Kaznodzieje-złodzieje w czasach sztucznej inteligencji

3 godzin temu
Zdjęcie: Św. Augustyn na obrazie Philippe’a de Champaigne


Złodziejami słowa Bożego są według św. Augustyna ci kaznodzieje, „którzy przemawiając dobrze, żyją źle”, którzy „pragną uchodzić za dobrych, wykładając naukę Bożą, gdy w istocie rzeczy są złymi”.

Pytanie o teologiczną i moralną stronę głoszenia kazań przygotowanych przez ChatGPT (czy inne modele sztucznej inteligencji, AI) nieustannie powraca. Na niedawnym sympozjum Stowarzyszenia Homiletów Polskich, które odbyło się we wrześniu w Przemyślu, podjęto decyzję, iż przyszłoroczny zjazd zostanie poświęcony wykorzystaniu sztucznej inteligencji w kaznodziejstwie.

Będzie o czym dyskutować, problem bowiem jest złożony. Obejmuje nie tylko kwestie prawne (czy „utwór” stworzony przez AI podlega ochronie własności intelektualnej?), etyczne (czy to moralne głosić cudze jako swoje?), ale także teologiczne (czy „kazanie” wygenerowane w całości przez AI można jeszcze uznać za słowo Boże?).

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Co ma do tego św. Augustyn? W jego czasach nikt przecież choćby nie śnił o sztucznej inteligencji. Otóż biskup Hippony miał swoją teorię na temat wygłaszania cudzych kazań. I co interesujące – prawdopodobnie ku zgorszeniu wielu współczesnych homiletów – nie odrzucał takiej praktyki jako nagannej. Przeciwnie, uważał, iż w niektórych sytuacjach jest ona bardzo dobrym wyjściem.

Pozostaje pytanie, czy jego argumentacja wytrzymuje współczesną krytykę. I czy da się ją zastosować w odniesieniu do „kazań” pisanych przez komputery. Bez względu na to, jakie padną odpowiedzi, warto przyjrzeć się tokowi myśli Augustyna, który w uzasadnieniu swojej teorii sięga do argumentacji stricte teologicznej.

Niewiarygodni, a elokwentni

Problem wygłaszania cudzych kazań (mów) Augustyn podejmuje w fundamentalnym dziele „O nauce chrześcijańskiej” (De doctrina christiana) w ściśle określonym kontekście – jest nim kwestia moralności mówcy i jej wpływu na skuteczność głoszonego słowa. Augustyn ma świadomość, iż niewiarygodność kaznodziei może prowadzić do odrzucenia głoszonej przez niego prawdy: „W gruncie rzeczy spotyka się mnóstwo ludzi, którzy pragną usprawiedliwić własne złe życie przez powoływanie się na swoich przełożonych i nauczycieli […]. Nie słuchają więc z uległością tego, kto sam nie słucha, co głosi. Wtedy gardzą zarówno słowem Bożym, jak i głoszącym je kaznodzieją” (IV, 61).

Augustyn zauważa też inne sytuacje kaznodziejskie, gdzie problemem jest już nie tyle moralność kaznodziei, ile jego słabe lub mocne kompetencje retoryczne. Są bowiem także tacy mówcy, którzy „fałsz głoszą elokwentnie” oraz tacy, „którzy należycie potrafią wygłosić dyskurs, ale nie są w stanie dobrze go przygotować”. Jak widać, zdolności nie zawsze idą w parze z adekwatnie rozumianym powołaniem kaznodziejskim.

Tym ostatnim mówcom Augustyn radzi: „Tacy, jeżeli zapożyczają od kogoś innego mowę napisaną według reguł mądrości i elokwencji, ucząc się jej na pamięć, a następnie wobec ludzi ją wygłaszając, nie czynią niczego godnego nagany. W rzeczy samej, z całą pewnością jest to sposób pożyteczny i dzięki niemu wielu ludzi zostaje kaznodziejami prawdy, chociaż dlatego właśnie nie ma wielu doktorów” (IV, 62).

Nie da się być prorokiem bez wcześniejszego spotkania Boga. Podobnie z kaznodzieją

Ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Jakiej argumentacji używa Augustyn? Doktor Kościoła wychodzi ze skądinąd bardzo słusznego stwierdzenia: „Kraść znaczy przywłaszczać sobie dobro drugiego”. Zdanie to można by cytować w komentarzach do prawa własności intelektualnej. Plagiat to nic innego jak właśnie przywłaszczenie sobie cudzego dobra, jakim jest utwór, poprzez przypisanie sobie jego autorstwa. W praktyce jest to publiczna eksploatacja utworu, która u odbiorcy wytwarza wrażenie, iż plagiator mówi swoje, a nie cudze. Słuchacz zostaje wprowadzony w błąd, oszukany. Słucha kazania i jest przekonany, iż kaznodzieja głosi to, co sam wymyślił, napisał, stworzył. Że to jego.

