Kawaler Orderu Virtuti Militari – o. płk Konrad Stolarek OMI [cz. I]

oblaci.pl 1 tydzień temu

Konrad Feliks Stolarek urodził się 31 października 1913 roku w Rychtalu (dziś województwo wielkopolskie). Jego ojciec, Leon, właściciel zakładu masarskiego nie miał szansy lepiej poznać swojego syna. Rok po narodzinach Konrada został on siłą wcielony do wojska pruskiego i zginął na froncie wschodnim I wojny światowej. Wychowaniem syna zajęła się matka, Marta z Taniewiczów. Marta Stolarek była polską patriotką, brała czynny udział w powstaniach śląskich i plebiscytach na rzecz sprawy polskiej.

Mural na ścianie szkoły podstawowej w Rychtalu (zdj. SP Rychtal)
Rychtal: szkoła podstawowa otrzymała imię o. płk. Konrada Stolarka OMI

Mały Konrad rozpoczął naukę w Szkole Powszechnej w Rychtalu, a następnie w Państwowym Gimnazjum i Liceum Humanistycznym w Kępnie. W czasie nauki w Kępnie Konrad Stolarek zostaje pierwszym druhem nowopowstałej (w 1929 roku) Gromady Zuchów-Wilczków (podlegają Komendzie Chorągwi Poznańskiej). Drużynowym Konrad Stolarek, z małą przerwą, jest do roku 1932. W tym to właśnie roku zdaje maturę oraz wstępuję do nowicjatu Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Markowicach. Po roku próby składa śluby zakonne oraz rozpoczyna studia teologiczno-filozoficzne w Wyższym Seminarium Duchownym w Obrze. W czasie seminarium frater Stolarek nie rezygnuje ze swojej pasji do harcerstwa, aktywnie działa w Związku Harcerstwa Polskiego- w latach 1933-1939 jest kierownikiem Starszoharcerskiego 1. Kręgu Kleryków im. Piotra Skargi w Obrze; oprócz tego jest instruktorem wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego. Jego zaangażowanie w harcerstwo było na tyle duże, iż 10 czerwca 1937 roku został podharcmistrzem Rzeczypospolitej. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk poznańskiego biskupa pomocniczego Walentego Dymka 12 czerwca 1938. Tuż przed II wojną światową z Obry, decyzją przełożonych, przeniósł się do Orłowej na Zaolziu. Po 1 września 1939 roku w klasztorze oblackim w Orłowej z ośmioosobowego komunitetu pozostał tylko o. Konrad i o. Antoni Grzesik. Pozostali współbracia udali się do innych domów zakonnych. Niemcy na Zaolziu pozwolili odprawiać Msze święte w języku polskim pod warunkiem, iż kazania będą w języku niemieckim. Okoliczni księża nie znali tego języka, tylko dwaj pozostali oblaci. Oo. Konrad i Antoni stali się „jedynymi” kaznodziejami. Dlatego byli nieustanie w drodze, by w innych kościołach wygłosić przynajmniej 5-minutowe kazania w języku okupanta, tak by warunek został spełniony…

2 Drużyna Harcerska im. ks. Józefa Poniatowskiego z drużynowym Konradem Stolarkiem w 1932 r. (zdj. parafia w Rychtalu)

Ojciec Konrad po kilku miesiącach zdecydował się udać na zachód. Co było powodem takiej decyzji? Nie znajdziemy w zachowanych wspomnieniach i wypowiedziach oblata odpowiedzi na to pytanie. Jednak jego kolejne etapy pracy na zachodzie mogą być dla nas podpowiedzią. W moim przekonaniu, o. Konrad, od wielu lat zaangażowany w harcerstwo, chciał zrobić coś dla swojego kraju. W Polsce nie było już takiej możliwości, ale na zachodzie formowały się już nowe odziały Wojska Polskiego – to dawało nadzieję, iż sprawa jeszcze ostatecznie nie upadła…

