Marek Skwarnicki stwierdził, iż w poezji Jana Twardowskiego „duchowność przeistoczyła się w duchowość”. Ta twórczość nie jest „księża”, niemniej – lub raczej dlatego właśnie – jest prawdziwie kapłańska.
Już niedługo ukaże się letnie wydanie kwartalnika „Więź” – jubileuszowy nr 700! Z tej okazji codziennie przypominamy archiwalne artykuły z pierwszego oraz kolejnych „okrągłych” edycji naszego czasopisma.
Tekst opublikowany w dwusetnym numerze miesięcznika „Więź” w 1974 r. pod tytułem „Poeta nadworny Jana XXIII”.
Żonie
„Oczywiście, Kościół potrzebuje biskupów i potrzebuje księży, potrzebuje owieczek i potrzebuje wielu innych rzeczy, ale w naszych czasach Kościół potrzebuje także pisarzy. Mauriac i Bernanos, i Daniel-Rops, i Claudel, i Péguy, i kto tam jeszcze są ozdobą Francji. Ci ludzie poszerzyli kurczące się granice katolicyzmu lepiej niż niejedna encyklika, nie mówiąc już o listach pasterskich”.
Tak pisał swego czasu Ksawery Pruszyński. Teza jego, wielokrotnie cytowana, wydaje mi się oczywista, nie warta udowadniania. Warto natomiast byłoby pokusić się o odpowiedź na pytanie, czemu tak jest. Nie miejsce tu na szerszą analizę kwestii. Powiem tylko o jednej przyczynie owej uprzywilejowanej roli literatury pięknej w przekazie Ewangelii. Mianowicie twórcy tej literatury, jeżeli są katolikami, znajdują się z racji swego zawodu mniej lub bardziej w dwóch środowiskach naraz: w środowisku kościelnym i w „świecie”, w zlaicyzowanym środowisku tzw. inteligencji twórczej.
Otóż w wyniku swoich kontaktów osobistych, „zawodowej” lektury itp., mają nieporównanie lepszy, niż przeciętny kaznodzieja, kontakt myślowy z tą częścią elity umysłowej współczesnego świata, a przez nią z szerszymi środowiskami, które są przez ową elitę kształtowane. Fakt ten niepomiernie ułatwia przekaz Ewangelii w literaturze, ułatwia „poszerzanie kurczących się granic katolicyzmu”, przekraczanie granic kościelnego getta. Szczególnie chyba wtedy, gdy autor jest kapłanem, gdy należy w pełni do instytucji kościelnej i gdy nie zrywając kontaktu ze środowiskiem literackim, realizuje również i w pisarstwie swoje kapłańskie powołanie. Przynależność do instytucji kościelnej, do jej „aparatu”, ma – jak się wydaje – podobne znaczenie, jakie ma czy miało kapłaństwo księży-robotników: w świadomości wielu zlaicyzowanych środowisk tylko księża w pełni reprezentują Kościół.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Ks. Jan Twardowski nie podpisuje wprawdzie swoich wierszy kapłańskim tytułem[1]. Czyni tak prawdopodobnie m.in. dla tego samego, dlaczego księża publikując prace naukowe, coraz częściej pomijają oznaczenie swej funkcji kościelnej. Piszą je bowiem – trawestując znane rozróżnienie Maritaina między działalnością en chrétien i en tant que chrétien – nie en tant que prętre, niemniej en prętre, w tym sensie, w jakim powołanie kapłańskie jest „totalne”, obejmuje – czy raczej powinno obejmować – całą życiową działalność.
Otóż w tym sensie poezja Twardowskiego jest poezją kapłańską. Ryszard Matuszewski napisał o niej, iż „mamy tu do czynienia z liryką stanowiącą jak gdyby drugi nurt życiowego powołania autora, a jednak w tym wypadku wcale nie poboczny, ale chyba najharmonijniej z nurtem pierwszym, powołania kapłańskiego, zespolony i twórczo na jego gruncie rozkwitły”[2]. Adam Włodek zaś główną silę tej twórczości widzi „nie tylko w głębokiej religijności poety, ale także w ostatecznym jej zaakcentowaniu: w pełnieniu obowiązków kapłańskich”[3]. Sekunduje tym krytykom – piszącym z laickich pozycji – katolik, Marek Skwarnicki, twierdząc, iż „przymiotnik «kapłański» tylko do tej twórczości by pasował”[4] wśród wierszy objętych „Antologią współczesnej poezji kapłańskiej”[5].
Poza murami
Urodzony w roku 1916, Jan Twardowski debiutuje poetycko już w r. 1935[6], ale pierwszy swój tomik, opublikowany w jednym woluminie z wierszami ks. Pawła Heintscha, wydaje dopiero w 24 lata później. Nie ten późny debiut książkowy przynosi mu jednak sławę, ale dopiero następny tomik, „Znaki ufności”, z roku 1970[7].
Co prawda już wcześniej, dzięki swym wierszom drukowanym w latach sześćdziesiątych w „Tygodniku Powszechnym”, zyskał sobie poeta uznanie w kręgach literackich (którego wyrazem była „pre-recenzja” Anny Kamieńskiej w „Twórczości”, zatytułowana „Nigdzie nie meldowany święty”), nie mówiąc o wielkiej, wcześniejszej jeszcze popularności w czytelniczych kręgach katolickich – niemniej „Znaki ufności” uznanie to zwielokrotniły i „zobiektywizowały” w licznych recenzjach.

Jan Twardowski pisze o „najświętszej niepewności”, choć jego tomik nazywa się – nie przypadkiem – „Znaki ufności”, a nie rozpaczy. Ufność ta nie równa się jednak błogostanowi. Wiara jest szukaniem. Albowiem Bóg jest „już odnaleziony i nie odnaleziony jeszcze”
Jan Turnau
Publikacja ta, jak napisał ktoś w liście do jej autora, „zachwyca i wyrafinowanych intelektualistów, i zwykłych zjadaczy chleba” (nie wiem, czy jest wśród powojennych poetów polskich ktoś, kto zyskałby w tym stopniu oba te rodzaje sławy). Do Wydawnictwa Znak wpłynęło na nią ponad 9 tysięcy zamówień. Znalazła się na liście książek zaproponowanych czytelnikom „Kuriera Polskiego” do wyboru „książki roku”[8].
