Był kimś więcej niż dziennikarzem: okazał się odważnym myślicielem szukającym takiego zrozumienia wiary, które odpowiadałoby na wątpliwości współczesnego człowieka.
Jan Turnau zmarł, mając 92 lata. Przeżył pontyfikaty ośmiu papieży. Za jego życia przypadła najpierw straszna wojna z okupacją niemiecką, potem zapanował w Polsce na długie lata i szczęśliwie upadł komunizm, wreszcie nastała era wolności i dobrobytu. Nie wiemy jeszcze, co nas czeka.
Miał długie, twórcze życie, które zakończyło się piękną śmiercią. Od paru lat, z inicjatywy żony Biruty, w ich mieszkaniu odbywała się raz w miesiącu msza święta, będąca jakby czuwaniem przy odchodzącym powoli, spełnionym człowieku – naszym drogim proroku Jonaszu z „Gazety Wyborczej”. Odprawiali ją, w gronie kilku najbliższych przyjaciół, księża Aleksander Seniuk i Kazimierz Sowa. Ostatnio Janek już nie wstawał, leżał w swoim pokoju, dwaj wierni przyjaciele-prezbiterzy podchodzili do niego z komunią.
WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Poznaliśmy się w roku 1976, pamiętnym z wydarzeń czerwcowych w Radomiu i Ursusie, które doprowadziły do powstania Komitetu Obrony Robotników. Dołączyłem wtedy do „Więzi”, gdzie Jan pracował od powstania pisma w 1958 roku, kierując działem religijnym – skończył polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim, potem teologię na ATK. Miał w „Więzi” swoją stałą rubrykę: felieton „Zdaniem laika”, podpisywany akronimem Turian.
Od razu zjednał mnie swoją bezpośredniością i poczuciem humoru, co łączyło go z niezapomnianym facecjonistą Józiem Smosarskim, sekretarzem redakcji. Razem redagowali satyryczną „Podwiązkę”. Ich żarty, których obiektem bywał sam naczelny, stwarzały w redakcji pogodną, luźną atmosferę. Pamiętam, jak kiedyś list do dwóch współpracownic, sióstr noszących to samo nazwisko, Janek zaadresował na kopercie: „Panny Łoźne bardzo groźne”… Jego żarty były sympatyczne, nikogo nie raniły.
Gdzie są niedogrzane kościoły
W 1977 roku pojechaliśmy we dwóch do Belgii. W Polsce trwała już budząca nieokreśloną nadzieję akcja solidarności z represjonowanymi robotnikami i alternatywnego kształcenia zwanego „uniwersytetem latającym”, wspierana przez ludzi Kościoła, nazwana z czasem opozycją demokratyczną. W „Więziowej” publicystyce, ezopowym językiem, pisało się, iż walczymy o „podmiotowość społeczną”.
Przy okazji swojej podróży do RFN i Belgii, która pozwoliła mu spotkać się z działaczami związkowymi, w tym z Janem Kułakowskim, Tadeusz Mazowiecki załatwił dla nas parotygodniowe stypendium w Brukseli. Byłem bardzo przejęty, iż mam wyjechać do wolnego świata, na Zachód, za „żelazną kurtynę”. A Janek okazał się świetnym kompanem.
Po drodze postanowiliśmy zrobić przystanek w Aachen, dawnym Akwizgranie, stolicy pierwszej zjednoczonej Europy za Karola Wielkiego, by odwiedzić tam zaprzyjaźnionego z Mazowieckim biskupa Klausa Hemmerle. Niestety nie zastaliśmy go na miejscu, ale dała nam do myślenia jego skromna siedziba: parterowy pawilon, nie żaden pałac.
W Brukseli czekały nas kolejne interesujące doświadczenia. Na przykład takie. W domu zakonnym jezuitów mieszkali głównie starsi ojcowie. Jeden z nich pokazał nam kościół: ogromny, zimny i pusty. W bocznej nawie naszą uwagę zwróciła drewniana konstrukcja… „Wpadliśmy na pomysł – wyjaśnił nam staruszek – by wewnątrz kościoła zbudować pomieszczenie, które dałoby się ogrzać tanim kosztem. Mała przestrzeń wystarcza dla garstki wiernych przychodzących na niedzielną Eucharystię”.