Bogusław Harla OMI: Wspomnienia kapelana Dywizjonu 303. Był oblatem…

Ojciec Konrad przez Węgry i Włochy przedostaje się do Francji. Tam 1 stycznia 1940 roku zgłasza się do Polskiej Armii. Rozpoczyna naukę w Szkole Podchorążych Piechoty w Coëtquidan. 25 czerwca 1940 roku kończy wojskowe szkolenie, otrzymuje stopień kapitana i zostaje skierowany jako kapelan 1. Dywizji Grenardierów. Razem ze swoja dywizją bierze udział w walkach w Wogezach na Linii Maginota. Po kapitulacji Francuzów i rozwiązaniu 1. Dywizji o. Konrad osobiście przeprowadza gen. Bronisława Ducha i gen. Rudolfa Niemirę na terytorium nieokupowanej Francji. Ojciec Konrad staje się „przemytnikiem” polskich żołnierzy uciekających z jenieckich obozów. Było to wszystko możliwe dzięki temu, iż Niemcy na ternie Francji nie byli tak brutalni i stanowczy jak na terenach okupowanej Polski. Z rozbrajającą szczerością o. Konrad przyznał, iż wykorzystywał do maksimum politykę Niemców oraz to kim jest. Sutanna Ojca Konrada stała się doskonałym „kamuflażem” dla konspiracyjnej działalności Misjonarza Oblata Maryi Niepokalanej.

Gen. Bronisław Duch i o. Konrad Stolarek. Francja 1940 r. (zdj. parafia w Rychtalu)

W dniu 21 czerwca 1941 roku mieszkańcy Saint Die byli świadkami dantejskich scen. Na wieść o tym, iż marszałek Petain podpisał kapitulację żołnierze francuscy rzucali broń, pili na umór, darli się wniebogłosy, ryczeli z radości, iż skończyła się dla nich ta „drôle de guerre” (z franc. „dziwna wojna”), iż wrócą nareszcie w rodzime pielesze. Główna arteria miasta zawalona była wszelkiego rodzaju bronią, amunicją, hełmami, maskami gazowymi… Nagle ten rozkrzyczany, świętujący tłum zamilkł. Od strony dworca wyłoniła się kolumna wojska. Żołnierze szli równo, w pełnym rynsztun­ku bojowym z całym nieuszkodzonym ekwipunkiem. Ulicami miasta przecho­dził 2. Dywizjon Artylerii Lekkiej – jak na defiladzie pod egidą swojego dowódcy ppłka Kazimierza Staffieja jadącego konno na przedzie. Radowało się serce, iż w tych ciężkich chwilach Polacy umieli zachować swą godność. Dopiero za mia­stem zniszczyli broń, by nie dostała się w ręce wroga i po pożegnaniu z dowódcą poszli – jak im nakazano – przedzierać się na południe, a stamtąd dalej do Anglii lub do Szwajcarii.

Francja: Na grobach oblatów – kapelanów wojskowych z II wojny światowej

Nasz oddział sanitarny, który w ostatnich dniach natężonych walk zamienił się w szpital wojenny, pęczniał z godziny na godzinę, gdyż niektóre jednostki stawia­ły wrogowi opór do ostatniej chwili. Wciąż jeszcze dowożono nowych rannych. W pewnym momencie u bram szpitala, który znalazł pomieszczenie w pu­stych budynkach Ecole Sainte-Marie, zjawił się goniec z francuskiego dowódz­twa korpusu, w skład którego wchodziła nasza Dywizja Grenadierów. Miał mel­dunek dla szefa sanitarnego korpusu w randze generała: generał Bronisław Duch, dowódca dywizji i dowódca artylerii dywizyjnej generał Rudolf Niemira, ukrywa­jący się w szpitalu jako rzekomo ranni, mają niezwłocznie opuścić szpital; w prze­ciwnym wypadku zostaną usunięci… Zaproponowałem tymczasowe przeniesienie obu generałów na strych sąsied­niego niezamieszkałego budynku. Strych ten łączył się z naszym szpitalem i przej­ście nie było trudne. Znalazły się materace, koce, aprowizacja, radio, książki. Później mieliśmy zdecydować co począć dalej.

Tymczasem Niemcy, którzy zajęli już miasto, zgłosili się u szefa duszpaster­stwa dywizji, ks. płka Ludwika Bombasa, prosząc o sporządzenie spisu kapela­nów i personelu związanego z duszpasterstwem. Chcieli nas rzekomo traktować w myśl zasad konwencji genewskiej.

