James Baldwin: między Bogiem a Broadwayem

10 godzin temu
Zdjęcie: James Baldwin


W „Głoś to na górze” Baldwin zadaje wciąż aktualne pytania: jak wychować się w cieniu rygorystycznej wersji wiary i nie zatracić siebie? Jak uleczyć traumy przekazywane z pokolenia na pokolenie?

Był to głośny debiut. W 1953 r. w Stanach Zjednoczonych ukazała się książka Jamesa Baldwina „Głoś to na górze” (polski przekład Krystyny Tarnowskiej z 1966 r. wydał właśnie – w nowej szacie graficznej, w monograficznej serii baldwinowskiej – Karakter) – głęboko autobiograficzna opowieść o czarnoskórej społeczności Harlemu lat 30. i o duchowej inicjacji czternastoletniego Johna Grimesa.

Akcja skupia się na jednym dniu – urodzinach Johna – który to dzień staje się dla chłopca zarazem czasem kryzysu i przemiany duchowej. Baldwin, sam będący w młodości kaznodzieją, kreśli tu portret społeczności zjednoczonej wokół Zielonoświątkowego Kościoła – miejsca, które daje bohaterom oparcie wspólnoty i skądinąd cenne poczucie przynależności, ale też bywa źródłem religijnej surowości, represji oraz hipokryzji.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Właśnie między sacrum a profanum – między Harlemem i kościołem a pokusami Broadwayu – rozpięty jest świat wewnętrznych sprzeczności Johna. Powieść Baldwina wnika w najważniejsze napięcia: konflikt młodego bohatera z despotycznym ojczymem, zmagania ciała i duszy w rygorach wiary, dziedziczenie traumy rasizmu, a także, jeżeli nie najważniejsze, poszukiwania wolności i tożsamości.

Czy naprawdę są potępieni?

Baldwin już w tytule – zaczerpniętym z gospelowej pieśni „Go Tell It on the Mountain” – sygnalizuje religijny wymiar opowieści. Harlemowski Kościół Zielonoświątkowców stanowi centrum życia rodziny Grimesów. Gabriel, ojczym Johna i kaznodzieja-laik, ucieleśnia rygorystyczną odmianę chrześcijaństwa – jest wręcz personifikacją surowej, fundamentalistycznej moralności.

Dla młodego Johna religia od dziecka wyznacza ramy świata: wszyscy zakładają, iż pójdzie on w ślady ojczyma i zostanie kaznodzieją, co i dla samego chłopca nie byłoby pewnie zaskoczeniem. Przed Johnem rysuje się prosty wybór: albo zwróci się ku Bogu i zostanie zbawiony, albo stanie się grzesznikiem, zatraci się w pragnieniach i zginie jak tylu przed nim.

Ten rzekomy wybór jest w istocie brakiem wyboru – John nigdy nie poznał innej drogi życia. Jego dojrzewanie zaczyna się w momencie, gdy po raz pierwszy kwestionuje to naturalizowane przekonanie o z góry ustalonym losie.

Pisarz kontrapunktuje wizję sacrum obrazami świata profanum – migotliwego, kuszącego miasta poza murami świątyni. W pewnym momencie John otrzymuje od matki drobne pieniądze i, w dzień swoich urodzin, oddala się od domu. Udaje się do Central Parku, wspina na ulubione wzgórze i stamtąd spogląda na panoramę Nowego Jorku.

W scenie tej umysł chłopca wypełniają wizje świeckiej chwały: wyobraża sobie, iż doczesne zaszczyty mogłyby być jego udziałem – sława i sukces w świecie, w tym mieście, zamiast tylko wiecznej nagrody w niebie obiecywanej przez figurę ojca. Wąska ścieżka zbawienia, o której mówił mu ojczym, traci na uroku. John pragnie zamiast tego blasku Broadwayu. Baldwin zderza tu dwie wizje życia: purytańską drogę wyrzeczenia z nęcącymi obrazami wolności, dobrobytu i radości, jakie symbolizują światła metropolii.

Ostatecznie dramat ojca i syna w „Głoś to na górze” ma wymiar uniwersalnej przypowieści o tym, jak trudno przerwać zaklęty krąg dziedziczonej przemocy

Agnieszka Budnik

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

John schodzi ze wzgórza i zanurza się w miejski tłum na Piątej Alei, obserwując eleganckich, zamożnych białych przechodniów. Dostrzega luksus i swobodę ludzi, którzy prawdopodobnie nie czytają Biblii co noc, a jednak trudno mu sobie wyobrazić, by mieli za to spłonąć w piekle. Nastolatek z Harlemu doświadcza przebłysku metafizycznej wątpliwości: czy naprawdę wszyscy niewierni są potępieni? Skoro spotkał białych nauczycieli, którzy byli dla niego życzliwi, dlaczego miałby wierzyć, iż całe świeckie życie to droga ku zatraceniu?

