Jeżeli chcemy oczekiwać Chrystusa, powinniśmy spojrzeć na brata i na siostrę – mówi ks. Grzegorz Strzelczyk w książce „Duchowy GPS”.
Fragment książki „Duchowy GPS. Krótki przewodnik po wierze”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2024.
Dominika Szczawińska-Ziemba: Z celem naszej drogi jako chrześcijan kojarzymy raczej paschę Chrystusa – Jego śmierć i zmartwychwstanie, ponieważ to etapy życia doczesnego i wiecznego, które dotyczą także nas. Boże Narodzenie z kolei kieruje naszą myśl na początek, ale przecież Adwent nie skupia się tylko na nim – naprowadza nas na refleksję o końcu czasów, o Paruzji. Zacznijmy jednak od tego, iż Adwent to czas oczekiwania. Kiedy zaczęło się takie oczekiwanie w Kościele?
Ks. Grzegorz Strzelczyk: Adwent jest stosunkowo późny, zresztą tak jak Boże Narodzenie. W epoce patrystycznej związana z nim intuicja zaczyna nabierać kształtów, jednak akcent pada najpierw na uroczystość Trzech Króli, czyli tak naprawdę na uroczystość Objawienia Pańskiego.
Czyli przygotowywano się do święta Trzech Króli, a nie do 25 grudnia?
– W dniu Objawienia Pańskiego świętowano wszystkie wydarzenia związane z objawieniem się Wcielonego. Chrystus przyszedł już w momencie poczęcia. Potem się objawia, ale z różną siłą – przez narodzenie, przez spotkanie z mędrcami, przez chrzest w Jordanie itd.
Te elementy, które dzisiaj rozdzieliliśmy pomiędzy osobne obchody, w pierwszych wiekach były związane z tym, iż oto Bóg nam się objawił w Jezusie. Okres wokół Objawienia Pańskiego był przeżywany trochę inaczej – skoncentrowany na wdzięczności za to objawienie.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Gdy potem, w dojrzałej liturgii, te celebracje zaczęły się usamodzielniać i pojawiło się Boże Narodzenie – zwłaszcza po Soborze Trydenckim i reformie mszału, kiedy wprowadzono oktawy i okresy przygotowania, czyli pokutne, tak zwane okresy mocne – to zaakcentowane zostały głównie dwa wymiary. Przygotowanie do świąt, czyli do wspominania Bożego Narodzenia, ale także to, iż Chrystus powróci, a zatem Adwent ma też wydźwięk „eschatologiczny” (eschatologia to teologiczna nauka o tym, co nasz czeka na końcu…).
Który akcent był mocniejszy na początku?
– Mówimy o liturgii czy o tym, jak to było z oczekiwaniem Kościoła? Kiedy kształtuje się liturgia, ta dojrzała, to owo oczekiwanie jest już dosyć słabe – o ile w ogóle występuje, to jest raczej mocno podszyte lękiem. Akcent postawiony na sąd przeważa nad tym, który dotyczy wątku: „Przybądź, Panie Jezu; wspaniale, iż przyjdziesz”.
To rozejście się jest wcześniejsze od ustabilizowania się takiego rytmu liturgii, jaki mamy dzisiaj, i sięga adekwatnie ojców Kościoła. Wyraźne osłabienie żywego oczekiwania na powrót Chrystusa występuje już u późniejszych Ojców w wiekach IV i V.
Pierwszy etap tego słabnięcia to adekwatnie jeszcze Nowy Testament. o ile sięgniemy do Pawła, to zauważymy, iż w najwcześniejszych pismach skierowanych do Tesaloniczan wyraża jeszcze taką perspektywę, iż gdy Chrystus przyjdzie (powróci), to zostaną przemienieni wraz z całą rzeczywistością stworzoną i tak – bez śmierci – przejdą do rzeczywistości Królestwa Bożego.
Był przekonany, iż to wydarzy się za jego życia?
– Tak, Paweł przynajmniej początkowo zakładał, iż Paruzja nastąpi za jego życia, i to oczekiwanie było dość powszechne. Kiedy czytamy te fragmenty z listów Apostoła albo z Dziejów, to zwykle choćby nie myślimy o tym, iż ówcześni chrześcijanie – między innymi dlatego, iż oczekiwali nadejścia Chrystusa – sprzedawali majątki, wszystkie swoje dobra. Uważali, iż nie ma po co ich gromadzić, nie trzeba zabezpieczać swojej przyszłości, gdyż za chwilę żadnej przyszłości nie będzie, bo Chrystus powróci.
