Kto, z kim, o co walczy w wyborach prezydenckich 2025? I dlaczego poza duopolem PO-PiS kampania jest najciekawsza?
Połowa. Tyle wyborców zamierza w najbliższych wyborach prezydenckich oddać głos na Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego według sondażu IPSOS z 17 kwietnia. To najsłabszy wynik prezydenckich kandydatów duopolu PO-PiS… od kiedy te partie postały.
Za wcześnie, by deklarować początek końca głównej osi polaryzacji polskiej polityki od dwóch dekad, a ten konkretny wynik sondażowy może się źle zestarzeć 18 maja. Dostajemy jednak coraz więcej sygnałów, iż w polskiej polityce nadchodzi przesilenie. Wielkim katalizatorem tego procesu była inicjatywa debaty w Końskich, która wyszła ze sztabu Rafała Trzaskowskiego, a która zakończyła się zupełnie odwrotnym od zamierzonego skutkiem ze względu na decyzję Szymona Hołowni o przerwaniu festiwalu duopolu (jego deklaracja przyjazdu na debatę Trzaskowski vs Nawrocki zmusiła sztab kandydata KO do rozszerzenia formuły rozmowy), a także przez drugą debatę w Końskich, zorganizowaną przez TV Republika.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Przyjrzyjmy się więc najciekawszym kontekstom rywalizacji prezydenckiej poza pojedynkiem duopolu. Kto, z kim i o co walczy w 2025 r.?
Mentzen, czyli sukces zakończony syntezatorem mowy
Andrzej Lepper, Grzegorz Napieralski, Paweł Kukiz, Szymon Hołownia – w XXI wieku trzecie miejsce w wyborach prezydenckich zajmował zawsze kandydat opozycyjny wobec rządu, który szczególnie mocno kontestował istniejący porządek polityczny i obiecywał „wywrócenie stolika”. Dziś ta rola przypadła Sławomirowi Mentzenowi, który najwcześniej rozpoczął faktyczną kampanię wyborczą, miał na nią najbardziej od początku wyraźny pomysł – właśnie sytuowania siebie jako alternatywę dla duopolu PO-PiS – a także jako pierwszy zarejestrował swoją kandydaturę w Państwowej Komisji Wyborczej.
Mentzen, jeden z liderów Konfederacji, do tej pory zbierał wyborcze bonusy związane z tymi okolicznościami. Sondażowe wyniki rosły do tego stopnia, iż komentatorzy polityczni całkiem głośno zaczęli się zastanawiać, czy czeka nas mijanka sondażowa kandydata Konfederacji i Karola Nawrockiego. Spotkania na rynkach małych i średnich miast były wielkimi sukcesami frekwencyjnymi Mentzena i jego sztabu, a całej jego kampanii towarzyszyła aura sukcesu.

Pierwsza faza kampanii uwypukliła atuty Mentzena, a monotonne, wyuczone niemal na pamięć mowy wiecowe sprawdzały się, dopóki nie nastał czas debat, a ataki rywali nie przybrały na sile. Z tym Mentzen radzi sobie zdecydowanie gorzej
Bartosz Bartosik
A jednak od kilku tygodni widzimy sondażową stagnację, a może choćby pierwsze spadki libertariańskiego kandydata. Pierwsza faza kampanii uwypukliła jego atuty, a monotonne, wyuczone niemal na pamięć mowy wiecowe sprawdzały się, dopóki nie nastał czas debat, a ataki rywali nie przybrały na sile. Z tym Mentzen radzi sobie zdecydowanie gorzej, co było szczególnie widoczne podczas drugiej debaty w TV Republika, która odbyła się 14 kwietnia. Obok tekturowego Rafała Trzaskowskiego, wniesionego przez Marka Jakubiaka – na co zresztą stacja nie powinna była pozwolić; podobnie jak i sam Trzaskowski nie powinien był rezygnować z udziału w rozmowie – to trzeci w sondażach Mentzen wyglądał jak z tektury i brzmiał sztucznie jak syntezator mowy.
