To jasne, iż Kościół instytucjonalny jest dziś „nie taki”, jak być powinien. Ale to wciąż jest „ten” Kościół. W nim doświadczyłem i doświadczam Boga.
Byłem na tej samej Pielgrzymce z obrzeży Kościoła, o której napisał tu ks. Adam Świeżyński. Uczestniczyliśmy w tych samych wydarzeniach, widzieliśmy tych samych (około 400) uczestników i uczestniczki – ale wyraźnie odebraliśmy zupełnie odmiennie i sens tego wydarzenia, i jego przebieg.
Program Pielgrzymki z obrzeży Kościoła był bardzo prosty: najpierw panel dyskusyjny, potem okazja do spowiedzi lub rozmowy duchowej oraz możliwość obmycia nóg sobie nawzajem, a na koniec Msza w bazylice jasnogórskiej. W prostocie leżała siła tego pomysłu. To miało być – w specyficznym miejscu i ze szczególnymi uczestnikami – doświadczenie zwyczajności spotkania ludzi wierzących.
I tak właśnie, moim zdaniem, było. Mniej ważne zresztą, co ja o tym myślę. Ważniejsze, iż w ten sposób, jak wiem, doświadczyli tej pielgrzymki bardzo różni ludzie, których tam spotkałem i którzy zechcieli podzielić się ze mną swoją refleksją.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Było wśród nich sporo osób skrzywdzonych wykorzystaniem seksualnym we wspólnocie wiary – i takie, które dobrze znam osobiście; i takie, z którymi mam regularny kontakt, ale nigdy się nie widzieliśmy; i takie, które z własnej inicjatywy podchodziły do mnie na Jasnej Górze, by podzielić się swoją historią.
Były tam pary żyjące w związkach niesakramentalnych. Były osoby nieheteronormatywne i transpłciowe – świadectwo jednej z nich zresztą cytuje ks. Świeżyński pod koniec swego tekstu. Cytuje je polemicznie. Zapewnia, iż nie chce negować pozytywnych odczuć i wrażeń ani umniejszać doświadczenia „rewolucyjności”, ale sam przeżył to spotkanie całkowicie inaczej.
Ja również nie zamierzam negować przeżyć profesora filozofii UKSW. Chciałbym zastanowić się przede wszystkim, skąd płynie tak głęboka różnica między nami w doświadczeniu tego samego wydarzenia. Wydaje mi się, iż kluczowymi sprawami są: odmienne rozumienie pomysłu tej pielgrzymki i odmienne rozłożenie akcentów w rozumieniu własnego miejsca w Kościele jako takim.
Walczyć o relację
Zacznę od sprawy ogólnej, bo ma ona znaczenie fundamentalne. Jak mi się wydaje, łączy mnie z Adamem Świeżyńskim przekonanie, iż nasze podejście do Kościoła można opisać słowami: „ten, ale nie taki”. Sam użyłem po raz pierwszy takiego określenia przed ponad pięciu laty w artykule „Jest źle. Kryzysy naszego Kościoła”.

Zgadzam się w pełni z rozczarowaniem ks. Adama Świeżyńskiego kościelną instytucją. Nie zgadzam się jednak z czynieniem tego rozczarowania kluczowym aspektem swojej tożsamości chrześcijańskiej
Zbigniew Nosowki
Cierpienie z powodu Kościoła jest i dla mnie jednym z najsmutniejszych ludzkich doświadczeń – oto bowiem instytucja mająca umacniać wiarę staje się źródłem krzywdy i bólu na poziomie duchowym. Tego nigdzie indziej doświadczyć się nie da, ale tylko od najgłębiej „swoich”, od braci i sióstr w wierze. Wcielenie Ewangelii w Kościół okazało się zdecydowanie mniej skuteczne niż wcielenie Boga w człowieka. To dobrze wiemy, tego boleśnie doświadczamy – ale co dalej?
Adam Świeżyński przywołuje moją odpowiedź na pytanie Moniki Białkowskiej podczas jasnogórskiego panelu: „Gdybyś miał jednym słowem określić to, jak dziś czujesz się w Kościele, jakiego określenia byś użył?”. Odparłem odruchowo, ale bardzo świadomie: „U siebie”. Wielu uczestników spotkania natychmiast potwierdziło swoją zgodę oklaskami. Adam natomiast odparłby inaczej: „Nie u siebie”. Wyjaśnia potem długo, dlaczego.
