Gdybym chciała walczyć o człowieka i tylko o człowieka, mogłabym odejść z Kościoła. Ale walczę podwójnie: o skrzywdzonego człowieka i o prawdę Kościoła.
Rzucając pomysł Pielgrzymki z obrzeży Kościoła, wiedziałam, iż mogę zrobić jedno. Mogę powiedzieć: jesteś tu chciany. Ja ciebie chcę. Czy Chrystus jest gorszy ode mnie? Czy jest mniej miłosierny? Czy to możliwe, iż On ciebie odrzuci, skoro ja, zwykły człowiek, cię nie odrzucam?
Jeśli tych, którzy nie odrzucają, jest trzech lub czterech – to już jest Kościół, który ciebie chce. Kościół nie może istnieć bez ciebie, bo przez chrzest stałeś się częścią jednego Ciała. Twój brak boli. I to nie jest opowieść o bólu człowieka – to jest opowieść o Bogu, dla którego zawsze jesteś pierwszy.
U siebie czy nie?
Czytam teraz tekst, w którym ks. Adam Świeżyński komentuje Pielgrzymkę z obrzeży Kościoła. Jak na te uwagi odpowiedzieć?
WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Nie mam w sobie wielkiej potrzeby wyjaśniania czy tłumaczenia się. W swoim życiu – choćby widząc inicjatywy, których duchowość niespecjalnie podzielam – uznaję, iż mogą one iść swoją drogą. jeżeli komuś to pomaga i jeżeli nie ma w tym teologicznego błędu, to kim jestem, żeby ludziom odbierać prawo do nadziei? jeżeli jednak czytam – i w tym tekście, i w niektórych komentarzach – iż tym, którzy nadzieją próbują się karmić, mówi się, iż są naiwni, to chcę stanąć po stronie naiwnych.
Zacznijmy od początku. Owszem, mnie również, podobnie jak ks. Świeżyńskiego, zaskoczyła odpowiedź Zbyszka Nosowskiego, którego pierwszym określeniem na pytanie, jak się czuje w Kościele, jest „u siebie”. Czy dlatego, iż to nie byłaby moja odpowiedź? W pierwszej chwili pomyślałam, iż nie. Że jest przynajmniej kilka innych określeń, które przyszłyby mi do głowy wcześniej.
Ale przecież też czuję, iż jestem „u siebie”, choć tak często inne określenia to jedno mi przesłaniają. Może właśnie o to chodzi, czemu dajemy w sobie pierwszeństwo? Co nas prowadzi i motywuje? Czy tym, co nas napędza, jest gniew, czy raczej żal, czy może napędza nas świadomość, iż jesteśmy u siebie?
Dlaczego walczymy?
Gdy czytam, jak ks. Świeżyński pisze o Kościele, wiem, iż mamy zupełnie inną jego wizję. Nie umiem zredukować Kościoła wyłącznie do instytucji. Ks. Świeżyński nazywa ją „istotną częścią prawdy decydującej o tym, iż wielu ludzi nie widzi siebie w tej przestrzeni”.
Dla mnie instytucja nie jest tak ważna. I nie zrobię tego Kościołowi, który kocham – nie pozwolę, by postrzegano go właśnie przez ten pryzmat.
Dramatem naszej obecności w Kościele jest swego rodzaju duchowa zewnątrzsterowność. Władzę nad tym, czy jesteśmy w Kościele, składamy w ręce innych: proboszcza, biskupa czy ludzi, którzy pogardliwie na nas popatrzą
Monika Białkowska
Jest w Kościele wymiar instytucjonalny. Jest w nim zło, które dostrzegamy i z którym próbujemy walczyć. Na łamach „Więzi” nie ma choćby sensu o tym przypominać. Pytanie zasadnicze chyba brzmi nie tylko „o co walczymy?”, ale też: „dlaczego, ze względu na co walczymy?”.
Tym motywem jest z pewnością człowiek skrzywdzony. Ale motywem jest również – dla mnie zasadniczo – Ewangelia. Boli mnie krzywda człowieka, ale skandalem jest i to, iż owa krzywda wyrządzana jest „w imię Ewangelii”, przez ludzi, którzy pod swoimi szkaradnymi działaniami podpisują Jezusa i Dobrą Nowinę. Krzywda człowieka zawsze woła o pomstę do nieba. Dokonywana w imię Jezusa jest winą podwójną, jest ciężkim grzechem przeciwko człowiekowi i bluźnierstwem przeciwko Bogu, jest zaprzeczeniem istocie Kościoła.