Janek był wolny od oglądania się na kościelne czy klerykalne opinie, miał odwagę szczerze krytykować to, co w praktyce kościelnego życia i nauczania uznawał za małostkowe i małoduszne, choćby wręcz głupie
Cezary Gawryś
Zaskoczyła nas wtedy bogata Belgia. Na ulicach miast szokowały mnie wielkie banery reklamujące jakieś kiczowate filmy, gdy w naszej biednej Polsce – kino moralnego niepokoju. Tutaj – z jednej strony pustawe kościoły, z drugiej, nowinkarstwo posoborowych progresistów, w czambuł krytykujących tradycyjną pobożność, hierarchiczną strukturę Kościoła i urząd papieski.
Pamiętam rozmowę z pewnym jezuitą, wybitnym intelektualistą. Kiedy na snutą przez niego wizję potrzeby radykalnych reform nieśmiało wtrąciłem: „A co na to papież?” – usłyszałem w odpowiedzi: „Papież? Wszyscy tylko czekają na jego śmierć!”. Chodziło o Pawła VI.
Za pół roku istotnie przyszło umrzeć ostrożnemu papieżowi Montiniemu, który doprowadził do końca Sobór rozpoczęty przez Jana XXIII, ale na jego miejsce – po miesięcznym pontyfikacie Lucianiego – został wybrany Jan Paweł II, który raczej zawiódł oczekiwania zachodnich progresistów. W Polsce, gdzie jego wybór przyjęliśmy z entuzjazmem, przyczynił się do odzyskania wolności i związanego z tym triumfu Kościoła, ale tym bardziej przykry okazuje się dziś – po pół wieku – zimny prysznic w postaci klerykalnych skandali i lawinowej laicyzacji młodych pokoleń. Teraz to nasze kościoły zimą są niedogrzane, i bynajmniej nie pękają już w szwach!
Ale wróćmy do roku 1977. Głównym dziennikarskim osiągnięciem naszej z Jankiem wyprawy był wywiad, jaki przeprowadziliśmy w Mechelen (to takie belgijskie Gniezno) z kardynałem Leo J. Suenensem, prymasem Belgii, jednym z bardziej wpływowych ojców Soboru. Pytania przygotował Janek, ja byłem od językowej pomocy. Odpowiedzi kardynała wydają się dziś całkiem rozsądne. Przytoczę jedną z nich:
Ksiądz kardynał akcentował swego czasu konieczność «decentralizacji» Kościoła, dowartościowania Kościołów lokalnych, ich większej autonomii, a zarazem «kolegializacji» centralnej władzy kościelnej. Czy jest jakiś postęp w realizacji tej idei?
– Jest pewien postęp, sądzę jednak, iż mamy jeszcze sporo do zrobienia. Widać, jak powoli mnożą się organy współodpowiedzialności, często jednak rozumiane w sposób zbyt jurydyczny. Nie powinniśmy stawiać problemu, używając terminów w rodzaju «demokratyzacja Kościoła». Chodzi raczej o to, by każdy wierny podjął na swoim miejscu pewną odpowiedzialność za Kościół. Zresztą sądzę, iż kwestia praw i obowiązków nie jest sprawą podstawową, najistotniejsza jest – wydaje mi się – wspólnota w Duchu Świętym. Dotyczy to różnego rodzaju rad kapłańskich, parafialnych czy innych. By pracować wspólnie, trzeba mieć ducha wspólnoty. W tej dziedzinie postęp jest konieczny („Więź” 1978, nr 2).
Cóż, od tamtej pory trwa już piąty pontyfikat, a w kwestii reformy instytucji kościelnych wciąż mamy wiele do zrobienia. A z „duchem wspólnoty” u nas w Polsce całkiem kiepsko – i w łonie episkopatu, i wśród zwykłych wiernych.
Teolog i świadek
Jan Turnau był zawsze kompetentny w problematyce teologicznej i kościelnej. Jego zaangażowanie religijne nie kończyło się na ekumenii, choć niewątpliwie stanowiła ona jego autentyczną pasję – i wiele tutaj zdziałał przez lata, w czym dzielnie mu sekundował Grzegorz Polak. Ja sam dwukrotnie z inicjatywy Janka wygłaszałem kazanie w świątyni luterańskiej, w ramach Tygodnia Jedności Chrześcijan.
