Jeśli Bóg wybaczył mnie, wybaczy i Wam…

kjb24.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: Jeśli Bóg wybaczył mnie, wybaczy i Wam…


Czytelnicy piszą

Poniższe słowa piszę, aby dać Wam świadectwo tego, iż Bóg istnieje i pamięta o każdym z nas, choćby wtedy, kiedy my o nim zapominamy. Chcę Was również przekonać, iż nie ma grzechów tak wielkich, aby Bóg ich nie wybaczył. Być może uda mi się przekazać Wam nieco euforii i wielkiej życiodajnej siły, jaką jest dla mnie Bóg.

W żadnym razie nie będzie to jednak opowieść radosna. o ile więc spodziewacie się, iż po lekturze mojego świadectwa przed oczami Waszej wyobraźni odmaluje się równina porośnięta piękną, zieloną trawą i kolorowymi kwiatami, wśród których bawią się piękni, szczęśliwi ludzie i hasają wielkanocne zajączki, to muszę Was rozczarować. Kiedy skończycie czytać, będziecie zszokowani tym, jak nisko może upaść człowiek, smutni i przerażeni. Ale być może zapamiętacie, iż od Boga nie można odejść na zawsze i definitywnie, bo On w każdej chwili gotów jest nas przyjąć z powrotem. I właśnie dlatego piszę ten tekst. Przerażającej lektury, Moi Drodzy.

PRZEDSPRZEDAŻ: Post Świętego Michała Archanioła

Człowiek z gumy arabskiej

Moja świętej pamięci matka miewała czasami chwile szczególnej jasności umysłu, gdy wypowiadała słowa, które okazywały się później prorocze. Pewnego dnia przez chwilę patrzyła na mnie z namysłem, po czym powiedziała, iż Wajda nakręcił filmy „Człowiek z marmuru” i „Człowiek z żelaza”, a kiedyś ktoś nakręci o mnie lm pod tytułem „Człowiek z gumy arabskiej”.

Teoretycznie moi rodzice byli katolikami. Od wczesnego dzieciństwa całą rodziną chodziliśmy do kościoła. Ojciec, wytrwały członek PZPR, człowiek bez kręgosłupa moralnego i bez własnego zdania na jakikolwiek temat, i matka – osoba, w której niemożliwa do opanowania złość walczyła o palmę pierwszeństwa ze strachem przed całym światem. Już jako pięcio- czy sześcioletnie dziecko znałem na pamięć wszystkie modlitwy, wiedziałem kiedy stać, a kiedy klęczeć podczas Mszy Świętej, jednakże nie miałem pojęcia, iż Boga można doświadczać na sposób duchowy. Byłem całkowicie pewien, iż wiara polega na obecności na Mszy Świętej i recytowaniu modlitw. Nic więc dziwnego, iż z taką religią nie czułem się związany.

Kiedy miałem jakieś 12 lat, matka w końcu dała się ostatecznie pokonać strachowi i przestała wychodzić z domu, a ojciec właśnie zaczął interesować się bioterapią i każdą wolną chwilę spędzał na wykładach, szkoleniach lub ze swoimi nowymi znajomymi, w domu kłamiąc, iż chodzi na zebrania nauczycieli przysposobienia obronnego. Jednakże, zdaniem matki, udawanie się do kościoła i bezmyślne deklamowanie modlitw było bardzo ważne, dlatego też w te „fascynujące” wyprawy udawałem się wraz z bratem. Obaj zgodnie uznawaliśmy, iż pozostawanie na Mszy Świętej byłoby stratą czasu, dlatego do kościoła wchodziliśmy jedną bramą, a wychodziliśmy drugą. Tym sposobem mieliśmy godzinę na włóczenie się po okolicznych osiedlach. Kilka lat później, zamiast się włóczyć, wysiadywaliśmy po kawiarniach i cukierniach, opychając się słodyczami. To właśnie podczas wyjść do kościoła nauczyłem się palić i wypiłem pierwsze piwo. Pieniędzy na ten cel miałem zawsze pod dostatkiem. Kiedy matka posyłała mnie po zakupy, po prostu nie oddawałem całej reszty.

