Choć niektóre z nich zyskały znaczną sławę za życia, zniknęły z kart podręczników historii sztuki. Dlaczego o nich zapomniano?
Wszystkie portretowane patrzą nam prosto w oczy, przyciągają nasze spojrzenie, chcą być zauważone. Włoszka Sofonisba Anguissola, urodzona w Szwajcarii Angelika Kauffmann, Francuzka Marie-Guillemine Benoist, pochodząca z Turcji Fahrelnissa Zeid – i wiele innych artystek z różnych epok i części świata, które z uporem i determinacją próbowały realizować swój talent oraz artystyczne powołanie.
WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Choć niektóre z nich zyskały znaczną sławę za życia, niemal zniknęły z pamięci i kart podręczników historii sztuki. Dlaczego zapomniano o nich w następnych stuleciach? Trudno uwierzyć, ale dopiero w 2020 roku zorganizowano w Wielkiej Brytanii pierwszą indywidualną wystawę artystce klasycznej – była to Artemisia Gentileschi, której dzieła pokazała londyńska National Gallery.
„Kwestia kobieca”, wystawa przygotowana przez amerykańską kuratorkę Alison M. Gingeras w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, poszerza naszą wiedzę o artystyczne dokonania wielu kobiet, pokazując ich dzieła razem z pracami czynnych współcześnie artystek.
Cała w litanii perłowych guzików
To długa historia uzyskiwania uprawnień równie istotnych jak równość wobec prawa: możliwości wykonywania zawodu zgodnego ze swoim talentem i zamiłowaniami. Status artystki, dostęp do edukacji artystycznej stanowią czytelny wykład na temat pojmowania „miejsca kobiety w społeczeństwie”, rozumienia jej roli i jej człowieczeństwa. To także historia pracy, trudu, walki o upragnione cele.
Przede wszystkim jednak kuratorka próbuje przedstawić zarówno historię, jak i współczesność z perspektywy samych artystek, chce, żeby to była ich własna, nie zaś czyjakolwiek opowieść o nich. Choć oczywiście wybór dzieł i tematów należy do Gingeras – podzieliła ona ogromną wystawę na dziewięć rozdziałów tematycznych: „niezłomne kobiety”, „edukacja i kanon”, „moc palety”, „jej własna muza”, „nadrealna jaźń, mistyczne ja”, „artysta nieznany był kobietą”, „nie ma takiej bramy, takiego zamka ani takiego rygla”, „zrodzone z kobiety” oraz „kobiety na wojnie”.
Treść tych rozdziałów pokazuje najważniejsze emancypacyjne kwestie – to, jak zmieniały się i przez cały czas zmieniają w zależności od kontekstu historycznego i sytuacji, w jakiej znalazły się bohaterki wystawy.
W polskich zbiorach odnajdujemy np. dwa obrazy włoskiej malarki Sofonisby Anguissoli, która w II połowie XVI wieku osiągnęła znaczną sławę i uznanie. Z Muzeum Narodowego w Poznaniu pochodzi „Gra w szachy”, obraz, na którym sportretowała swoje, zajęte grą, siostry, a z zamku w Łańcucie „Autoportret przy sztaludze”, o którym poetka Anna Piwkowska pisała:
Suknia była z czarnego jak biel aksamitu.
Tak zapięta pod szyję, tak szczelnie zamknięta,
Jak przejazd kolejowy, rogatki na Święta,
Cała w litanii małych, perłowych guzików.
W oczach poważnej, młodej Sofonisby widać skupienie i pewność własnych umiejętności. Jako malarka miała sporo szczęścia – to ojciec dbał o wykształcenie córki, wysyłając ją do pracowni znanych artystów w rodzinnej Cremonie, a potem polecając jedną z jej prac samemu Michałowi Aniołowi. Jako ceniona portrecistka została nadworną malarką królowej Hiszpanii, Elżbiety, żony Filipa II.
W twórczości kobiet wojna zyskuje twarz cierpiących i prześladowanych, ale stawiających opór i walczących na różne sposoby
Zofia Jabłonowska-Ratajska
Podobnie, bo w pracowni ojca, zaczynała naukę Artemisia Gentileschi. Nie uchroniło jej to przed przemocą i gwałtem ze strony jednego ze współpracujących z nimi malarzy. Dlatego w jej obrazach, zwłaszcza powtarzanej biblijnej scenie Judyty podrzynającej gardło Holofernesowi, tyle jest ekspresji i pragnienia zemsty. Znacznie dotkliwszą zemstą na prześladowcy okazało się to, jak bardzo przewyższyła go talentem i powodzeniem swych obrazów.
