukrainie, w której władze centralne za wszelką cenę starają się wyprzeć wpływy języka rosyjskiego i jego formy mieszane, tzw. surżyk.

Wydaje się, iż 150 lat po powołaniu Komisji Edukacji Narodowej język polski nie powinien być gatunkiem zagrożonym i nie wymaga takich samych mechanizmów obronnych, jak w okresie wzrastania. A jednak lęki, jakie wzbudza w nas kontakt z (nie)znanym językiem mówi wiele o tym, jak postrzegamy samych siebie i jak skonstruowana jest nasza tożsamość. Można zaryzykować tezę, iż silne traumy w okresie formacyjnym konkretnego narodu – metaforycznym czasie dojrzewania – bedą sprzyjać formowaniu postaw lękowych i usztywnieniu stelaża, na którym wznosimy tożsamość-twierdzę.

Bartosz Bartosik w rozmowie z Michałem Bilewiczem.

W końcu historia KEN-u skończyła się wraz z upadkiem Rzeczpospolitej, a polska nowoczesność została przerwana i poddana kolejnym zaborczo-wojennym traumom, których wynikiem była deprywacja podmiotowości – rozpisana na dwa stulecia niemożność zaspokojenia swoich potrzeb samostanowienia. Pozostając w sferze psychologizującej metaforyki: podmiotowość z trudem odzyskana, zanurzona w kulturowych kodach deprywacji z całą pewnością musiała rządzić się innymi mechanizmami budowania relacji z otoczeniem, niż ta pozbawiona podobnych traum.

Zagrożona polskość

Przy okazji rozgrzanej debaty wokół utworu „Lusterka” po raz kolejny na przestrzeni ostatnich trzech lat odezwała się wśród części komentujących zagrożona polskość. W ten sposób nazywam paranoiczną formę tożsamości, którą na tle naszych odziedziczonych lęków wyłoniła pierwsza masowa migracja w historii III RP – pojawienie się w Polsce milionów Ukraińców i Ukrainek, którzy po raz pierwszy od II wojny światowej zaburzyli społeczną homogeniczność kraju nad Wisłą.

Zagrożona polskość tropi wszędzie oznaki spisku przeciwko swojemu prawowitemu panowaniu, wszędzie słyszy podszepty i echa zapowiadające rzezie, wysiedlenia i akcje antypolskie. Według logiki zagrożonej polskości jeżeli nie jesteśmy jako naród zupełnie sami w naszym domu, jeżeli tylko pojawi się w nim ktoś, kogo zwyczaje i język nie są dla nas w stu procentach czytelne, to znaczy, iż nie jesteśmy już u siebie.

Przeglądając social media, szczególnie portal X, łatwo natknąć się na posty, w których użytkownicy opisują doświadczenie niepokoju, jakie wzbudza w nich zdjęcie ukraińskiego kucharza z tasakiem, koszulki z czarno-czerwonymi akcentami, czy wulgarnie zachowująca się młodzież ze wschodnim akcentem. Nie wspominając o furii, jaką wśród polskich internautów wzbudzają przypadkowo kierowane do nich reklamy zapisane cyrylicą – nieważne, czy ukraińską, czy rosyjską.

Nie ma dwóch zdań, iż żyjemy w posttraumatycznej Polsce, o której w podcaście Bartosza Bartosika opowiadał Michał Bilewicz. Przykład utworu „Lusterka” – jednoczesna fascynacja i lęk, jaką rozbudził w ułamek chwili w internecie – udowadnia, iż bywamy skrajnie nadwrażliwi na choćby urojone formy zagrożenia dla naszej tożsamości. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której podejrzenia wzbudza utwór inspirowany mikrojęzykiem, czy też zbiorem gwar – co prawda szerzej nieznanych – naszych współobywateli z rodowodem sięgającym kilka wieków wstecz? Nie zgłaszamy przecież włamania w sytuacji, gdy sąsiad z naprzeciwka nagle zapuści wąsy.

Dlatego im szybciej zaczniemy wypracowywać społeczne mechanizmy radzenia sobie z naszymi warunkowymi odruchami lęku, tym lepiej. Tym bardziej iż kres naszej społecznej homogeniczności może w przyszłości wiązać się z prawdziwymi, a nie tylko urojonymi napięciami. Z otwartymi ramionami przyjąłbym obecność obfitego bloku tematycznego w polskich szkołach – bo na przedmiot nie ma co liczyć – poświęconego historii i językowi mniejszości białoruskiej i ukraińskiej – a także licznym mniejszościom ulokowanym na ich pograniczu. Na to chyba bylibyśmy w stanie zgodzić się wszyscy.

Przeczytaj również: Eurowizja – skansen marzeń o uniwersalizmie

Idź do oryginalnego materiału