„Przemawiając dobrze, żyją źle”

W tym miejscu pada najważniejsze dla rozumowania Augustyna stwierdzenie: „Tymczasem słowo Boże nie jest dobrem cudzym dla tych, którzy są mu posłuszni” (IV, 62). Można by powiedzieć, iż posłuszeństwo daje prawo własności. Nie znaczy to bynajmniej, iż nie można być złodziejem słowa Bożego. Takimi złodziejami są bowiem ci, „którzy przemawiając dobrze, żyją źle” (IV, 62). Augustyn wywodzi: „Wszystkie piękne myśli, jakie głoszą, wydają się przez nich wypracowanymi, ale stoją one w sprzeczności z obyczajami. Dlatego Bóg nazywa złodziejami swoich słów tych, którzy pragną uchodzić za dobrych, wykładając naukę Bożą, gdy w istocie rzeczy są złymi, żyjąc według własnych zasad. […] Tak więc i to, co mówią, głosząc dobro, nie oni mówią, gdyż wolą i czynem temu zaprzeczają” (IV, 62).

Dla biskupa z Hippony kradzieżą słowa Bożego jest nie czytanie cudzego kazania, ale życie niezgodne z głoszonym słowem. Augustyn ma na to dowód biblijny. Cytuje bowiem Księgę Jeremiasza, przez którego usta Bóg przestrzega: „Oto dlatego się zwrócę przeciw prorokom – wyrocznia Pana – którzy kradną sobie nawzajem moje słowo” (Jer 23, 30). Przypis w Biblii Tysiąclecia wyjaśnia: „Fałszywi prorocy powtarzali chętnie (z braku objawień Bożych) słowa innych proroków jako własne”.

Ten argument biblijny pozostaje wciąż aktualny. Fałszywy prorok to ten, który kradnie od innego proroka słowo Boże, ponieważ jemu nie zostało ono objawione. Przenosząc to na płaszczyznę kaznodziejską, trzeba by powiedzieć, iż złodziejem kazania jest ten, który głosi je bez wejścia w osobistą relację ze słowem Bożym. Kaznodzieja-złodziej to głosiciel, który mówi o Bogu, nie będąc samemu divino afflante Spiritu, czyli pod natchnieniem Ducha Świętego.

Słowo Boże nie należy do kaznodziei

Augustyn twierdzi jednak, iż nie jest to argument wystarczający przeciwko głoszeniu cudzego kazania. Doktor Kościoła wywodzi dalej: „Bywa i tak, iż dobry kaznodzieja, a zły człowiek, sam układa mowę na temat prawdy, by wygłosił ją ktoś mało wymowny, ale dobry. W takim przypadku pierwszy przekazuje od siebie to, co nie jest jego, drugi od obcego odbiera własne. Ale kiedy dobrzy chrześcijanie spełniają taką przysługę na rzecz dobrych chrześcijan, to tak jedni, jak i drudzy głoszą to, co stanowi ich własne dobro. Myśli bowiem, które wypowiadają, stanowią własność ich Boga, oni zaś przywłaszczyli je sobie, nie będąc zdolnymi sami z siebie ich w taki sposób przedstawić, mimo iż właśnie oni żyją przykładnie zgodnie z owymi wskazaniami” (IV, 62).

Nowość Promocja!
  • Ks. Andrzej Draguła

Syn marnotrawny. Biografia ocalenia

39,20 49,00
Do koszyka
Książka – 39,20 49,00 E-book – 35,28 44,10

Koncepcja Augustyna opiera się na przekonaniu, iż kaznodziejskie słowo Boże nie pochodzi od kaznodziei, iż nie jest jego – on je sobie jedynie przywłaszcza, czyni swoim. Sam z siebie nie jest zdolny go wytworzyć, ponieważ słowo Boże ma naturę boską, a nie ludzką. Kaznodzieja jest jedynie narzędziem – lepszym lub gorszym – którym słowo się posługuje, by dotrzeć do słuchacza.