Sława zdobyta na dworze Medyceuszy przyniosła malarce bogactwo i prestiż. W 1616 roku została, jako pierwsza kobieta, przyjęta do Accademia del Disegno, elitarnej instytucji florenckiej skupiającej najwybitniejszych artystów i uczonych. Dzięki temu wyróżnieniu zyskała także niezależność w obliczu prawa, mogła samodzielnie posiadać nieruchomości i dokonywać transakcji finansowych bez zgody męża.
Manifest dumy
Dlaczego tak istotne wydają się właśnie autoportrety artystek? To one same kształtują w nich swój wizerunek, ukazują siebie przy pracy, z pędzlem lub paletą w ręce, często obok ukończonego właśnie obrazu. Autoportret bywa manifestem prestiżu i dumy zawodowej, gdzie każdy szczegół ma znaczenie – strój, odkryte w geście wolności ramię, kamea z postacią Merkurego symbolizująca mądrość i umiłowanie piękna.
Nieliczne i wyjątkowe kariery nie zmieniły jednak wiele w podejściu do edukacji artystycznej kobiet. W XVII czy XVIII wieku tylko w drodze wyjątku – jako honorowe członkinie – przyjmowane były do francuskiej Akademii. Do końca XIX wieku nie mogły tam studiować, co tłumaczono względami skromności i przyzwoitości.
Skromność kobiecą naruszać miały, obowiązkowe na wyższym etapie nauki, studia z modela, czyli aktu męskiego. Brak takich ćwiczeń ograniczał tematykę obrazów, a w najwyżej cenionym malarstwie historycznym stanowił nieprzekraczalną przeszkodę. Pomocne okazywały się studia nad starożytnością, ale i tak zakres tematów poruszanych przez malarki stanowiły głównie martwe natury, kwiaty.
„Kobiecą” dziedziną było rękodzieło. Uważano, iż kobiety nie są zdolne do pokazywania tematów wzniosłych, wymagających ekspresji – co miało wynikać z ich budowy ciała i wrażliwości. Ale za to sprawdzały się jako portrecistki.
Ów „kobiecy” (a więc subtelny i delikatny) charakter portretów stanowił odpowiedź na oczekiwania epoki w wieku XVIII, w którym działały dwie wyjątkowe malarki, wystawiające w paryskiej Akademii, jej honorowe członkinie, Élisabeth Vigée-Lebrun oraz wspomniana już Angelika Kauffmann.
- Maria Czarnecka
- Ewa Kiedio
Zostały mi słowa miłości
Wiele obrazów tej ostatniej, ulubionej artystki Stanisława Augusta, znalazło się w kolekcji polskiego króla. Ona również zaczynała w pracowni ojca, ale niedługo jej paryska pracownia i salon należały do miejsc odwiedzanych przez najsłynniejsze postaci artystycznej i intelektualnej elity tego czasu. Należała do The Royal Academy of Art w Londynie. Co znamienne – następna, przyjęta tam po niej kobieta uzyskała ten zaszczyt dopiero w 1922 roku! W Paryżu w roku 1771 na niespełna 260 obrazów wystawionych w Akademii tylko 15 zostało namalowanych przez kobiety.
Czy kobiety muszą być nagie?
Licznie za to występowały jako modelki i bohaterki uwiecznione w dziełach tworzonych przez mężczyzn. Znakomicie ilustruje to – pokazana na wystawie w MSN – praca założonej w 1985 roku amerykańskiej grupy artystek Guerilla Girls „Czy kobiety muszą być nagie, żeby dostać się do muzeum?”, gdzie naga odaliska, nawiązująca do słynnego obrazu Ingre’a, prezentuje swe ciało.
Ale przecież kobiety patronowały również wielu innym dziedzinom twórczości, w postaci Muz i bogiń. Jako symbole i alegorie mądrości, piękna czy cnót towarzyszyły artystom i poetom. Dziś artystki same nadają kształt swoim patronkom – jak brytyjska artystka pochodząca z Zanzibaru, Lubaina Himid, malująca wielkoformatowy, wielobarwny wizerunek królowej mórz, Amfitryty, jako afrykańskiej kobiety.
Kiedyś za manifest wolności uznać można było portret czarnej Madeleine, malowany przez Benoist w 1800 roku, zaraz po zniesieniu niewolnictwa w koloniach francuskich. Teraz inna artystka, Lisa Brice, odwraca role, ukazując czarnoskórą kobietę malującą akt białej modelki.
Zmiany w postrzeganiu roli kobiet w sztuce dotyczą także atrybucji. Wielu anonimowym dotąd dziełom przypisuje się autorstwo artystek, jak renesansowy obraz z Muzeum Narodowego w Gdańsku, „Ecce Homo”, na nowo przypisany Mayken Verhulst – pochodzącej ze znanej artystycznej, flamandzkiej rodziny z XVI wieku, teściowej słynnego malarza, Pietera Bruegla.