O uznaniu „wyrafinowanych intelektualistów” świadczą zaś takie oto fakty: jak informuje Zygmunt Lichniak, „pewne Wysokie Jury pewnego festiwalu poetyckiego, acz różnoświatopoglądowe, już-już chciało prawie jednogłośnie mianować «Znaki ufności» najlepszym tomem poetyckim roku…”[9] Ryszard Matuszewski nazywa jego autora jednym z czołowych liryków polskich naszej połowy wieku, Zbigniew Bieńkowski uważa, iż Wisława Szymborska i Jan Twardowski tworzą „najpiękniejsze poezje powstające współcześnie”[10], a „asz” (Adriana Szymańska?) nazywa „Znaki ufności” jedną z najciekawszych współczesnych propozycji poetyckich – nie tylko wśród poezji kapłańskiej[11]. Można by ten rejestr powiększać, nie jest to jednak potrzebne[12].
Wchodzi tu w grę nie tylko kwestia gustów literackich. Uznanie dla twórczości katolickiego księdza ma wyraźne podłoże ideowe – jeżeli sprawy treści i formy można w ogóle rozdzielać. A nie można. Widać to m.in. na przykładzie recenzji Juliana Rogozińskiego[13].
Pisze ów krytyk w miesięczniku „Poezja”: „Od czasów Lieberta nie czytałem chyba ani jednego polskiego wiersza z tej dziedziny (religijnej – J. T.), który nie przyprawiłby mnie o mdłości – w najlepszym razie. Dlaczego z Twardowskim jest inaczej? Dlatego, iż naprawdę przyniósł nam „baranka śniegu” (metafora z wiersza „Postanowienie” – J.T.), a nie jagniątko z cukru przystrojone chorągiewką wetkniętą w comber”. Chodzi Rogozińskiemu o różnicę „między liryką religijną a dewocyjnym liryczeniem, poezją zaangażowaną w rzeczywiste przeżycia o źródłach dla poety wierzącego transcendentnych a poezyjką, która słabość i nijakość swoich macierzystych zaskórnych bajań maskuje pozłotkami liturgicznymi”. Chodzi o to, inaczej mówiąc, czy dana poezja jest twórcza myślowo, czy nie – a to jest kwestia przekraczająca dualizm: forma–treść. „Dyspozycje bowiem religijne Twardowskiego są nierozłączne z poetyckimi – i vice versa” – stwierdza dalej krytyk.
Przyczyny sympatii dla Twardowskiego, okazywanej mu przez kręgi pozakościelne, nie sprowadzają się jednak do kwestii poruszonych przez Rogozińskiego, do spraw raczej neutralnych ideowo. Większość recenzentów mówi wyraźnie, iż chodzi im o coś innego.
Artur Sandauer: „Poezja ks. Twardowskiego jest poza tym interesująca jako wyraz nowego, posoborowego katolicyzmu”[14]. Ryszard Matuszewski: „Twardowski jest też zdecydowanym reprezentantem na wskroś nowoczesnych tendencji w Kościele katolickim, duchowym uczniem współczesnych jego reformatorów typu Jana XXIII czy Pawła VI”. Adam Włodek: Wszyscy ludzie dobrej woli, bez względu na stosunek osobisty do meritum filozofii przenikającej te utwory, są w stanie znaleźć w nich coś dla siebie. Bo poetyckie sposoby pozyskiwania sobie uwagi i szacunku wszelkiego rodzaju czytelników są szczególnie odlegle od tego nurtu tradycji katolickiej, którą zwykło się określać mianem Kościoła Wojującego”.
Oraz cytat z innej już parafii ideowej, mianowicie ze wspomnianego artykułu Anny Kamieńskiej: „Gdyby na dworach papieskich i biskupich istniał do dziś nadworny urząd poety, Jan Twardowski byłby poetą Jana XXIII”[15].
Surowy sąd Rogozińskiego o współczesnej polskiej liryce religijnej, która cała – poza Twardowskim – przyprawia go o mdłości, skłania do poczynienia uwagi, iż albo krytyk ów skłonny jest ponad miarę do tychże, albo nie jest zbyt oczytany w tej liryce. Jak świadczy choćby wspomniana antologia poezji kapłańskiej, wśród współczesnych poetów polskich nie tylko Twardowski pisuje dobre wiersze religijne – choć, jak wynika z większości recenzji, nie ma równego sobie w tej dziedzinie[16].
Dalszy ciąg recenzji wyjaśnia chyba jednak inną przyczynę, dla której właśnie ten poeta zyskał sobie takie uznanie Rogozińskiego i innych krytyków z kręgów pozakościełnych. Mianowicie jako przykład poezji, która nie przynosi nam jagniątka z cukru, ale „baranka śniegu”, Rogoziński cytuje wiersz „Malowani święci”. Otóż jest to satyra na szmirę dewocjonalną. Wydaje mi się, iż krytykowi podoba się Twardowski szczególnie dlatego, iż nie tylko nie produkuje szmiry, ale i zwalcza ją expressis verbis. Że angażuje się w odnowę sztuki religijnej, która jest przecież integralną częścią kultury ogólnoludzkiej. Uogólniając: iż angażuje się w odnowę Kościoła, który jest integralną częścią ludzkiej społeczności.
Cytowaliśmy opinię Adama Włodka, według której Twardowski nie stosuje metod „Kościoła Wojującego”. Otóż Włodek pisze zaraz dalej tak: „A jeżeli już ten poeta w sutannie z czymś mimo wszystko wojuje – to przede wszystkim z tym, z czym styka się w swej codziennej praktyce”. Znów więc mamy do czynienia z sympatią dla bezpośredniego zaangażowania reformatorskiego. To ono – między innymi – pozwala Twardowskiemu wyjść tak daleko poza kościelne mury.
Dlaczego ks. Twardowski nie lubi teologów?
