Kryzys mieszkaniowy 2.0. Dlaczego jest tylko gorzej?

1 dzień temu
Zdjęcie: Kryzys mieszkaniowy


Kryzys mieszkaniowy wpływa na wszystko – od demografii po strukturę inwestycji w państwie. Dopóki nie zmienimy systemowych priorytetów, będzie tylko gorzej – mówi Maciej Sroczyński z Polskiej Sieci Ekonomii.

W kampanii prezydenckiej 2025 roku polityka mieszkaniowa stała się jednym z głównych tematów sporów. Rafał Trzaskowski zapowiedział wsparcie dla samorządów i kontynuację budowy tanich mieszkań, ale krytykę wywołały nieprawdziwe dane dotyczące liczby lokali komunalnych oraz sprawa sprzedaży kamienicy przy Marszałkowskiej 66. Z kolei kandydat PiS, Karol Nawrocki, został uwikłany w aferę związaną z wykupem mieszkania komunalnego dla seniora, co przyniosło mu największy medialny rozgłos w pierwszych tygodniach maja.

Spór o mieszkalnictwo objął szereg tematów – od podatku katastralnego, przez niedobór lokali komunalnych, po propozycje lewicy zwiększenia publicznych inwestycji mieszkaniowych.

Wojciech Albert Łobodziński: W kampaniach obu kandydatów kwestie mieszkaniowe wywołały wiele emocji. Jak, Twoim zdaniem, wytłumaczyć skalę napięcia wokół tego tematu – zwłaszcza że, mimo różnych powodów, stał się on jednym z centralnych punktów tej kampanii?

Maciej Sroczyński: Muszę zaznaczyć, iż to, co dziś obserwujemy, jest efektem wielu lat braku sensownej polityki mieszkaniowej. Przez lata dominowało podejście, które można by określić jako skrajnie wolnorynkowe – przekonanie, iż deweloperzy „sami zbudują” i rynek „sam się ureguluje”. Dane pokazują jednak, iż jest dokładnie odwrotnie – sytuacja jest bardzo zła.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Jednym z najbardziej wymownych wskaźników jest średni wiek wyprowadzki z domu rodzinnego. W Polsce to około 27 lat – dokładnie 27,1 według danych Eurostatu. To nie jest najwyższy wynik w Europie, ale plasuje Polskę w górnej części zestawienia. Dla porównania, we Włoszech to nieco ponad 30 lat, w Niemczech około 24, a w Skandynawii – 21–22 lata. W niektórych badaniach ten wiek w Polsce wypada jeszcze gorzej, jeżeli uwzględnia się także ekonomiczne uzależnienie od rodziców – czyli fakt, iż młodzi mieszkają z nimi i są przez nich utrzymywani.

Już ta jedna statystyka pokazuje, dlaczego temat mieszkalnictwa tak mocno wybrzmiewa w tej kampanii – to problem dotykający głównie młodych ludzi, którzy czują się niewysłuchani. Politycy wyczuwają to niezadowolenie i starają się je wykorzystać – niestety najczęściej tylko w celach sondażowych. Żyjemy dziś w logice sondażokracji, a może choćby polityki formowanej w cieniu algorytmów, w której królują populistyczne uproszczenia. W efekcie o mieszkalnictwie mówi się dużo, ale najczęściej w formie haseł i ogólników – bez konkretnych propozycji.

To jest moim zdaniem najbardziej frustrujące: iż rozmawiamy o bardzo poważnym problemie, ale niemal w ogóle nie mówimy o realnych rozwiązaniach. Tymczasem kryzys mieszkaniowy w Polsce jest wielowymiarowy. Według danych Obserwatorium Polityki Miejskiej w Polsce brakuje od 1,5 do choćby 2 milionów mieszkań (czy raczej lokali mieszkalnych), a połowa osób w wieku 18–34 lat wciąż mieszka z rodzicami. W dodatku coraz częściej mówi się o tzw. luce czynszowej – to zjawisko, w którym ludzie nie kwalifikują się ani do mieszkań komunalnych, ani nie stać ich na wynajem rynkowy. I ta grupa rośnie. To pokazuje, jak bardzo brakuje w Polsce mieszkań dostępnych – nie tylko na papierze, ale realnie dostępnych finansowo.

Wspomniałeś o luce czynszowej – mógłbyś wyjaśnić, czym ona jest?

– Luka czynszowa dotyczy osób, które zarabiają za dużo, by kwalifikować się do mieszkań socjalnych czy komunalnych, ale jednocześnie za mało, by wynająć mieszkanie na rynku prywatnym albo zaciągnąć kredyt hipoteczny i go regularnie spłacać. To ludzie, którzy w praktyce zostają „pomiędzy” – nie kwalifikują się do żadnej formy wsparcia, a rynek komercyjny ich nie obejmuje.

Według danych – o ile dobrze pamiętam, pochodzących z Polskiego Funduszu Rozwoju – ta grupa stanowi już około jedną trzecią Polaków, a według niektórych szacunków choćby 35% społeczeństwa, i wciąż rośnie. To realny, systemowy problem. Efektem jest m.in. przeludnienie – ludzie mieszkają w lokalach za małych w stosunku do liczby domowników.

A co dokładnie oznacza „za małe mieszkanie”?

– W najprostszych słowach: zbyt mało pokoi na liczbę osób zamieszkałych w lokalu. W przypadku rodzin wielodzietnych czy samotnych rodziców sytuacja staje się szczególnie trudna – całe rodziny tłoczą się w jednym lub dwóch pokojach. W wielu przypadkach brakuje prywatności, przestrzeni do nauki czy pracy zdalnej. I to nie są wyjątki – to zjawisko masowe.

Już Adam Smith, ojciec liberalnej ekonomii, pisał prawie 300 lat temu, iż rentierstwo to forma pasożytnictwa – nie tworzy niczego nowego, tylko żyje z cudzej pracy

Maciej Sroczyński

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Czyli luka czynszowa to pochodna nie tylko polityki mieszkaniowej, ale i niedoboru mieszkań komunalnych?

– Owszem. Rosnąca luka czynszowa to bezpośredni skutek braku wystarczającej liczby mieszkań społecznych – zarówno socjalnych, jak i komunalnych – należących do gmin czy samorządów. To właśnie dlatego temat mieszkalnictwa tak mocno wybrzmiewa w tej kampanii. Problem jest powszechny, bolesny i dotyka głównie młodych, rodziny z dziećmi oraz samotnych rodziców.

Tyle że, jak sam mówisz, konkretów ze strony kandydatów jest niewiele.

– Zgadza się. Przejrzałem niedawno programy głównych kandydatów i widać, iż pomysłów jest niewiele, a te, które się pojawiają, są bardzo ogólne. Rafał Trzaskowski zapowiedział stworzenie tzw. prezydenckiego funduszu inwestycyjnego, który miałby przekazywać samorządom dodatkowe dwa miliardy złotych rocznie. W skali całego kraju i w kontekście wydatków jednostek samorządu terytorialnego – które w 2024 roku wyniosły ok. 80 miliardów złotych – to nie są wielkie pieniądze. Ale mówimy o 10 miliardach w ciągu pięciu lat, więc jakiś impuls może to dać.

Problem polega na tym, iż nie idzie za tym żadna szczegółowa strategia. Fundusz ma być „ekstra pieniędzmi” dla samorządów – ale nie wiadomo, według jakich kryteriów, na jakie cele, z jakimi mechanizmami kontroli i priorytetami.

A co z Karolem Nawrockim?

– Tutaj sytuacja pozostało bardziej niejasna. Na wiecach pojawiają się różne hasła, ale nie ma spójnego przekazu ani programu dotyczącego mieszkalnictwa. Najbardziej konkretną deklaracją – jeżeli w ogóle można ją tak nazwać – jest zapowiedź wpisania do konstytucji zakazu wprowadzenia podatku katastralnego.

To hasło wyraźnie skierowane do właścicieli wielu nieruchomości. Tymczasem już dwa lata temu Międzynarodowy Fundusz Walutowy wskazywał, iż Polska potrzebuje wprowadzenia podatku katastralnego od trzeciego lub czwartego mieszkania – czyli od inwestycji spekulacyjnych, nie od pierwszego lokalu. Wpisywanie jego zakazu do konstytucji to raczej zabieg populistyczny niż realna propozycja rozwiązania problemu mieszkaniowego.

Z tego, co mówisz, wynika, iż temat podatku katastralnego pojawiła się u wielu kandydatów, ale raczej w sferze haseł niż realnych propozycji.

– Tak, domyślam się, iż jeszcze o tym porozmawiamy. Natomiast warto też zauważyć, iż Sławomir Mentzen proponował deregulację prawa budowlanego – w zasadzie ogólną walkę z biurokracją. Według jego narracji to właśnie zbyt restrykcyjne przepisy są główną barierą dla rozwoju budownictwa, a gdyby je uprościć, deweloperzy mogliby budować więcej. Ale znowu – to są raczej hasła niż dopracowane rozwiązania. Konkretów jest bardzo mało.

W tym gorącym, często powierzchownym przekazie kampanii, przebijały się bardziej spójne głosy po lewej stronie – choć medialnie słabsze. Magdalena Biejat mówiła o potrzebie budowania zasobu społecznego, a Adrian Zandberg postulował przeznaczenie 1% PKB na budownictwo społeczne. I to są postulaty, które warto traktować poważnie, choć ich szansa na realizację zależy od kontekstu politycznego po wyborach.

A jak oceniasz sytuację, jeżeli chodzi o kandydatów drugiej tury?

– Zostaliśmy z wyborem między kandydatem, który nie ma konkretnego planu i którego wypowiedzi o podatku katastralnym są co najmniej niekonsekwentne – raz się pojawiają w deklaracjach, innym razem są wycofywane – a politykiem, który deklaruje przekazywanie samorządom dwóch miliardów złotych rocznie w ramach prezydenckiego funduszu inwestycyjnego, a także współpracę z formacjami takimi jak Polska 2050 czy Nowa Lewica.

Problem polega na tym, iż ta druga propozycja, choć nieco bardziej konkretna, też budzi wątpliwości. jeżeli spojrzymy na politykę mieszkaniową Warszawy, to trudno mówić o jej sukcesach. Wręcz przeciwnie – wiele analiz, np. publikacja OKO.press, określa tę strategię mianem „pudrowanej prywatyzacji”. Zasób komunalny nie jest rozwijany, a raczej – wygaszany.

A co z tymi 14 tysiącami mieszkań komunalnych, o których mówił Trzaskowski?

– Z tego, co pamiętam, te dane były manipulacją. Demagog bardzo dobrze to wyjaśnił – chodziło raczej o sumę lokali przekazanych w różnej formie, niekoniecznie nowych mieszkań komunalnych oddanych do użytku. Za wpisem na Facebooku Aldony Machnowskiej-Góry, zastępczyni Rafała Trzaskowskiego, możemy przeczytać, iż owszem od 2018 r. oddano około 14 tys. mieszkań, ale z tego tylko 1375 to nowe lokale. Modernizacje i remonty stanowiło pozostałe 12629.

Promocja!
  • Irena Namysłowska
  • Cezary Gawryś
  • Katarzyna Jabłońska

Od rodziny nie można uciec

39,98 49,98
Do koszyka
Książka – 39,98 49,98 E-book – 36,00 44,98

W rzeczywistości liczby są dramatycznie niskie. W Warszawie można spotkać plakaty samorządowe w tramwajach – z informacją, iż od początku 2025 wybudowano 72 nowe mieszkania komunalne. jeżeli to prawda, to na miasto liczące ponad 2,5 miliona mieszkańców to jest liczba wręcz symboliczna.

Co więcej, słyszałem, iż choćby funkcjonariusze Straży Miejskiej czy policji mieszkają w podwarszawskich miejscowościach, takich jak Piaseczno, bo w samej Warszawie nie mają szans na mieszkanie komunalne. To pokazuje skalę deficytu i zapaści.

Czyli w kontekście drugiej tury – z perspektywy polityki mieszkaniowej – wybór nie wygląda optymistycznie.

– Zdecydowanie nie. I trzeba też dodać, iż obie partie reprezentowane przez dwóch głównych kandydatów mają na koncie próby lub realizację polityk dopłat do kredytów hipotecznych. To jest kierunek, który – jak pokazują analizy – raczej winduje ceny, niż realnie zwiększa dostępność mieszkań. Zamiast wzmacniać zasób społeczny, wzmacnia rynek deweloperski. A to dokładnie odwrotność tego, czego potrzebujemy.

Wspomniałeś o dopłatach do kredytów. Obawiasz się, iż taki kierunek – mimo krytyki – może wrócić po wyborach?

– Tak, mam poważne obawy, iż pojawi się kolejna próba wdrażania rozwiązań typu „kredyt 0 proc.” czy innych dopłat do kredytów hipotecznych. Niestety, wszystko wskazuje na to, iż środowiska deweloperskie mają realny wpływ na politykę mieszkaniową.

Patrząc choćby na wpłaty na Komitet Rafała Trzaskowskiego, widać bardzo wyraźnie, iż wśród największych donatorów jest silna reprezentacja ludzi powiązanych z rynkiem deweloperskim. Limit pojedynczej wpłaty to w tej chwili nieco poniżej 70 tysięcy złotych, a wśród około 30 najwyższych wpłat bardzo duży odsetek pochodzi od osób związanych albo z Polskim Związkiem Firm Deweloperskich, albo bezpośrednio z konkretnymi firmami deweloperskimi.

Oczywiście są też wpłaty od podmiotów spoza tej branży, ale obecność tego sektora jest wyczuwalna i znacząca. A umówmy się: pieniądz ma głos. I trudno uwierzyć, iż tak duży przepływ środków nie przekłada się na kształt polityki.

Stąd coraz częściej pojawiają się głosy – moim zdaniem słuszne – iż limit wpłat powinien zostać obniżony, bo pieniądze w kampaniach politycznych nie są neutralne. To nie są tylko przelewy – to instrumenty wpływu.

Jakie, w skrócie, są według ciebie najważniejsze konsekwencje złej sytuacji mieszkaniowej w Polsce?

– Jest ich wiele, ale zacząłbym od czegoś, co nazywam „betonem inwestycyjnym”. Chodzi o to, iż w Polsce mieszkania stały się najatrakcyjniejszą i najłatwiejszą formą inwestowania. I to nie dlatego, iż jesteśmy społeczeństwem szczególnie przywiązanym do nieruchomości – tylko dlatego, iż cały system podatkowy został tak ukształtowany, iż opłaca się inwestować właśnie w mieszkania.

Podatek dochodowy od pracy jest wysoki – mamy progresję, różne składki, druga stawka podatku dochodowego to 32 proc. Tymczasem zyski z inwestycji kapitałowych, takich jak giełda czy lokaty, są objęte tylko 19 proc. tzw. podatkiem Belki. Ale to i tak dużo w porównaniu do opodatkowania najmu mieszkań. Bo najem do 100 tys. zł rocznie opodatkowany jest stawką zaledwie 8,5 proc., a powyżej tej kwoty – 12,5 proc.

W efekcie ogromna część kapitału – zarówno od inwestorów indywidualnych, jak i instytucjonalnych – zamiast iść w innowacje, przedsiębiorczość czy rozwój technologiczny, trafia w beton. Mamy dosłownie mechanizm, który faworyzuje inwestowanie w nieruchomości i jednocześnie przyczynia się do windowania cen mieszkań oraz blokowania dostępności lokali dla zwykłych ludzi.

A inne skutki?

– Kolejny bardzo istotny to wpływ na demografię. Kryzys mieszkaniowy jest jedną z głównych barier zakładania rodzin i posiadania dzieci. Młodzi ludzie mieszkający z rodzicami, w wynajętym pokoju albo w zbyt małym mieszkaniu – po prostu nie są w stanie myśleć o powiększaniu rodziny. Statystyki są tu jednoznaczne.

Do tego dochodzi brak możliwości gromadzenia majątku. jeżeli ktoś nie ma zdolności kredytowej albo nie dziedziczy nieruchomości, ma niewielką szansę, by zbudować majątek na podstawie własnych dochodów. Przy obecnych cenach mieszkań i kosztach życia, młodym ludziom trudno jest nie tylko kupić mieszkanie, ale też oszczędzać w ogóle. A jeżeli już zaciągają kredyt – często na 30 lat – to większość ich budżetu pochłaniają raty i koszty utrzymania. Nie ma miejsca na inwestycje, rozwój, elastyczność życiową.

Podsumowując: kryzys mieszkaniowy wpływa na wszystko – od demografii, przez poziom życia, po strukturę inwestycji w państwie. I dopóki nie zmienimy systemowych priorytetów, będzie tylko gorzej.

Wspomniałeś wcześniej o tzw. betonie inwestycyjnym. Rozwiń proszę, co masz na myśli i jakie widzisz konsekwencje takiego modelu.

– Tak, i w tej konfiguracji mamy do czynienia z systemem podatkowym, który de facto zachęca do skupowania mieszkań i ich wynajmowania. Oczywiście pojawiają się głosy, iż to wcale nie takie proste, iż trudno znaleźć dobrego lokatora, iż są problemy z opóźnieniami w płatnościach czy zniszczeniami. Ale wystarczy spojrzeć na dane: wynajem się po prostu bardzo opłaca, zwłaszcza ze względu na niską stawkę podatkową – jak już wspomniałem – 8,5 proc. do 100 tys. zł przychodu i 12,5 proc. powyżej tego limitu.

Największym problemem, jaki tu widzimy jako Polska Sieć Ekonomii, jest to, iż inwestowanie w mieszkania na wynajem nie jest produktywne z punktu widzenia całej gospodarki. To kapitał, który nie tworzy żadnej nowej wartości – nie generuje innowacji, nie wspiera przemysłu, nie napędza rozwoju. On po prostu parkuje się w betonie.

I to nie jest jakieś radykalne stanowisko. Już Adam Smith, ojciec liberalnej ekonomii, pisał prawie 300 lat temu, iż rentierstwo to forma pasożytnictwa – nie tworzy niczego nowego, tylko żyje z cudzej pracy. A dziś mamy system, który właśnie rentierów premiuje. Ogromne sumy są „wrzucane” w mieszkania, które powinny być dobrem użytkowym, a nie głównym wehikułem inwestycyjnym. Te środki mogłyby trafiać do firm, na giełdę, do startupów – tam, gdzie kapitał naprawdę pracuje na rozwój. Tymczasem rynek najmu w Polsce jest masowo zdominowany przez prywatnych landlordów, których główną motywacją jest zysk z czynszu, a nie dostarczanie dostępnych mieszkań.

A co z wpływem tego systemu na demografię?

– To drugi najważniejszy problem. Świetnie pokazała to organizacja Ważne Sprawy, która w swoim raporcie przeanalizowała, dlaczego młodzi ludzie nie decydują się na dzieci. Wbrew stereotypom, wielu młodych deklaruje chęć założenia rodziny, ale coś ich powstrzymuje. Jednym z najczęściej wskazywanych powodów jest właśnie sytuacja mieszkaniowa – brak perspektyw na własne lokum albo warunki, które pogarszają jakość życia po narodzinach dziecka.

Dochodzimy do sytuacji, w której celebryta w programie śniadaniowym chwali się, iż ma tyle mieszkań, iż mógłby co noc spać w innym. To nie jest zdrowy model społeczny.

Maciej Sroczyński

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

I to jest bardzo ważne: chodzi o realny komfort życia, a nie o „utraconą wolność”. Młoda para może żyć względnie komfortowo w kawalerce. Ale kiedy pojawia się dziecko, a potem kolejne – każdy metr kwadratowy zaczyna mieć znaczenie. Nowe mieszkania oddawane przez deweloperów to w ogromnej większości małe metraże: jeden, dwa pokoje. I choćby jeżeli ktoś ma dzieci, to w tych warunkach trudno mówić o godnym życiu.

W lepszych scenariuszach celem minimum staje się wspólny pokój dla dwójki dzieci. Ale i to często jest poza zasięgiem. Dlatego polityka mieszkaniowa ma bezpośredni wpływ na dzietność, decyzje o zakładaniu rodziny i na ogólne poczucie stabilności życiowej.

Wracamy więc do pytania podstawowego: czym adekwatnie jest mieszkanie?

– I to jest sedno sprawy. Bo coraz częściej słyszymy debatę: „mieszkanie – prawem czy towarem?”. Moim zdaniem to pytanie trzeba przeformułować: do czego jest mieszkanie? I odpowiedź brzmi: do mieszkania.

To jego podstawowa funkcja. Oczywiście, mieszkanie może pełnić dodatkowe role – być zabezpieczeniem emerytalnym, formą lokaty, ale nie może być głównie wehikułem do mnożenia majątku przez 70-krotny portfel nieruchomości. Tymczasem dochodzimy do sytuacji, w której celebryta w programie śniadaniowym chwali się, iż ma tyle mieszkań, iż mógłby niemal co noc spać w innym.

To nie jest zdrowy model społeczny. To nie jest efektywna gospodarka. I na pewno nie jest to sprawiedliwe społeczeństwo.

Czy uważasz, iż obecna sytuacja mieszkaniowa w Polsce jest patologiczna i wymaga natychmiastowej zmiany? I co, twoim zdaniem, musiałoby się wydarzyć, żeby realnie zmieniło się podejście klasy politycznej do polityki mieszkaniowej?

– Uważam, iż mamy do czynienia z sytuacją patologicznie nieefektywną i społecznie krzywdzącą. I niestety – żeby cokolwiek się zmieniło, potrzebny byłby bardzo silny impuls.

Spójrzmy chociażby na to, jak wygląda sytuacja majątkowa ludzi, którzy podejmują decyzje polityczne. Średnio na jednego parlamentarzystę przypada w Polsce około 1,7 mieszkania, jeżeli brać pod uwagę ich oficjalne oświadczenia majątkowe. W przypadku kandydatów na prezydenta te liczby są jeszcze wyższe – niemal wszyscy mają co najmniej dwa mieszkania, a niektórzy, jak Joanna Senyszyn czy Krzysztof Stanowski, mają ich kilka, jeżeli nie kilkanaście.

W takiej sytuacji trudno oczekiwać, iż ci politycy będą chcieli „strzelać sobie w stopę” i reformować system, z którego sami korzystają. To zrozumiałe z perspektywy ich interesu – ale dramatyczne z perspektywy interesu publicznego. I dlatego jestem tu raczej pesymistą.

Wierzę, iż jedyną realną siłą, zdolną do wywarcia presji, jest głos opinii publicznej – a więc masowe, wyraźne komunikowanie politykom: „albo przygotujecie sensowne rozwiązania dla rynku mieszkaniowego, albo nie będzie naszego głosu”. Innej drogi nie ma.

Dopóki temat nie stanie się realnym kryterium wyborczym – takim, jakim są podatki, bezpieczeństwo czy zdrowie – dopóty będzie traktowany przez elity instrumentalnie. Na szczeblu samorządowym można próbować walczyć o zwiększenie zasobu mieszkaniowego, ale systemowo zmiana wymaga decyzji centralnych. Dlatego najprostszym narzędziem jest głosowanie na kandydatów, którzy jasno przedstawiają propozycje walki ze spekulacją i budowy mieszkań dostępnych.

A czy nie sądzisz, iż ta zmiana już częściowo się rozpoczęła? Partie zaczęły dostrzegać, iż polityka dopłat do kredytów spotyka się z krytyką i przestaje być społecznie akceptowana.

– Zgadzam się, iż w ostatnich miesiącach nastąpiło pewne przesunięcie paradygmatu. Jeszcze pod koniec zeszłego roku dyskusja toczyła się wokół pytania, czy dopłaty do kredytów zwiększają ceny mieszkań, czy nie. Dziś odpowiedź na to pytanie jest już powszechnie przyjęta – tak, zwiększają.

I rzeczywiście, narracja się zmienia – coraz częściej mówi się o potrzebie budowania zasobu publicznego, mieszkań społecznych, walce ze spekulacją. Ale niestety, to wciąż głównie deklaracje. I jak na razie więcej jest gadania niż realnych działań.

Ten pierwszy krok – od milczenia do mówienia – już się dokonał. Ale drugi krok – od mówienia do działania – wciąż przed nami. I choć mam nadzieję, iż nie zajmie on kolejnych lat, to jednak czuję, iż będzie trudniejszy.

Tym bardziej cieszy mnie, iż media coraz więcej miejsca poświęcają tematowi mieszkalnictwa – to naprawdę robi różnicę. jeżeli uda się utrzymać presję społeczną i uwidaczniać konsekwencje braku działań, to może rzeczywiście uda się w końcu coś wywalczyć. Ale ta walka jeszcze trochę potrwa.

Maciej Sroczyński – przewodniczący Komisji Rewizyjnej Polskiej Sieci Ekonomii, student Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego oraz współzałożyciel Koła Naukowego Ekonomii Heterodoksyjnej UW. Aktywnie zaangażowany w edukację oraz promocję heterodoksyjnych nurtów ekonomii wśród studentów i młodych naukowców. Jego zainteresowania obejmują politykę mieszkaniową, ekonomię polityczną oraz badania nad gospodarką cyfrową. Prywatnie miłośnik twórczości Łony i Webbera, rodowity Szczecinianin.

Przeczytaj również: Obniżenie składki zdrowotnej, czyli gotowanie żaby

Idź do oryginalnego materiału