Balony CIA przenoszące egzemplarze Biblii ponad żelazną kurtyną nie mogły wiele osiągnąć, ale miały swoją wymowę.
Fragment książki „Książka na wojnie. Czytanie w ogniu walki”, tłum. Agnieszka Nowak-Młynikowska, Smak Słowa, Sopot 2025. Tytuł i śródtytuły od redakcji Więź.pl
Książki i przemysł wydawniczy są głęboko zakorzenione w historii wojen. Wojny popychały do walki zarówno jednostki, jak i narody, były sprawdzianem siły ścierających się ideologii. Jako kolebka owych ideologii biblioteki nierzadko bywały celem umyślnych aktów zniszczenia.
Trzeba bowiem pamiętać, iż biblioteki – od czasów starożytnej Grecji i Rzymu po dziewiętnastowieczny ruch bibliotek publicznych – nigdy nie były po prostu zbiorami książek, ale stanowiły również publiczną deklarację wartości danego społeczeństwa, zajmując prestiżowe miejsca w centrach miast. Często stanowiły dar wybitnych obywateli dla społeczności. Zniszczenie tych instytucji było ciosem prosto w serce wrogiego narodu.
Cios w bogów
Niszczenie bibliotek stanowiło również akt symbolicznego upokorzenia pokonanych. Unicestwienie najcenniejszych skarbów podbitej kultury, jej pieczołowicie przechowywanego dziedzictwa, pozwalało raz na zawsze rozstrzygnąć walkę między konkurencyjnymi ideologiami.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Zniszczenie ksiąg Majów i Azteków przez hiszpańskich konkwistadorów było nie tylko demonstracją siły, ale także zabójczym ciosem w serce systemu wierzeń tych ludów, znakiem, iż ich bogowie nie mogą ich ochronić. Żołnierze niemieccy, którzy w podbitej Polsce palili święte księgi żydowskie, odprawiali podobny rytuał, zmuszając miejscowych Żydów, aby przyglądali się bezczeszczeniu swych najświętszych tekstów. Podczas brutalnej bitwy o Sarajewo w 1992 roku Serbowie z premedytacją wycelowali swoje działa w Bibliotekę Narodową Bośni i Hercegowiny, podobnie jak w roku 1981 bojówki Syngalezów zrównały z ziemią bibliotekę w Dżafnie, w której przechowywano skarby kultury literackiej Tamilów. Zarówno ofiary, jak i sprawcy zdawali sobie sprawę z ogromnego znaczenia kulturowego tych zbiorów.
Od wodza rzymskiego Sulli i jego przemarszu przez Rzym z zagrabionym księgozbiorem Arystotelesa po francuskiego pisarza Stendhala, który w imieniu niezwyciężonego Napoleona objechał niemieckie biblioteki w poszukiwaniu książek dla nowo powstałej francuskiej Biblioteki Narodowej, zwycięscy wodzowie zawsze uważali książki – podobnie jak dzieła sztuki – za należny sobie łup.
W wypadku wojsk szwedzkich podczas wojny trzydziestoletniej (w latach 1618–1648) takie zawłaszczanie dóbr kultury służyło dwóm celom: zapełnieniu bibliotek w szwedzkich miastach i na tamtejszych uniwersytetach oraz pozbawieniu przeciwników religijnych ksiąg stanowiących fundament wiary katolickiej.
Zniszczenie ksiąg Majów i Azteków przez hiszpańskich konkwistadorów było nie tylko demonstracją siły, ale także znakiem, iż bogowie tych ludów nie mogą ich ochronić
Andrew Pettegree
Plądrowanie bibliotek w miastach środkowej Europy było działaniem zorganizowanym przez Szwedów z precyzją godną operacji wojskowej. Po przyjęciu kapitulacji danego miasta Szwedzi kontaktowali się z miejscowymi dygnitarzami, którzy mogli ich zaprowadzić do głównego archiwum i do biblioteki.
Tamtejsze zbiory były pilnie strzeżone do czasu, gdy można je było spakować i wysłać do Szwecji, gdzie trafiały do biblioteki królewskiej, biblioteki Uniwersytetu w Uppsali albo do bibliotek szkolnych. Część książek spłonęła w wielkim pożarze królewskiej biblioteki, ale pozostałe przez cały czas znajdują się w Szwecji. Co zaskakujące, kraje podbite przez Szwedów nigdy nie domagały się zwrotu zagrabionych książek równie głośno, jak skradzionych dzieł sztuki.
Transformacja sztuki wojennej
Historyczne korzenie tematów poruszanych w tym tomie, takich jak narodziny strategii wojskowej, wojna wywiadów, czy też doniosłe znaczenie dokładnych map, sięgają zatem głęboko. Równocześnie istnieją bezsprzeczne dowody wskazujące na radykalną zmianę sposobu prowadzenia wojen w ciągu ostatnich dwóch stuleci – czyli od połowy XIX wieku – oraz na jej implikacje dla świata bibliotek.
Owa transformacja sztuki wojennej obejmowała trzy główne elementy: profesjonalizację armii (zwłaszcza klasy oficerskiej); uprzemysłowienie produkcji broni; oraz mobilizację ludności cywilnej, a co za tym idzie – zatarcie różnicy między walczącymi i tymi, którzy nie biorą udziału w walce. Wszystko to miało ogromne znaczenie dla roli książek w czasie wojny i zmieniło wpływ wojny na zasoby bibliotek.

Był to również okres wielkich przemian w świecie zachodnim, który do tej pory pozostaje głównym ośrodkiem ruchu bibliotecznego. Między rokiem 1800 a 1914 liczba ludności Europy wzrosła ze 180 do 460 milionów. W Stanach Zjednoczonych odnotowano jeszcze bardziej spektakularny wzrost – z pięciu do 106 milionów. Duża część nowych mieszkańców zasiliła rzeszę pracowników rozwijającej się gospodarki przemysłowej.