Jak by wynikało z dalszego ciągu recenzji Włodka, chodzi mu m. in. o tendencję ujawnioną w znanym wierszu pt. „Wyjaśnienie”, zaczynającym się od słów: „Nie przyszedłem pana nawracać” oraz zawierającym zapewnienie, iż „nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką”.

- Zbigniew Herbert
„Węzeł gordyjski” oraz inne pisma rozproszone 1948-1998
Krytyk krakowski pisze, iż „fundamentalnymi założeniami poezji Jana Twardowskiego są: pogoda przechodząca nierzadko w humor – i łagodność, która jest na pewno milsza i skuteczniejsza od apodyktyczności”. Były to, jak wiadomo, cechy osobowości Jana XXIII… Kończąc jednak czym prędzej tę komparatystykę, której grożą różnorakie niebezpieczeństwa, zacytujmy jeszcze dwie opinie dotyczące postawy Twardowskiego jako przekaziciela własnej wiary.
Zbigniew Bieńkowski napisał we wspomnianej recenzji, iż wiersze autora „Znaków ufności” „nie pełnią misji apostolskiej, nie dowodzą jego własnych racji ani nie łagodzą cudzych wątpień”. Na poparcie tej tezy – znów wiersz „Nie przyszedłem pana nawracać”. Opinia dość niewygodna dla poety-kapłana… Można by ją skontrować czy raczej sprecyzować przy pomocy cytatu z artykułu Zbigniewa Jankowskiego w „Twórczości”. Czytamy tam, iż jest w wierszach Jana Twardowskiego
wiara – także w człowieka – tak naturalna i żywa, iż nie musi się wspierać na wykrzykniku. „Znaki ufności” nie nawołują, nie nawracają („nie przyszedłem pana nawracać”), wiarę niosą w samej swej istocie: w łagodności zwierzenia, zaufania, w żarliwej otwartości na życie, jego powszednie sprawy. Tu „kaznodzieja nie gimnastykuje języka”[17].
Jeśli jednak dokonywać konfrontacji opinii dwóch krytyków literackich, to raczej w głębszych warstwach problematyki, raczej tam, gdzie będzie chodziło o samą wiarę Twardowskiego. U podstaw poglądu Bieńkowskiego leży teoria, która stawia jego twierdzenie w innym świetle.
Bóg ks. Twardowskiego to po prostu Bóg i kropka. To czysty wynalazek poezji. Nie jest prawdą wywiedzioną z teologicznych rozważań, nie jest sucharkiem katechizmu, a jego – poety – własną instynktowną pewnością. (…) Mądrość pewności, mądrość irracjonalna wypełnia poezję ks. Twardowskiego całkowicie, nie lękając się swojej naiwności, więcej – potęgując tą naiwnością swoją wywiedzioną z instynktu prawdę. (…) Mądrość poezji ks. Twardowskiego jest dana jak łaska. Jest to mądrość dziecięca, czuta, zdumiewająca samego obdarowanego, pozwalająca odnaleźć tę jedyną (…) prawdziwą wiarę, bo całkiem nie do wiary.
Jankowski powiada natomiast: „Wiara w «Znakach ufności» podejmuje dialog ze wszystkimi postaciami schematu i pewności, także zbytniej pewności samej siebie. Pewność to wiara w stanie skostnienia, rodzaj własnego przeciwieństwa. W odkłamywaniu tej zaskorupiałej pewności wyraża się u Jana Twardowskiego niepokój o formę wiary żywą i aktywną”. jeżeli dorzucimy jeszcze opinię Kamieńskiej, iż mimo owego „wyjaśnienia” poezja Twardowskiego „jest pełna polemiki, jest dialogiem z niewierzącymi, jest dialogiem z samym sobą, jest – chce czy nie chce – dyskursem światopoglądowym”, oraz podobną opinię Matuszewskiego – to okaże się, iż w sprawie tak zasadniczej dla interpretacji tej twórczości są w środowiskach literackich dwa różne poglądy, oba zresztą skojarzone z życzliwą oceną[18].
Który z nich jest słuszny? Dla odpowiedzi na to pytanie potrzebny będzie nieco dłuższy wywód. W drugim tomiku nie znalazł się utwór pt. „Proroctwa”, wydrukowany wśród „Wierszy”. Brzmi on tak:
Właśnie iż wcale się nie obawiam
twojej niewiary —
przeminie ona jak babski urok
i czary.
Tylko się nadmie, jak jeż napręży —
napuszy —
znajdzie łzy swoje święty Augustyn
w twej duszy.
Nawet i do pierwszego tomiku nie wszedł wiersz „Do zatrwożonego ojca”, drukowany w „Tygodniku Powszechnym” w 1957 r. (nr 39). Poeta przekonywał tam, że:
(…) spod polskich Wolterów rodzimej niewiary
skruszone twarze spojrzą i łzy pełne łaski
spadną jak z Ostrej Bramy cudowne obrazki.
Wśród „Znaków ufności” znalazł się natomiast jeszcze inny dawny wiersz poety na temat wiary, który kończy się taką apostrofą:
Niech Cię wielbią, kochają i słyszą
dużo milczą, najkrócej piszą.
Nad książkami wielkimi, mądrymi
spójrz jak w Piotra, niech płaczą w sieni.
Twórczość poetycka nie jest konsekwentnym systemem myślowym i nie daje się całkiem jednoznacznie zinterpretować. Niemniej w tych trzech wierszach mamy zarysowaną pewną koncepcję wiary i drogi, którą się do niej dochodzi. Wiara to – zdaniem poety – kwestia przede wszystkim moralna. Niewiara jest „napuszeniem się”; nie chodzi może wręcz o to, iż z pychy wynika, może jest raczej nieufnością jeża widzącego coś, co uważa za wroga, przywołanie jednak Augustyna i Piotra w wierszu pierwszym i trzecim oraz mowa o skrusze w wierszu drugim – wskazywałyby na źródło moralne tej postawy. Poza tym dwa pierwsze wiersze traktują niewiarę jako zjawisko w istocie dość powierzchowne, łatwe do usunięcia, niestanowiące większego problemu. Wielkiego dramatu „poszukiwania Boga” tu nie widać. Jak też nie da go się chyba odczytać ze ślicznego zresztą wierszyka zamieszczonego również tylko w pierwszym tomiku:
Płaszczyk Matki Najświętszej gdzieś się przy nas kryje.
