Święty to nie heros, który przez treningi osiągnął sukces, ale to człowiek, który wpuścił łaskę do swego życia i we współpracy z nią przynosił owoce – w życiu i postępowaniu – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl ks. prof. Piotr Roszak.
W „Encyklopedji kościelnej” ks. Nowodworskiego z 1904 roku, czytamy: „świętą nazywała się osoba, która, stosownie do swojego poświęcenia się Bogu, w cnoty była przybrana, odpowiednio żyła i postępowała”. Czy ta krótka definicja w pełni wyjaśnia, czym jest świętość?
Żadna definicja w pełni niczego nie wyjaśnia, bo jej celem jest zidentyfikować i nie pomylić opisywanej rzeczywistości z innymi, zwrócić uwagę na to, co istotne. Dlatego to dobra definicja, ale lista cech osoby świętej jest dużo dłuższa. Natomiast dobrze uchwyciła sens świętości jako opartej o Boga, a nie własny wysiłek.
Święty to nie heros, który przez treningi osiągnął sukces, ale to człowiek, który wpuścił łaskę do swego życia i we współpracy z nią przynosił owoce – w życiu i postępowaniu. I podoba mi się w tej definicji jeszcze coś: iż nie podkreśla się nieskazitelności, jakoby święty był białą kartką papieru, na której nie pojawia się nigdy żadna plamka, nie ma nic do czego można się „przyczepić”, ale eksponuje się owoce, czyli zrealizowanie celu, dobro, którego święty nie zmarnował.
Święty nie martwi się więc o to, aby się nigdy nie przewrócić, ale by dobiec, a może czasami choćby ‚doczołgać’ się do celu pośród różnych trudności. Wydaje mi się, iż jednak nie takie myślenie o świętości dominuje, skupione na dobru, które się udało świętemu zrealizować (a nie przed czym udało się uchronić), a bardziej zakorzenione w niechrześcijańskich zwyczajach i mentalności, która stykała się z Ewangelią w wielu epokach, a akcentująca niedostępność, odseparowanie od codzienności, nieskazitelność.
To prawda, iż świętość Boga znajduje swój wyraz w radykalnej różnicy od stworzenia, ale teologia biblijna jednak nie ogranicza się do tego, gdyż obok transcendencji Boga pokazuje świętość nie jak poprzeczkę do przeskoczenia zawieszoną wysoko, pewien ideał do kontemplacji, ale styl życia, który stara się nie dopuścić do oddalenia się od Boga, źródła świętości. Inaczej Paweł nie nazywałby chrześcijan „świętymi” – święci mieszkający w Koryncie etc., a nie miał na myśli tylko części wspólnoty, do której pisał listy. Rozumiał to jako łączność z Bogiem, który jest źródłem świętości – udrożnione kanały, dzięki którym łaska nie napotyka na przeszkody i zatory.
Warto więc te wymiary, które wspomniałem – ontologiczny i moralny – wyróżnić w koncepcji świętości: czasem zwracano uwagę na jeden z nich, innym razem na drugi. A trzeba widzieć je komplementarnie.
Czy w Kościele katolickim obowiązuje jakiś jeden „wzór świętości”, czy może istnieją różne „typy świętości”?
O ile można mówić, iż grzechy w gruncie rzeczy są powtarzalne, zło jest w tym sensie banalne, choćby jeżeli stają się czasem bardzo wyrafinowane, to świętość ma w sobie coś z niepowtarzalności. Bycie dobrym tak jak dobro rozumieją chrześcijanie i wprowadzanie tego dobra w życie ma w sobie moc zaskakiwania i inspirowania.
Kreatywność świętości widoczna jest w kalendarzu liturgicznym, gdy czcimy świętych z różnych epok, sytuacji życiowych, zasług.
Czym jest kanonizacja i jakie są jej cele? Wielu bowiem uważa, iż kanonizacja „powoduje świętość”, a ona „jedynie” ją potwierdza i przedstawia cnotę świętego jako wzór do naśladowania…
Kanonizacja jest uroczystym aktem magisterium Kościoła, który rozpoznaje, iż droga życia chrześcijanina osiągnęła swój cel, jakim jest zjednoczenie z Chrystusem, a więc wypróbowana wierność – widoczna np. w męczeństwie. Dlatego procedura, jaka od kilkunastu wieku obowiązuje w Kościele to poszukiwanie znaków tej świętości, zarówno w postawie niezłomności świadectwa w formie „chrztu krwi”, czy też cudów za wstawiennictwem świętego.