Na szczęście dowiedziałem się o tym prawie natychmiast. Poprosiłem dzie­kana, by mojego nazwiska nie wciągał na listę. Okazał zdziwienie, ale uczynił zadość mojej prośbie. Przewidywania moje okazały się słuszne. Lista była Niemcom potrzebna, by zabrać kapelanów i służbę kościelną według spisu i poprowadzić ich pieszo do obozu jeńców w Rzeszy. (…) Na strychu u generałów wiadomość o tym, iż dysponuję samochodem wywołała entuzjazm. Przed definitywnym opuszczeniem St. Die miałem jednak sprawdzić, czy wydana mi przepustka jest respektowana. Udałem się więc do przejściowego w St. Die oraz do dużego obozu w Epinal. W jednym i drugim wypadku po okazaniu przepustki wpuszczono mnie i umożliwiono kontakt z polskimi jeńcami wojennymi. Wobec tego wyjazd generałów z St. Die został wyznaczony na 2 lipca.

Legitymacja wojskowa (zdj. parafia w Rychtalu)

O godzinie 7-mej rano w dniu 2 lipca mój szofer, Moroz, podprowadził samo­chód pod bramę szpitala. Nie domyślał się, iż dwaj pasażerowie, którzy pospiesznie zajęli tylne miejsca w samochodzie, to generałowie Duch i Niemira. Na widok tego ostatniego roześmiałem się mimo woli. W trochę za ciasnym garniturze z przykrótkimi rękawami i w kapeluszu o szerokim rondzie wyglądał trochę na Patachona. Pogoda była jesienna. Mżyło. Czarne chmury kłębiły się nad miastem. Ru­szyliśmy przy zapalonych światłach.

Na głównej drodze do Nancy po kilkuset metrach zauważyliśmy stojącego za drzewem żołnierza niemieckiego. Otulony był w przeciwdeszczową pelerynę, z której wystawał bagnet osadzony na karabinie. Na jego widok kazałem Morozowi zwolnić. Wówczas żołnierz machnął ręką i dał znak, by jechać dalej. Tę taktykę stosowaliśmy z tym samym skutkiem przy dalszych napotkanych żołnie­rzach rozstawionych dosyć gęsto przy drodze. W pewnym momencie nerwy nie dopisały jednak gen. Niemirze. Przy kolejnym wychylającym się zza drzewa żoł­nierzu krzyknął na Moroza:

– Dodajcie gazu!

Reakcja szofera była nieoczekiwana. Kiedy straciliśmy z oczu Niemca, za­trzymał samochód i zwracając się do gen. Niemiry rzekł:

– o ile się panu moja jazda nie podoba, to proszę wysiadać. Ja słucham tylko ks. kapelana.

Spojrzałem ukradkiem na gen. Ducha, którego ta scena ubawiła niewątpli­wie, bo uśmiechał się dyskretnie.

– Moroz, nie róbcie awantury – powiedziałem. – Jedźcie dalej.

Na tym incydent się zakończył. Moroz dopiero znacznie później dowiedział się, z kim miał do czynienia.

Kapelani Wojska Polskiego w czasie II wojny światowej

Kiedy zjechaliśmy z głównej drogi biorąc kierunek na Notre-Dame du Sion, odetchnęliśmy z ulgą. Tu już nie było żywej duszy na drodze. Cała ta jazda z ge­nerałami była nader ryzykownym przedsięwzięciem. Moroz i ja mogliśmy się wylegitymować przepustką wystawioną przez komendanturę w St. Die. Nato­miast generałowie nie mieli żadnych cywilnych dokumentów, a przy bardzo do­kładnej rewizji Nemcy na pewno znaleźli by wojskowe papiery obu naszych pa­sażerów zaszyte w połach płaszcza. Dlatego też znowu żywiej zabiły nam serca, gdy podjeżdżając do mostu zauważyliśmy, iż jest on obstawiony małym oddzia­łem wojska. Był to bowiem most zbudowany przez niemieckich saperów na miejsce zburzonego przez cofające się oddziały francuskie

Kazałem Morozowi podjechać jak najbliżej mostu i stanąć. Otworzyłem drzwi, ale na widok wysiadającego księdza w sutannie, podoficer dał znak, by jechać dalej. Skóra nam trochę cierpła, gdy bardzo powoli przejeżdżaliśmy przez trzęsący się most wśród szpaleru uzbrojonych Niemców. To była katorga. Ale i ta męczarnia skończyła się wreszcie.

