
Dorastałem z trzema braćmi i dość hardą siostrą. Często kłóciliśmy się o wszystko – o to, kto oszukiwał w Uno, kto zjadł ostatnią muffinkę z kukurydzą, czy mama naprawdę coś powiedziała, albo ktoś to sobie wymyślił. Kończyło się to podniesionymi głosami, urażonym ego, a czasem choćby siniakami.
Ponieważ byliśmy jednak rodziną, to zawsze się godziliśmy. I o dziwo, te kłótnie nas wzmacniały. Przypominały, iż choć potrafimy się ścierać, to wciąż do siebie należymy.
Nauczyły też inne dzieci w naszej chicagowskiej dzielnicy ważnej rzeczy – z Butlerami lepiej nie zadzierać.
Są twardzi i zawsze stoją nurem za sobą.
Pod wieloma względami kłótnie rodzinne przypominają spory teologiczne wśród chrześcijan.
Nie od dziś spieramy się o różne kwestie w Kościele. A gdy idzie o obronę fundamentalnych prawd wiary, to walka jest dobra i potrzebna (por. Jud:3–4).
Łatwo dziś jednak zauważyć, iż wielu chrześcijan zbyt pochopnie wdaje się w sprzeczki, często oskarżając siebie nawzajem w wojowniczych – i kłótliwych – subkulturach mediów społecznościowych.
Niedawno doszło do konfliktu między pastorem Erikiem Masonem a Tiphani Montgomery, mających w internecie wielu obserwujących.
Ich publiczna kłótnia o prawdziwość proroctw i duchowe posłuszeństwo rozpaliła media społecznościowe, wywołując dyskusje i awantury wśród zwolenników. Na różnych forach krążyły nagrania z reakcjami, analizy i długie komentarze publicystyczne, a ludzie gwałtownie opowiadali się po któreś ze stron, wskazując, kto ma rację,
a kto się myli. W spór zostali wciągnięci także Jackie Hill Perry i Preston Perry, niegdysiejsi współpracownicy Masona.
Dla jednych było to widowisko. Dla innych – osobista batalia teologiczna o to, jak odróżnić prawdziwego proroka od fałszywego. A dla wielu z nas była to dobra okazja do zatrzymania się i zastanowienia, co ta internetowe wzmożenie mówi o Kościele naszych czasów – o tym, jak nauczamy, jakie wskazujemy wzorce do naśladowania, w jaki sposób kształtujemy przekonania i jak prowadzimy spory publiczne.
Od tzw. soboru jerozolimskiego opisanego w Dziejach Apostolskich, poprzez Pawłowe upomnienie Piotra z Listu do Galatów, aż po ojców Kościoła obradujących na soborze w Nicei – chrześcijanie zawsze musieli rozwiązywać napięcia teologiczne na oczach innych. To część procesu wzrostu i świadectwa o prawdzie Chrystusa. Niektóre spory teologiczne muszą być jawne. Pewne pytania trzeba stawiać i rozstrzygać przed całym Kościołem.
Ale w naszych czasach publiczne spory stały się też widowiskiem. Naszymi soborami są dziś posty na Instagramie, a „list do zborów” przybiera formę 20-minutowego monologu na YouTubie lub wpisu na X. Chwilę później pojawiają się tysiące wyświetleń i komentarzy. A gdy kurz już opadnie, zostajemy z osłabioną wspólnotą i nadszarpniętym świadectwem wobec świata.
Rozumiem tę pokusę w przypadku osób posiadających duszę wojownika. Żyjemy w epoce, w której często spychając teologię na margines mówi się o niej, iż przynosi podziały lub jest przeżytkiem. Jako duszpasterz odczuwam to szczególnie boleśnie. To, w co wierzymy i czego nauczamy – choćby w sprawach niezwiązanych bezpośrednio ze zbawieniem – ma dla Boga znaczenie. Teologia kształtuje nasze życie, na dobre i na złe. Dlatego tak ważne jest, by „właściwie rozróżniać słowo prawdy” (por. 2 Tm 2:15) w każdej kwestii.
Dążenie do wyrazistości doktrynalnej może nas prowadzić, powszechnie jednak wiadomo, iż nie zakończy wszystkich sporów. Czasami Biblia nie wypowiada się jednoznacznie na dany temat. I wtedy warto to przyznać – pamiętając, iż nasze ograniczone umysły mierzą się z prawdą nieskończoną , do której trzeba podchodzić z czcią, a nie pychą. Potrzebujemy pokory do uznania, iż choć Słowo Boże jest nieomylne, to my tacy nie jesteśmy. I iż po tej stronie wieczności nasze zrozumienie zawsze będzie fragmentaryczne (por. 1 Kor 13:9).