To nie jest procedura mówiąca, iż kandydat na ołtarze nigdy się nie pomylił, ale iż jest orędownikiem dla będących w drodze do wieczności. Dlatego warto wiązać kanonizację z zapomnianą dziś ideą patronatu, która nie jest stawieniem jedynie pewnych ludzi za wzory, ale z ich działaniem na rzecz osób, które je sobie wybierają.
W starożytnej kulturze rzymskiej by zostać obywatelem trzeba było mieć patrona, innego obywatela, który wprowadzi we wspólnotę. Nie wystarczało samo „podanie” czy chęci, należało to oprzeć o zasługi czy pochodzenie, ale musiał być również ktoś wprowadzający we wspólnotę społeczną. Do ojczyzny niebieskiej, do kręgu wartości i dóbr duchowych, też wprowadzani jesteśmy przez świętych, których cnoty mamy możliwość naśladować z bliska, w podobnych realiach – zawodowych/rodzinnych – do naszych.
A poza tym kanonizacja i patronat świętych – nad regionami, zawodami, osobami – miał przypominać o powszechnym wezwaniu do świętości jako „wysokiej miary zwyczajnego życia chrześcijańskiego”, ale którą się osiąga jako odpowiedź na uprzedzającą łaskę Bożą. Chodzi też o to, iż świętość choć indywidualna, to jednak wyraża się wspólnotowo, jako udział w jedynej świętości Boga.
Święty Tomasz z Akwinu stawiał pytanie: „Czy wszyscy kanonizowani święci cieszą się chwałą nieba?”. Jak wielebny Ksiądz profesor odpowiedziałby na to pytanie 750 lat po śmierci tego wielkiego Doktora Kościoła?
Tak, to potwierdzenie, iż akt kanonizacji cieszy się pewnością wypowiedzi magisterium Kościoła i jako taki jest nieomylny, gdyż jest już ostatecznym orzeczeniem Kościoła w tej sprawie,. Kościół nie snuje tutaj przypuszczeń, ale w oparciu o asystencję Ducha świętego wypowiada po dokładnym badaniu przekonanie, iż jego córki i synowie są w chwale nieba, przeszli z Kościoła pielgrzymującego czy walczącego do Kościoła zbawionych, w prawdziwej ojczyźnie.
Nie jest to akt wymuszenia na Bogu włączenia kogoś do tej wspólnoty, ale rozpoznanie stanu faktycznego. Jednocześnie nieomylność związana z uroczystymi aktami kanonizacji jest w pewnym sensie „uwarunkowana” poprawnością procedur: jeżeli one są prawdziwe, to i kanonizacja jest nieomylna.
Czy Wszyscy Święci są sobie równi, czy może wśród nich również obowiązuje podział jak np. w przypadku aniołów?
Tu znowu Akwinata ma interesujące rozróżnienie na nagrodę istotną oraz przypadłościową, naddaną, która przysługuje za pewne zasługi, wyróżniające się nad inne. Opowiada o tym w kontekście języka biblijnego i rozróżnienia na złotą koronę (jaką mają zostać ukoronowani święci), która przez swój kolisty kształt wyraża doskonałość i jest nawiązaniem do królewskiej misji chrześcijan i aureolę, dosłownie ‚złoty wianuszek’, który przysługuje za pewne szczególne zwycięstwa duchowe.
Innymi słowy: Akwinata podkreślał, iż choć wszyscy święci otrzymują tę samą nagrodę szczęścia wiecznego to jednak nie jest ona równa niejako „ilościowo”. To jakby istniały obok siebie różne naczynia, o odmiennej objętości, które napełnimy wodą: w jednym pełne naczynie do 1 litr, w drugim 3 litry. W obu przypadkach jest to pełnia. Nie jest to jednak powód do rywalizacji, ale chodziło o podkreślenie sensu wysiłku doczesnego „poszerzania” otwartości na łaskę przez życie moralnie dobre.
Wszyscy są w pełni święci i szczęśliwi, ale miara jest tu inna, jak miedzy świętymi młodziankami betlejemskimi a św. Maksymilianem Kolbe. Znamienne, iż mówiąc o aureoli – motywie tak obecnym w sztuce chrześcijańskiej – rozumie ją w metaforyce światła, jako wydobycie na jaw czyjejś drogi do świętości, większą jasność i euforia ze zwycięstwa powiązaną z większymi zasługami poszczególnych świętych.
Często słyszymy również, iż do zbawienia „wystarczy być dobrym człowiekiem”, a żeby być „dobrym człowiekiem” nie potrzeba do tego Kościoła i Ewangelii… Czy uczynki bez wiary faktycznie wystarczą do zbawienia i bycia świętym?
