🎥🔉Kres życia Świętego Jana od Krzyża, Mistyka i współreformatora.

salveregina.pl 2 godzin temu

Kres życia Świętego Jana od Krzyża, Mistyka i współreformatora. Cierpienia moralne i fizyczne. Śmierć i jej chwała.

🎥Zobacz film:

🔉Wysłuchaj rozważania:

Dopełniała się miara życia i świętości Jana od Krzyża. W czasie modlitwy miał objawienie, iż już tylko cztery lata przepędzi na ziemi. Wtedy serce Świętego wezbrało niebiańską radością; już więc tylko krótki czas rozdzielał go od posiadania na wieki Ukrzyżowanego. Ludzki język na próżno by się silił, opisać te porywy miłości, jakimi serce Świętego rozbrzmiewało. Chrystus Ukrzyżowany schylił się w Boskim uścisku do wiernego naśladowcy i z krzyża go zapytał; „Czego chcesz za twe trudy, prace i cierpienia? Oto wszystkie Me Skarby przed tobą otwieram”. Święty Jan widział w owej chwili już niebo nad sobą otwarte — a w niebie euforii i rozkosze niewymowne i wieczne, ale i koniec możliwości cierpienia dla Chrystusa. Całe życie jego, to jeden ciąg cierpień i upokorzeń, aby przez nie okazać swą miłość Jezusowi. To też w owej chwili o nic innego nie potrafił prosić: „Cierpieć i cierpieć pozwól mi, o Panie!” Oto heroiczna odpowiedź tego miłośnika krzyża. Prośbę swą streścił w trzech zasadniczych punktach: pragnął umrzeć zwyczajnym zakonnikiem, a nie przełożonym, cierpieć fizycznie i moralnie do ostatniego tchnienia, a wreszcie umrzeć we wzgardzeniu i zapomnieniu od wszystkich.

Święty uważał te Łaski za tak wielkie dobrodziejstwo, iż nie tylko sam o nie błagał Boga w gorącej modlitwie, ale i innym świętym duszom zalecał modlitwę w tych intencjach za niego. To też niepojętym dla ogółu wiernych zjednoczeniem z Bogiem, cieszył się Święty ustawicznie. Stany najwyższej mistyki, były u niego zjawiskami codziennymi. Załatwienie spraw potocznych nie odrywało go bynajmniej od Boga. Przeciwnie, bólem fizycznym, jak przyciśnięciem Włosienicy do piersi — albo uderzeniem w pasek kolczasty — musiał odrywać ducha swego od Boga do ziemi. Skupienie przenikało całą jego już i tak nieziemską postać — działało zaś w niewypowiedziany sposób na otaczających. Nieraz pod wpływem słów Świętego opanowało takie wrażenie słuchających, iż zapominając o sprawach potocznych, bez ruchu, wpatrzeni w niego, słuchali nauk, którymi przez usta Świętego Sam Duch święty przemawiał.

Zamieszkawszy w Penueli stał się pociechą i zbudowaniem swych braci zakonnych. Ćwiczeniom zakonnym oddawał się z największą gorliwością i punktualnością, resztę wolnego czasu spędzał na modlitwie.

Już przeszło dwa miesiące Święty chorował, a cierpienia jego powiększały się ciągle, stan był całkiem beznadziejny. W wigilię Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny otrzymał Święty objawienie, iż w przyszłą sobotę skończy swe życie i cierpienie. To też od tej chwili co dnia zapytywał, co by to był za dzień tygodnia. Lekarze widzieli zbliżające się niebezpieczeństwo i radzili choremu udzielić Ostatnich Świętych Sakramentów. Święty uspokajał otoczenie, mówiąc, iż jeszcze nie nadeszła chwila śmierci. Prosił, aby mu i przez cały czas udzielano co drugi dzień Komunii Świętej. Czas cały spędzał na przygotowywaniu się do śmierci. We czwartek po święcie Niepokalanego Poczęcia przyjął z wielkim nabożeństwem Wiatyk, o tej samej porze dnia, w której Chrystus w czasie ostatniej wieczerzy ustanowił Przenajświętszy Sakrament.