W związku z tym czuli, iż lepiej zająć się potrzebami wspólnoty, tworzyli komunę, miało im to wystarczyć. Paweł w pewnym momencie zorientował się jednak, iż w tradycji Jezusowej adekwatnie nie jest jasno powiedziane, iż Paruzja nastąpi niedługo po wydarzeniach paschalnych.
bliźni jest nam w pewnym sensie zadany, bo ciągle do nas przychodzi. To utrapienie naszej codzienności, iż ciągle pojawia się jakiś bliźni. Nieraz oddalilibyśmy paruzję, byle już do nas nie przychodził
ks. Grzegorz Strzelczyk
A już Ewangelie – spisane nieco później – wyraźnie podkreślają, iż tej godziny nikt nie zna poza Ojcem. Dlatego Paweł zmienia punkt widzenia i zaczyna mówić: „Jeśli ktoś nie pracuje, to niech też nie je” (2 Tes 3,10). Jak gdyby upominał: „Słuchajcie, nie wiemy, kiedy Chrystus przyjdzie, i dlatego wracamy do pracy, nie odpuszczamy, ćwiczmy się w dobru, nie siedzimy z założonymi rękami; bo są wśród nas tacy, którzy nie pracują i zajmują się rzeczami niepotrzebnymi”.
Wątek oczekiwania na konkretną datę był w głównym nurcie chrześcijaństwa stosunkowo rzadki, natomiast w nurtach pobocznych, czyli w rożnych jego odłamach, powracało niekiedy przekonanie, iż Chrystus za chwilę do nas przyjdzie i iż żyjemy w czasach ostatecznych – nie w sensie metaforycznym czy teologicznym, ale w sensie dosłownym – bo znamy datę.
Wtedy rzeczywiście bywało choćby tak, iż ktoś wyznaczał miejsce, w którym trzeba było tego przyjścia oczekiwać. Uprzywilejowane były góry biblijne – na przykład Góra Wniebowstąpienia, która jest mniej więcej wskazana przez tradycję, ale także góra Karmel, jako miejsce związane z Eliaszem. W Polsce też by się znalazły góry, gdzie pewne odłamy postchrześcijańskie oczekiwały rychłej Paruzji, jak wiemy – niespełnionej.
Bardzo łatwo jest z tego kpić, wtedy jednak – tak mi się wydaje – wylewamy dziecko z kąpielą. Postawa oczekiwania, gorliwości, tęsknoty za Bogiem, rozpoznawanie znaków czasu, pragnienie, żeby Jezus powrócił – nie są niestety zbyt częste w Kościele, a są przecież bardzo silne w chrześcijańskim obrazie biblijnym, w tym, o czym mówi Pan Jezus.
– Cała trudność polega na tym, iż w najprostszym modelu czuwanie następuje w oderwaniu: porzucamy wszystko i odtąd zaczynamy czuwać. Nie da się jednak tak żyć przez cały czas, zatem trzeba zbudować zupełnie inny model czuwania, który jest znacznie trudniejszy do wprowadzenia, bo musi on zmieścić się w codzienności.
- Martin Scorsese
- Antonio Spadaro SJ
Dialogi o wierze
To niezwykle delikatna sprawa – z jednej strony mamy troszczyć się o innych i o siebie oraz planować tak, jakbyśmy mieli żyć adekwatnie wiecznie. Zwłaszcza gdy ktoś bezpośrednio odpowiada za rodzinę, to powinien zakładać, iż jego dzieci muszą coś jeść, iż być może trzeba zostawić im w spadku dom itd. Nie można założyć, iż Paruzja wydarzy się na przykład za dwa tygodnie.
Z drugiej strony jednak dzień Pański przyjdzie jak złodziej, niespodziewanie, i to też trzeba brać pod uwagę. To może dokonać się w każdym momencie i dlatego czuwanie musi odbywać się wewnątrz, w umyśle, w sercu. Nieuchronnie wystąpi taka paradoksalna sytuacja, iż musimy tak jakby w ogóle się nie angażować i jednocześnie angażować się z całej siły.