NOWOŚĆ: Olej św. Michała Archanioła + Modlitwy Wielkiej Mocy (Zestaw)

Nie bez znaczenie była w mojej sytuacji atmosfera, jaka panowała w naszym domu. Matka, która coraz bardziej traciła kontakt z rzeczywistością, i ojciec, bezustannie zakłamany, mówiący każdemu to, co rozmówca chciał usłyszeć, zamiast prawdy. Oboje nie mogli lub też nie chcieli przekazać mi wartości moralnych ani nawiązać ze mną kontaktu opartego na zaufaniu. Z uwagi na powyższe wychowywałem się adekwatnie sam. Nie szukam usprawiedliwienia, ale w moim dzieciństwie nie było po prostu osób, które pokazałyby mi lub doradziły, jak przejść przez trudy dorastania.

Tak więc w wieku 18 lat byłem już człowiekiem zdemoralizowanym, codziennie okradałem własnych rodziców, odruchowo i bez zastanowienia kłamałem, całkowicie lekceważyłem obowiązki szkolne, nałogowo paliłem papierosy i piłem pięć, sześć piw tygodniowo – tak „dla zdrowia”. Często piłem w domu w obecności matki, która przysypiała na siedząco i nie miała pojęcia o „Bożym świecie”. Wpadłem tylko raz – zamiast piwa wypiłem litr gęstego i słodkiego wina malinowego, po czym zasnąłem z butelką pod pachą. W takim stanie znalazła mnie matka. Po zwyczajowej porcji obłąkańczych wrzasków i karczemnych bluzgów oświadczyła mi, iż o ile jeszcze raz przyłapie mnie na czymś takim to opowie o tym całej rodzinie. Udawałem, iż bardzo się przestraszyłem tej okrutnej „groźby”, w duchu zaś poczułem głęboką pogardę dla tej osoby i smutek z powodu tego, iż nie mam normalnej rodziny.

Te dwa uczucia towarzyszyły mi aż do śmierci rodziców. Chcę, abyście dobrze zrozumieli, jaką osobą wtedy byłem, więc opowiem wam o pewnym wydarzeniu. To była Środa Popielcowa, miałem jakieś 20 lat, a matka poprosiła mnie, abym przyniósł jej trochę popiołu do posypania głowy. Z wczesnego dzieciństwa pamiętałem, iż należy uklęknąć i wystawić otwartą książeczkę do nabożeństwa, a wtedy ksiądz nasypie do niej popiołu. Wychodząc z domu rozważałem choćby postąpienie w taki sposób. Niestety, w drodze do kościoła ujrzałem wielu ludzi, którzy całymi rodzinami szli na mszę. Mimowolnie porównywałem ich rodziny z moją. Poczułem wówczas czystą nienawiść do matki i zapragnąłem jej dokuczyć. Dotarłem na osiedle położone za kościołem. Zapaliłem papierosa i otworzyłem piwo. Szukałem pomysłu, jak zemścić się na osobie, która nie potrafiła być normalną matką jak inne. Długo nic nie przychodziło mi do głowy, wypiłem piwo, wypaliłem kilka papierosów, już miałem podrzucić do góry puszkę po piwie i kopniakiem posłać ją w przestrzeń, kiedy mój wzrok padł na wklęsłe denko puszki, które przypominało miseczkę. W mojej głowie narodził się pomysł. Spod ławki, na której siedziałem, zebrałem sporo kurzu, dodałem do niego popiół z całego papierosa, po czym całość wymieszałem kluczem od domu. Uczynioną tym sposobem substancję wsypałem do modlitewnika. Po powrocie do domu na prośbę matki posypałem jej tym głowę. Choć moja twarz pozostawała nabożnie skupiona, w duchu śmiałem się do rozpuku.