Nikt nie zna kroju jego ani barwy
—————————————————-
I zawsze ten, co stale mówi, iż nie wierzy,
po cichu go odnajdzie i swe łzy w nim schowa.
Łzy są nota bene zbyt częstym chyba motywem tej twórczości. Pomijając jednak tu sprawę nadmiernego wykorzystania jednego motywu, schematu szkodzącego poezji, trzeba powiedzieć, iż w ten schematyczny sposób została wyrażona pewna filozofia czy też może „poezjozofia” (termin Mariana Piechala, przypomniany przez Jankowskiego w cytowanej recenzji). Łzy uzewnętrzniają szczerą przemianę duchową. Twardowski napisał w „Znakach ufności”, iż „kto nie płacze, przestaje być dzieckiem”. Wydaje się, iż ma to taki sens: kto nie płacze, nie jest zdolny do szczerego przeżycia. Gdy się weźmie pod uwagę, iż dziecko jest w tej poezji symbolem „dziecięctwa” (tak jak w Ewangelii), nie zaś niedojrzałości – trudno o inną interpretację.
Zresztą w komentarzu do twórczości literackiej ks. Aleksandra Fedorowicza ks. Twardowski opisał takie zdarzenie: „zapytano ks. Aleksandra, co myśli o znanym powiedzeniu «Smutny święty – to żaden święty». Odpowiedział, iż święty jest człowiekiem prawdziwym, a człowiek prawdziwy płacze i się uśmiecha (…) Zwrócił przy tym uwagę, iż w Mszale po modlitwie w intencji kapłana bezpośrednio znajduje się modlitwa o dar łez”[19]. Jest tu nie tylko wytłumaczenie, skąd się wzięło powiedzenie „Smutny święty…” w „Znakach ufności”, a może i metafora „tresura uśmiechu”, ale także pośrednie potwierdzenie naszej tezy interpretacyjnej.
Wracając do kwestii „poezjozofii” wiary w cytowanych wierszach Twardowskiego, możemy jeszcze powiedzieć, iż drogą do niej nie są według tego autora „księgi wielkie i mądre”. Otóż księgi na temat wiary pisują, jak wiadomo, na ogół teologowie. Do nich jest to aluzja.
Dlaczego poeta tak nie lubi teologów? Jankowski słusznie zauważył, iż postać ta nieco obsesyjnie powraca jako bohater negatywny liryków Twardowskiego[20]. Już wiersz „Suplikacje”, otwierający tak pierwszy tomik, jak i drugi, zawiera drobną złośliwość pod tym adresem.
Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty –
Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną
kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom —
teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami (…)
Po co to łaskotanie? prawdopodobnie po to, by rozśmieszyć śmiertelnie poważnych uczonych…
Poeta twierdzi dalej, iż nic go nie załamało,
bo wciąż widzę Ciebie Matko Najświętsza
zamiast berła – trzymasz kłębek włóczki
cerujesz teologię
Modli się do anioła stróża, by mu opowiadał m. in. o tym, iż „nawet teolog piszczy oparzony sercem”, wyznaje, iż w ramach błędów i wypaczeń duchowych „chwytał się jeszcze teologii za rękę”; niewidoma dziewczynka oglądająca obraz Matki Boskiej dotykiem mówi do Niej, iż pisze
Dalszy ciąg „Magnificat” alfabetem Braille’a
którego nie znają teologowie, bo za bardzo widzą
tak Cię sumiennie zasuwają na noc w jasnogórskie blachy pancerne
że nie można poznać
Teologowie pchają swój pazurek choćby w siano żłóbka, a modlitwa o ich zbawienie nazywa się „Na szarym końcu”.
Wreszcie na szarym końcu
zbaw teologów
———————–
żeby się nie dziwili
że do nieba prowadzi
bezradny .szczebiot wiary.
Skąd ta niechęć do teologów u katolickiego księdza? Właśnie stąd, iż „za bardzo widzą”. Niewidoma dziewczynka – jak słusznie zauważyła Kamieńska[21] – jest tu symbolem ludzkiego poznania spraw transcendentnych. Otóż zdaniem Twardowskiego ludzki rozum stanowi w ogóle, a szczególnie w tej dziedzinie, kiepskie narzędzie poznawcze.
W „Znakach ufności” poeta głosi, iż „ludzki rozum kopnął sam siebie, w każdej prawdzie jest sprzeczność, a Bóg nie mieści się w naszej głowie, bo jest alogiczna”. W związku z tym pozostaje tak często wyrażany sceptycyzm wobec rozumowych praeambula fidei. Są to bowiem dowody, w które „trzeba najpierw uwierzyć”, i które tworzą z chrześcijaństwa „grzeczną prawdę, tak ściśle udowodnioną, iż niepewną”.
Obraz Boga, jaki rysuje się w wierszach Twardowskiego, jest obrazem Boga niewysłowionego: „wszystkie słowa sprawiają, iż widzi się tylko połowę, Bóg jest we wszystkim inny, jest Tajemnicą. Wiara jest starsza od najstarszych pojęć o Bogu”.
Niechęć wobec pewnego typu optymistycznego racjonalizmu kościelnego dotyczy także jego interpretacji ludzkiego losu. „Grzeczna prawda”, której boją się mędrcy szukający Dzieciątka, jest również „tak pocieszająca, iż tylko ludzka”. Chrystus „nie tłumaczył do końca cierpienia”. Bóg „pytającego omija jak jeża na spacerze i kocha zupełnie inaczej”. Żeby tę miłość zrozumieć, trzeba odczytywać całość, odczytywać mądrość Bożego planu, ale nie wmawiać ludziom, iż wszystko jest „okey”.
nie ubierajcie w różowe gałgany aniołów fruwających ponad wojną
nie odsyłajcie wiernych do fujarki komentarza
Nie przychodzę po pociechę jak po talerz zupy
chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę
o kamień wiary.