Augustyn jest w swojej koncepcji konsekwentny: „Jeśli natomiast chodzi o mówców, którzy mają wygłosić przemówienie przygotowane przez innych, powinni jeszcze przed otrzymaniem go modlić się za tego, od kogo je przyjmują, by wyprosić dla niego łaskę, którą pragną otrzymać za jego pośrednictwem. Kiedy zaś już ją otrzymali, powinni modlić się za siebie samych, aby należycie wygłosili swoją mowę oraz żeby słuchacze, do których mają ją kierować, wynieśli z niej korzyść” (IV, 63). Ponadto po wygłoszeniu kazania mają podziękować Bogu „za szczęśliwy skutek swoich słów”. I dodaje: „Niechaj też nie mają najmniejszej wątpliwości, iż Jemu to zawdzięczają” (IV, 63).

Doktor Łaski ma świadomość, iż owocność kaznodziejska przekracza bezpośrednią skuteczność retoryczną. Kazanie osiąga swój cel nie dzięki temu, iż jest zbudowane i wygłoszone zgodnie z regułami arte oratoria, ale przede wszystkim dlatego, iż jego treścią jest słowo Boże, a pierwszym i prawdziwym autorem jest sam Bóg.

Twórczość jako naśladownictwo

Teologiczna argumentacja Augustyna nie przestaje być prawdziwa. Pozostaje jednak pytanie, czy nie należałoby zweryfikować jej zasadności z punktu widzenia współczesnego rozumienia autorstwa i własności intelektualnej. Panuje dość powszechne przekonanie, iż koncepcja autora „rodzi się” dopiero w renesansie, a wszyscy wcześniejsi twórcy – z okresu starożytności i średniowiecza – tworzyli wyłącznie ad mairem Dei gloriam, skrzętnie ukrywając swoje autorstwo. To ujęcie upraszcza sprawę. Istnieje wystarczająco dużo świadectw mówiących o tym, iż autorzy sygnowali swoje dzieła, co widać choćby w przypadku dawnych architektów czy średniowiecznych witrażystów. Wygląda więc na to, iż chcieli oni pozostać w pamięci potomnych.

Trzeba jednak podkreślić, iż własność intelektualną rozumiano wtedy zgoła odmiennie niż dzisiaj. Św. Bonawentura (1221 – 1274) wyróżniał następujące typy ówczesnych twórców: skryba (łac. scriptor) – osoba kopiująca, przepisującą czyjeś dzieło; kompilator (łac. compilator) – osoba kopiująca czyjeś dzieło i uzupełniająca je fragmentami pochodzącymi od innych autorów; komentator (łac. commentator) – osoba przepisującą cudze dzieło, ale uzupełniająca je o własne wyjaśnienia; autor (łac. auctor), który pisze własne dzieło, choćby o ile dodaje fragmenty cudze jako argumenty potwierdzające jego myśli.

Słuchaj też na Youtube, Apple Podcasts i w popularnych aplikacjach podcastowych

Dość swobodne traktowanie cudzej własności intelektualnej było więc czymś typowym dla tamtych czasów. Podejście to brało się z przyjęcia fundamentalnego wówczas założenia, iż twórczość polega przede wszystkim na naśladownictwie, a nie na oryginalności. Współczesne nam pojęcie plagiatu nie istniało. W swobodny sposób czerpano z istniejących wzorów – stąd tak wielu autorów, którym po dokonanej identyfikacji przypisano przedrostek „Pseudo”, np. Pseudo-Dionizy, Pseudo-Augustyn czy Pseudo-Hieronim.

Czy autorzy, ukrywając się pod tymi imionami, rzeczywiście chcieli – we współczesnym rozumieniu – „podszywać się” pod innych? Nie. Ich celem było jak najwierniej naśladować, zbliżyć się formalnie, osiągnąć podobną doskonałość. Liczył się bowiem nie tyle autor, ile kształt samego dzieła, któremu wyznaczano pewne reguły formalne.

Kaznodzieją jest tylko ten, kto spotkał Boga

Przedstawiając swoją koncepcję, Augustyn jest oczywiście wierny swoim czasom i ówczesnej koncepcji autorstwa. Inaczej niż obecnie, konieczną cechą utworu – w tym przypadku kazania – wcale nie musiał być „indywidualny charakter”, o którym mowa we współczesnym polskim prawie autorskim. Indywidualność nie była cechą ani pożądaną, ani konieczną. Istotna była wierność formalnym zasadom obowiązującym w danej dziedzinie sztuki, o czym sam Augustyn mówi w przytoczonym fragmencie.