- Stefan Frankiewicz
- Cezary Gawryś
Nie stracić wiary w Watykanie
Rodzajem wypowiedzi, w której Janek pozostawał niedościgłym mistrzem, był felieton: krótka, zwięzła forma, niestroniąca od wyrażeń ostrych, dosadnych, choćby żartów. Można by go postawić na równi z Kisielem. Był zdecydowanie kimś więcej niż dziennikarzem, był pisarzem religijnym, a choćby – powiedzmy wprost – teologiem. Oczywiście nie teologiem akademickim, piszącym traktaty, nie mówiąc już o zdobywaniu tytułów naukowych i robieniu kościelnej kariery – dla ludzi świeckich do tej pory jest to zresztą w Polsce niemal niemożliwe. Był mądrym i odważnym myślicielem poszukującym takiego „zrozumienia wiary” (fides quaerens intellectum), które odpowiadałoby na pytania i wątpliwości współczesnego człowieka.
Jego krótkie teksty trafiały do zwykłych „zjadaczy chleba”. Forma była nowoczesna, atrakcyjna. A treść zawierała wyraźne, niepozostawiające wątpliwości świadectwo wiary. Mocne świadectwo chrześcijanina. Jako „laik”, wolny od oglądania się na kościelne czy klerykalne opinie, miał odwagę szczerze krytykować to, co w praktyce kościelnego życia i nauczania uznawał za małostkowe i małoduszne, choćby wręcz głupie, co więcej: pozwalał sobie na „wotum separatum” wobec oficjalnego stanowiska Kościoła w ważnych a kontrowersyjnych kwestiach, takich jak in vitro, antykoncepcja, religia w szkole, błogosławienie par homoseksualnych (z jego poglądami tutaj całkowicie się zgadzam!).
Ośmielał się choćby dotykać kwestii ściśle doktrynalnych, co w teologii określamy jako potrzebę „redefinicji dogmatów”. Przy tym nikt nigdy mu nie zarzucił odstępstwa od chrześcijańskiego credo. Dla mnie był jednoznacznym wyznawcą i świadkiem Chrystusa. Takim, jakiego właśnie potrzeba nam w czasach przemian kulturowych i laicyzacji, a także pluralizmu religijnego ogarniającego cały świat. Jako chrześcijanie nie możemy zamykać się w poczuciu oblężonej twierdzy, ale próbować zrozumieć ludzi inaczej wierzących, a także niewierzących. Podejmować dialog z tymi, którzy nas nie uznają, a choćby przekreślają. Są blisko nas, tuż obok.
Dlatego, kiedy po roku 1989 i utworzeniu rządu Tadeusza Mazowieckiego otworzyły się przed dziennikarzami z „Więzi” możliwości wypłynięcia na szerokie wody i podejmowania różnych odpowiedzialnych zadań, a Janek otrzymał propozycję pracy w „Gazecie Wyborczej”, zachęcałem go: wejdź w to! Będziesz miał, jako wiarygodny katolik o niewyparzonym języku, o wiele szerszy zasięg w popularnej, ambitnej gazecie o profilu liberalno-laickim, niż w elitarnym miesięczniku o profilu katolickim.
I tak się stało. W rozwijającej się „Gazecie Wyborczej” pod rządami Adama Michnika, autora kultowej książki „Kościół, lewica, dialog”, została utworzona specjalna rubryka religijna pod nazwą „Arka Noego”, redagowana przez Jana Turnau, podpisującego swoje świetne felietony jako „Jonasz”. Obecność Janka w „Gazecie Wyborczej” trwała aż do jego przejścia na emeryturę, i jeszcze dłużej. Pytanie, czy znajdzie się jakiś następca. Może wśród autorów portalu Więź.pl?
Jedno jest pewne: trwa czas współczesnych Jonaszy, „christianitas” już się nie powtórzy. I Bogu dzięki.

2 godzin temu






.webp)









