„Oto już dziewiętnaście wieków minęło, jak się narodził Ten, co braterstwo wszechludzkie ogłosił światu, co zasadę jednakiej dla wszystkich sprawiedliwości postawił, co ogień miłości miotać przyszedł i w ogniu tej miłości świat odnowić chciał. Oto już dziewiętnaście wieków, jak groźne »biada wam, bogacze« straszliwym grzmotem rozbrzmiało nad światem, lęk budząc i grozę w sercach jednych, nadzieję w drugich, jak potępioną została i napiętnowana krzywda wszelka i wyzysk bez względu na osoby, dostojeństwa, stanowiska. Dzień Chrystusowych narodzin niech rok za rokiem przypomina wszystkim wielkie hasła sprawiedliwości, braterstwa, miłości”.
Powyższy cytat to nie fragment z żadnej kościelnej broszurki, a słowa artykułu z pierwszej strony bożonarodzeniowego numeru socjalistycznego pisma „Naprzód” z roku 1908. Wydawcą tego krakowskiego dziennika był znany z antyklerykalizmu Ignacy Daszyński, a autorem tekstu znany z lewicowych poglądów ksiądz Izydor Wysłouch. Tego typu treści nie były niczym wyjątkowym w prasie socjalistycznej.
Choć idea socjalizmu przyciągała ludzi różnych wyznań, a jej zwolennicy powtarzali, iż religia jest prywatną sprawą każdego człowieka, to jednocześnie nie stronili oni od odwoływania się do symboliki związanej z tradycją chrześcijańską. I nie był to tylko prosty koniunkturalizm obliczony na operowanie przekazem zrozumiałym dla prostego człowieka, silnie przywiązanego do wielowiekowych obrzędów.
Socjaliści odzierali bowiem historię chrześcijaństwa ze sfery sacrum i starali się wydobyć z niej bliskie sobie idee i wartości. Szczególną uwagę budziła u nich osoba Jezusa i początkowe dzieje wyrosłego na jego nauczaniu ruchu społeczno-religijnego.
O punktach stycznych pomiędzy chrześcijaństwem a socjalizmem pisał już współtwórca materializmu historycznego Fryderyk Engels: „Chrześcijaństwo było w swych zaczątkach ruchem uciśnionych. Występowało jako religia niewolników i wyzwoleńców, ludzi biednych i wyzutych z praw, ludzi ujarzmionych lub rozgromionych przez Rzym”.
Engelsowi wtórował Feliks Perl, czołowy ideolog PPS, autor wydanej w roku 1906 broszury Socjalizm dzieckiem chrześcijaństwa: „Chrześcijaństwo w pierwszych swych czasach było religią demokratyczną, religią braterstwa i równości. Pragnienia i nadzieje ludu ówczesnego nie mogły wyrazić się inaczej jak w formie religijnej”.
Podobną opinię prezentowała Róża Luksemburg, jedna z głównych działaczek SDKPiL: „Gdy dla olbrzymiej rzeszy ludu nie było żadnej nadziei na lepszy los na ziemi, nieszczęśliwi poczęli szukać nadziei tej w niebie. Religia chrześcijańska zjawiła się pogardzanym i wynędzniałym jako deska ratunkowa, pociecha, ulga i stała się od pierwszej chwili religią proletariuszy”.
W ocenie trybunów socjalizmu taki obraz wczesnego chrześcijaństwa był bezpośrednim efektem oddziaływania idei głoszonych przez żydowskiego kaznodzieję z Nazaretu. Widzieli w nim nie obdarzonego boskimi mocami proroka, a społecznego rewolucjonistę, rzucającego wyzwanie możnym swoich czasów.
Niezależnie od tego, o czym naucza dziś Kościół, ten, który przyszedł na świat w lichej palestyńskiej stajence, był przede wszystkim, cytując jednego z redaktorów „Naprzodu”, Mariana Porczaka, „Zbawicielem uciśnionych i biednych, wyzyskiwanych i pogardzanych”.
Daszyński pisał, iż „nauka Jezusa Chrystusa i jego apostołów uczyć poczęła, iż wszyscy ludzie są równi, iż wobec Boga ubogi Łazarz więcej znaczy niż bogacz. I dlatego to słyszymy nieraz, iż pierwszym apostołem socjalizmu był Jezus Chrystus”.
Odłożenie na bok religijnych dogmatów i materialistyczne spojrzenie na wydarzenia sprzed dwóch tysiącleci budowało wspólny język dla ludzi z różnych kręgów religijno-kulturowych. Nie trzeba było podzielać chrześcijańskich wierzeń, by zainspirować się historią ubogiego cieśli głoszącego wybawienie z niewoli.
Jak w roku 1921 pisano w wigilijnym numerze PPS-owskiego „Robotnika”, „można nie wierzyć w legendy zawarte w Ewangeliach, ale przed tą legendą umysły wolne od więzów kościoła pochylają głowy”. Zreinterpretowane na modłę socjalistyczną święto upamiętniające narodziny Jezusa stawało się bliskie choćby ateistom. „Robotnik” nazywał Wigilię „jednym z najcudowniejszych dni w dziejach ludzkości”.
