Ktoś wydrukował internet i stworzył pierwsze polskie muzeum memów. Byłem, ale się nie cieszyłem

2 lat temu

Śmiech to zdrowie, więc pojechałem do Płocka, żeby pośmiać się w pierwszym polskim – i europejskim! – a drugim na świecie (po Hongkongu) muzeum memów. Za dużo śmiechu nie było, ale płaczu, na szczęście, też nie. Jest za to żal za niewykorzystanym potencjałem.

Jadąc do muzeum memów zobaczyłem, jakim memem jest polski transport zbiorowy. Warszawę od Płocka dzieli raptem 111 km, ale pomiędzy miastami jeździ regularnie tylko jeden prywatny przewoźnik. Regularnie to właśnie żart, bo mój bus o 10:30 nie przyjechał, więc spędziłem na dworcu Zachodnim godzinę, obserwując jak mewa przegania gołębie ze śmietnika, a potem sama jest przeganiana przez pilnującego porządku pana. I tak w kółko.

W Płocku też od początku było wesoło. Miasto memów – nazywam je tak, skoro jako pierwsze w Polsce, a choćby Europie ma muzeum im poświęcone – posiada restaurację, która przyciąga do siebie trollface’em. To znaczy niby ważniejsze są burgery, ale uznałem to za znak i zatrzymałem się na kawę. W menu zobaczyłem, iż jest burger o smaku pizzy i już wiedziałem, iż tu faktycznie lubią się śmiać.

Spacerując później po mieście dostrzegłem, iż jedna z restauracji próbowała przyciągnąć do siebie żurkiem z makaronem. Absurdalne połączenie, które ponownie potwierdziło mi, iż Płock jest idealnym gospodarzem muzeum memów.

Pierwsze muzeum memów w Polsce.

To zlokalizowane jest w podziemiach kina. Budynek wygląda tak, iż śmiało można go zaliczyć do kanonu specyficznej polskiej architektury. W środku ściany są grube, więc kiedy powiedziałem, iż za bilet zapłacę kartą, pani nie była zadowolona. Miała trzy terminale, z czego działał jeden, ale nie mógł złapać zasięgu.

– Może podjadę pod okno? – zapytała jej koleżanka, która poruszała się na fotelu z kółkami.

„To by nic nie dało”, powinna odpowiedzieć kasjerka, ale akurat memów z Pudzianowskim na wystawie nie było, więc może dlatego zapomniała o klasyku. Ustaliliśmy, iż kupię bilet przez aplikację. Pojawił się inny problem – ja też nie miałem zasięgu. Musiałem więc wrócić na górę. A gdy już miałem kod QR gotowy do zeskanowania, na dole pani znowu nie mogła uruchomić aplikacji, więc po prostu przepisała numer biletu i zdecydowała się mnie wpuścić. Zaczęło się dobrze, sami przyznajcie.

Zwiedzanie zacząłem od toalety. Nie, żebym potrzebował. Musiałem sprawdzić, czy to faktycznie jest ubikacja, czy jakiś element wystawy. Okazało się, iż to i to. Na ścianach ponaklejane były memy żartujące z kobiet, szczególnie wyśmiewając feminizm. Ich poziom był niski, wręcz żenujący, ale uznałem, iż tak miało być. To w końcu pewne nawiązanie do tych wszystkich wulgarnych i głupich napisów, które często pojawiają się w szaletach.

Toaleta w muzeum memów

Pierwsze wrażenie pojawiające się podczas oglądania eksponatów: ktoś wydrukował internet

Czy kierował się jakąś logiką? Niby tak. W jednej z początkowych sal były memy na temat sytuacji w Odrze. To dobrze pokazuje, jaką funkcję te proste obrazki z podpisami mogą pełnić. Czysta terapia, pozwalająca śmiechem odreagować nieciekawe momenty w życiu.

Szukałem takich, ponieważ sam najbardziej je lubię. Śmieszne, bo prawdziwe. I w zalewie memów różnych – choć swoje „osobne” mini-wystawy dostał m.in. Aleksander Kwaśniewski czy Olga Tokarczuk – mogłem wyławiać niby zabawne, ale tak naprawdę gorzkie i ponure prawdy o rzeczywistości.

„Nie wszystko będzie was śmieszyć. Czasem będziecie się zastanawiać o co chodzi. Czasami może nie chodzić o nic” – mówili organizatorzy. Rozumiem cel, jaki im przyświecał: próba chociaż minimalnego pokazania, czym memy są.

Faktycznie udało się tę różnorodność zaprezentować. Niektóre obrazki się pojawiały kilkukrotnie, co uważam za dobry opis internetu, gdzie wszystko się miesza i powtarza. Memy będące przeróbkami słynnych obrazów dostały osobne pomieszczenie, stylizowane na prawdziwe, poważne i zadufane muzeum. Z kolei te ze zwierzątkami znalazły się w różowej sali z fotelikami, poduszkami i folią bąbelkową. Tak, memy służą też temu – żeby się zrelaksować, odpocząć, oczyścić umysł, zająć głupotami.

Zabrakło mi w tym wszystkim próby zmierzenia się z tematem i próbą odpowiedzenia na pytanie: dlaczego Polaków śmieszy akurat to, a nie tamto. Dużym minusem był brak jakichkolwiek memów o papieżu i Smoleńsku.

