Czytanie dziś o kolonizacji kosmosu przypomina czytanie o bezpiecznej ilości piwa, jaką można wypić, w świecie, w którym wszystkie publikacje na ten temat wydawane są przez browary
Fragment książki „Miasto na Marsie. Czy możemy skolonizować kosmos, czy powinniśmy to robić i czy naprawdę mamy to dobrze przemyślane?”, tłum.: Dorota Konowrocka-Sawa, Wydawnictwo Insignis, Lubicz, 2025. Tytuł i śródtytuły Więź.pl
Nie chodzi już o to, czy skolonizujemy Księżyc i Marsa, ale kiedy to zrobimy .
Tim Peake, astronauta
Gdziekolwiek mieszkacie, prawdopodobnie kiedyś zastanawialiście się nad opuszczeniem tej planety. Kosmos z każdym dniem wygląda bardziej obiecująco. Nikt nie korumpuje polityków na Marsie, nie toczy wojen na Księżycu ani nie dowcipkuje głupkowato na Uranie.
Kolonizacja kosmosu to największa od pięćdziesięciu tysiącleci szansa na to, by spróbować jeszcze raz, zostawiając cały ten syf za sobą. Po pięciu dekadach zastoju w załogowych lotach kosmicznych dysponujemy dziś zarówno technologią, jak i kapitałem, by nie poprzestawać na szybkich wypadach na Księżyc i spełnić swoje przeznaczenie jako gatunek multiplanetarny. To pragnienie nas rozpiera.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Domek na preriach Czerwonej Planety?
Albo i nie. jeżeli nie różnicie się od większości laików, z którymi rozmawialiśmy podczas gromadzenia materiałów do tej książki, wasze wyobrażenia o kolonizacji kosmosu mogą mijać się nieco z prawdą. Nie czujcie się winni. W publicznym dyskursie na ten temat roi się od mitów, fantazji i zwykłego niezrozumienia prostych faktów.
Na przykład w roku 2020 Starlink, dostawca satelitarnego internetu należący do firmy SpaceX, opublikował ogólne warunki świadczenia usług, w których znalazło się następujące stwierdzenie: „Żaden ziemski rząd nie sprawuje władzy nad działalnością prowadzoną na Marsie” .
Ten zapis przypomina wiele twierdzeń na temat kolonizacji kosmosu: jest lansowany przez wpływowego rzecznika, powszechnie publikowany i komentowany, a przy tym okropnie bałamutny. Tymczasem ziemskie rządy owszem, sprawują władzę na Marsie. Działania na Czerwonej Planecie już dawno uregulowano w traktatach międzynarodowych, zaś ona sama została uznana za własność wspólną. Faktem jest, iż wspomniane traktaty są mętne i niejasne, niemniej istnieją i nie można ich anulować byle paragrafem w regulaminie świadczenia usług.
Nie zawsze kosmiczny dyskurs sprowadzają na błędne tory rakietowi miliarderzy. Sięgnijmy do artykułu z „Newsweeka” opublikowanego w 2015 roku pod tytułem „«Star Wars» Class Wars: Is Mars the Escape Hatch for the 1 Percent?” (Klasowe gwiezdne wojny: czy Mars jest wyjściem ewakuacyjnym dla 1 procenta?). Czytamy w nim: „Czerwona Planeta najprawdopodobniej dostanie się najbogatszym, biedni zaś pozostaną na Ziemi, skazani na katastrofę ekosystemu i wybuchy kolejnych konfliktów” .
Decyzje, które teraz podejmiemy – tempo ekspansji, przyjęte zasady – ukształtują naszą przyszłość w sposób w tej chwili niewyobrażalny. Niewłaściwe posunięcia nie dość, iż nas spowolnią, to jeszcze mogą zagrozić istnieniu ludzkości
Kelly i Zach Weinersmithowie
Mogą temu dać wiarę tylko ludzie niemający najbledszego pojęcia, jak niewiarygodnie, nieprawdopodobnie koszmarnym miejscem jest Mars. Średnia temperatura na jego powierzchni wynosi około –60°C. Brak tam powietrza zdatnego do oddychania, za to nierzadko występują burze piaskowe ogarniające całą planetę, której powierzchnię pokrywa warstwa toksycznego pyłu. Porzucenie ogrzanej o 2°C Ziemi na rzecz Marsa można porównać do przeprowadzki z zabałaganionego pokoju na toksyczne wysypisko.
Tak naprawdę nie dość, iż zasiedlenie innych światów w sensie stworzenia samowystarczalnych społeczności pozaziemskich jest w niedalekiej przyszłości bardzo mało prawdopodobne, to jeszcze nie przyniesie ono korzyści, o jakich trąbią kosmoentuzjaści. Nie liczmy na wielkie bogactwa, nowe niepodległe państwa czy drugi dom dla ludzkości. Nie liczmy choćby na schron dla światowych elit.