Socjaliści szli czasami o krok dalej i próbowali nadać grudniowemu okresowi świątecznemu charakteru jeszcze bardziej uniwersalnego, związanego z obrzędami sięgającymi czasów sprzed nastania ery chrześcijańskiej. W bożonarodzeniowym numerze „Naprzodu” z roku 1901 przeczytać można było, iż „kościół umiał uroczystość narodzin Chrystusa złączyć z dawnym, cudownym świętem pogańskim – przesileniem zimowym”.
Obraz jasności pokonującej mrok dobrze współgrał z estetyką propagandy socjalistycznej, chętnie odwołującej się do symboliki światła i świtu. „Czerwony Sztandar”, pismo SDKPiL, tak to objaśniał czytelnikom w roku 1905: „Dla nas, dla bojowników rewolucji owe dni Bożego Narodzenia również są symbolem. ale nie w znaczeniu, które im nadała idea judeo-chrześcijańska, nie w znaczeniu zapowiedzi odkupienia win i wybawienia przez bóstwo. Dawno przed narodzeniem Nazarejczyka, którego naukę spaczyły kościoły, czyniąc z niej środek ku wzmocnieniu panowania człowieka nad człowiekiem, dni końcowe grudnia dla wszystkich ludów strefy umiarkowanej były dniami radości, świętem nadziei. To dni przesilenia zimowego, od nich począwszy, dzień staje się dłuższy, słońce zwycięża mrok. Więc radujmy się, my, synowie słońca, my, bojownicy światła!”.
Na rzecz obchodzenia Bożego Narodzenia przemawiały i inne, bardziej już przyziemne argumenty. Był to przecież czas wolny, moment chwilowego ukojenia i wyzwolenia pozytywnych emocji. „My nie myślimy wcale znosić świąt przeznaczonych na wypoczynek” – przekonywała PPS-owska „Gazeta Robotnicza” w roku 1896 – „Nie myślimy więc skreślać z kalendarza takich świąt, jak np. Wigilia. Wigilia jest jednym z tych świąt, z którymi związany jest zwyczaj życzenia sobie nawzajem wszystkiego najlepszego. Zwyczaj to dobry, bo ludziskom przyjemność sprawia – po cóż więc go odrzucać?”
Od zarania ruchu robotniczego środowiska socjalistyczne same organizowały spotkania wigilijne. Przygotowywano świąteczne potrawy, dekorowano choinkę i dzielono się opłatkiem. Często obywało się za to bez modlitw, a o ile śpiewano kolędy, to po uprzednim przerobieniu ich na pieśni rewolucyjne.
We wspomnieniach z okresu zaborów znaczenie tych uroczystości szczególnie podkreślali oderwani od rodzin więźniowie i zesłańcy. Tak Wigilię roku 1903, obchodzoną na zesłaniu w wiosce Karpowa Góra, w mroźnej guberni archangielskiej, opisywał działacz PPS Ludwik Śledziński: „Na święta Bożego Narodzenia otrzymałem sporą paczkę różnych przysmaków. Zaproponowałem, byśmy złożyli się na kupno wódeczki i zaprosili wszystkich towarzyszy na wigilię. Wigilia ta odbyła się w moim mieszkaniu. Na umówioną godzinę zebrali się wszyscy towarzysze z Karpowej Góry. Gdy zobaczyli na stole dobre kiełbasy, sery, sardynki, śliwki, jabłka i różnego rodzaju pierniki, to oczom swym wierzyć nie chcieli. Cały długi wieczór w nadzwyczaj sympatycznej atmosferze nam upłynął”.
W niepodległej Polsce czas Bożego Narodzenia często stanowił dla socjalistów tło dla ukazania fatalnych warunków bytowych najuboższych warstw ludności. Prasa pełna była relacji z wieczerzy wigilijnych w domach źle opłacanych robotników i osób bezrobotnych. Na jej łamach udzielano rad jak zorganizować święta minimalnym kosztem, tak żeby mimo wszystko „było jak u ludzi”. Staraniem PPS i związanych z nią organizacji społecznych organizowano też spotkania wigilijne dla tych, którzy nie byli w stanie przeżyć ich we własnych domach. Szczególną troską otaczano w te dni sieroty i dzieci z ubogich rodzin.
Święta miały być czasem radości, ale wykorzystywano je też do piętnowania fałszu i obłudy chrześcijańskiego świata. W roku 1928 redakcja „Robotnika” pisała, iż „w noc Bożego Narodzenia legenda cudowna o synu cieśli, co przyszedł na ziemię w ubogiej stajence, by ocalić ludzkość, bliższą i zrozumialszą będzie dla wielu spośród nas, dla milionów izb robotniczych, suteren i poddaszy, dla zasypanych śniegiem chat chłopskich, dla ciasnych pokoików urzędników, niż dla rzęsiście oświetlonych, wspaniałych salonów bankiera”.