Kamień z procy antychrysta

Nastał rok 1999, dzieciństwo pozostało daleko w tyle i przyszedł czas, gdy rozpocząłem pracę zawodową. Za pierwszą pensję kupiłem sobie używany komputer i podłączyłem Internet. Dzisiaj już nie pamiętam, w jakich okolicznościach trafiłem na pierwszą stronę internetową poświęconą magii i satanizmowi. Pamiętam jednak doskonale wrażenie, jakie zrobiły na mnie te treści. Jako człowiek słabego charakteru i pozbawiony poczucia własnej wartości, bardzo gwałtownie utożsamiłem się z filozofią, która niedostosowanie społeczne i niechęć do innych ludzi przedstawiała jako siłę. W myśl zasady „wilk ponad stadem owiec”. Kiedy już raz połknąłem zatrutego bakcyla satanizmu, każdą wolną chwilę spędzałem w Internecie, pogłębiając wiedzę na temat tej ideologii oraz praktycznego stosowania magii. Pamiętajcie tu o jednej, bardzo ważnej zasadzie: Szatan może gwałtownie dać bardzo wiele, tyle iż za wszystko trzeba będzie kiedyś zapłacić. A wierzcie mi, iż cena nie będzie mała i na pewno nie będzie uzgadniana z płacącym. Czym się płaci? Tym co najcenniejsze i co kochasz najbardziej: zdrowiem, życiem najbliższych, uzależnieniem czy szaleństwem.

W roku 2003, wciąż zajmując się magią i satanizmem, zapragnąłem mieć dziecko. Chciałem tego naprawdę mocno. Wybrałem odpowiednią kandydatkę na matkę, dla której postarałem się być miły, i po trzech miesiącach znajomości dziewczyna ta zaszła w ciążę. Pamiętam ogromną radość, jaka wypełniła moje serce, i pewną myśl. Myśl ta pojawiła się jakby bezwiednie, sama z siebie, i przemknęła przez mój umysł prawie niezauważona. Pomyślałem sobie, iż mając dziecko, nie potrzebuję już magii i Szatana. Ta myśl to był wielki błąd. Trzy dni później moja dziewczyna powiedziała mi, iż usuwa ciążę, bo nie czuje się jeszcze gotowa na macierzyństwo i iż ma nadzieję, iż będziemy przyjaciółmi. Wyrazem twarzy ani spojrzeniem nie dałem po sobie poznać, iż coś we mnie umarło. Powiedziałem po prostu, iż jak będę chciał mieć przyjaciela, to sobie psa kupię. Odszedłem i więcej tej dziewczyny nie widziałem. Po powrocie do domu z rozpaczy upiłem się tak, iż straciłem przytomność. Niestety leżałem na plecach, a zatem kiedy żołądek postanowił pozbyć się zawartości, zacząłem się topić we własnych wymiocinach. Życie uratował mi brat, który usłyszał co się dzieje i przewrócił mnie na bok.

Dzisiaj nie mam wątpliwości, iż zostałem ukarany za to, iż coś lub ktoś przez chwilę było dla mnie ważniejsze niż Szatan. Od tamtej pory nie interesowałem się już satanizmem. Zrozumiałem, iż cena, jaką przyjdzie mi zapłacić, będzie zbyt wielka.

Autobus zła

Czerwona zaraza

W październiku 2003 roku, po zerwaniu internetowych znajomości na tle magicznym, starałem się wypełnić jakoś pustkę w moim życiu, poznać nowych znajomych, żeby mieć z kim porozmawiać. Dopomógł mi przypadek – pewnego dnia, przechodząc obok sklepu obuwniczego na osiedlu Tysiąclecia, na ścianie tego budynku zauważyłem napisane odręcznie ogłoszenie zapraszające wszystkich chętnych w szeregi partii Racja. Partię Racja znałem bardzo dobrze z publikacji w tygodniku „Fakty i Mity”, który wtedy prenumerowałem (jest to gazeta założona przez byłego księdza Romana Kotlińskiego, wspieranego przez byłych ubeków).

Zadzwoniłem pod podany numer i zostałem zaproszony na spotkanie do biura krakowskiego oddziału partii. Mieściło się ono wtedy w pokoiku wynajętym w przychodni na ul. Wójtowskiej. Przywitany zostałem bardzo serdecznie przez starszego mężczyznę około 60 lat. Był to ówczesny szef krakowskiego oddziału. Mówił dosyć dużo, głównie o konieczności zwalczania Kościoła katolickiego, swoje plany tłumaczył na przykładach zaczerpniętych prawdopodobnie z podręcznika działań piechoty.