Bracia zakonni, którzy otaczali łoże Świętego, widząc, iż w oczach gaśnie, prosili każdy o jakąś pośmiertną dla siebie pamiątkę — jeden chciał mieć suknię, drugi pasek, ten Brewiarz, tamten krzyżyk. Św. Jan słysząc te życzenia, spoważniał i odpowiedział, iż będąc zakonnikiem, który ślubował ubóstwo, nic na własność nie posiada, wszystkim rozporządza przełożony i jego to o te rzeczy prosić należy. Potem polecił pokornie prosić przełożonego do siebie i wobec wszystkich zebranych przepraszał za winy popełnione, chociaż nigdy w niczym nie był zawinił. Również dziękował za trudy i udręczenia, spowodowane jego chorobą. Wreszcie najpokorniej prosił o darowanie mu jednego habitu, w którym by mógł być pochowany. Obecni do głębi byli wzruszeni, a przełożony zalewając się łzami na wszystko się zgodził. Przez cały piątek Święty nic prawie nie mówił, zapytywał się tylko od czasu do czasu o godzinę — tłumacząc, iż ma obiecane, iż będzie Jutrznię sobotnią śpiewał w niebie. Prowincjał obecny ostatnim godzinom życia Świętego, bojąc się, iż chory, pogrążony w ciągłem milczeniu, doznaje jakiegoś niepokoju, zaczął go uspokajać, przedstawiając, jak wielka czeka go nagroda za podjęte cierpienia, trudy i umartwienia. Umierający jednak gorąco prosił, aby mu raczej mówił o niezliczonych winach i upadkach, za które może tylko ofiarować na zadośćuczynienie krew Jezusa Chrystusa, nie mając żadnej osobistej zasługi. Gdy i inni ojcowie zaczęli w jego obecności przechodzić całe życie Świętego, sławiąc jego heroiczne cnoty, odrzekł, iż w tej chwili nie ma ani jednego dobrego uczynku, za który by nie czuł wyrzutu i odpowiedzialności.

Po otrzymaniu ostatniego Namaszczenia znowu o godzinę zapytał, a gdy się dowiedział, iż jest 9-ta wieczór, radośnie zawołał, iż już tylko 3 godziny życia pozostają mu na ziemi. O 10-tej, gdy ozwał się dzwon w pobliskim klasztorze, zwołujący na Jutrznię, powiedział: „Ja dziś jutrznię pójdę śpiewać z Matką Najświętszą”. O 11-tej siadł o własnej sile na łóżku, jakby zdrowy i zawołał z miłością i wdzięcznością: „Niech Bóg będzie błogosławiony! tak mi jest dobrze!”

Z nastaniem nocy prosił Święty zgromadzonych braci, aby się rozeszli na spoczynek i aby tylko mała liczba ojców przy nim została wraz z kilkoma świeckimi przyjaciółmi. Obiecał przy tym, iż gdy godzina śmierci nadejdzie, zawezwie i tamtych do siebie. O wpół do 12-tej poprosił wszystkich do swej celi. Prowincjał i inni zakonnicy pokornie klęknęli, prosząc o błogosławieństwo umierającego. Święty w swej wielkiej pokorze wzdragał się i zwrócił się do prowincjała, aby on im wszystkim błogosławieństwa udzielił. Jednak, gdy przełożony ponowił prośbę, pobłogosławił wszystkich obecnych i tych także, którzy w ciągu dalszych wieków będą służyli Matce Najświętszej w Zreformowanej regule Karmelitańskiej. W ostatnich chwilach pragnął słyszeć słowa natchnione z „Pieśni nad pieśniami” i prosił o czytanie jej głośno. Z wielkim wzruszeniem powtarzał raz po raz: „O jakie wspaniałe drogie kamienie”. Przed samą północą oddał krzyż, ciągle w ręku trzymany, jednemu ze świeckich swoich przyjaciół. Sam ułożył zwój habit z największą skromnością i znowu rękę po oddany krzyż wyciągnął. Gdy ów pan podając wizerunek cierpiącego Zbawiciela, konającemu. w rękę go pocałował, rzekł mu św. Jan: ,,Nie byłbym pana o tę przysługę prosił, gdybym był wiedział, jak mi to drogo przyjdzie okupić!” — Bracia zebrani, wpatrzeni w ten wzór świętości, zupełnie zapomnieli o tym, co ich otaczało. Święty choć już prawie konał, nie zapomniał o przepisach ukochanej swej reguły i zwrócił uwagę brata, iż ma pójść dzwonić na Jutrznię. Z wybiciem 12-tej godziny rozległ się dzwon, wzywający zakonników na sobotnie Officium. Świętego otoczyła niebiańska światłość podobna do kuli ognistej o cudownej piękności, blasku tak silnego, iż wszystkie światła w celi przy niej przygasły, a on otoczony aureolą, wyglądał jakby gorejący Serafin, opuszczający ten padół płaczu. Zapytał się jeszcze, na co dzwoniono, a gdy powiedziano, iż to na Jutrznię, spojrzał z wielką miłością i serdecznością na obecnych, jakby się z nimi żegnał i powiedział: ,,Będę ją odmawiał w niebie”. Przyłożył swe usta do nóg Ukrzyżowanego i w tym miłosnym pocałunku Zbawiciela słodko i spokojnie ducha swego Bogu oddał, powtarzając z Chrystusem: „Panie w ręce Twoje oddaję ducha mego”.