Znam te argumenty. Używam ich (lub podobnych) bardzo często dla opisania stanu Kościoła instytucjonalnego; dlatego właśnie mówię, iż jest on „nie taki”, jak być powinien. Nigdy bym jednak nie użył tych argumentów dla opisania własnego głównego uczucia wobec Kościoła (a o to pytała inicjatorka Pielgrzymki z obrzeży Kościoła). Bo choć on jest „nie taki”, jest to jednak „ten” Kościół – ten, w którym doświadczyłem i doświadczam Boga. I współtworzę go, mniej czy bardziej udolnie, mniej czy bardziej skutecznie.

Lud i elity – konflikt nieuchronny? | Wierzący rodzice niewierzących dzieci | Ucieczki i powroty
W formule „ten, choć nie taki” w moim przekonaniu stwierdzenie „ten” jest o wiele ważniejsze niż „nie taki”. „Ten” odnosi się bowiem do fundamentalnej płaszczyzny duchowej (relacje z Bogiem i innymi ludźmi); „nie taki” – do wymiaru instytucjonalnego. Zatem gdy jestem proszony o odpowiedź jednym słowem, jak czuję się w Kościele, to odpowiadam: „U siebie”.
Ks. Świeżyński wyraźnie podkreśla przede wszystkim rozczarowanie kościelnymi strukturami. Zgadzam się w pełni z tym rozczarowaniem. Nie zgadzam się jednak z czynieniem go kluczowym aspektem swojej tożsamości chrześcijańskiej. Dla mnie dużo istotniejsze jest to, iż – przy wszystkich grzechach, obłudzie, hipokryzji i mafijnych strukturach kościelnych instytucji – jest też w tym właśnie Kościele wymiar duchowy i sakramentalny.
W czerwcu 2025 r. sytuację duchową wielu osób po decyzjach Konferencji Episkopatu Polski wnikliwie opisała Joanna Kociszewska w portalu wiam.pl. Napisała, iż pewna część polskich katolików „zostanie w Kościele, w parafii, we wspólnocie, będzie trwać przy Bogu, ale wewnętrznie zerwie jakąkolwiek więź z hierarchią. Przestanie też czegokolwiek oczekiwać. […] Czegokolwiek, poza sakramentami”. Po czym dodała od siebie: „Mnie w Kościele interesuje Bóg. Tyle iż – na nieszczęście – spodobało się Bogu zbawić nas we wspólnocie. Zatem nie można przestać walczyć o jakąś relację”.
To prawda, nie można odpuszczać tej walki – o Kościół, który będzie celebrował relacje, a nie instytucje. jeżeli to miejsce zajmie rezygnacja, to koniec nadziei. A bez nadziei nie ma chrześcijaństwa.
Chcę zatem walczyć o własną nadzieję – po to, żeby być ambasadorem nadziei dla innych. Wiele już razy mówiłem, iż nadzieja jest wyborem. Także Abrahamowa nadzieja wbrew nadziei. Chodzi w tym wyborze o stanięcie przeciwko pokusie rozpaczy, przygnębienia i zgorzknienia. To bardzo trudne, gdy nie ma powodów do optymizmu. Ale nadzieja to nie naiwny optymizm. Poza tym nikt nie obiecywał, iż chrześcijaństwo będzie łatwe.
Kościół jako wielościan
Inny wymiar mojej niezgody z ks. Adamem Świeżyńskim to rozumienie celu Pielgrzymki z obrzeży Kościoła. Według niego, było nim poszukiwanie przez „tych z obrzeży” uznania i akceptacji ze strony „centrum”, kościelnego mainstreamu. Taka akceptacja byłaby zaś zakłamywaniem Ewangelii, bo przecież „ten” Kościół jest „nie taki”, nie chce uznać ewangelicznych fundamentów za swoje.
Wobec tego nie warto, według Adama Świeżyńskiego, stać na progu takiego Kościoła i domagać się wpuszczenia do środka. Jego zdaniem, „lepiej jest znaleźć własne miejsce w świecie i zbudować w nim jakiś inny dom, niż stać na progu «takiego» Kościoła, domagając się otwarcia dla siebie drzwi na oścież. […] Lepszy jest świat bez domu, który nie pozwala normalnie żyć, niż siedzenie na jego progu”.