Cofnijmy się jeszcze do początków chrześcijaństwa, żeby przyjrzeć się temu, jak czekali pierwsi wierzący. Słowo „czuwanie” w języku polskim jest blisko słowa „czujność”. Zdaję sprawę, iż to są dwa różne wyrazy, ale kiedy rozmawialiśmy o czuwaniu, które zostawia na boku wszystkie codzienne sprawy, żeby skoncentrować się na powrocie Chrystusa, jako nie najlepszym rozwiązaniu, to słowo „czujność” przyszło mi do głowy jako pewna alternatywa. Można wtedy robić swoje, a choćby trzeba, będąc cały czas czujnym na to, iż Pan ma powrócić.
– Myślę, iż należy to ująć trochę inaczej. Otóż jeżeli weźmiemy pod uwagę scenę sądu z końcówki Ewangelii Mateusza, to znajdziemy tam podpowiedziane rozwiązanie: nie powinniśmy czujnie wpatrywać się w niebo i czekać, aż Chrystus przyjdzie z góry, bo wtedy możemy przegapić Chrystusa przychodzącego „z dołu” – pojawiającego się obok nas. Chyba najlepszym sposobem przygotowania się na przyjście Chrystusa z góry jest właśnie czuwanie i przyjmowanie Chrystusa, który pojawia się obok nas.
W tej ewangelii widać, iż Chrystus nie przejmuje się grzechami popełnianymi przeciwko Niemu, bo w scenie sądu w ogóle nie ma o takich mowy. Jest za to pytanie o bliźniego, zatem naszym zadaniem jest koncentrowanie się na tym, co możemy dla niego zrobić.
Jeżeli chcemy oddać Bogu cześć, to poprzez bliźniego. o ile chcemy oczekiwać Chrystusa, to powinniśmy spojrzeć na brata i na siostrę. To absolutnie fundamentalna intuicja. Ta czujność powinna być trenowana poprzez praktykowanie wrażliwości na drugiego, bo inaczej pojawi się niebezpieczeństwo, iż będziemy wpatrywali się w niebo, próbowali dostosować do jakiegoś modelu chrześcijanina, który tam dostrzeżemy, ale zignorujemy brata, którego mamy obok.
To, iż nie da się miłować Boga, którego się nie widzi, o ile nie miłuje się brata, którego się widzi – to również kluczowa sprawa. Gdy tak to ujmiemy, to nagle się okaże, iż jesteśmy właśnie w czasach ostatecznych, w czasach, w których bliźni jest nam w pewnym sensie zadany, bo ciągle do nas przychodzi. To utrapienie naszej codzienności, iż ciągle pojawia się jakiś bliźni. Nieraz oddalilibyśmy paruzję, byle już do nas nie przychodził. […]
- Damian Jankowski
- Ks. Andrzej Pęcherzewski
Nie ma wiary bez pytań
Żyjemy w świecie, w którym obecny jest grzech, i to on narzuca wielu rzeczom straszliwą powagę, bo może prowadzić do ostatecznego odrzucenia Boga. W tym jednak jest coś strasznego, ale znowu – to nie będzie straszne dopiero na końcu, tylko jest straszne już teraz.
Dlatego Adwent to czas wzywania do nawrócenia – ponieważ przyjdzie Pan i to jest wspaniałe, ale także ze względu na to, iż jesteśmy jeszcze w grzechu. Ta podwójność Adwentu bardzo wyraźnie się tu pokazuje. […]
Rytm roku liturgicznego oraz rytm naszych religijnych emocji i wzruszeń są mocno związane ze wspominaniem Bożego narodzenia w Betlejem. O tym wspominaniu chcę jeszcze przez chwilę porozmawiać. Na początku powiedział Ksiądz, iż to jedna z późniejszych tradycji w Kościele, iż wcześniej świętowano Objawienie Pańskie, Trzech Króli. Doczytałam, iż przygotowywano wtedy ludzi do chrztu i włączano ich do wspólnoty, iż to też był moment inicjacji chrześcijańskiej, nie tylko Wielkanoc, która jest dla nas oczywistym czasem Paschy.
– To był bowiem drugi moment dużego świętowania w ciągu roku, a obchody Paschy były przeładowane. Zanim doszliśmy do praktyki chrzczenia w niedzielę albo po prostu kiedykolwiek, to z Paschy zostało to przeniesione na drugą istotną uroczystość. Zresztą pasowało to do niej, dlatego iż idea objawienia dobrze wiązała się z chrztem jako oświeceniem. Potem takim silnym bodźcem, który wydobył na powierzchnię nasz sposób świętowania Bożego Narodzenia, był wynalazek szopki.
Czyli dopiero w czasach św. Franciszka, już w średniowieczu. Myślałam, iż stało się to raczej około 350 roku i wiązało z rzymskim Natale Solis Invicti, trochę na zasadzie „zamiany” świąt.
