Kościelisko 12.09

1 rok temu

Dzień na regenerację. Pogoda wciąż była piękna, więc przeszłam się po Kościelisku, robiąc nieco zdjęć. Pierwszym, co wyhaczyłam, był krzaczek słynnego dominikańskiego ziela, co to je ojcowie na Wiktorówkach zbierają po rosie o pełni księżyca (kto wie, ten wie), a potem dodają do herbatki, czemu zawdzięcza ona swój niepowtarzalny smak. Podobno choćby Stefan pomaga w zbiorach, bo takich nocy z rosą i pełnią to mało w okresie wegetacyjnym…

A potem była architektura. Jest coś do bólu szczerego w drewnie jako materiale. Kiedy się nie dba o dom z niego zbudowany, to dach, potem ściany pękają, rozsypują się i wracają do ziemi, by znów wziąć udział w cyklu życia. Brak ludzkiej obecności i pamięci jest gwałtownie widoczny. Tu ujęła mnie jeszcze ukryta pod gałęziami świerka Strażniczka. Cokół już się przekrzywił, ale figurka jeszcze stoi.

Tego mostu z kolei nie da się przegapić, po pierwsze ze względu na rozmiar, a po drugie, przynajmniej dla mnie, ze względu na udane połączenie możliwości dawanych przez nowoczesne budownictwo z estetyką podhalańską. Mam na myśli to, iż elementy konstrukcyjne mają charakter zdobniczy, podobnie jak w dawnych drewnianych budynkach górali – wystające główki gwoździ, skrzyżowane belki podtrzymujące trakt. Wielka prostota, nowoczesność i jednocześnie piękny obiekt, na który patrzę codziennie z zachwytem, bo też w zależności od kąta patrzenia i światła można wypatrzeć różne smaczki.

A teraz nieco o kaplicy kanoników regularnych, z których zrobiłam w poprzednim wpisie augustianów (już poprawiłam). Reguła ta sama, co u OP (św. Augustyna), więc nieco swojsko. A iż Hipponita jest moim patronem w tym roku, to miło widzieć takie stężenie jego wizerunków. Najbardziej mi się podoba to na zaplecku stalli, obok niego św. Monika, a jeszcze bardziej a stronę ściany chyba Stanisław Kazimierczyk, błogosławiony z krakowskiego klasztoru kanoników (którego wezwanie sprawiło, iż w Krakowie czule są nazywani Bożymi Ciołkami…).

Muszę przyznać, iż to wnętrze stanowi przyczynę męczącego mnie pytania estetycznego. Moje pierwsze wrażenie to było: „O, podhalański manieryzm!”. Czegóż tu nie ma! Przede wszystkim piękny obraz Matki Bożej Gietrzwałdzkiej, patronki miejsca – uwielbiam na niego patrzeć. Reszta to jeden wielki lęk przed pustką, a do tego choćby bukiety są w typie mille-fleurs (tu pragnę zauważyć, iż doniczkowy kwiatek przed ambonką ma zastosowanie liturgiczne – przyuważyłam starszego z księży, jak w czasie liturgii wylewał tam wodę po lavabo). Estetyka pt. „Dzieje się!”: wypukłe wzory na elementach snycerskich, malowane szyby w oknach, ozdobne świece, haftowany kolorowo obrus, figury, obrazy, kuty w metalu świecznik a po drugiej stronie jako podstawa krzyża współczesna w stylistyce kamienna figura pelikana karmiącego młode. Figurka Gołębicy umieszczona między świetlikami moim zdaniem ma choćby potencjał memiczny. W nawie, malutkiej, pięć ołtarzy bocznych, do kapliczki spowiedzi (pw. św. Rity) już nie wchodziłam, trochę się boję, co mogę tam zastać.

A jakie pytanie mnie męczy? Na Wiktorówkach też jest mieszanka estetyczna, na ścianach wiszą choćby zdjęcia, wiele grup dołożyło swoje kilka groszy do wystroju, zostawiając coś w darze Pani Jaworzyńskiej. Jednak nie mam tam poczucia przytłoczenia. Ołtarz też bogato zdobiony, podobnie jak drzwi do zakrystii czy ambonka. Jednak tam nie boję się brać oddechu, a tu wnętrze mnie przytłacza. Nie potrafię się w nim skupić i choćby nie chodzi o mieszankę stylistyczną. Pisząc o niej, mam na myśli to, iż są tu, z jednej strony, gipsowe (chyba), malowane na złoto figury, a z drugiej naprawdę piękna kowalska robota, jeżeli chodzi o boczne światła czy główny żyrandol. Cudne są też obrazy malowane na szkle z tajemnicami różańcowymi, ustawione na półeczce stylizowanej na półki dla świątków z góralskich chałup czy droga krzyżowa. Dobrej klasy jest też figurka Chrystusa stojąca pod ołtarzem Bożego Miłosierdzia. Mimo wszystko za dużo wszystkiego. Na szczęście Pan Jezus ten sam. A jak się wychodzi z kapliczki, jeszcze jeden interesujący detal.

A potem góry i dzięki nim oczu kąpiel. Też dużo się dzieje, ale jakoś wolniej i inaczej. W drodze powrotnej kierunkowskaz do doliny przypomniał mi interpretację piktogramów przez migającego się od ich przestrzegania turysty – przy jego podejściu trzebaby założyć, iż wstęp tu mają tylko ludzie z plecakami i w bejsbolówkach. Oraz o lasce.

Idź do oryginalnego materiału