Teologowie grzeszą wszakże nie tylko zapominaniem, ile jest „świętego luzu między tęgimi naukami o Bogu a Bogiem”, ale również – tu przytyk moralistom – ignorowaniem świętego luzu, jaki jest między „gołębiem a ornitologią, między świętą zasadą a żywym sumieniem”.
Nie jest to jednak antyracjonalizm tak radykalny (lub też może tak konsekwentny), żeby nie pozwalał np. na wnioskowanie o istnieniu Sensu z losu „15 milionów trędowatych, 30 milionów obłąkanych” i innych cierpiących – „bo gdybym nie wierzył, osunęliby się w nicość”, w potworny bezsens. Ów stary dowód na istnienie Boga czy raczej argument za taką tezą zostaje tu powtórzony w poetyckiej formie, ale w wersji niezmienionej.
Według ks. Jana Twardowskiego teologowie grzeszą nie tylko zapominaniem, ile jest „świętego luzu między tęgimi naukami o Bogu a Bogiem”, ale również – tu przytyk moralistom – ignorowaniem świętego luzu, jaki jest między „gołębiem a ornitologią, między świętą zasadą a żywym sumieniem”
Jan Turnau
Niemniej są to deklaracje bardzo rzadkie. Ma sporo racji Bieńkowski, nazywając wiarę Twardowskiego „mądrością irracjonalną”. Nie rozum, ale raczej serce – w sensie pascalowskim – jest zasadą tej mądrości. Wiara jest nie tylko akceptacją doktryny, ale zmianą całej postawy duchowej. Przemianę tę uzewnętrzniają właśnie łzy, których pełno i w późniejszych wierszach naszego poety. Łzy, „które się wymykają” rozumowaniom, które „najdalej prowadzą”, dalej niż „spocona teologia.”
Każdy, kto jako tako orientuje się we współczesnej teologii katolickiej, dostrzeże wręcz zaskakujące zbieżności poezjozofii warszawskiego duszpasterza z zasadniczymi tendencjami reformatorskimi w tej dziedzinie życia kościelnego. Tak więc akcentuje się dzisiaj właśnie to, iż teologowie nie powinni być zbyt pewni swych narzędzi poznawczych, ponieważ „nie jesteśmy zdolni poznać, czym Bóg jest – możemy tylko wiedzieć, czym On nie jest” (św. Tomasz z Akwinu).
Antyracjonalizm Twardowskiego znajduje także swoiste pendant w pewnym dystansie dzisiejszych teologów wobec dyskursywnych dowodów na istnienie Boga i „dowartościowywaniu” roli intuicji, w renesansie augustyńsko-pascalowskiego nurtu myśli chrześcijańskiej. Jak dla Twardowskiego, tak i dla całej chyba prawie współczesnej teologii, wiara jest sprawą całego człowieka, nie tylko jego umysłu. Używając bardziej modnej terminologii – jest sprawą egzystencjalną.
Wreszcie „odnośnik teologiczny” do cytowanego wyrażenia o „świętym luzie między świętą zasadą a żywym sumieniem”. Otóż ten obraz poetycki znajduje oczywisty odpowiednik w całej współczesnej odnowie teologii moralnej, akcentującej w różnym stopniu, ale zawsze bardziej niż ongiś, konieczność większego uwzględniania w ocenach moralnych konkretu sytuacyjnego i roli sumienia.
Tak zatem dezaprobata poety dla teologów i teologii jest w rzeczywistości dezaprobatą tylko pewnego typu apologetyki i teologii, który – jak to dziś coraz lepiej widzimy – nie jest bynajmniej jedynym możliwym.
„Najświętsza niepewność”
Czas jednak, żeby powiedzieć, iż między nowymi a dawnymi wierszami Twardowskiego istnieje w kwestii pojmowania wiary zasadnicza różnica. Gdzieś na początku lat sześćdziesiątych trzeba tu umieścić dość wyraźną cezurę. Są to lata upowszechniania się myśli, które przygotowały Sobór – a później samej myśli soborowej.
Twardowski wyraźnie korzysta z tych idei i angażuje się w ich upowszechnianie. Jak powiedzieliśmy, w dawnych jego lirykach przejawia się pewien łatwy optymizm w kwestii wiary oraz jakby jakaś swoista redukcja tej sprawy do kwestii moralnych. Otóż w 1961 roku („Tyg. Powsz.” z 17. IX.) ukazuje się wiersz napisany w innej już tonacji ideowej (wśród „Znaków ufności” poeta go nie pomieścił):
Przychodzą do matki i mówią — straciliśmy wiarę –
wylatują na rakietach buntu
msza święta już im nie odsłania cierpliwej dłoni światła
——————————————————————-
aureole świętych drażnią jak grzebienie kogutów
męczy grzechotka kazań
szlachetni
czuli
nie dotknęli grzechu
tylko świat im się skrzywił
Jak twarz w beczce miodu
Bywają zatem różne źródła niewiary (tu jednym z nich jest – mówiąc lapidarnie – brak odnowy Kościoła) i różne jej typy. W związku ze schematem łez jako wyrazu skruchy przypomnijmy, iż w omawianym wierszu „Wyjaśnienie” poeta-duszpasterz zapewnia, iż „nie podyktuje łez, które się do wszystkiego przyznają”. Niemniej istotny jest jednak fakt, iż w wierszach z lat sześćdziesiątych traktuje wiarę jako sprawę trudną, dramatyczną, nigdy raz na zawsze niezałatwioną.
Choć i w pierwszym tomiku była mowa o wierze jako o szukaniu, to jednak w drugim dostrzegamy nieporównanie więcej zainteresowania tą sprawą. Widzimy wiele szacunku i współczucia dla tych, którym wypadły „mleczne zęby wiary”, a dojrzałe wyrastają z trudem. Poeta myśli dobrze „O jednych i o drugich”.