Gdybym chciała walczyć o człowieka i tylko o człowieka, mogłabym odejść z Kościoła. Byłabym tak samo skuteczna, tak samo głośna, być może mająca dostęp do szerszego spektrum mediów. Jako niewierząca czy jako apostatka z pewnością zdobyłabym dużo większe zasięgi w internecie. Ale walczę podwójnie. Walczę o skrzywdzonego człowieka i walczę o prawdę Kościoła.
Skorupa i perła
Nie zostawię Kościoła i Jezusa w rękach tych, którzy Go wykorzystują: do polityki, do nadużyć, do bawienia się władzą, do manipulowania bezbronnymi, do dyskryminacji, do ksenofobii, do nacjonalistycznych ciągotek. Nie zostawię. Będę we wnętrzu Kościoła powtarzała, iż tak nie wolno, iż to nie jest prawda, iż Jezus nie może zostać sam w stajni Augiasza, wśród parobków, którzy uważają, iż ten smród jest OK. Ja Go tam nie zostawię.
Czy Kościół, który znamy, jest daleki od fundamentów Ewangelii? Myślę, iż w tym się zasadniczo z ks. Adamem Świeżyńskim różnimy. On ocenia Kościół, który widzi. Ja wierzę w Kościół, którego nie widzę.
Na zewnątrz dostrzegamy to samo i bardzo podobne mamy oceny. Ale wierzę, iż gdzieś pod tą zbutwiałą i lekką cuchnącą skorupą zdegenerowanej i bezwładnej instytucji jest żywa Ewangelia, jest Kościół, którego pragnął, który kochał i o który modlił się Jezus. Tak, to zbutwienie i smród mnie odstraszają. Ale nie pozwolę, żeby ta perła wewnątrz została zapomniana. Będę kopać w tym smrodzie i zgniliźnie, żeby ją wykopać – nie ucieknę.
Czy zdołam posprzątać? Nie mam złudzeń, nie dam rady, nie mam choćby pewności, iż to jest możliwe. Ale nie pozwolę zapomnieć, iż ta perła tam jest. To byłoby dla mnie zdradą Jezusa.
Centrum jest gdzie indziej
Za Pielgrzymką z obrzeży Kościoła na Jasną Górę (przynajmniej za jej ideą, bo nie odpowiadam za motywacje uczestników), wbrew temu, jak ocenia to ks. Świeżyński, nie stała żadna chęć znalezienia się w centrum. Przyznaję, iż w ogóle nie umiem myśleć językiem fizycznych „obrzeży” i „centrum”. Centrum i obrzeża definiujemy sobie sami.
- Tośka Szewczyk
Nie umarłam. Od krzywdy do wolności
Nawet w wymiarze zewnętrznym centrum Kościoła diecezjalnego nie jest dla mnie kuria ani biskup. Centrum mojego życia diecezjalnego są sakramenty i relikwie św. Wojciecha oraz Ostrów Lednicki jako miejsce chrztu Polski.
Mam mocno umotywowaną obojętność wobec tego, co myślą i mówią o mnie pracujący w kurii księża, choć wiem, iż czasem mówią – ale to naprawdę mnie nie obchodzi i nie dotyczy. Zdobycie ich uznania momentami uważałabym choćby za swoją porażkę. I za żadne skarby świata nie chciałabym ani się z nimi zamienić, ani do nich dołączyć w tej formie, w jakiej trwają.
Jednocześnie każdego swojego gościa wiozę do Chrzcielnicy Polski. I za każdym razem, będąc w Rzymie, idę do kościoła św. Bartłomieja na Isola Tiberina, bo tam są relikwie św. Wojciecha, złożone przez Ottona III zaraz po Zjeździe Gnieźnieńskim. I są tam nieprzerwanie od tysiąca lat, łącząc Gniezno z Rzymem. To jest jedyny „mainstream”, który jest dla mnie ważny. To jest „centrum”, w którym chcę się znajdować i z którego nie dam się wykreślić.