Skonał o 1-ej godzinie w nocy w sobotę dnia 14-go grudnia 1591 r. przeżywszy lat 49. z tych jako zakonnik 28. w regule zreformowanej 23. współreformator ze Św. Teresą od Jezusa z Avili Zakonu Karmelitańskiego, założyciel i organizator zreformowanego klasztoru męskiego Karmelu.

Po śmierci rysy nie uległy żadnej zmianie. Piękność niewypowiedziana biła z tej świętej twarzy. Białość i rumieńce zastępowały zwykłą po śmierci bladość i martwotę. Świadkowie twierdzili, iż ostatnim jego tchnieniem musiał być akt seraficznej miłości ku Bogu, bo miał na twarzy tę cudowną wyrytą pieczęć.

Zaledwie ozwał się dzwon klasztorny, głoszący śmierć Świętego, zebrał się tłum — pomimo nocy — pod bramą, chcąc uczcić zwłoki zmarłego. Pogrzeb św. Jana od Krzyża można śmiało nazwać pochodem tryumfalnym. Niezliczone tłumy wiernych z miasta i okolicy przybyły, aby uczcić święte resztki zmarłego. Mowę pogrzebową miał powszechnie znany, ceniony i poważany doktor Świętej Teologii Becerra. Najpierw wyraził on swe gorące uwielbienie i miłość ku zmarłemu, a przy końcu zachęcił zebranych, aby nie, jak to zwykle bywa, modlili się za duszę zmarłego, ale przeciwnie, aby świątobliwego zakonnika prosili o opiekę i orędownictwo — bo był świętym, a dusza jego już z pewnością jest w niebie.

Najznakomitsi i najwybitniejsi członkowie klasztorów miejscowych i kleru dobijali się o zaniesienie ciała Świętego do grobu. Grób ten stał się niedługo celem pielgrzymek. Każdy pragnął dostąpić łask dla duszy i ciała. Świętość O. Jana już za życia ogólnie znana, po śmierci miała być ostatecznie uwieńczona.

Prośby Św. Jana od Krzyża, już za życia tak bardzo skuteczne, miały dopiero po śmierci okazać wielką moc jego wstawiennictwa u Boga. Cuda te stwierdziła rzymska komisja prawnicza i służyły one do aktu beatyfikacyjnego. Z chwilą potwierdzenia ich autentyczności zawiadomiła Kongregacja Rytów Ojca Świętego Klemensa X, iż można bez przeszkody przystąpić do kanonizacji Ojca Jana od Krzyża i iż tymczasem można pozwolić na nazywanie go „Błogosławionym” i zezwolić w każdą rocznicę jego śmierci na odprawienie Mszy Świętej o wyznawcy nie biskupa przez wszystkich członków Zreformowanej Reguły karmelitańskiej.

Dekret beatyfikacyjny został ogłoszony w następnym roku 1674 dnia 6. października. euforia wiernych i zakonu całego nie miała granic a nadto Błogosławiony w samej chwili ogłoszenia dekretu zdziałał nowy cud, który później również stwierdzono. Papież Benedykt XIII zaliczył go w poczet Świętych w 1726 r.

Święty nie przestaje i dzisiaj opieką swą otaczać tych, którzy się do niego z ufnością i miłością udają, a dzieła jego są drogą świetlaną, która w ciemnościach tej ziemi ku Niebu prowadzi.

Źródło: Marja Bocheńska – Żywot św. Jana od Krzyża mistyka i współreformatora 1925r.

Idź do oryginalnego materiału