Tymczasem agencje kosmiczne, wielkie korporacje i miliarderzy zręcznie ogrywający media obiecują coś zupełnie innego. Według nich kolonizacja jest tylko kwestią czasu i może nastąpić już w roku 2050. Kolonie pozaziemskie, kiedy już powstaną, rozwiążą dosłownie wszystkie problemy. Uratują ziemską biosferę lub umożliwią powstanie niesłychanie kreatywnej cywilizacji pionierów, względnie zapewnią ogromną przewagę gospodarczą Stanom Zjednoczonym, Chinom, Indiom czy komukolwiek, kto postawi pierwszy wielki krok.
Błyskawiczna ekspansja kosmicznego kapitalizmu
Choć w naszym przekonaniu wszystkie te twierdzenia są fałszywe, stoją za nimi autentycznie przełomowe technologie, dzięki którym eksploracja kosmosu stała się znacznie mniej kosztowna. W kolejnej dekadzie zakładanie kosmicznych placówek prawie na pewno będzie tańsze niż kiedykolwiek.
Wyzwaniem dla wszystkich przyszłych osadników jest dziś to, iż większość związanych z tym problemów, zwłaszcza z zakresu biologii i gospodarki, stała się znacznie bardziej złożona niż budowa większych rakiet czy tańszych statków kosmicznych. Jak się przekonamy, ignorowanie tych problemów przy próbie jak najszybszego założenia kolonii może doprowadzić do katastrofy społecznej i potencjalnie zagrozić naszej macierzystej planecie.

Międzynarodowych ram prawnych rządzących kosmosem od lat siedemdziesiątych adekwatnie nie aktualizowano. Prawo kosmiczne bywa mętne, wieloznaczne, a jeżeli przyjąć interpretację forsowaną przez Stany Zjednoczone, pozwala na bardzo wiele.
Przy błyskawicznej dziś ekspansji kosmicznego kapitalizmu i rosnącej liczbie państw zdolnych wynieść statek kosmiczny na orbitę spełnione są wszystkie warunki, by rozpoczął się nowy wyścig na Księżyc. Ale w latach dwudziestych czy trzydziestych XXI wieku będzie on wyglądał zupełnie inaczej niż w latach sześćdziesiątych XX wieku – w szczególności prawdopodobnie będą mu towarzyszyć próby uzyskania pierwszeństwa w dostępie do najlepszych fragmentów naszego satelity, a tych jest niewiele.
W kategoriach zagrożenia konfliktem sytuacja nie przypomina już dwójki dzieci chcących udowodnić, które z nich szybciej biega, ale coraz liczniejszą bandę dzieciaków przepychających się nad garstką cukierków.
To niebezpieczne. A jeżeli uwierzycie nam, iż zwrot z tej inwestycji jest bardzo niepewny, okaże się nie dość, iż niebezpieczne, to jeszcze niepotrzebne. adekwatnie spokojnie możemy zrujnować tę metaforę i dołożyć każdemu z dzieciaków po bombie atomowej.
No więc tak. Kolonie kosmiczne. Czy na pewno mamy to przemyślane?
Jeśli ludzkość zdoła przetrwać kilka kolejnych stuleci, prawdopodobnie wyprawi się w kosmos. Ludzie, państwa, społeczność międzynarodowa – wszyscy mają wybór, jak postąpić. Decyzje, które teraz podejmiemy – tempo ekspansji, przyjęte zasady – ukształtują naszą przyszłość w sposób w tej chwili niewyobrażalny. Niewłaściwe posunięcia nie dość, iż nas spowolnią, to jeszcze mogą zagrozić istnieniu ludzkości.
Kosmoentuzjaści i kosmiczne dranie
Trudno o słuszny wybór, gdy nie zna się prawdy o kolonizacji kosmosu. Całej prawdy. Tu nie chodzi wyłącznie o wielkość rakiety, zapotrzebowanie bazy kosmicznej na energię czy minerały dostępne na planetoidach, ale o wielkie, otwarte pytania dotyczące medycyny, rozmnażania się, prawa, ekologii, gospodarki, socjologii i działań zbrojnych. Szczegółowe omówienie tych problemów prawie nigdy nie staje się treścią książek ani filmów dokumentalnych o kolonizacji kosmosu.

- Krzysztof A. Meissner
- Jerzy Sosnowski
Fizyk w jaskini światów
Dlaczego ten dyskurs tak często jest niepełny? Naszym zdaniem z dwóch zasadniczych powodów. Przede wszystkim ludzie generalnie kilka wiedzą o kosmosie. Większość przypomni sobie nazwisko może jednego astronauty, ewentualnie z pomocą odpowiedniej mnemotechniki wymieni po kolei wszystkie planety Układu Słonecznego. Większość z nas – z wyjątkiem paru świrów – nie ma pojęcia o składzie powierzchni Księżyca, nie zna treści traktatu o przestrzeni kosmicznej ani historii detonacji bomb atomowych w kosmosie.
O ile wiedza przeciętnego człowieka na temat przestrzeni kosmicznej jako takiej jest skromna, o tyle znajomość zagadnień jej kolonizacji jest po prostu żadna. W tym momencie dochodzimy do drugiego problemu. jeżeli nic nie wiecie o kolonizacji kosmosu i chcielibyście się dokształcić, to miejcie świadomość, iż autorami wielu artykułów i filmów dokumentalnych oraz adekwatnie wszystkich książek na ten temat są rzecznicy kosmicznej ekspansji.