– Ach ci pastuszkowie – mówił
– bardziej dziecięcy niż dziecinni
—————————————-
bez myśli rosnącej jak ogromny krzyż
bez bólu głowy
porozstawiani w czterech kątach serca
bez problemów inteligenckich
spokojni iż nie potrzebują ani niczego ukryć ani dodać
gorzej z tymi trzema mędrcami
których wygoniło na pustynię zaglądanie do nieba
którzy wisieli na jednym włosku gwiazdy
sam na sam z długim nerwem rozumu
szukający po ciemku krzykiem sumienia
żeby to co proste — było głębokie
to co bliskie — najszersze
żeby to co jedyne — nie zamykało się w jednej formułce
dla których odnalezienie staje się początkiem
którzy wracają zawsze inną drogą
którzy dopiero po kropce stawiają i
jak niebo idą dalej
Dobrze myśli także o mędrcach prawdopodobnie dlatego, iż wie, iż „zwątpienie także prowadzi w nieskończoność, a z niewiary powstaje nowa wiara”.
Pewien typ szukania drażni prawdopodobnie poetę. Oto jest wiersz pt. „O szukających”, drukowany w r. 1961 („Tyg. Powsz.” z 17.I.), pominięty w „Znakach ufności”:
Mówią iż szukają Boga
rozgrzebują filozofię
dyskutują z niewierzącymi
na wierzących patrzą z przymrużeniem oka
dmuchają w Świętego Tomasza jak w katedrę złotego kurzu
mieszają w mrowisku nieba
———————————
ubolewają nad poziomem kazań
ważą 50 dowodów na istnienie
z samego szukania uczynili cel
i nagle stają się jak parasol na rekolekcjach zgubiony
Ale chodzi tu nie tyle o sam dramat wiary, ile o pewien typ intelektualnych dyskusji, które poeta uważa za bezpłodne i jałowe duchowo.

- Janusz Korczak
Sam na sam z Bogiem. Modlitwy tych, którzy się nie modlą
Niemniej widać w „Znakach ufności” współczucie z tymi, którzy naprawdę szukają. Twardowski wie, iż „to Ciebie szukają, gdy kupują kwiaty”, by na serio powtarzać „romantyczne słowa wierność innym ślubując; to „Ciebie szukają, nic nie wiedząc o tym (…) gdy trąbią z przekonania, iż nikogo nie ma i chodzą wkoło Ciebie jak czapla po desce”, wierzy, iż do nieba można się dostać „bez wiary, tylko z dobrocią jak na gapę”.
Refleksje te kojarzą się z pojęciami „wiary implicite” czy „chrześcijaństwa anonimowego”, konstruowanymi przez teologię na Zachodzie, w szczególności w kręgu Karla Rahnera[22].
Dramat wiary jest także udziałem samego poety. I w tym punkcie mają rację Jankowski i Kamieńska, a nie Bieńkowski, którego recenzja zdaje się sugerować jakąś bezproblemowość u Twardowskiego. Wiara poety jest wiarą dziecka, tak jak cały jego światopogląd (w sensie dosłownym, jako spojrzenie na otaczający świat, a nie w sensie „ideologicznym”), ale zarazem wiarą człowieka dojrzałego, świadomego egzystencjalnego dramatu. Bardzo charakterystyczny jest tu wiersz „Do świętego Franciszka”, nazwanego „patronem zoologów i ornitologów”, stanowiący na pozór beztroską „Wyliczankę” zwierzęcych głosów, zakończony jednak słowami:
tylko motyle mają wielkie oczy
i wciąż tyle przeraźliwego milczenia
które nie odpowiada na pytania.
O tych pytaniach bez odpowiedzi, o rozpaczy – mowa jest w „Znakach ufności” nieraz.
Jak długo wierzyć nie rozumieć
jak długo jeszcze wierzyć nie wiedzieć
ciemno jak pod bukiem o gładkiej korze
pokaż się choć na chwilę w kościele — rozebranym do naga ze świecidełek
—————————————————————————————–
nie daj nam tak długo wierzyć.
Jest to przecież tomik, który wprawdzie zaczyna się cytowanymi „Suplikacjami o Bogu uśmiechniętym”, ale kończy się takim oto wierszem:
Przy Stole Pańskim chwieję się jak na moście z patyków
zabolał mnie język od pytania
głęboki i niski
dlaczego ścinają kwiaty wczesnym rankiem
cały w sekrecie najświętszej niepewności
Na szczęście mam jeszcze łzę
ukrytą furtkę.
Wyrażenie „Najświętsza niepewność” (którego, rzecz znamienna, jeszcze nie było w wersji drukowanej w „Tygodniku Powszechnym”, nr z 27.XII.1964) nie znaczy, iż autorowi liryków nie został dany żaden „kamień wiary”, twardy, ale pewny. Tomik nazywa się w końcu – nie przypadkiem – „Znaki ufności”, a nie rozpaczy. Ufność ta nie równa się jednak błogostanowi. Wiara jest szukaniem. Albowiem Bóg jest „już odnaleziony i nie odnaleziony jeszcze”. Przekracza nasze pojęcia i określenia tak bardzo, jak to poeta wyraża w wierszu „Nic więcej”:
Napisał „Mój Bóg” ale przekreślił, bo przecież pomyślał
o tyle mój, o ile jestem sobkiem
napisał „Bóg ludzkości”, ale się ugryzł w język, bo przypomniał
sobie jeszcze aniołów i kamienie podobne w śniegu do królików
wreszcie napisał tylko „Bóg”. Nic więcej.
Jeszcze za dużo napisał.[23]
„Żeby nie być tak czcigodną osobą”
W przedmowie do „Antologii współczesnej poezji kapłańskiej” kardynał Karol Wojtyła stawia w odniesieniu do drukowanych tam liryków pytanie: „w jaki sposób te dwa powołania, kapłańskie i poetyckie, współistnieją z sobą, w jaki sposób wzajemnie się przenikają w tym samym człowieku?”. Ogólną odpowiedź na to pytanie w odniesieniu do poezji Twardowskiego dałem na wstępie, cytując opinie Matuszewskiego, Włodka i Skwarnickiego. Autorzy ci dostrzegają ścisły związek obu powołań w tej twórczości. Niemniej sprawa wymaga dokładniejszej analizy.