Włączenie do społeczeństwa wielkiej liczby nowych obywateli wymagało ogromnego wysiłku edukacyjnego, co podsycało zgodne dążenie ku obowiązkowej nauce szkolnej, zarówno w Europie, jak i w Ameryce. Na początku XX stulecia społeczeństwa zachodnie zbliżały się do osiągnięcia celu, jakim była powszechna umiejętność czytania i pisania – zarówno wśród kobiet, jak i wśród mężczyzn. To z kolei nadało impet rozwojowi sieci bibliotek publicznych, całkowicie darmowych i zdolnych zaspokoić potrzeby czytelnicze szerokiego grona odbiorców.
Wojny końca XIX i początku XX wieku były zatem pierwszymi, w których większość żołnierzy i cywilów mogła czytać ówczesne słowo pisane i bezpośrednio na nie reagować – od prasy i ulotek informacyjnych, przez tanie powieści sensacyjne, po poważne dzieła literatury pięknej.
Właśnie dlatego, mimo iż w dalszej części tego tomu wspominam też o wcześniejszych czasach, skupiam się w nim na okresie od wybuchu amerykańskiej wojny secesyjnej do zakończenia drugiej wojny światowej, w którym książki odgrywały istotną rolę zarówno jako rozjemcy, jak i jako prowokatorzy. Balony CIA przenoszące egzemplarze Biblii ponad żelazną kurtyną nie mogły wiele osiągnąć, ale miały swoją wymowę.
Wojenna mobilizacja bibliotek i baedekerów
Stulecie po roku 1850 było epoką historyczną, w której poszczególne kraje odkryły zarówno zdolność książek do kształtowania konfliktów, jak i braki we własnych księgozbiorach. Archibald MacLeish był jednym z najbardziej wpływowych bibliotekarzy XX wieku – jako dyrektor Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych w 1939 roku wywarł znaczący wpływ na politykę amerykańską w czasie drugiej wojny światowej.
MacLeish gwałtownie zdał sobie sprawę, iż jeżeli Stany Zjednoczone pragną wyjść zwycięsko z tego globalnego konfliktu, to muszą zmobilizować do walki wszystkie zasoby – w tym książki i biblioteki. W 1945 roku zauważył:

- Małgorzata Łukasiewicz
My, czytelnicy
Wojny, a przynajmniej wojny współczesnej, nie można prowadzić bez kompletnych zasobów bibliotecznych. Żadne zasoby biblioteczne nie są zbyt bogate na potrzeby dużego, uprzemysłowionego państwa uczestniczącego w wojnie, która angażuje całą jego infrastrukturę, wszystkie zasoby ludzkie i całą zgromadzoną wiedzę. Dziś już wiemy, iż wbrew naszym wcześniejszym przekonaniom żadna wysepka na oceanie nie jest nazbyt odległa, za mała ani zbyt niepozorna, aby odegrać doniosłą rolę w planowaniu i działaniach operacyjnych w wojnie prowadzonej z użyciem nowoczesnych sił powietrznych i morskich, nie wspominając choćby o współczesnych siłach lądowych. Biblioteka Kongresu przekonała się na własnej skórze, jak istotnie wpłynął na jej służbę dla amerykańskiego rządu fakt, iż przez ostatnich sto lat nie gromadziła z wielką pieczołowitością wszelkich, choćby najdrobniejszych materiałów drukowanych i odręcznych zapisków na temat wysp na Pacyfiku[1].
MacLeish miał rację. Kiedy Japończycy zaatakowali Pearl Harbor w grudniu 1941 roku, Stany Zjednoczone zostały zmuszone do prowadzenia wojny w regionie, o którym wiedziały bardzo niewiele. Charakter nieprzyjaciela, warunki, w jakich przyszło walczyć amerykańskim żołnierzom, a choćby nazwy wysp i atoli, które w ciągu następnych trzech lat wryły się głęboko w amerykańską psychikę – wszystko to początkowo było dla nich zagadką.
Kiedy w lutym 1942 roku prezydent Franklin Delano Roosevelt zasiadł przed mikrofonem, aby wygłosić swe cotygodniowe orędzie radiowe, poradził słuchaczom, by w trakcie jego wystąpienia mieli na podorędziu mapę albo globus. Nazajutrz Amerykanie za jego radą pośpieszyli do księgarni i wykupili cały zapas map i atlasów.
To spostrzeżenie dotyczące Ameryki było równie trafne w odniesieniu do innych potęg walczących w wojnach XX wieku. Kiedy w Europie wybuchła wojna, najpierw w roku 1914, a później w 1939, ujawniły się niedobory ważnych zasobów, które wcześniej uważano za pewnik – dobrze zaopatrzonych bibliotek i archiwów.
W niektórych wypadkach były to braki niemal komicznie monstrualne. Na przykład, kiedy w 1940 roku Winston Churchill planował atak wyprzedzający na Norwegię, aby pozbawić niepowstrzymaną armię niemiecką dostępu do norweskich portów i linii brzegowej, najlepszym źródłem, z jakiego mógł skorzystać, był stary egzemplarz przewodnika Baedekera po Skandynawii.
Była to jednak wojna naukowa, strategiczna i wywiadowcza; wojna o to, kto pierwszy opracuje i zacznie stosować nową broń. Wszystko to wymagało dostępu do najlepszej literatury naukowej, badań i analiz. Równie ważna była dbałość o to, aby te cenne informacje nie wpadły w ręce wroga. Nigdy wcześniej książki nie były tak pilnie potrzebne, tak niezbędne dla przetrwania narodów.