Kościelisko 09.09

1 rok temu

Nie sądziłam, iż kawałek papieru, taki zwykły wydruk z kasy fiskalnej, może być źródłem wielkiego szczęścia. Jako jego, czyli biletu, posiadaczka ze spokojem ducha czekałam dziś na przyjazd autobusu, bo to, co się działo na dworcu, to było jakieś szaleństwo. Kierowcy mieli wykupione wszystkie miejsca, więc nie chcieli brać dodatkowych pasażerów, a tych było coraz więcej. Nasz się zlitował i skończyło się na tym, iż sporo ludzi stało. Zresztą jak wpuścił jednego człowieka, to czemu pozostali mieli czekać? Tak szczerze to współczuję stojącym, bo jechaliśmy do Zakopanego 4 (słownie: cztery) godziny. Po drodze korki a do tego sama miejscowość docelowa rozkopana. W końcu remonty najlepiej wychodzą w sezonie, czyż nie? Plusem korków jest to, iż czasem coś zabawnego się wyhaczy w samochodzie naprzeciwko – tu Gęś Pipa na polskich dróżkach, ewidentnie potrzebowała zaczerpnąć powietrza…

Do tego podróż umilił nam w pewnym momencie pan, taki szczypiorek (sylwetkę mam na myśli, bo koloru był turkusowego, przynajmniej jego koszulka) w przedziale 35–40, który miał bilet wykupiony z dworca, ale wygodniej było mu wsiąść na drugim końcu miasta, więc stał na drugim końcu miasta. Z tym, iż umowa (ten regulamin, co go każdy odhacza, a jedynie jednostki czytają) jasno określała, iż jeżeli kupuje się bilet z danego miejsca i się tam klient nie pojawi, to rezerwacja zostaje anulowana. Tak naprawdę kierowca miał prawo go nie wpuścić do autobusu, bo już było zapchane, ale okazał serce. Jak to mawiają, każdy dobry czyn zawsze zostanie ukarany (nie zgadzam się z tym twierdzeniem, ale tu mi pasuje).

Dzięki panu w turkusowej koszulce miałam okazję przyjrzeć się z bliska, jak można manipulować, bo pan odstawił klasykę w tym zakresie. Głośno domagał się miejsca siedzącego, mimo iż kierowca mu tłumaczył, więcej niż raz, dlaczego tego miejsca dla pana nie ma. Ten się rzucał, iż w aplikacji nie było możliwości rezerwacji z innego przystanku (jakoś trzy inne osoby nie miały problemu z takim właśnie zakupem biletu…), iż on tyle razy jeździł i jeszcze nigdy mu się to nie przydarzyło (ależ się gryzłam w język, żeby mu nie odpowiedzieć, iż właśnie ma okazję doświadczyć w życiu czegoś nowego, niech się cieszy), w końcu powiedział, iż zadzwoni do szefa firmy i żeby podać mu numer telefonu. Wiecie, kierowca prowadzący autokar pełen ludzi ma teraz szukać odpowiedniego numer i podyktować, bo pan będzie reklamował. Urocze. Na to żądanie chórek głosów odpowiedział panu, iż numer jest na stronie www firmy. Zadzwonił.

Sądząc po reakcji, usłyszał to samo, mimo iż wersja wydarzeń, którą podawał do telefonu różniła się i to sporo, od wersji adekwatnej. Z kierowcy zrobił chama, który go zbluzgał (co nie było prawdą, bo kierowca zachował spokój i kulturę), z siebie ofiarę, której odmówiono tego, co jej się prawnie należało, na koniec zagroził, iż doniesie na policję, iż w autokarze są nadprogramowi pasażerowie. A tak w ogóle to on się boi, iż jak będzie gwałtowne hamowanie, to on się przewróci, krzywdę sobie zrobi i ogólnie dramat w czterech aktach. Straszenie policją w chwili, kiedy samemu się wsiadło na tzw. krzywy ryj i dzięki przychylności prowadzącego, to już było zdecydowanie grubo, ale co zrobisz? Na szczęście za Rabką jedna z siedzących osób wysiadła i pan wreszcie mógł posadzić swoje podatne na hamowanie cztery litery na fotelu.

Kierowca podszedł do całej sytuacji z poczuciem humoru, zresztą pewnie czuł, iż ma wsparcie pozostałych jadących. Po drodze zbierał kolejne ofiary przeładowania komunikacji, dziwnym trafem były to głównie ładne dziewczyny i kobiety. No cóż, każdy ma jakąś słabość… Mam nadzieję, iż nie miał problemów w pracy przez tego miszcza od źle kupionego biletu.

Zakopiańska komunikację oprócz sezonowych remontów dotknęła dziś też klęska naturalna w postaci wyścigu rowerowego. Z tym fenomenem zetknęłam się z kolei w drodze do Kościeliska. Na szczęście kierowca znał objazd, więc udało się ograniczyć wpływ kolarzy na moje spóźnienie.

Mam kwaterę 15 minut na piechotę od wejścia do Doliny Kościeliskiej, więc sympatycznie. Po drodze jest stadnina i ogólnie klimatyczne widoczki. Pogoda cudowna, dziś wręcz upał. Podobno ma to potrwać jeszcze kilka dni, nie będę narzekać. Dziś piękny zachód słońca, a wcześniej wizyta w kaplicy augustianów, ale to miejsce zasługuje na osobny wpis. W każdym razie okazało się, iż przed mszą była adoracja, co bardzo mnie ucieszyło, a sama liturgia i kazanie zdecydowanie na przyzwoitym poziomie. Do tego siedzący przede mną pan chyba należy do jakiegoś chóru, bo zaczął śpiewać w pewnym momencie tenor w pieśniach. Przesympatyczne doświadczenie, chociaż pani koło mnie chyba się zgubiła na chwilę.

A jutro idę się przywitać z Panią Jaworzyńską. Taki jeden krótki wyskok w tamtą część Tatr, a potem już tylko Zachodnie. Może zahaczę o Czerwone Wierchy, ale to tylko może. W każdym razie dobrze tu być. Bardzo dobrze.

Idź do oryginalnego materiału