Guer Francja 1940 r. o. Konrad Stolarek w środku zdjęcia (fot. parafia w Rychtalu)

Aż do klasztoru w Sianie [klasztor Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, przyp. autor] jechaliśmy już bez zatrzymania. Ucieszyliśmy się zobaczywszy wzgórze na którego szczycie znajdował się klasztor. Gdy podjechaliśmy bliżej, wyłoniła się zza drzew wysmukła wieża kościoła, który swój początek zawdzięcza królowi polskiemu, Stanisławowi Leszczyńskiemu. Po swojej abdykacji z tronu polskiego osiadł on w Luneville i on to jako książę Lotaryngii w roku 1741 położył kamień węgielny pod budowę obecnej bazyliki. Przy podjeździe do klasztoru zrzedły nam jednak miny. Wszędzie kręcili się Niemcy. Odszukałem superiora, ojca Champion, który przywitał mnie serdecznie, znaliśmy się bowiem dobrze. Na samym początku naszej rozmowy powiedział mi, iż w klasztorze zakwaterował się batalion wojska niemieckiego.

Co robić dalej? Poinformowałem bez osłonek ojca Champion, z jakim bagażem przyjechałem do niego. Ku mojej euforii sam zaproponował czasowa przechowanie obu generałów. Zatrudni ich jako ogrodników. Niemcy niczego nie będą podejrzewali. Ojcom i braciom nie powie, kim rzeczywiście są nowi ogrodnicy. Byłem ujęty dobrocią i odwagą tego ojca. Był to początek szczerej i trwałej przyjaźni między nami. Powiedziałem mu, iż postaram się wyrobić generałom cywilne papiery francuskie i wówczas pojedziemy dalej do południowej, nieokupowanej Francji.

Żegnając się z gen. Duchem miałem możność przekonać się, jak głębokiej wiary to był człowiek.

– Księże kapelanie, – powiedział mi na odjezdnym – krótko przed wejściem dywizji do akcji bojowej zawiesiłem w obecności delegacji Grenadierów obraz M.B. Częstochowskiej w tutejszej bazylice. Byłem pewien, iż Ona przeprowadzi nas bezpiecznie przez wszystkie niebezpieczeństwa i przeszkody, i nie zawiodłem się. Zjadłem jeszcze gwałtownie obiad i ruszyłem do Metzu.

Bardzo dużym wsparciem dla działalności ojca Konrada Stolarka okazała się znajomość z duszpasterzem polskich emigrantów ks. Wojciechem Rogaczewskim (więcej informacji). Kiedy ci dwaj kapłani spotkali się, ojciec Konrad był już przedstawicielem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (na polecenie polskich władz wojskowych); dzięki temu miał wstęp do obozów jenieckich na terenie Alzacji i Lotaryngii oraz był kapelanem internowanych polskich żołnierzy w Caylus. Ksiądz Wojciech organizował paczki żywnościowe, papierosy oraz potrzebne rzeczy, które przekazywał swoim „podopiecznym” o. Stolarek. Ponadto ksiądz Rogaczewski zapoznał o. Stolarka z małżeństwem Państwa Śliwów, Zofię i Wojciecha, którzy mieszkali ze swoimi dwoma synami (Józefa i Jana) w Nancy. Państwo Śliwa pomogli zorganizować „legalne” papiery dla dwóch polskich generałów ukrywanych w oblackim klasztorze. Dzięki temu generał Rudolf Niemira przedostał się do Szkocji. Natomiast generał Bolesław Duch i ojciec Konrad wspólnie przedostali się do nieokupowanej części Francji, gdzie ich drogi się rozeszły.

Jako pierwszy kapłan modlił się w Katyniu… Historia o. płk. Wilhelma Kubsza OMI

Ojciec Konrad ponownie stanął przed tym samym wyborem co na początku wojny będąc w Polsce; zostać i czekać co los przyniesie lub udać się do kraju, gdzie jest szansa być przy tworzących się polskich oddziałach. Decyzja zapadła, była taka sama jak w 1939 roku… Ojciec Konrad Stolarek w kwietniu 1941 roku przez Hiszpanię i Portugalię przedostał się do Wielkiej Brytanii.

ciąg dalszy nastąpi…

(B. Harla OMI)

Idź do oryginalnego materiału