Już nie Galilea. Wstań i idź (2)

1 godzina temu
Zdjęcie: Ubóstwo


To my, ewangelizatorzy świata, potrzebujemy nawrócenia. Może właśnie dlatego sypią się nasze kolejne ambitne plany nawracania wszystkich dookoła.

Drugi odcinek adwentowego cyklu „Wstań i idź”. Dotychczasowe można przeczytać tutaj.

„Wstań, leniwcze, droga sama do ciebie przyszła i śpiącego obudziła cię ze snu”. To jeden z moich ulubionych cytatów ze św. Augustyna – tego od „niespokojnego serca”, które dopiero w Bogu znajdzie spoczynek. A może tak pokusić się o bardziej dynamiczną interpretację tych ostatnich słów? Potrzebne jest niespokojne serce, nienasycone pragnienie… ono wypycha w drogę ku Tajemnicy – choćby wtedy, kiedy przyjdzie mu potknąć się w drodze.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Augustyn przecież dobrze wie, o czym mówi: jego osobista wędrówka pełna była zakrętów, prób, błędów i rozczarowań. Jego niespokojne serce nie pozwalało mu się zatrzymać, aż się spotkali: on i „Piękność dawna i zawsze nowa”. A spoczynek? Jest owocem tego spotkania, choć jednocześnie ciągle pozostaje jedynie przystawką do głównego dania, które potocznie nazywa się „wiecznym odpoczynkiem”.

Powołani do odpoczynku?

Myślę, iż problem wielu z nas, wierzących, polega na tym, iż odwróciliśmy kolejność rzeczy: zaczynamy od spoczynku – jako swoistej premii dla tych, którzy mają Boga po swojej stronie. To jak w tym starym żarcie: „Gdzie w Piśmie Świętym znajdują się słowa Jezusa ustanawiające stan kapłański? «Śpicie dalej i odpoczywacie?» (Mk 14,41)”. Pośpiesznie założyliśmy, iż jakimś cudem jesteśmy już u celu, natomiast wezwanie do nawróceniowej wędrówki dotyczy „tych i tamtych”, którzy w końcu do nas przyjdą.

Dookoła widzę wielu takich „Augustynów”, których do najróżniejszych wędrówek uruchomiło niespokojne serce: kształcą się, robią kariery i pieniądze, mnożą doświadczenia, rozbijają sobie głowy, marzą o szczęściu, pakują się w ryzykowne związki, eksperymentują duchowo i połykają poradniki. Wierzę, iż kiedyś odpoczną, gdy pozwolą się znaleźć „Prawdzie wiecznej, Miłości prawdziwej”. Szkoda, iż trudno nam spotkać się na tej drodze: „odpoczywający” boją się trudnych pytań i dyskusji, a „Augustyni” są nieufni wobec zbyt prostych odpowiedzi, które tak często słyszą ze strony „ludzi Kościoła”.

Augustyńskie napomnienie leniwców pokazuje, iż problem nie jest wcale nowy i każde pokolenie przeżywa jego kolejną historyczną odsłonę. Wciąż na nowo powtarza się ewangeliczna historia ojca zapraszającego syna: „Dziecko, idź i pracuj dzisiaj w winnicy”. Ten odpowiedział: „Idę, panie!”, ale nie poszedł (por. Mt 21,28-29).

Droga najwłaściwsza

Wśród wielu dróg do winnicy Ojca jedna wyróżnia się ostatnio szczególnie: to droga ku tym, którzy są słabi, nic nie znaczący, ostatni. Celowo nie piszę „ubodzy”, gdyż to radykalnie zawęża tę grupę do tych, którzy nie mają pieniędzy czy mieszkania. Nie jest to wcale droga nowa – Kościół zna ją od początku i nigdy jej nie porzucił. Dzisiaj jednak zaproszenie na nią staje się szczególnie naglące, dotykające fundamentów tego, kim jesteśmy jako Kościół, oraz – co więcej – powszechne.

Młody ksiądz z zegarkiem za 10 złotych, który przywozi grupę młodzieży, aby spędziła wakacje w schroniskach Wrocławia, biskup, który jeździ na rowerze jakby ze złomowiska… To dla mnie dowód na to, iż Franciszek „uruchomił” w Kościele coś, czego nie da się zatrzymać

Henryk Cisowski OFMCap

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Każdy z „moich” papieży (miałem 12 lat gdy zmarł Paweł VI) nakreślił jakiś szkic tej drogi: Jan Paweł II robił to głosząc Boga bogatego w miłosierdzie i wzywając do nowej „wyobraźni miłosierdzia” jako „zdolności bycia bliźnim dla cierpiącego człowieka, solidaryzowania się z nim”:

Winniśmy zatem postępować w taki sposób, aby w każdej chrześcijańskiej wspólnocie ubodzy czuli się «jak u siebie w domu». Czyż taki styl bycia nie stałby się największą i najbardziej skuteczną formą głoszenia dobrej nowiny o Królestwie Bożym? Bez tak rozumianej ewangelizacji, dokonującej się przez miłosierdzie i świadectwo chrześcijańskiego ubóstwa, głoszenie Ewangelii – będące przecież pierwszym nakazem miłosierdzia – może pozostać nie zrozumiane i utonąć w powodzi słów, którymi i tak jesteśmy nieustannie zalewani (Tertio Millenio Ineunte, 49-50).