Nie wiem, dlaczego i na jakiej podstawie ks. Swieżyński uznał, iż w pielgrzymce chodziło o jakąś akceptację z zewnątrz: ze strony „centrum”, „mainstreamu” czy choćby współbraci w wierze. Nie chodziło. Nie po to z uporem maniaka wracałam do chrztu i wyznania wiary, żeby krzyczeć do kogokolwiek: „uznajcie nas”.
Mam w nosie, kto kogo uzna – ludzie nie mają w tej kwestii prawa głosu. Wracałam do chrztu i wyznania wiary, żeby w nas, w pielgrzymach z obrzeży, budować własną godność. Żeby podnosić do góry nasze głowy. Żeby powiedzieć im wszystkim z serdecznym przytuleniem: masz prawo tu być. Jesteś u siebie. Nikt cię nie przygarnia, nie robi łaski; od zawsze jesteś u siebie, więc czuj się jak u siebie, mów głośno, rozpychaj się łokciami, nie odpuszczaj, nie dezerteruj, nie unikaj, nie chowaj się w kąt.
Chciałam im powiedzieć: to naprawdę jest twój dom. Nie dlatego, iż tak mówi jakiś biskup czy Monika Białkowska – ale dlatego, iż to właśnie oznacza chrzest i wyznanie wiary. W Kościele od chrztu jesteś u siebie. Poczuj tę godność i tę moc. Jesteś Kościołem. Więc nie milcz. Więc nie daj się zakrzyczeć. Więc się broń. Więc domagaj się sprawiedliwości. Wszystko w imię chrztu i wspólnego wyznania wiary – bo masz do tego prawo.
Nie człowiek decyduje, czy jestem Kościołem
Moc sprawcza słów „Jesteście Kościołem” czy „obrzeża Kościoła są jego centrum” nie tkwi zatem w tym, iż ktoś przestanie kogoś izolować albo iż jakiś fizyczny „mainstream” i „obrzeża” zamienią się miejscami. Słowa „Jesteście Kościołem” to nie magiczne zaklęcie, które zmieni zewnętrzną rzeczywistość. To jest stwierdzenie faktu, który TRWA – mimo tego, iż ktoś (jak pisze ks. Świeżyński) „tuła się po rozmaitych wynajmowanych salkach i piwnicach, bo nie ma przestrzeni w murach świątyń na wspólną modlitwę”. To stwierdzenie faktu, iż właśnie tam, w salkach i w piwnicach, może tak samo bić serce Kościoła.
Mój zakład z Bogiem. Z Moniką Białkowską rozmawia Zbigniew Nosowski
Nie ma to nic wspólnego z izolowaniem przez instytucję: ma za to wszystko wspólne z chrztem i łącznością w wierze. Choćby nie wiadomo kto i jak mnie izolował, ja się nie boję – bo wiem, iż jestem Kościołem. Bo wiem, iż to nie człowiek o tym decyduje. Bo wiem, iż nie potrzebuję niczyjego pozwolenia czy aprobaty, żeby być sercem Kościoła. Ja nim jestem, z woli Jezusa.
Jeśli tego nie zrozumiemy, jeżeli czekamy na aprobatę instytucji, na zrobioną specjalnie dla nas przestrzeń w murach świątyni – przez cały czas tkwimy po uszy w okowach klerykalizmu. Kościół przez cały czas jest dla nas instytucją, która sądzi nas ze swoich wyżyn, przyznając glejt na chrześcijaństwo – nie jest po prostu wspólnotą ochrzczonych w Chrystusie.
Nie bądźmy duchowo zewnątrzsterowni
W dyskusji wokół pielgrzymki dostrzegam jeszcze jeden problem. Uważam, iż dramatem naszej obecności w Kościele jest swego rodzaju duchowa zewnątrzsterowność. Władzę nad tym, czy jesteśmy w Kościele, składamy w ręce innych: proboszcza, biskupa czy ludzi, którzy pogardliwie popatrzą na wpięty w bluzę znaczek z kolorami tęczy.
Co robię, gdy ktoś w kościele patrzy na mnie z pogardą? Uśmiecham się i wzruszam ramionami. Bo wiem, kim jestem. Wiem, gdzie jestem. I wiem, iż od zdania czy opinii tego pana czy tej pani nic nie zależy. Przeciwnie nawet: trochę jest mi ich żal i jest mi smutno, iż tak bardzo nie umieją się zachwycić Jezusem, choć mają Go pełne usta.