Potem były zebrania tygodniowe i miesięczne, czyli w zasadzie popijawy w wynajętych knajpach. Treści rozmów nie przytoczę. Wszyscy byli dla mnie bardzo mili i ja byłem miły dla nich. Byłem szczęśliwy, iż mam tylu nowych znajomych. Z ochotą brałem udział w różnego rodzaju działaniach terenowych, na przykład w marszu ateistów i kilku innych, o których nie będę wspominał. Z partią Racja zerwałem kontakt po nieprzyjemnym spięciu podczas jednego z „zebrań”. Ja i mój adwersarz, obaj byliśmy pijani i poszło nam o kobietę, też pijaną, a zatem „towarzyską” i „otwartą”.

Jednakże starzy znajomi nie dali o sobie zapomnieć. Po kilkunastu już latach zaproponowano mi udział w tak zwanym Stowarzyszeniu Wolnomyślicieli – organizacji, która od Racji różniła się tym, iż tworzyli ją ludzie młodsi i lepiej wykształceni. Ale niezapomniany klimat „zebrań” pozostał. Tyle iż zamiast wódki piliśmy drogie markowe piwa lub wino. W taki sposób żyłem przez ponad piętnaście lat. Poznałem bardzo wielu „towarzyszy” i kilka „towarzyszek”.

W tamtych czasach bardzo zbliżyłem się do pewnej kobiety. Celowo nie podam szczegółów umożliwiających jej identyfikację. Dla pełnej jasności dodam, iż nasza relacja była natury czysto platonicznej. Osoba ta niemal każdego dnia zapewniała mnie o swojej przyjaźni. Wierzyłem w tę przyjaźń, bo chciałem wierzyć. Wydawało mi się, iż znalazłem wreszcie moje miejsce na ziemi. Moją szczęśliwą dolinę. Owo wrażenie szczęścia „psuła” jednak jakiegoś rodzaju niejasna świadomość, iż Bóg jest. Wbrew temu, co twierdzili moi „towarzysze”, czułem, iż Bóg na mnie patrzy. Miałem jednakowoż świadomość moich grzechów i oczywiście wiedziałem, iż Bóg widzi mnie takiego, jakim jestem. A jaki byłem? Tego nie wiem, ale w głębi duszy czułem się oślizgłym i obrzydliwym robakiem.

Drewniany różaniec z kamieniem z Groty Objawień na Gargano (czerwony)

Oczyszczenie

Mój mały komunistyczny „raj” zawalił się w roku 2018. „Towarzysze” delikatnie, ale stanowczo zaczęli izolować mnie towarzysko, bo coraz więcej piłem i po pijanemu wszczynałem awantury. Kobieta, którą miałem za przyjaciółkę – niemal duchową siostrę, wykorzystała mnie do pomocy w kilku sprawach i kiedy znalazła sprawniejszego sługę, zaczęła traktować mnie jak powietrze, na moich oczach wmawiając mojemu dobremu koledze, iż jest jej najlepszym przyjacielem.

Pewnego dnia nagle zrozumiałem, iż jestem na świecie całkiem sam. Pojąłem, iż moje istnienie lub zagłada nikogo nie obejdzie, iż moja przeszłość to pasmo łajdactw i krzywd wyrządzonych innym ludziom. Przed sobą zaś w przyszłości widziałem jedynie grób, więzienie (tak, Moi Drodzy, przez krótki czas całkiem serio rozważałem posłanie do grobu paru osób, które mnie w jakiś sposób skrzywdziły) lub szpital psychiatryczny. Perspektywa taka naprawdę mnie przerażała. Samotność, poczucie krzywdy i zdrady ze strony przyjaciół oraz coraz silniejsze wyrzuty sumienia sprawiły, iż nie chciałem i nie mogłem dalej żyć w dotychczasowy sposób. Wtedy przypomniałem sobie o Bogu. W mojej świadomości pojawiła się myśl, iż ludzie zawsze mogą mnie zawieść, zdradzić i opuścić, ale Bóg zawsze będzie przy mnie. Zapragnąłem pogodzić się z Bogiem. Bałem się jednak odrzucenia lub wyśmiania, gdyż nie wierzyłem, iż Bóg mi wybaczy. Przez dobre trzy miesiące biłem się z myślami i zbierałem na odwagę.