W kwestii świętych często myli się sympatyczność ich osobowości z dziełem łaski, jaka została dokonana w jego życiu. Wielu świętych zresztą nie było dla swoich współczesnych miłymi ludźmi, wystarczy wspomnieć św. Pawła czy Bernarda z Clairvaux, ale w każdym z przypadków chodziło o wiarę działającą przez miłość. Nie chodziło o ranking dobrych uczynków, w którym nagradzano by zwycięzców tytułem ‚święty’, ale na ile ujawnia się w jego działaniu miłość Boga, która jest źródłem zasługi człowieka – zasługi rozumianej jako wolna odpowiedź człowieka na łaskę, dobry użytek z woli, a takim dobrym użytkiem jest miłość Boga, której nie ma bez wiary. Nie chodzi o jakąkolwiek miłość, ale taką, która ujawnia moc czyjejś wiary.
Nie wszyscy święci zresztą zostali takowymi za uczynki, nie wszyscy prowadzili „caritas”, czy zasłynęli działalnością charytatywną, ale niekiedy ich życie duchowe, mistyczne było tak intensywne, iż wszystkim unaoczniało Boga i jak bardzo są z Nim w komunii.
Mówi się tak o Tomaszu z Akwinu, iż był mistykiem w campusie uniwersyteckim, człowiekiem nauki i pasji do odkrywania prawdy – choćby w czasie kanonizacji bardziej niż na cudach, które były zresztą po jego śmierci, skupiano się na cudach doskonałych wyjaśnień tajemnic wiary w „Sumie teologii”.
W Ewangelii według Świętego Marka czytamy: „Wiemy, iż Bóg wzywa nas do świętości; wiemy, iż powinniśmy jej pragnąć i dążyć do niej całym sercem, duszą, umysłem i ze wszystkich sił” (Mr 12, 28-30). Przez wieki katolicy wiedzieli, jak skutecznie odpowiedzieć na to wezwanie Pana Boga. Dzisiaj – w czasach totalnego zamętu i pomieszania z poplątaniem – wielu w ogóle zapomina, iż Pan Bóg powołał nas do świętości. Jak im o tym przypomnieć? Jak w ogóle dążyć do świętości, skoro np. biskup w Belgii błogosławi tzw. pary LGBT, a biskup w Polsce zdecydowanie to potępia?
Niestety czasami w historii pokutowało podświadome może nieraz przekonanie, iż Bóg wzywa do świętości jedynie wybranych, zwłaszcza zakonników ii duchownych, a reszta nie ma tak wymagającej ścieżki do zbawienia. Może takie wrażenie wynikało z faktu kanonizacji najczęściej duchownych, co w XX wieku zostało znacząco przełamane zwłaszcza w pontyfikacie św. Jana Pawła II. Wypływało to z przypomnienia, iż to nie jest dla wybranych, ale dla wszystkich. Nie ma świętych drugiej klasy… albo dwóch prędkości. Na to zwracał uwagę spośród wielu świętych także św. Josemaria Escriva de Balaguer, który całą duchowość Opus Dei jako propozycji życia chrześcijańskiego dla świeckich wiązał z dążeniem do świętości w realiach codzienności. To nie oznacza obniżania progu wymagań, ale pokazanie drogi życia chrześcijanina mają pewien horyzont, nie są kręceniem się w kółko, ale zmierzają do celu i dobrze, aby każdy codzienny czyn był krokiem we adekwatną stronę.
Na tej drodze na pewno nie będzie jedynie miejsce dla czytelnych znaków, ale pojawić się mogą różne pozorowane, które trzeba odróżnić od prawdziwych. Jak się czasem jeździ polskimi drogami autem, to znaki drogowe są nieraz wręcz otoczone wielkimi reklamami, przechwytującymi uwagę kierowcy, szpecącymi krajobraz swoją droga, ale w rezultacie zasłaniającymi te ważne i prawdziwe znaki bezpiecznie prowadzące do celu. Tak może być z sytuacjami jak błogosławieństwo tzw. par LGBT, które budzi wśród ludu Bożego słuszną konsternację i dodatkowe wyjaśnienia Kongregacji, odcinające się od tych wydarzeń z Belgii, nie zawsze jednak od razu przyczyniają się do wyklarowania sytuacji. Warto skupić się jednak na czytelnych znakach, stojących od wielu lat w tym samym miejscu i nimi się kierować w drodze ku świętości.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek