Powoli dojrzewałam do jej wierszy, otwierały mnie stopniowo. Potrzebowałam czasu, żeby zrozumieć: będę „żadna i liczna”, „urwana w ćwierć słowa”.
Odeszła Krystyna Miłobędzka. Spotkałam ją we wrześniu 2000 r. w ogromnej, bardzo zimnej hali fabrycznej, w której odbywał się festiwal Port Legnica, organizowany przez Biuro Literackie. Siedziała sama przy stoliku w zaimprowizowanym w tej nieoczywistej przestrzeni barze.
Już nie pamiętam, czy ktoś nas sobie przedstawił, czy po prostu podeszłam i poprosiłam o wpis w dopiero co wydanym przez Wydawnictwo Dolnośląskie tomie „Imiesłowy”. Poetka była szczerze zdziwiona, iż książkę tę faktycznie można dostać w jakiejś warszawskiej księgarni. Sprawiała wrażenie trochę nieobecnej, może przytłaczała ją intensywność imprezy, dziś już zresztą legendarnej.
Tego samego dnia wypadał mój poetycki debiut. Pierwszy raz w życiu miałam wejść na scenę, żeby przeczytać napisane przez siebie teksty i oczywiście bałam się, byłam wręcz skrajnie onieśmielona. Toteż nie rozmawiałyśmy dużo, trochę za to posiedziałyśmy obok siebie w milczeniu.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Schowałam książkę z dedykacją w bezpiecznym miejscu. Już wtedy zdawałam sobie sprawę, iż będzie ważna, ale dopiero z czasem zrozumiałam, jakie to było niebywałe szczęście: spotkać Miłobędzką – poetkę, osobę – tak stosunkowo wcześnie na swojej drodze.
Powoli dojrzewałam do jej wierszy, otwierały się na mnie stopniowo, to znaczy mnie otwierały stopniowo – tak bardzo do siebie przywiązaną i upartą, tak bardzo skłonną do komplikowania najprostszych spraw. Potrzebowałam czasu, żeby zrozumieć: będę „żadna i liczna”, „urwana w ćwierć słowa”.
Z chwili na chwilę
Z pozoru proste, doskonale precyzyjne zdania Miłobędzkiej wyrażają wielką, wręcz niepojętą miłość, do jakiej zdolna jest tylko istota niemal zupełnie wolna od ograniczeń własnego małego „ja”.
Brak przywiązania do samej siebie sprawia, iż przenikliwie widzi świat w całej jego żywej złożoności i zmienności – z chwili na chwilę. Widzi, słyszy, czuje, próbuje pisać, wątpi; jednak pisze:
cisza
nie ma słów na las w śniegu
brnąć w to dalej?
przystanąć?
uklęknąć?
zawrócić?
Słowa są zawsze trochę nieadekwatne, mimo to Miłobędzka umie dzięki ułomnych narzędzi doprowadzić do intymnego spotkania mowy i świata. jeżeli poetka „brnie” dalej w wiersz, to my „brniemy” już w śniegu. „Powiedzieć coś pięknie i bez reszty”, właśnie to jej się udaje, na tym polega jej poetycki kunszt.
Piętra ogrodu
Po „Imiesłowach” z narastającą fascynacją odkrywałam kolejne tomy, między innymi o trzy dekady starsze „Pokrewne”(1970) i ten, bardzo ukochany, wiersz:
Ta jabłoń we mnie odkąd się zaczyna
Z białości ponad ogród czarną słyszę jabłkami zawęźloną w kwiaty, przez śnieg nagłe odbywam zielenie. Liści się bezwiedna mojej obecności, zbyt jawna jeszcze, zbyt jabłoń, aż nasycone wspólnym oddaleniem ramionami plączemy ciemność. „Zdarzyłaś mi ogród, w którym jestem dzieckiem, w śniegu cała, jabłek pełna i zakwitająca”.
Od którego „momentu” – od jakiego „miejsca” – zaczyna się jabłonka, a odkąd zaczynam się „ja”? Odczuwam pokusę, żeby postawić tę kwestię w formie pytania, ale wiersz nie pyta, tylko wskazuje na „miejsce” – to oczywiście tylko metafora – od którego wewnątrz mówiącej zaczyna się „ta”, czyli nieprzypadkowa, konkretna, jedyna „jabłoń”.

Łatwo zgadzać się na jabłoń, kiedy stoi w kwiatach, trudniej na „drogę jesiennych śmierci” czy „krople bólu w ciemnych tkankach”. Zrozumieć, iż „dobrze zobaczone” są jednym i tym samym – to mądrość
Julia Fiedorczuk
Co to za „miejsce”? Tam biel, czerń i zieleń, tam surowe materiały, z których powstanie ten tu wcielony sen – nasze życie. Tam pojawiają się zawiązki kwiatów i rodzi się czas. Życie jest jedno – takie samo dla jabłoni i kobiety, choćby jeżeli dla każdej z nich przybiera inną formę, wypuszcza gałęzie, ramiona… Różnica jest konieczna, by móc się wzajemnie poznawać – żeby „plątać ciemność”. Bliskość potrzebuje dystansu, dlatego oddalenie okazuje się najbardziej „wspólne”.
Podczas kolejnych lektur ten wiersz odsłaniał przede mną, przez cały czas odsłania, kolejne warstwy znaczeń, jakby to były warstwy ziemi – piętra ogrodu. Jakby czas ukazywał swoją tajemniczą głębię: czas jabłoni, czas Miłobędzkiej, mój czas.
*
„Pisząc i rozmawiając, nie używam słów «zachwyt», «zachwycający» – nie wiem, z czym mogłyby się szczególnie łączyć – pisała poetka w tekście, który ukazał się w miesięczniku „Znak” w 2021 r. – Zachwyt to coś, co się nieustannie wydarza między mną a czymś lub kimś”. I dalej: „Zachwyt – najprościej rzecz ujmując – przynosi zupełne zamieszkanie tutaj, gdzie się jest. Zgodę na wszystko, co się nam zdarza”.
To trudniejsze, niż się wydaje: bo łatwo zgadzać się na jabłoń, kiedy stoi w kwiatach, a trudniej na „drogę jesiennych śmierci” czy „krople bólu w ciemnych tkankach”. Zrozumieć, iż „dobrze zobaczone” są jednym i tym samym – to mądrość.
Ta mądrość jest w wierszach Krystyny Miłobędzkiej. Dziękuję za nią. Dziękuję za słowa i ciszę. I za dedykację dla nieopierzonej, przestraszonej dziewczyny.