Biali ludzie nigdy nie skrzywdzili go tak, jak czynił to jego czarny ojciec – podpowiada narrator – dlatego John spontanicznie czuje sympatię do nieznajomego białego mężczyzny, na którego wpada przypadkiem na ulicy. Ta scena zderzenia (dosłownie fizycznego) czarnego chłopaka z przedstawicielem białego świata jest symboliczna: John nie odczuwa lęku, ale ciekawość i nadzieję. Jego umysł, dotąd ukształtowany przez ostrzeżenia ojca przed grzesznym miastem i przed białymi, zaczyna dostrzegać pęknięcia w czarno-białym obrazie rzeczywistości.

Ojciec, syn i dziedzictwo traumy

Relacja Johna z ojczymem, Gabrielem Grimesem, stanowi emocjonalny rdzeń powieści i odzwierciedla szerszy problem – dziedziczenie przemocy i traumy w czarnej rodzinie.

Gabriel to postać pełna sprzeczności: z jednej strony fanatycznie religijny kaznodzieja, głoszący Ewangelię surowej świętości, a z drugiej – człowiek dumny i porywczy, skrywający grzeszną przeszłość. Dla Johna jest on przede wszystkim groźnym, nieprzystępnym rodzicem, który wzbudza strach, a zarazem rozpaczliwą tęsknotę chłopca za ojcowską miłością.

Już na początku widzimy, iż John żyje w cieniu przemocy Gabriela: ojczym regularnie karci fizycznie jego młodszego brata Roya i nie cofnie się choćby przed uderzeniem żony – John jest świadkiem tej sceny. W oczach chłopca ojciec-tyran uosabia rygor Bożego prawa – John wierzy, iż aby w pełni poddać się Bogu, musiałby najpierw całkowicie podporządkować się ojcu. Ta zależność czyni bunt niesłychanie trudnym, bo oznacza dla młodzieńca konflikt nie tylko z rodzicem, ale i z Bogiem, którego Gabriel rzekomo reprezentuje.

Baldwin stopniowo odsłania jednak przed czytelnikiem, iż tyrania ojczyma wyrasta z głębokich ran historycznych. W retrospektywnych rozdziałach powieści poznajemy losy wcześniejszego pokolenia: Gabriel dorastał na amerykańskim Południu, w rzeczywistości wciąż naznaczonej rasistowską przemocą po czasach niewolnictwa.

Jego matka to była niewolnica, on sam młodość spędził w cieniu segregacji i linczu. Pierwsza żona Gabriela, Deborah, została brutalnie zgwałcona przez bandę białych mężczyzn – tragedia, która naznaczyła ich małżeństwo wiecznym cierpieniem. Pierworodny syn z nieprawego łoża, Royal, zginął młodo, prawdopodobnie w wyniku rasowej przemocy. Siostra Gabriela, Florence (ciotka Johna), dźwiga brzemię wewnętrznego uprzedzenia rasowego – gardzi czarną „pospolitością” i marzy o wybieleniu własnej skóry, co rozbija jej relacje z bliskimi.

O autofikcjach rozmawiają Agnieszka Budnik i Damian Jankowski

Cała rodzina jest więc głęboko poraniona przez „biel” – system białej supremacji, który od pokoleń poniżał, krzywdził i dehumanizował czarnoskórych. Gabriel, zanim stał się surowym kaznodzieją, był po prostu jednym z upokorzonych. Jego religijna gorliwość, fanatyzm wręcz, może być odczytana jako sposób radzenia sobie z traumą – okazuje się próbą odzyskania poczucia godności i kontroli poprzez rolę duchowego patriarchy.

Ta perspektywa historyczna rzuca nowe światło na konflikty domowe w rodzinie Grimesów. Baldwin zdaje się sugerować, iż przemoc Gabriela wobec dzieci i żony to w istocie projekcja krzywdy, jaką nosi w sobie od lat. Ojciec, sam będąc ofiarą białej przemocy, staje się katem we własnym domu – powielając wzorce opresji, jakie zna ze świata zewnętrznego.