- Jerzy Sosnowski
Niezerowa liczba smoków
Książka z autografem
Analizy takiej wymaga przede wszystkim kwestia, jaki model kapłaństwa realizuje się w omawianej twórczości. Teologię, na której opiera się model potrydencki, tak scharakteryzował ks. Andrzej Zuberbier:
Mówiło się, ze kapłan to „alter Christus”: utożsamia się z Chrystusem wobec wiernych, którym przewodzi, których uświęca, których poucza. To jakby utożsamienie z Chrystusem funkcjonuje społecznie na rzecz z jednej strony izolacji kapłana, z drugiej zaś – uległości w stosunku do niego ogółu wiernych. Asceza kapłańska opierała się o wiele bardziej na słowach Jezusa: „kto was słucha, Mnie słucha”, aniżeli na innych: „Nie przyszedłem, żeby mnie służono, ale żeby służyć”.[24]
Nie ma w twórczości warszawskiego księdza wielu wierszy o kapłaństwie, ale te, które są, wystarczą, by scharakteryzować ideę kapłaństwa w niej zawartą.
W pierwszym tomiku znajduje się wiersz zaczynający się od słów: „Własnego kapłaństwa się boję”, w którym poeta mówi, iż przed „kapłaństwem w proch pada”, iż święcenia dały mu jakąś „moc przeogromną”. Twardowski ma silne poczucie sakralności kapłaństwa, poczucie tego, iż stanowi ono jakiś szczególny charyzmat. Ale parę stron przed tym wierszem znajduje się inny, powtórzony w „Znakach ufności”.
Żeby nie być taką czcigodną osobą
której podają parasol
którą do Rzymu wysyłają
——————————
Ale być chlebem
który krają
——————————
żółtym dla dzieci balonem
a zawsze hostią małą
gorętszą od spojrzenia
co się zmienia w ofierze.
W wierszu o kościele, w którym poeta rozpoczął pracę kapłańską, mamy takie zakończenie: „gdzie modliłem się, żeby nigdy nie być ważny”, a nieco dalej taką modlitwę:
Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie
——————————————
żeby mi nie uderzyła do głowy święcona woda sodowa.
Trudno o wyraźniejsze opowiedzenie się za kapłaństwem „służebnym”.
Nie dość na tym. Wydaje się, iż cała twórczość liryczna Twardowskiego jest wyrazem idei kapłaństwa „nie-czcigodnego”. Jej antypatetyczność, o której wiele pisano[25], taki właśnie ma wydźwięk. Szczególnie jeżeli dotyczy samego „podmiotu lirycznego”, czyli praktycznie biorąc samego autora-kapłana. jeżeli on sam traktuje się tak, jak traktuje całą rzeczywistość: w kategoriach jak najdalszych od wzniosłości, jeżeli kpi z siebie, jeżeli choćby przyznaje się do religijnych zwątpień.
Twardowskiemu zdarzyło się zresztą raz tylko przyznać się do sui generis zwątpienia w konkretną prawdę wiary. Zakończenie wiersza „Do anioła”, zamieszczonego w pełnej wersji w „Antologii współczesnej poezji kapłańskiej” (dwa ostatnie wersy zostały pominięte w tomiku wydanym przez Pallottinum), brzmi tak:
Rozum, wola, moje grzeszne ciało
jasno widzą wyroki odwieczne –
tylko serce – choćby w proch się sypało
nie uwierzy w sądy ostateczne.
Zdarzyło się to tylko raz, w wierszu zresztą niepowtórzonym w drugim tomiku. W tomiku tym natomiast jest tyle – częściowo już cytowanych – wyznań o duchowych rozterkach, niemal załamaniach, o owej „najświętszej niepewności”, która nie przystoi kapłanowi, a w każdym razie nie przystoi mu przyznawanie się do niej.
Nie przystoi, jeżeli się przyjmie potrydencką koncepcję kapłaństwa. I ta koncepcja jest chyba nie do pogodzenia z powołaniem poetyckim. Jest jednak również inna koncepcja – nieoddzielająca kapłana od reszty Ludu Bożego, przeciwnie, akcentująca, jak to czyni w cytowanym artykule ks. Zuberbier, iż ważniejsze od kapłaństwa hierarchicznego jest kapłaństwo wspólne całego Ludu Bożego, w stosunku do którego tamto jest tylko środkiem. W tej koncepcji kapłan jest w pełni solidarny ze wszystkimi ochrzczonymi, jest rzeczywiście im równy, jest jednym z nich – i nie ma powodu, by ukrywał, iż dzieli ich los, także w sprawach wiary.
Ks. Jan Twardowski napisał w komentarzu do „Notatek o modlitwie” ks. Aleksandra Fedorowicza, iż proboszcz z Izabelina, „daleki od starych, przedsoborowych formacji kapłańskich, nie patrzy na wiernych z wysokiego piętra, mówi tak jak jeden z Ludu Bożego. W jego zwierzeniach kapłańskich każdy z wiernych może odnaleźć swoje przeżycia”. Jest chyba uprawnione potraktowanie tej opinii jako programu własnej twórczości pisarskiej jej autora.
Recenzując „Antologię”, Marek Skwarnicki stwierdził, iż liryka Jana Twardowskiego jest naznaczona bardzo silnie jego duchownym powołaniem dlatego, iż „duchowność przeistoczyła się w jego poezji w duchowość”. Określenie równie celne, jak zgrabne.
Poezja Jana Twardowskiego nie jest „księża”, niemniej – lub raczej dlatego właśnie – jest prawdziwie kapłańska.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 12/1974.
[1] Autor poinformował mnie, iż w pierwszym tomiku („Wiersze”, „Pallottinum”, Poznań 1959) podpisał się: „ks. Jan Twardowski” na życzenie wydawnictwa.
[2] Ryszard Matuszewski: „Poezja polska w r. 1970 (1)”. „Poezja”, nr 10/1971.