Nie pozwolę, żeby się w świecie utarło i stało się normalne: iż Kościół nie stoi po stronie najsłabszych, iż Kościół odrzuca błądzących, iż Kościół kieruje się szowinizmem
Monika Białkowska
Nasze życie duchowe i przynależność do Boga nie są zewnątrzsterowne. To ty sam wiesz w sumieniu, czy do Niego należysz. Ty sam wiesz, czy jesteś z Nim w relacji. Ty sam wiesz, iż chrzest dał ci niezatartą pieczęć. I ty wiesz, czy podzielasz wyznanie wiary. jeżeli tak – tak długo, dopóki tak – nikt ci nie może nic zrobić. Tylko biskup mógłby na ciebie rzucić ekskomunikę, ale na to trzeba sobie solidnie zasłużyć – a odbywa się to indywidualnie i zgodnie z prawem, a nie przez jedno głupie kazanie, w którym padną głupie słowa na temat całej grupy.
Co mogą inni? Nic, tak jak i ty nic nie możesz na innych. To ryzyko bycia Ciałem Chrystusa: przyjmujemy siebie wzajemnie i wszyscy jesteśmy potrzebni. Nawet, jeżeli mózg zachoruje i powie ręce: jesteś niepotrzebna – ręka nie odpada z tego powodu od ciała. I kiedy powie wątrobie: „nie chcę cię tutaj, bo bolisz” – wątroba nie wyskakuje z jamy brzusznej i nie odchodzi od ciała. Dlaczego my to robimy? I czy w ten sposób nie ranimy jakoś również Ciała Chrystusa? Rzecz jasna, wcale nie chodzi o to, żeby się poddać i znosić wszystko w milczeniu. Trzeba krzyczeć, iż chory jest mózg. Trzeba krzyczeć, iż chore jest serce. Ale nie uciekać.
Inny dom? Inny Jezus?
Czy możemy, jak proponuje ks. Świeżyński, zbudować „jakiś inny dom”? Pewnie możemy. Ryzykujemy wtedy jedno: iż będzie to dom bez Jezusa. Albo iż będzie to dom z Jezusem, jakiego sobie wymyślimy, który powstanie jako produkt naszej wyobraźni i emanacja naszych oczekiwań i pragnień.
Człowiek ma do tego skłonność. Może będziemy mieli szczęście, może nam się uda w innym domu znaleźć Jezusa prawdziwego. Ale może się nie uda. Może uszyjemy Go na nowo, na własną miarę i według potrzeb? Kto to zweryfikuje?
W tym domu, którym jest Kościół, mam gwarancję i pewność, iż owa perła, choćby i pod śmierdzącą stertą gnoju, z pewnością tam jest. Jest, bo to nam obiecał Chrystus, choć może sam po ludzku nie wiedział, jak ta obietnica się skończy i ile będzie nas kosztować. Jest, bo wierzymy, iż właśnie Piotr jest gwarantem wiary. On jest gwarantem, iż przez dwa tysiące lat powtarzania słów Ewangelii (a wiemy, iż to coś więcej niż same tylko zapisane w książce słowa), powtarzania ich przez ludzi różnych czasów, różnej wiedzy i różnych kultur, w tym najtrudniejszym „głuchym telefonie” świata, Jezus w swej istocie nie został zafałszowany.
Może gdzieś w świecie są inne dobre domy – nie wiem. Pewnie są. Można znaleźć Boga w innych Kościołach i w innych religiach. Można Go spotkać w modlitwie na łące. Można szukać, próbować. Ale proszę nie mieć do mnie pretensji, iż wolę kopać, choćby pod największym syfem, ale w miejscu, w którym mam pewność wiary, iż On jest.
- Damian Jankowski
- Ks. Andrzej Pęcherzewski
Nie ma wiary bez pytań
Proszę nie mieć do mnie pretensji, iż nie odpuszczam i iż nie pozwolę, żeby ta perła została zapomniana – bo ktoś jej kosztem postanowił urządzić sobie swoje zgniłe życie i zaczadził świat. Ona tam jest. Będę ją wydobywać. I będę powtarzać innym: ona jest wasza. Nikt nie ma prawa was stąd wypędzać – was, poszukiwaczy miłości.