Czy to koniec sukcesów sondażowych lidera Konfederacji? Chyba tak, zwłaszcza, iż kolejnymi występami – zwłaszcza tym w Kanale Zero 16 kwietnia – tlen złapał Karol Nawrocki. Na dodatek doświadczenie i osobowość telewizyjna Szymona Hołowni, czyli głównego kontrkandydata w walce o wyborcze podium, zaczynają odgrywać coraz większą rolę w drugiej fazie kampanii.
Jak Hołownia i Biejat coraz skuteczniej walczą o życie
Drugi istotny kontekst to walka dwóch koalicyjnych partii obecnego rządu, czasem zwanych przez liberalny komentariat „planktonem” – Polski 2050 i Lewicy – o polityczną przyszłość. Szymon Hołownia najpierw w 2020 r. pełnił rolę lidera opozycji z realnymi szansami na końcowy sukces w wyborach prezydenckich, by po zamianie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego przyjąć rolę, którą dziś przyjął Sławomir Mentzen. Potem znów zyskał na popularności jako Marszałek Sejmu po wyborach z 15.X.2023, ale od miesięcy jego poparcie gasło – jak zwykle, gdy pełni się rolę mniejszego koalicjanta Platformy Obywatelskiej.
Dziś Hołownia stara się nie tylko odbudować partię, która powstała jako ruch społeczny, ale przez lata wytraciła wiele z pierwotnego entuzjazmu. Próbuje również nadać jej nowy kierunek, a przede wszystkim: utrzymać ją przy życiu. Z okolic sztabu kandydata Polski 2050 słychać, iż partia może nie dotrwać do kolejnych wyborów. Ale dobry wynik, powiedzmy iż w okolicach dwucyfrowego, daje perspektywy na odbudowę i wewnętrzne wzmocnienie.
Marszałek Hołownia bardzo dobrze zaprezentował się we wszystkich dotychczasowych debatach – pokazał to, co potrafi i lubi najbardziej, czyli retoryczną i wizerunkową sprawność w konkurencji z innymi. Odnalazł się zarówno wobec nieprzyjaznych sobie tłumów na rynku w Końskich, jak również w starciu duopolu na debacie Rafała Trzaskowskiego, a także w Republice, gdzie pełnił rolę jedynego reprezentanta partii rządzących. Przed byłym publicystą obiecujące kampanijne perspektywy.
Zandberg prowadzi skuteczną – w tym sensie, iż jego poparcie rośnie – kampanię, docierając do nowych mediów, a przez nie do kolejnych obywateli
Bartosz Bartosik
Jeszcze trudniejsze wyzwanie ma Lewica. Podzielona, pokłócona z partią Razem, i zwyczajnie słaba w obecnym układzie rządowym. Partia po prawie 1,5 roku od wyborów parlamentarnych może pochwalić się głównie kilkoma sukcesami resortu rodziny – jak wprowadzenie tzw. renty wdowiej, programu Aktywny Rodzic czy dodatkowego urlopu dla rodziców wcześniaków – ale poza tym nie zrealizowała adekwatnie żadnego ze swoich sztandarowych postulatów. Przywództwo Włodzimierza Czarzastego wisi na włosku, a partia mierzyła się ze skandalami związanymi m.in. ze zdymisjonowanym już ministrem Dariuszem Wieczorkiem czy wiceministrem Andrzejem Szejną, który również prawdopodobnie niedługo odejdzie z rządu.
Kandydatura Magdaleny Biejat miała pomóc Lewicy dotrzeć do młodszego elektoratu, a także zaprezentować się jako partia bliska ludziom. Do tej pory efekty kampanijne były raczej mizerne, a kandydatka – do niedawna przecież współliderka dziś wyraźnie opozycyjnej partii Razem – wydawała się stać w rozkroku między krytykowaniem rządu za zbyt konserwatywno-liberalną linię, a podkreślaniem niezbędnej obecności Lewicy w nim.