Z biegiem lat coraz więcej kobiet współuczestniczy w poszukiwaniach nowych sposobów ekspresji, nowych form i kierunków w sztuce. Nie potrzebują już narratorek, które w ich imieniu – jak biblijna Judyta, Salome lub mitologiczna Ariadna czy Penelopa – poruszają istotne dla nich kwestie. Coraz głębiej penetrują własną fizyczność i własną podświadomość, nie ograniczają wyobraźni. Pytają: kim jestem? Jak surrealistka, Leonor Fini, malująca Sfinksa o twarzy współczesnej kobiety, istotę dwuznaczną, przekraczającą gatunki i kategorie.
Erotyka, macierzyństwo i wojna
Kuratorka wiele miejsca poświęca kobiecej erotyce i fizjologii. Pokazywanie własnego ciała, m.in. za pośrednictwem aktu, stanowiło rewolucję artystyczną, ale służyło też przekazywaniu prawdy o sobie samej.
We współczesnych pracach ta prawda niepodlegającej idealizacji fizyczności opowiada często o przemijaniu – jak robi to amerykańska artystka Joan Semmel, która malując własne akty, łączy swoją młodą postać z fragmentami starzejącego się ciała.
Artystki w coraz bardziej otwarty sposób zaczęły mówić o własnej seksualności – jak rzeźbiarka Barbara Falender w „Poduszkach erotycznych” z lat 70. XX wieku. rzeźbiąc jedynie ślad ciał kochanków pozostawiony na prześcieradle, odbity na poduszce.
- Małgorzata Łukasiewicz
My, czytelnicy
Macierzyństwo w ujęciu autorek wybranych prac postrzegane jest przede wszystkim jako traumatyczne, życiowe doświadczenie lub pojmowane jako instytucja społeczna. Artystkom patronuje niejako skonstruowany w XVIII wieku manekin zwany „maszyną” służący szkoleniu akuszerek. Jego twórczyni, madame du Coudray, to uznana i doceniana choćby przez króla Ludwika XV francuska położna, której praca i popularyzacja sztuki położnictwa przyczyniła się do znacznego spadku umieralności niemowląt we Francji.
Dzieci prawie nie pojawiają się w tej części wystawy. Jedynie obraz „Nad morzem” Anny Bilińskiej, polskiej artystki z końca XIX wieku, wyraża tęsknotę za macierzyństwem. Postaci matki z dzieckiem przedstawiają też wczesnopowojenne rzeźby innych wybitnych artystek – Marii Jaremy oraz Magdaleny Więcek. Ta ostatnia pokazywana na wystawie „Przeciw faszyzmowi” z 1955 roku to matka-protest, kobieta z wzniesioną w geście protestu ręką, tuli do siebie umierające dziecko. I tym samym należy do ostatniego rozdziału wystawy – wojny.
Wojna, ten ciągle aktualny dramat, nie jest już, jak kiedyś, przedstawiana jako obrazy walk i bitew, krwawych klęsk i wzniosłych zwycięstw. W twórczości kobiet zyskuje twarz cierpiących i prześladowanych, ale stawiających opór i walczących na różne sposoby. II wojnę światową artystki pokazują jako kronikarki, autorki rysunkowych dzienników z obozów i getta, cieszące się z narodzin i opłakujące dzieci czy rodziców, jako bojowniczki, sanitariuszki i łączniczki.
Obok koszmarów tamtej wojny oglądamy relacje ze współczesności: ogromny, szary i pusty obraz zatytułowany „Ługańsk” Karyny Synycii, spotworniałych „Gości” Włady Rałko, albo ukraińską matkę ze wzniesioną w geście oporu ręką, namalowaną przez Katarynę Łysowenko. Powtarzają się oblicza wojny, która nie dzieli swoich ofiar, obdarza wszystkich równym prawem do cierpienia i śmierci.
A jednak wystawa, która domaga się „sprawiedliwości, oddania głosu niewidzialnym”, pozostawia uczucie niedosytu. „You don’t need to be loud to make an impact”. Te słowa Gwen John, walijskiej malarki z początku XX stulecia, mogłyby stać się mottem długich szeregów kobiet, które poprzez wieki, z uporem i determinacją doskonaliły swój kunszt w różnych dziedzinach sztuki i rzemiosła artystycznego. To one wpłynęły na losy następnych pokoleń artystek.
Niestety, na wystawie w MSN zaginęły one w gwarze współczesnego dyskursu o „kwestii kobiecej”.

3 godzin temu
