To jest też powód, dla którego zostaję w tym domu. To jest powód, dla którego będę się kurczowo trzymać progu, choćby próbowali mnie z niego wykopać, wyłamując po kolei palce. Nie pozwolę, żeby orędzie o prawdziwym Jezusie zostało zafałszowane. Nie pozwolę, żeby świat uznał, iż to owa stajnia jest wszystkim, iż nic w niej więcej nie ma. Nie pozwolę, żeby się w świecie utarło i stało się normalne: iż Kościół nie stoi po stronie najsłabszych, iż Kościół odrzuca błądzących, iż Kościół kieruje się szowinizmem. Nie pozwolę, żeby takie oszczerstwa przylgnęły do Kościoła z jednego powodu: bo to zafałszuje prawdę o Jezusie.
Jeśli będę ostatnią, która z wnętrza Kościoła krzyczy, iż mózg w tym ciele jest chory – to będę krzyczeć. Ale Ewangelia nie może być zapomniana.
Nie chodzi o cud instytucjonalny
Cudu nie było – pisze rozgoryczony ks. Świeżyński. Z szacunkiem i tkliwością dla cudzych zranień nie mogę nie zapytać: jakiego cudu, bracie, się spodziewałeś? Że na Jasną Górę przyjedzie delegacja KEP, by powitać nas chlebem i solą? Że po pielgrzymce wydany zostanie oficjalny komunikat Rady Stałej, stwierdzający, iż przebaczają i proszą o przebaczenie? Że arcybiskup Marek Jędraszewski przyjedzie obmyć nasze stopy? Że w Radiu Maryja zostanie oddany głos uczestnikom pielgrzymki? Że nikt nie spojrzy więcej krzywo na tęczową flagę?
Była nas garstka, niespełna czterysta osób, które zginęły w morzu jasnogórskich pielgrzymów. Ani ta garstka, ani tym bardziej ja nie mam mocy (ani ambicji) reformowania Kościoła w Polsce. Mam za to jedno wielkie marzenie: dzielić się odwagą i pewnością siebie w Kościele, dzielić się tożsamością chrześcijanina. Powtarzać: możesz. Masz prawo. Mów. Nie uciekaj, tylko mów. Do znudzenia. Bądź, choćbyś tylko był milczącym protestem.
I jeżeli jedna czy dwie osoby wyjechały z Jasnej Góry z uśmiechem i poczuciem przytulenia, jeżeli tylko jedna czy dwie wróciły do Jezusa w sakramentach, jeżeli jedna czy dwie poczuły, iż mają nową siłę – to tak, stał się cud. Ambicji na większe cuda nie mam. Nie ja zresztą jestem od cudów ani nie pielgrzymka, tylko Bóg.
A oczekiwanie na cud „instytucjonalny” albo powszechne przygarnięcie wszystkich przez wszystkich to nic innego, jak skutek do cna klerykalnego przekonania, iż do odkrycia swojego miejsca w Kościele potrzebny jest glejt jakiejś instytucji. Naprawdę takiego Kościoła chcemy?
Nurkowanie w szambie
Ktoś napisał, iż w zestawieniu tekstów ks. Adama Świeżyńskiego i Zbigniewa Nosowskiego, ten drugi jest „rozbrajająco naiwny”. W obliczu takiego wyboru wybieram naiwność.
Bo choćby jeżeli walczę o Kościół i nazywam po imieniu jego błędy, nie robię tego z gniewu, poczucia krzywdy i rozgoryczenia. Robię to, bo wiem, iż w środku ukryta jest perła i desperacko pragnę ją odzyskać. Nie robię tego z rozgoryczenia: i ostatnią rzeczą, którą chciałabym zrobić, to rozgoryczeniem zarażać.
Dlatego wybieram naiwność: naiwność tego, co Zbigniew Nosowski nazwał kiedyś nurkowaniem w szambie. Nurkować w szambie może tylko ten, kto ma pewność, iż jest po co nurkować. Że jest co w Kościele ocalać. Inaczej – po co w nim być?

4 godzin temu



![Wśród ciszy, która ocala. Pustelnia Złotego Lasu w Rytwianach [FOTOREPORTAŻ]](https://misyjne.pl/wp-content/uploads/2025/10/DSC_6554.jpg)