W Wigilię 1918 roku związany z ruchem socjalistycznym pisarz Zygmunt Kisielewski przypominał, iż imię Chrystusa używane jest „przez władców świata tego, panów, księży, do kucia kajdan, którymi wciąż próbują pętać ciało i ducha ludzkiego. W imię świętej dzieciny każą nam patrzeć biernie na zbrodnie, niewolę, ucisk, pohańbienie słabych i pychę możnych, na krzywdy i niesprawiedliwości”. Na łamach „Naprzodu” dodawano, iż gdyby Chrystus przyszedł dziś na świat, to w bogaczach obłudnie wzywających jego imię poznałby „swoich prześladowców z Rzymu i Judei”.
Wymieniając się opłatkiem w wigilijny wieczór, wielu socjalistów życzyło sobie prawdopodobnie rychłego nadejścia sprawiedliwego ustroju społecznego. Przestrzegali jednak, iż próżne jest oczekiwane na cud i na magiczną interwencję istot nadprzyrodzonych.
„Nowy zbawiciel się już nie narodzi”, obwieszczała w roku 1926 „Gazeta Robotnicza”. Świat należy budować własnymi rękami, a nie żyć nadzieją na ratunek z niebios. Jan Stańczyk, jeden z czołowych działaczy PPS, przekonywał w roku 1930, iż „wszyscy ci, którym ustrój kapitalistyczny zrabował euforia życia i pogrążył w nędzy, których dzieciom, zamiast choinki i świetlanej »gwiazdki«, dał mękę głodu i chłód nieopalonej izby, muszą sobie ślubować w smutny wieczór wigilijny, iż nie spoczną w walce, dopóki nie nadejdzie prawdziwy, dla wszystkich wesoły dzień narodzin sprawiedliwości społecznej”.
To właśnie w boju o nowy porządek świata doczesnego zrealizować się miały idee głoszone kiedyś przez Jezusa. Karl Kautsky, niemiecki działacz socjalistyczny i autor prac z zakresu historii religii, uważał, iż na przestrzeni wieków obraz tej postaci został całkowicie wykoślawiony przez ideologów chrześcijaństwa. „Oczyszczono postać Jezusa ze wszystkich znamion rewolucyjnych i przekształcono go na Jezusa cierpiącego, którego skazano nie za zamach powstańczy, ale jedynie za nieskończoną dobroć i świętość”.
Według socjalistów religia chrześcijańska dawno przestała być ideologią buntu i przekształciła się w narzędzie służące do utrzymywania ludzi w bierności i pokorze. Tu tkwiła kluczowa rozbieżność pomiędzy szczytnymi założeniami a obecnym jej kształtem.
Fryderyk Engels pisał, iż „zarówno chrześcijaństwo, jak i socjalizm głoszą nadchodzące wybawienie z niewoli i nędzy. Chrześcijaństwo odkłada to wybawienie do pośmiertnego życia w zaświatach. Socjalizm dąży do niego na tym świecie”.
W dążeniach tych jednym z drogowskazów stać się miał wizerunek Jezusa rewolucjonisty, a jego nauczanie harmonijnie spajało się z hasłami głoszonymi przez ruch robotniczy. Cytując redagowane przez posła Zygmunta Klemensiewicza pismo „Prawo Ludu”, „jak po zimie musi nastać wiosna, jak po nocy musi nastać dzień, tak po tym zdeprawowaniu przez świat możnych szlachetnej nauki Chrystusa musiał przyjść socjalizm, aby przywrócić na świat równość i sprawiedliwość, aby sprowadzić na ziemię królestwo boże – królestwo pokoju i szczęścia”.
Choć socjaliści podkreślali naukowy charakter swoich poglądów, to chętnie sięgali też po tego rodzaju retorykę, starając się wyzwolić u odbiorcy te same emocje, które związane są z przeżywaniem religijnych uniesień. Racjonalizm politycznej idei przenikał się w propagandzie ze sformułowaniami charakterystycznymi dla wiary w prawdę absolutną. „Idziemy naprzód, zapatrzeni w naszą gwiazdę przewodnią, jak owi legendarni pasterze, którzy szli za gwiazdą, co zabłysła nad Betlejem” – deklarował w roku 1935 publicysta „Robotnika” Roman Boski.
W przeciwieństwie do degenerującego się chrześcijaństwa, które nie było w stanie zrealizować głoszonych przez siebie haseł, walka prowadzona przez socjalistów miała zakończyć się zwycięstwem. Jak zapowiadał to grudniowy numer „Robotnika” z roku 1903, „przyjdzie Zbawiciel, który nas wyzwoli od wszystkich nędz, kłamstw i potworności dzisiejszego świata. Nie przyjdzie Zbawiciel z nieba, ani też nie będzie nim człowiek jeden, obdarzony nadludzką mocą. Zbawicielem będzie socjalizm. A więc w nas samych tai się źródło zbawienia. A gdy socjalizm zwycięży, to wraz z nim zwycięży chrystusowa zasada miłości bliźniego, sprawiedliwości i pokoju”.
*
Przemysław Kmieciak – z wykształcenia politolog, z zawodu księgowy, z zamiłowania historyk na trudnym odcinku popularyzacji dziejów polskiej lewicy.