- Marek Kita
Zostać w Kościele / Zostać Kościołem
Książka z autografem
Nie będąc organizatorem wydarzenia, nie mogę autorytatywnie odpowiadać na pytanie, po co została zwołana Pielgrzymka z obrzeży Kościoła. Jadąc do Częstochowy, miałem przekonanie, iż nazwa wydarzenia i sam pomysł zaproszenia na Jasną Górę osób, które są wierzące, ale we wspólnocie wiary czują się wykluczone, miały docelowo prowadzić do zakwestionowania myślenia o Kościele w kategoriach (jakiegoś) centrum i (jakichś) peryferii. O to właśnie apelował papież Franciszek, zachęcając wierzących do wychodzenia na peryferie. Zresztą również jego następca, Leon XIV, powtarza, iż „rzeczywistość lepiej widać z peryferii”.
Mam więc wrażenie, iż Pielgrzymka z obrzeży Kościoła była nie tyle domaganiem się uznania przez wykluczonych, ile skierowanym do wszystkich zaproszeniem – cytując encyklikę „Fratelli tutti” Franciszka – do „rozwijania kultury spotkania, która wykraczałaby poza dialektyki stawiające jednego przeciw drugiemu”. W tym kontekście papież z Argentyny używał często metafory wielościanu. Wielościan bowiem „przedstawia społeczeństwo, w którym różnice współistnieją ze sobą, uzupełniając się, ubogacając i oświetlając nawzajem, choćby jeżeli wiąże się to z dyskusjami i nieufnością. Od wszystkich bowiem można się czegoś nauczyć, nikt nie jest bezużyteczny, nikt nie jest zbędny. Oznacza to włączenie peryferii” („Fratelli tutti” 215).
Częstochowskie spotkanie było dla mnie właśnie przykładem budowania kościelnego wielościanu, a nie przejawem wewnątrzkościelnych walk frakcyjnych – żeby zyskać czyjąś aprobatę albo żeby kogoś wypchnąć z centrum i wprowadzić na to miejsce „swoich”. W tym ostatnim przypadku mielibyśmy do czynienia nie z przebudową wspólnoty w kierunku większej inkluzywności, ale ze zwykłą (choć rewolucyjną) zamianą miejsc i nowymi wykluczonymi. Taki projekt kościelnych reform mnie akurat nie interesuje.
Podobnie mówił na ten temat w jasnogórskim panelu ks. Dawid Dyrcz, duszpasterz małżeństw niesakramentalnych i osób nieheteronormatywnych w diecezji katowickiej (swoją drogą, proboszcz nie chciał go ochrzcić jako dziecka, bo jego rodzice nie mieli ślubu kościelnego). Użył on porównania z historią miast: ich rozwój był największy, gdy postanowiono burzyć mury okalające wcześniej ludzkie osiedla. Podobnie, zdaniem ks. Dyrcza, może być z Kościołem.
Wspólnota mimo wszystko
Podczas Pielgrzymki z obrzeży Kościoła w głowie i w sercu miałem cały czas wiele osób, których historie dobrze poznałem. Przypominały mi się także sylwetki kolejnych postaci przejmująco opisywanych w kwartalniku „Więź” w felietonach z cyklu „Opowieści z przedsionka” przez Tośkę Szewczyk. Bo przecież przedsionek, peryferie i obrzeża to metafory, których można w odniesieniu do Kościoła używać zamiennie.
W pierwszym swoim felietonie Tośka pisała, iż kościelny przedsionek to miejsce pełne paradoksów: „nie wiadomo, kto tu wchodzi, a kto wychodzi. […] Głośno tu od pytań, cicho – od odpowiedzi”. Formuła jasnogórskiego spotkania – głęboka duchowo, bez prostych odpowiedzi, za to z wieloma pytaniami – sprawiła, iż podczas tego wydarzenia przestawało być istotne, kto wchodzi, kto wychodzi, kto się zatrzymał, a kto dokądś pędzi.
Najważniejsze stało się doświadczenie wspólnoty mimo wszystko. W bardzo wielu znaczeniach: mimo wszystko… I za to serdecznie dziękuję pomysłodawcom Pielgrzymki z obrzeży Kościoła. „Życie jest sztuką spotkania, choćby jeżeli w życiu jest tyle konfliktów” („Fratelli tutti” 215).
Przeczytaj także: ks. Grzegorz Strzelczyk, Wiemy, gdzie Kościół jest, ale nie wiemy, gdzie go nie ma