Biejat, z niezrozumiałych dla mnie powodów, nie eksponowała do tej pory wystarczająco opowieści o tym, iż pracowała w organizacjach pozarządowych za niezbyt imponującą pensję; o sobie jako matce, która rozumie troski rodziców; o byciu nowym pokoleniem lewicy.
Ale jedno genialne posunięcie podczas debaty w Końskich pozwoliło jej odzyskać polityczne siły. Moment, gdy poprosiła zawstydzonego tęczową flagą Rafała Trzaskowskiego, wręczoną mu przez Karola Nawrockiego, o oddanie jej, po czym dumnie postawiła flagę na swoim pulpicie, zapadł w pamięć. Dziś dla progresywnego elektoratu, zadziwionego prawicowym zwrotem Trzaskowskiego, kandydatka Lewicy wydaje się atrakcyjnym wyborem.
Zandberg i próba nowego otwarcia na lewicy
Mamy wreszcie Adriana Zandberga i Grzegorza Brauna, którzy odeszli od swoich dotychczasowych politycznych sojuszy na lewicy i prawicy, a teraz starają się zbudować własną pozycję sondażową. Lider partii Razem w niektórych sondażach dogania lub wręcz wyprzedza Magdalenę Biejat, co – gdyby się utrzymało – mogłoby stanowić prawdziwy przewrót na lewicy i okazję do nowego otwarcia formacji, ostateczne zerwanie z postkomunistami i mocno wpatrzonymi w Platformę Obywatelską progresywnymi liberałami.
Zandberg prowadzi skuteczną – w tym sensie, iż jego poparcie rośnie – kampanię, docierając do nowych mediów, a przez nich do kolejnych obywateli. Wystarczy poczytać komentarze na platformach społecznościowych pod występami lidera partii Razem w niekoniecznie przyjaznych mu mediach. Dominuje w nich uznanie klasy Zandberga, zaskoczenie jego merytorycznym przygotowaniem i podejmowaniem istotnych społecznie tematów – mieszkalnictwa, ochrony zdrowia i relacji pracy.
Z kolei Grzegorz Braun jest w tej kampanii najbardziej sobą – złotoustym skrajnie prawicowym radykałem, gotowym skrytykować wszystko, co liberalne z pozycji libertariańskich, antyestablishmentowych, fundamentalistycznych i nacjonalistycznych. Jest gotów do fizycznej walki, co pokazał w szpitalu w Oleśnicy, i zgarnia poparcie wszystkich najgłębiej rozczarowanych obecnym systemem społeczno-politycznym. Proponuje przy tym libertariańskie rozwiązania, które tak naprawdę są… turbodoładowaną wersją dominującego modelu gospodarczego.
Demokracja ma się dobrze… ale nie do końca
Tylko kilka tych kandydatur pokazuje, iż mamy wybory, które wreszcie są naprawdę interesujące z perspektywy obserwatora polityki. Zwłaszcza, iż duopol ma coraz większy problem z krótką kołderką, brakami kadrowymi i mobilizacją społeczną do walki na polityczną śmierć i życie.
Tymczasem życie istnieje poza duopolem. Kandydaci mniejszych partii zyskują istotne poparcie społeczne. A patrząc na samą liczbę zarejestrowanych (13!) kandydatów w wyborach prezydenckich, można powiedzieć: demokracja ma się dobrze. Ta teza nie broni się niestety w wielu innych obszarach, ale póki mówimy o wyborach prezydenckich, to przynajmniej w tym wymiarze mamy powody do satysfakcji.
Przeczytaj też: Kulbaczewska-Figat: Pracodawcy chcą taniej siły roboczej, czyli jak wygląda migracja do Polski