Słuchajcie, nie ma nic złego w byciu rzecznikiem czegokolwiek. Ludzie owładnięci ideą zasiedlenia obcych planet, których poznaliśmy, są inteligentni i rozważni – w każdym razie większość z nich. Ale czytanie dziś o kolonizacji kosmosu przypomina czytanie o bezpiecznej ilości piwa, jaką można wypić, w świecie, w którym wszystkie publikacje na ten temat wydawane są przez browary.
Autorzy, choćby starali się być bezstronni, pomijają wiele spraw. Jedna z najważniejszych książek o kolonizacji kosmosu zatytułowana „Czas Marsa. Dlaczego i w jaki sposób musimy skolonizować Czerwoną Planetę” liczy ponad 400 stron i choć zawiera relacje z zapomnianych konferencji na temat Marsa zorganizowanych w latach osiemdziesiątych oraz równania chemiczne opisujące produkcję plastiku na powierzchni tej planety, słowem nie wspomina o istnieniu międzynarodowego prawa kosmicznego. Całkowicie pomija pięć dekad precedensów, które zadecydują o ustroju politycznym i geopolitycznych następstwach powstania jakiejkolwiek kolonii na Marsie.
Czytanie dziś o kolonizacji kosmosu przypomina czytanie o bezpiecznej ilości piwa, jaką można wypić, w świecie, w którym wszystkie publikacje na ten temat wydawane są przez browary
Kelly i Zach Weinersmithowie
Książka, którą macie przed sobą, a która, przyznajemy, zaczyna się nieco żartobliwie, w dalszej zaś części zawiera opis kosmicznego kanibalizmu (spokojnie, doczekacie się), jest mimo wszystkich swych niedostatków jedyną znaną nam pozycją popularnonaukową przedstawiającą pełen obraz sytuacji bez prób sprzedania wam koncepcji rychłej kosmicznej ekspansji. Za to staramy się w niej obalić sporo błędnych wyobrażeń i zastąpić je znacznie bardziej realistycznymi poglądami na temat możliwości kolonizacji kosmosu i znaczenia tego przedsięwzięcia dla ludzkości.
Ale najpierw wypada się przedstawić. Cześć! Nazywamy się Kelly i Zach Weinersmithowie. Kelly jest biolożką, a Zach rysownikiem. Jesteśmy jednocześnie małżeńskim zespołem badawczym, który ostatnie cztery lata poświęcił na próby zrozumienia, w jaki sposób ludzie mogą osiedlić się poza Ziemią. Jeździliśmy na konferencje, przeprowadziliśmy niezliczone wywiady, zapełniliśmy – jak policzyliśmy ostatnio – dwadzieścia siedem półek książkami i artykułami naukowymi dotyczącymi kolonizacji kosmosu i tematów pokrewnych. Mamy świra na punkcie kosmosu. Uwielbiamy wyrzutnie rakiet i błazeństwa w stanie nieważkości.
Fascynują nas najdziwniejsze rozdziały historii podboju przestrzeni kosmicznej, na przykład czerwone kostki do jedzenia i długie pęta tamponów – spokojnie, niedługo się to wyjaśni! Delektujemy się wizjami wspaniałej przyszłości. Przy tym jesteśmy ludźmi bardzo sceptycznymi. jeżeli chcecie to sobie zwizualizować, wyobraźcie sobie, jak John F. Kennedy wygłasza piękną, podnoszącą na duchu przemowę o „żeglowaniu po nowym oceanie”, a wy dostrzegacie dwoje ludzi stojących gdzieś w głębi, którzy mrużą oczy i myślą sobie: „czy to naprawdę przypomina ocean?”.
Po kilku latach zgłębiania zagadnień kolonizacji kosmosu zaczęliśmy ukradkiem mówić o sobie „kosmiczni dranie”. Zauważyliśmy bowiem, iż wśród osób zainteresowanych tą kwestią nie ma chyba ludzi nastawionych równie pesymistycznie, jak my, zwłaszcza wobec szeroko zakrojonych planów kosmicznych entuzjastów.
Nie zawsze tacy byliśmy. To dane nas zmieniły. Szczerze mówiąc, jesteśmy strasznymi tchórzami i chętnie przystalibyśmy na powszechny konsensus. Nie podoba nam się nasz własny sceptycyzm, zwłaszcza w odniesieniu do projektu, który w oczach wielu symbolizuje wszystko, co w naturze człowieka najlepsze. Czujemy się przez to jak… no, dranie.
Naszym zdaniem kolonizacja kosmosu jest możliwa, ale w dyskusji na ten temat potrzeba więcej realizmu. Nie chodzi o to, żeby popsuć wszystkim radochę, ale o to, by stworzyć bariery uniemożliwiające nam obranie kierunków, które mogą się okazać autentycznie groźne dla planety Ziemia.
Przeczytaj również: Wyobrażam sobie, iż zirytują się na nas „wiedzący na pewno” zarówno po stronie ateistycznej, jak i wyznawczej