Właśnie dlatego Augustyn zezwalał kaznodziejom na wygłaszanie cudzych tekstów. Dobry retor jako autor gwarantował poprawną konstrukcję, adekwatny dobór argumentów, adekwatne środki stylistyczne użyte w kazaniu. Wystarczyło tylko nauczyć się dobrze je wygłosić. Przypomnijmy, iż złodziejem – w sensie teologiczno-moralnym – był ten, kto żył niezgodnie z głoszonym słowem, a nie ten, kto wygłaszał cudze kazanie.

To Augustynowe rozumienie kaznodziei-złodzieja nie straciło na aktualności. Argumentacja uzasadniająca głoszenie cudzych kazań nie wytrzymuje natomiast współczesnej krytyki, i to nie tylko z powodów etyczno-prawnych. Właśnie dlatego, iż autorstwo zasadza się na indywidualnym charakterze utworu, jest ono czymś niezbywalnym. Nie da się go przekazać, pożyczyć czy sprzedać. Utwór zawsze pozostanie „dzieckiem” autora, który go zrodził. Żadne umowy tego nie zmienią.

Już Augustyn miał świadomość, iż są tacy mówcy, którzy „fałsz głoszą elokwentnie” oraz tacy, którzy „należycie potrafią wygłosić dyskurs, ale nie są w stanie dobrze go przygotować”

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Do tego argumentu prawnego należałoby dodać jeszcze argument teologiczny, który pojawił się już u Augustyna, ale był rozumiany bardziej etycznie niż teologicznie. To argument „z fałszywego proroka”, który mówi w imieniu Boga, choć Bóg mu się nie objawił. Dla bycia prorokiem uprzednie objawienie jest czymś koniecznym. Nie da się być prorokiem bez wcześniejszego spotkania Boga.

Podobnie z kaznodzieją. Jest nim tylko ten, kto wcześniej – grosso modo – doznał objawienia, spotkał Boga, pozwolił Mu zasiać słowo w sobie samym. Inaczej – i tutaj różnię się od Augustyna – będzie tylko złodziejem mniej lub bardziej pobożnych i teologicznie poprawnych fraz, ale nie będzie mówił ex abundantia cordis, z serca przepełnionego łaską.

ChatGPT pod natchnieniem?

Pozostaje jeszcze jeden aspekt. Otóż w prawie autorskim mówi się, iż utwór musi być owocem działania o twórczym charakterze, skutkiem kreacji. Panuje powszechne przekonanie, iż do kreacji zdolny jest tylko człowiek, ale nie maszyna, która potrafi jedynie naśladować i odtwarzać. Stąd też powszechnie podzielana w doktrynie teza, iż dzieło wytworzone w całości przez sztuczną inteligencję nie podlega ochronie prawnej. Taka ochrona przysługuje tylko temu, co pochodzi z ludzkiej ingerencji, twórczości, kreacji, czyli – paradoksalnie – temu, co robili średniowieczni kopiści: kompilacjom, dopiskom, redakcjom, uzupełnieniom, komentarzom, glosom itd. Tylko to, co odautorskie, czyli odczłowiecze, jest chronione, bo tylko to jest twórcze.

Co by dzisiaj powiedział Augustyn? W dobie AI przynajmniej jeden ze sformułowanych przez niego warunków korzystania z cudzej twórczości upada. Jest nim modlitwa o łaskę dla autora tekstu, który ma być wygłoszony przez innego mówcę. Nie wiemy nic o tym, aby łaska Boża mogła działać w sferze matematycznych algorytmów. Nie przypuszczam, by wzywanie Ducha Świętego nad komputerem dało jakieś rezultaty. Przyjęcie tezy o otwartości AI na łaskę Bożą zrewolucjonizowałoby antropologię.

Nie znaczy to jednak, iż ten, kto się posługuje sztuczną inteligencją w fazie twórczej przygotowania kazania, nie może działać pod natchnieniem Ducha Świętego. Może. Skoro Duch Święty może nam podpowiedzieć, co mamy mówić (zob. Mt 10, 19), to równie dobrze może nam podpowiedzieć, o co mamy pytać, jak formułować polecenia, jakie poszukiwania przeprowadzić, korzystając z większej sprawności poszukiwawczej niż ta, którą posiada nasz umysł. To, na co potrzebowalibyśmy czasami kilku godzin pracy w paru bibliotekach, ChatGPT „załatwi” w kilkadziesiąt sekund.

Pod warunkiem, iż nie zmyśli tego, czego nie wie. Ale to, co przygotuje czat, nie ma nic wspólnego z kreacją.

Idź do oryginalnego materiału