Nie chodzi o to, iż jestem degeneratem, którego śmieszy narodowa tragedia i obraza świętości. choćby w opisie na początku wystawy pojawia się wątek „cenzorpapy”. Fenomen „obrażania papieża” jest całkiem sensownie wytłumaczony, bo mamy wytłumaczenie, iż wcale nie chodzi o wyśmiewanie osoby, ale bardziej narodowego uwielbienia. Mem jako spuszczenie powietrza z balonu.

Wpływ „cenzorpapy” na Polskę jest jednak tak duży, iż brak memów z papieżem jest poważną wadą. Nie przesadzam. Mamy słynną pastę o rozumie i godności, mamy w końcu niedawny pomysł, by za memy z papieżem trafiać do więzienia. To nie przypadek, iż Wadowice próbują odmienić swój wizerunek właśnie w taki sposób:

To jak sądzę próba dotarcia właśnie do osób z internetu, dla których papież nie jest świętym z pomnika, a raczej fajnym gościem, żegnającym z zawadiackim uśmiechem sąsiada, któremu ma się za chwilę wydarzyć coś niedobrego.

Pierwsze polskie muzeum memów milczy na ten temat. Nie licząc plastelinowego papieża, który może być dziełem samych zwiedzających, bo przed obrazem pozostawiono materiał pozwalający wyżyć się kreatywnie. A może zrobili to sami autorzy wystawy, zaś pudełeczko z modeliną jest ewentualnym alibi: to nie my, to ta młodzież, wicie, rozumicie jak to jest?

Nie wiem jak było, ale domyślam się, iż sąsiedztwo kina m.in. z takim miejscem mogłoby utrudniać powstanie sekcji z memami poświęconymi papieżowi.

Ale czy to właśnie nie jest sytuacja jak z mema, iż takie niedopowiedzenia i ewidentne sugestie wpływają na to, jak postrzegamy polską rzeczywistość? Tak, czyli podejrzliwie i doszukując się drugiego dna?

W pierwszym polskim muzeum nie ma memów wręcz fundamentalnych dla polskiego memiarstwa. Obrazoburczych, owszem, ale taki jest też internet. To tak, jakby zrobić wystawę poświęconą tuzom rock’n’rolla i nie wspomnieć o Rolling Stonesach czy Iggym Popie, bo mają sporo za uszami.

Innym przykładem na to, czym są memy w przestrzeni publicznej, było odwzorowane stanowisko z The Office. Tyle iż polskiej wersji. Nadawca programu był patronem wydarzenia, więc wcisnął promocję serialu. To niezły absurd, iż nie pokazano amerykańskiego pierwowzoru, który przecież jest niewyczerpanym źródłem żartów i memów. Ich tłem są właśnie sceny z serialu – co zresztą oglądający wystawy mogli gdzieniegdzie dostrzec.

No cóż, dziś memy mają nie tylko śmieszyć czy zmuszać do myślenia, ale też sprzedawać produkt. Nie wiem, czy właśnie to twórcy wystawy chcieli pokazać, ale poniekąd im się udało.

Ciągle nie wiem, co myśleć o pierwszym polskim muzeum memów

Nie było tak żenująco, jak myślałem, iż może być. Było kilka ciekawych pomysłów, jak sekcja legendarnych obrazków, ale bez podpisów. Same tło z kultowymi postaciami czy scenami, które bez śmiesznych napisów znaczą już nic. Co jest esencją mema? Kreatywność twórcy, dobry podpis, czy jednak dopasowanie do tego, co widzimy na obrazku? Można stać i się zastanawiać.

Z drugiej strony chciałem czegoś więcej. Nie tylko wydrukowania internetu i udowodnienia, iż memy są różne. Liczyłem na jakieś głębsze wyjaśnienia, marzyła mi się konfrontacja, krytyka, pokazanie, dlaczego niektóre śmieszne obrazki mogą krzywdzić. Jak zauważył Jan Jęcz w swoim eseju o polskim humorze, właśnie w tę stronę poszedł internet, czego symbolem są takie postaci jak Jakub „Dem” Dębski, Jakub „Gargamel” Chuptyś czy Bartłomiej „Generator frajdy” Sitek.

Oczywiście to trudne, co Jęcz zauważył:

Po 30 latach tempo powstawania dzięki sieci – bo już nie tylko w niej, podział rzeczywistości na online i offline dawno się zatarł – wspólnot śmiechu nie wydaje się maleć. Nowe źródła humoru łączące ludzi, często na wskroś innych podziałów, powstają codziennie. Spada natomiast długość życia żartu, co sprawia, iż katalogowanie tego, z czego śmieją się Polki i Polacy, to syzyfowa praca.

Niby gdzieniegdzie twórcy wystawy próbują tego niełatwego zadania się podjąć, ale po cichu, w stylu „pozdro dla kumatych”, „kto ma wiedzieć ten wie”. Szkoda, iż jest tego zdecydowanie za mało, bo polski humor wymaga dyskusji, a jego istotną częścią jest to, co dzieje się w sieci. Muzeum memów w Płocku zaprzepaściło idealną okazję, bo to nie tylko pierwsze takie miejsce w Polsce, ale też część większego festiwalu.

Z Płocka do Warszawy wróciłem przez Kutno (a potem przejeżdżając przez Łowicz), z przesiadką, zaliczając dwa pociągi. Tak, Polska to najlepszy mem, jaki mamy.

Idź do oryginalnego materiału