Na moją decyzję miał wpływ wypadek, który miałem w roku 2016, kiedy to po pijanemu omal się nie zabiłem. Na pogotowiu, podczas badań lekarskich, niekompetentna lekarka postawiła mi błędną diagnozę guza mózgu. Przez trzy miesiące każdego dnia zastanawiałem się, czy nie będzie on dniem ostatnim. Kiedy w końcu badanie rezonansem magnetycznym wykazało, iż jednak nie mam guza, zrozumiałem, iż otrzymałem nowe życie.

W tamtym czasie byłem osobą, która stale odczuwała niezadowolenie z jakości swojego życia. Uważałem się za nieszczęśliwego. Dzisiaj wiem, iż poczucie krzywdy i braku szczęścia były to sygnały od Boga, który starał się pokazać mi, iż powinienem się zmienić. Kiedy więc zastanawiałem się, czy zdecydować się na spowiedź i pojednanie z Bogiem, pomyślałem, iż może warto w tym nowym życiu zacząć od nowa.

Moja matka chrzestna pomogła mi spotkać się z księdzem, który mnie wysłuchał i wyspowiadał, udzielając mi rozgrzeszenia. Od tamtej pory moje życie zmieniło się całkowicie. Niemal natychmiast po spowiedzi poczułem wypełniającą mnie pozytywną życiodajną siłę. Siła ta od tamtego momentu stale mi towarzyszy, powodując, iż dawne problemy i troski stały się nieważne i błahe. Zdaję sobie sprawę z tego, iż jestem jedynie słabym człowiekiem, który popełnił bardzo wiele błędów i który wciąż upada. Ale wiem także, iż jestem dzieckiem Boga, więc nie ma takiej siły, która by mnie zmogła.

fot. Tim Marshall | Unsplash

Moje nawrócenie nie było łatwe. Żeby posłużyć się praktycznym przykładem – kiedy byłem wyznawcą Szatana, w pewnym momencie, wchodząc na poświęconą ziemię lub do jakiegoś miejsca poświęconego Bogu, zaczynałem czuć smród gnijącego mięsa. Coraz silniejszy, w miarę jak pozostawałem w takim miejscu. Przyprawiający o ból głowy lub mdłości. Niestety owa przykra dolegliwość nie zniknęła natychmiast po otrzymaniu rozgrzeszenia. Kiedy jako neofita po raz pierwszy poszedłem na Mszę Świętą, również doświadczyłem tego zjawiska. Dodatkowo pojawiło się potężniejące z czasem uczucie osłabienia. Jakby coś wysysało ze mnie wszystkie siły. Dolegliwości owe z czasem na szczęście zaczęły z powrotem słabnąć. w tej chwili nie odczuwam ich prawie wcale.

Co ciekawe, zmienił się bardzo mój sposób postrzegania ludzi. Kiedy spotykam osobę wierzącą, od razu potrafię ją rozpoznać, po prostu na nią patrząc. Niezależnie od płci i wieku tej osoby, zawsze czuję, jakby była moim bratem lub siostrą i jakbyśmy znali się od bardzo dawna.

Ci z Was, Drodzy Czytelnicy, którzy są sceptykami, powiedzą, iż skoro tak, to powinienem spróbować podejść do jakiejś obcej osoby, którą w taki sposób postrzegam i porozmawiać. Myślicie, iż ludzie wezmą mnie za wariata, a może choćby dostanę w twarz. Otóż nie. Próbowałem kilkanaście razy i zawsze osoba, z którą rozmawiałem, traktowała mnie tak jak, ja ją postrzegałem – jak brata. To bardzo przyjemne uczucie.

Cieszę się, iż mogłem opowiedzieć Wam o swojej historii. Wiedzcie, iż wszystkie złe uczynki, do których się przed Wami przyznałem, są prawdziwe. Nie opisywałem ich jednakże, żeby Was zszokować. Pragnę pokazać Wam, iż o ile mnie Bóg wybaczył, to Jego miłosierdzie jest niezmierzone i nie macie się czego bać.

Bóg z Wami, Moi Drodzy.

Robert

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (5/2021)

NOWOŚĆ: Olej św. Michała Archanioła + Wielkie Zawierzenie Świętemu Michałowi Archaniołowi (Zestaw)
Idź do oryginalnego materiału