– Samo narodzenie nie miało wtedy wielkiej wagi. Momentowi wcielenia jest poświęcona uroczystość Zwiastowania Pańskiego, wtedy Słowo stało się ciałem. My to przenosimy na narodzenie, ale historia zaczęła się wcześniej. To jest trochę niekonsekwentne, bo o ile Słowo stało się ciałem, to nie wydarzyło się to w dniu narodzenia.
Zwiastowanie jest świętem wcielenia w sensie ścisłym. Po rozłączeniu tych uroczystości każda z nich straciła na znaczeniu, większą siłę miały razem. Boże Narodzenie coraz wyraźniej stawało się momentem świętowania człowieczeństwa Chrystusa w miarę tego, jak świadomość Jego rzeczywistego człowieczeństwa zaczęła zakorzeniać się w teologii.
Trzeba przy tym pamiętać, iż domknięcie teologii dwóch natur Chrystusa następuje dopiero podczas Soboru Chalcedońskiego w 451 roku. Wcześniej ten dogmat nie był jeszcze ostatecznie ustalony.
Wcześniej – co trzeba podkreślić – mieliśmy problem z samym Jego człowieczeństwem. Kościół tak mocno skoncentrował się na dostrzeżeniu w Chrystusie Boga, iż trudno mu było dostrzec w Nim człowieka.
– Czasami tak bywało. Genialność Franciszkowej szopki polegała właśnie na sprowadzeniu tego człowieczeństwa do bardzo czytelnego, wręcz namacalnego wymiaru. Zdaje się, iż możliwość zaangażowania się w jej budowanie to był jeden z istotnych czynników promujących Boże Narodzenie.
W ten sposób namacalnie ukazywano Boga w ciele. Szopka nie była, tak jak często bywa dzisiaj, elementem dekoracyjnym. Według koncepcji Franciszka szopka była miejscem, w którym klękamy przed Bogiem.
– Dokładnie – mamy tu do czynienia z uniżeniem się Boga, ale równocześnie z Jego obecnością. To, iż w łacińskiej wersji szopki często przedstawia się dziecię, które już błogosławi, jest wprawdzie nie całkiem poprawne teologicznie, ale to skrót myślowy.
W ukazanym geście błogosławienia wyraża się wiara w to, iż w tym oto dziecięciu Bóg jest rzeczywiście obecny wśród nas. Ten wątek jest niebagatelny. Zresztą to zostało w języku – adorujemy przy żłobku.
Chciałabym, żeby ostatnim punktem tej rozmowy był krótki poradnik. Jakkolwiek jestem fanką świąt Bożego Narodzenia, to ciągle czuję niebezpieczeństwo, iż mogą one zacząć kojarzyć się nam tylko ze słodkimi obrazkami, chociaż nie chciałabym z tej naiwności zupełnie rezygnować. Przyznałam się właśnie do takiego rozdwojenia. Uważam, iż taka naiwność jest cudowna w tych świętach. To, co jest w nich najgłębsze i najistotniejsze, pozostaje jednak do odczytania na bardziej podstawowym poziomie. Warto zobaczyć, do czego więcej one nas prowadzą, i w tym świątecznym czasie świątecznym poprowadzić do ich istoty także dzieci.
– W trakcie świąt następuje moment jednającego stołu. Stół w tym czasie budzi szczególną wrażliwość na takie otwarcie. Być może warto się zastanowić, kogo by trzeba było zaprosić, do kogo zadzwonić albo kto od dawna nie dostał prezentu, bo się na niego boczymy.
Myślę, iż warto mieć na uwadze pytanie o to, po co nastąpiło wcielenie. Z perspektywy historycznej Chrystus przychodzi po to, aby pojednać nas z Bogiem i między sobą. To, iż jedna nas z Bogiem, być może bardziej przeżywamy podczas święta Paschy.
Może jednak pójdźmy w stronę takiej interpretacji, iż Boże Narodzenie to przeżywanie horyzontalnego wymiaru tego jednania. Chyba nie byłoby źle.
To ciekawa, zupełnie nieplanowana klamra dla naszej rozmowy. Kiedy przywołujemy wizję Sądu Ostatecznego i kiedy mówimy o szopce bożonarodzeniowej, to okazuje się, iż w obu tych obrazach Jezus wskazuje na siebie, ale przede wszystkim na ludzi obok nas.