To nie powód, by wątpić we wszystko, ale jeden z powodów, dla których Bóg nakazuje: „niech każdy będzie skory do słuchania, nieskory do mówienia, nieskory do gniewu” (Jk 1:19).
Powinniśmy tak właśnie postępować, zwłaszcza gdy inni szczerze wierzący, równie oddani autorytetowi Pisma Świętego, dochodzą do innych wniosków. Nie musimy rezygnować z prawdy, ale nie wolno nam zakładać, iż posiadamy jej pełnię i nie błądzimy. Możemy trwać w przekonaniach z pewnością i współczuciem, unikając pułapki traktowania każdej różnicy zdań jak bitwy, którą trzeba wygrać. Kościół to przecież rodzina, a nie klub kibiców.
W podzielonej wspólnocie kościelnej, bez powszechnie uznawanego sądu dyscyplinarnego, publiczne spory teologiczne – zwłaszcza wśród przywódców – wymagają roztropności. Publiczne upomnienie to poważny krok i choć czasami jest konieczne, to nasze rozmowy powinny wyrastać z miłości do ciała Chrystusa, być naznaczone duchowym rozeznaniem i prowadzone z pokorą oraz świadomością odpowiedzialności przed Bogiem.
Jednym z największych problemów w kłótniach internetowych jest to, iż stają się zbyt „cielesne”. choćby gdy jedna strona ma rację, to potyczki w mediach społecznościowych uwalniają niezdrowy radykalizm – trochę pychy, trochę złości, trochę postawy obronnej. Nikt nie chce być „przegranym” publicznej debaty ani gwałtownie przyznać się do błędu. I zanim się obejrzymy, pobożny charakter schodzi na dalszy plan, a zwolennicy stają do walki, przypisują intencje i oburzają się w imieniu osób, których nigdy choćby nie spotkali.
Dla wielu z nas takie wybuchy są też przypomnieniem, iż naszego wzrostu duchowego nie da się zlecić influencerom czy pastorowi znalezionemu w internecie.
Nauczyciele online i twórcy treści internetowych mogą być bardzo pomocni. Jednak prawdziwe upodabnianie się do Chrystusa dokonuje się w relacjach twarzą w twarz – w rodzinach, zborach, duchowych przyjaźniach, tam gdzie jesteśmy naprawdę znani. Uczniostwo wymaga czegoś więcej niż dostępu do dobrych treści – potrzebuje wzajemnego poddania się, odpowiedzialności i wspólnoty.
Możemy to przyjąć, a zarazem dostrzegać, iż w internecie dzieje się coś pięknego. Jak pisał Richard Foster w jednej ze swych książek: „nadchodzi coś nowego. Bóg ponownie gromadzi swój lud, tworząc z niego wspólnotę kochających osób, której najważniejszym podtrzymującym i najchwalebniejszym mieszkańcem jest Jezus Chrystus”.
Ta piękna wymiana dokonuje się po części dzięki platformom internetowym, które pomagają chrześcijanom spotykać ludzi, jakich w innym wypadku nigdy by nie poznali.
Ale – jak zauważyła wcześniej Tish Harrison Warren – to nowe środowisko stawia też ważne pytania o autorytet i odpowiedzialność. Sprawia, iż spory teologiczne są bardziej widoczne niż kiedykolwiek. Może to być dobre i sprzyjać naszemu rozwojowi duchowemu, jeżeli podejdziemy do nich we adekwatny sposób.
Kultura wokół nas desperacko potrzebuje na nowo nauczyć się, jak dobrze się spierać. jeżeli Kościół potrafi to pokazać – jeżeli różnice nas kształtują, a nie rozbijają – wówczas nasze publiczne świadectwo stanie się nie tylko wyrazem tego, w co wierzymy, ale też świadectwem tego, kim jesteśmy i do Kogo należymy.
A to, bardziej niż jakiekolwiek wiralowe nagranie czy internetowa riposta, jest tym, czego świat naprawdę potrzebuje.
Autor: Chris Butler jest dyrektorem ds. formacji chrześcijańskiej w Center for Christianity & Public Life.
Tłum. R.K., red. T.K.
Źródło: Christianity Today