[3] Cytuję z maszynopisu recenzji nieopublikowanej z przyczyn od autora niezależnych.
[4] Marek Skwarnicki: „Panie, jesteś niewidoczny”, „Tygodnik Powszechny”, nr z 11.VII.1971.
[5] Chodzi tu o antologię zatytułowaną „Słowa na pustyni. Antologia współczesnej poezji kapłańskiej”. Wstęp: Karol kardynał Wojtyła. Wybór tekstów i opracowanie: Bonifacy Miązek. Londyn 1971, Oficyna Poetów i Malarzy.
[6] Podaję za Andrzejem Lamem: „Kolumbowie i współcześni. Antologia poezji polskiej po r. 1939”, Warszawa 1972, „Czytelnik”, s. 579.
[7] Jan Twardowski: „Znaki ufności”. Kraków 1970. Wydawnictwo Znak. W r. 1971 nastąpił dodruk nakładu. W r. 1973 ukazał się w Szwajcarii tomik wierszy poety zatytułowany „Ich bitte um Prosa. Langzeilen”, w tłum. Alfreda Loepfe (Einsiedeln, Johannes Verlag).
[8] “Kurier Polski”, nr z 24-26.XII.1971.
[9] Zygmunt Lichniak: „Dziękuję Ci za to po prostu, iż jesteś”. „Zorza”, nr z 5.IX.1971.
[10] Zbigniew Bieńkowski: „Pierwiastek irracjonalny”, „Kultura”, nr z 19.XII.1971.
[11] asz: „Londyńska Oficyna Poetów”, „Twórczość”, nr 2/1959.
[12] Trzeba tu tylko zacytować opinię Stanisława Zielińskiego o trzeciej z kolei książce Jana Twardowskiego, tomiku kazań-opowiadań dla dzieci zatytułowanym „Zeszyt w kratkę. Rozmowy z dziećmi i nie tylko z dziećmi”: „świetna proza, nic wspólnego z kramikiem dewocjonalii. Proza wzorcowa dla tych wszystkich, którzy nie utracili wiary w sens pisarskiej pracy”. („Nowe Książki”, nr z 15.IX.1974).
[13] Julian Rogoziński: „Preteksty”, „Poezja”, nr 7/1971.
[14] Artur Sandauer: „Raz jeszcze bez taryfy ulgowej”. Wywiad przeprowadzony przez Carlosa Marrodan, „Nowe Książki”, nr z 15.III.1972.
[15] Anna Kamieńska: „Nigdzie nie meldowany święty”. „Twórczość”, nr 3/1970.
[16] Spośród księży-poetów tylko Jan Twardowski został uwzględniony we wspomnianej antologii Lama. Nota bene trzy wiersze Twardowskiego z tej antologii („Kochanowskiego przekład psalmów”, „Ewa” i „O braciach pytających samych siebie”) przedrukował tygodnik społeczno-polityczny ZSL „Wieści” w nr 2/1974 na pierwszej stronie (wiersze Norwida – na ostatniej…).
[17] Zbigniew Jankowski: „Nowe znaki”, „Twórczość”, nr 11/1971.
[18] Nie trzeba wyjaśniać, czemu omawiana poezja podoba się wspomnianym trzem krytykom. Wymaga natomiast wyjaśnienia aprobata dla niej wyrażona przez Bieńkowskiego. Artykuł tego krytyka kończy się tak: „Poezja ks. Twardowskiego jest jakby samą religijnością poezji. Nie dogmatyzm czy antydogmatyzm, nie dewocyjność czy buntowniczość, ale wyobraźnia poruszana instynktem religijnym jest jej materią. Jest dzięki temu bliska powszechnemu odczuciu”. Trudno się z takim poglądem całkowicie zgodzić. Religijność poezji warszawskiego kapłana nie jest – mimo (a może dzięki!) całej swojej szerokości myślowej – religijnością „w ogóle”, ale religijnością zupełnie wyraźnie chrześcijańską. Co więcej, przez akcentowanie kultu świętych, a szczególnie kultu Matki Boskiej jest – mimo całego swego reformatorstwa (lub znowuż: dzięki temu reformatorstwu!) – religijnością rzymskokatolicką.
[19] Ksiądz Aleksander Fedorowicz: „Rozważania i myśli”. Przedmowa bpa Bohdana Bejze, Poznań 1971, „Pallottinum”.
[20] Trzeba zresztą zauważyć, iż w paru wierszach zamieszczonych w „Znakach ufności” nie ma złośliwości pod adresem teologów, które były w pierwodruku. Tak więc np. piąty wers wiersza „O maluchach” brzmiał: „dogmatykom pokazywali różowy język” („Tyg. Powsz.”, nr z 27.IX.1965). Otóż słowo „dogmatykom” w wersji późniejszej zostało opuszczone.
[21] Anna Kamieńska: „Pomiędzy gołębiem a ornitologią. Jeszcze o poezji Jana Twardowskiego”. „Tyg. Powsz.”, nr z 7.III.1971.
[22] Warto tu dodać, iż ks. Jan Twardowski w kazaniu o Januszu Korczaku (publikowanym w „Więzi”, nr 6/1972) powiedział o tym wielkim pedagogu polskim: „Nie był formalnie związany przez chrzest z Jezusem, ale ile z jego życia i śmierci możemy się uczyć my, chrześcijanie”. Można w tym zdaniu odczytać myśl o jakiejś wierze „niesformalizowanej”, wierze implicite.
[23] Pierwodruk tego wiersza („Tyg. Powsz.”, nr z 26.V.1968) głosił ów uniwersalizm w sposób wyraźniejszy. Zawierał mianowicie również taki passus: „napisał 'Bóg rzymsko-katolicki’, ale się złapał za głowę, iż to grubo za mało”.
[24] Ks. Andrzej Zuberbier: „Ku czemu zmierza teologia kapłaństwa?”, „Więź”, nr 7-8/1968.
[25] Pisały o tym m. in. Janina Stręciwilk i Maria Wójcicka w powielanej pracy pt. „O poezji Jana Twardowskiego”, Lublin 1966, KUL.