„Głoś to na górze” dobitnie pokazuje, jak grzechy ojców przechodzą na synów: grzech rasizmu i przemocy, którego ofiarą padł Gabriel, teraz zatruwa relację Gabriela z Johnem. W efekcie młody bohater musi zmagać się nie tylko z surowością rodzica, ale i z widmem cierpień poprzednich pokoleń, które niczym biblijna klątwa zdają się na nim ciążyć.

Bóg nie dla wszystkich?

Baldwin podkreśla ten wymiar biblijnymi aluzjami. Gabriel wierzy w dosłowną interpretację Biblii, w tym niestety także w przewrotną ideę „przekleństwa Chama”, od wieków używaną przez białych do usprawiedliwiania niewolnictwa czarnych. Młody Baldwin (a zatem i jego alter ego John) musiał zmierzyć się z nauką, iż jako czarny chłopiec jest rzekomo potomkiem przeklętego syna Noego i został „z góry przeznaczony do tego, by być niewolnikiem”.

Promocja!
  • Małgorzata Łukasiewicz

Dziwna rzecz − pisanie

23,52 29,40 Do koszyka

Czy Bóg może być miłosierny, skoro Jego słudzy twierdzą, iż część dzieci Bożych ma z woli niebios cierpieć poniżenie? Ten gorzki dylemat nurtuje także Johna, choć nie jest on w powieści wyłożony wprost – raczej podskórnie odczuwamy konflikt między obietnicą chrześcijańskiej miłości bliźniego a rzeczywistością, w której czarny chłopak czuje się „mniej niż człowiekiem” z powodu koloru skóry i własnego ojca, który w imię Boga go upokarza.

Florence, siostra Gabriela, oskarża go z tego właśnie powodu – pogardza bratem za jego patriarchalne, megalomańskie zapędy i tłamszącą seksualność teologię świętości. Jej bunt przeciw bratu-kaznodziei to zarazem krzyk wielu kobiet tamtych czasów, szukających wyzwolenia od religijnego paternalizmu.

Baldwin daje tu głos również żeńskiemu doświadczeniu: Florence reprezentuje pokolenie czarnych kobiet, które chciały uciec spod władzy mężczyzn-bożych pomazańców i zaznać życia na własnych warunkach, choćby nosząc „wyzywające” suknie i paląc papierosy w sobotnią noc, by w niedzielę z kolei znów zjawić się w kościele.

Ostatecznie dramat ojca i syna w „Głoś to na górze” ma wymiar uniwersalnej przypowieści o tym, jak trudno przerwać zaklęty krąg dziedziczonej przemocy. John staje na progu nowego życia, ale by pójść własną drogą, musi najpierw rozliczyć się z dziedzictwem Gabriela – przyjąć je lub odrzucić. Czy możliwe jest wybaczenie ojcu, który „nie wie, co czyni”, bo sam jest ofiarą? Czy można kochać ojca, nie godząc się na jego tyranię? Baldwin nie daje łatwych odpowiedzi, ale prowadzi Johna poprzez duchowy rytuał, który stanie się próbą rozwiązania tego węzła.

Droga wyjścia?

„Głoś to na górze” zakorzeniona została w doświadczeniu czarnej religijności pierwszej połowy XX wieku, ale jej przesłanie brzmi zaskakująco aktualnie.

Baldwin podejmuje w powieści tematy, które i dziś są przedmiotem żywych debat: jak wychować się w cieniu rygorystycznej wiary i nie zatracić siebie? Jak uleczyć traumy przekazywane z pokolenia na pokolenie? Jak pogodzić cielesność i duchowość, by żadnej z tych sfer nie okaleczyć?

Współczesne odczytania uwypuklają to, co pisarz – świadomie lub intuicyjnie – zaszył między wersami. To książka o queerowej tożsamości rodzącej się w opresyjnym środowisku – John, choć nienazwany gejem, przechodzi przecież gehennę autoidentyfikacji bardzo bliską temu, co przeżywa wielu młodych queerowych osób wychowanych w religijnych rodzinach.

To również powieść antyrasistowska i dekolonialna – demaskuje bowiem, jak struktury stworzone przez białą supremację (nawet w formie Biblii i Kościołów) odciskają piętno na czarnych duszach i ciałach, jak od wewnątrz kolonizują ich umysły poczuciem niższości i winy.

Baldwin pokazuje zarazem drogę wyjścia: są nią prawda i miłość, choćby jeżeli oznaczają bolesną konfrontację z własnym dziedzictwem.

Idź do oryginalnego materiału