Benedykt XVI poszedł dalej, gdy dał Kościołowi encyklikę „Deus Caritas Est”:

Wewnętrzna natura Kościoła wyraża się w troistym zadaniu: głoszenie Słowa Bożego (kerygma-martyria), sprawowanie Sakramentów (leiturgia), posługa miłości (diaconia). Są to zadania ściśle ze sobą związane i nie mogą być od siebie oddzielone. Caritas nie jest dla Kościoła rodzajem opieki społecznej, którą można by powierzyć komu innemu, ale należy do jego natury, jest niezbywalnym wyrazem jego istoty (25).

Nie do zatrzymania

Podczas gdy Jan Paweł II i Benedykt XVI naszkicowali plan drogi – choć może wielu myślało, iż żartują – Franciszek przystąpił do jej realizacji: „szpital polowy”, „zapach owiec” i „wstawanie z kanapy” to tylko niektóre z obrazów, które długo będą inspirować do bycia Kościołem. Gdy Franciszek mówił, iż pragnie Kościoła ubogiego dla ubogich, to zaraz dodawał coś, co rozumiem i czuję: „Oni mogą nas wiele nauczyć… Jest rzeczą konieczną, abyśmy wszyscy pozwolili się przez nich ewangelizować” (Evangelii Gaudium 198).

Gdy czytam o ewangelizacji przez ubogich staje mi przed oczyma pan Piotr – schorowany mężczyzna przed emeryturą błąkający się po pustostanach. Malowaliśmy razem ściany w kawiarence parafialnej, gdy ten mówi do mnie: „Bo wiesz, Braciszku, ja kocham Pana Jezusa prawie tak mocno jak ty”. Tamto jego wyznanie było moim najprostszym rachunkiem sumienia z miłości… W ten sposób znalazłem osobistą definicję nowej ewangelizacji, która jest naprawdę nowa i dotyka sedna problemu: to my, ewangelizatorzy świata, potrzebujemy nawrócenia. Może dlatego właśnie sypią się nasze kolejne ambitne plany nawracania wszystkich dookoła.

Promocja!
  • ks. Wojciech Zyzak

Dorothy Day. Życie – działalność – duchowość

30,25 55,00
Do koszyka
Książka – 30,25 55,00 E-book – 31,68 49,50

Młody ksiądz z zegarkiem za 10 złotych, który przywozi grupę młodzieży, aby spędziła wakacje w schroniskach Wrocławia, biskup, który jeździ na rowerze jakby ze złomowiska (może już mu się rozsypał i ma nowy?), wiele nieformalnych grup młodych ludzi, którzy „chcą coś zrobić” i robią dla najbardziej potrzebujących – tego nie widziałem 20 lat temu, gdy sam nieśmiało zaczynałem chodzić po tych ścieżkach Kościoła. To dla mnie dowód na to, iż Franciszek „uruchomił” w Kościele coś, czego nie da się zatrzymać. Ten pojazd jedzie naprzód, mimo iż wielu uparcie depcze na hamulec.

Pewna katolicka księgarnia w Stanach Zjednoczonych, którą odwiedziłem, to przykład na starą rzymską praktykę damnatio memoriae: skazanie – za życia – na nieistnienie. Na próżno szukałem tam jakiegokolwiek śladu, iż jest ktoś taki jak Franciszek, iż jest papieżem, głową Kościoła, iż coś napisał… Jedyną książką o papiestwie była tam pozycja o znamiennym tytule: „The next Pope”.

Sztafeta biegnie dalej

Przychodzi oto jednak „the next pope” z Ameryki (nie było go wśród opisywanych w książce kandydatów) i na otwarcie pontyfikatu ogłasza adhortację apostolską „Dilexi te”. Czyż to nie znamienne, iż pierwszy oficjalny dokument papieża Leona dotyczy miłości do ubogich? Jestem mu ogromnie wdzięczny, iż prowadzi Kościół dalej tą drogą. On i jego poprzednicy przypominają świetnie współpracującą sztafetę, dającą się prowadzić ścieżkami, które są jak przykazanie miłości: niby nie nowe, a jednak „tego jeszcze nie było” (por. 1J 2,7-8).

Słowa Jezusa: „Ubogich zawsze macie u siebie” (Mt 26,11), które do tej pory były dla mnie rodzajem smutnej konstatacji (tak było, jest i będzie) nabierają zupełnie innego znaczenia, gdy papież Leon zestawia je z innymi słowami Zbawiciela: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni” (Mt 28,20). To już nie diagnoza niesprawiedliwego porządku świata – to wskazanie miejsca spotkania: tu Mnie znajdziecie. Dlatego właśnie pisze dalej Leon XIV: „Nie znajdujemy się w perspektywie dobroczynności, ale Objawienia: kontakt z tymi, którzy nie mają władzy i wielkości, jest fundamentalnym sposobem spotkania z Panem dziejów. W ubogich On ma nam wciąż coś do powiedzenia” (5).

Trudno przejść obojętnie wobec tych słów. Parafrazując początek listu do Hebrajczyków odważę się powiedzieć, iż wygląda na to, iż Bóg, który wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał do swojego ludu, dzisiaj chce przemawiać do nas przez ubogich (por. Hbr 1,1). To już nie Galilea (por. Mt 28,10), ale właśnie oni są nowym miejscem spotkania.

Przeczytaj również: Skazani na drogę. Wstań i idź (1)

Idź do oryginalnego materiału