Wraz z jego odejściem poczułam, jakby świat stracił równowagę. Przy żadnej wcześniejszej śmierci tego nie doświadczyłam.
W Niedzielę Wielkanocną siedziałam na mszy w moim kościele ewangelickim i byłam szczęśliwa. Myślałam o tym, iż nie mogę już nazywać siebie protestantką, bo protest mnie nie definiuje. Jestem po prostu ekumeniczną chrześcijanką. Żyję po drugiej stronie muru międzywyznaniowej nieufności, który demontuje papież Franciszek. Mur ten demontujemy zresztą razem, wraz z niemałą liczbą innych chrześcijan. Sercami, nie kilofami.
Następnego dnia dowiedziałam się o jego śmierci. Jednym z pierwszych materiałów, jaki przeczytałam chwilę potem, było oświadczenie Szwedzkiego Kościoła Luterańskiego, w którym się wychowałam. Zwierzchnicy tego Kościoła zapewnili, iż modlą się za Franciszka razem z katolickimi siostrami i braćmi.
Dwanaście lat wcześniej, tuż po wyborze papieża z Argentyny, trafiłam na facebookowe ogłoszenie: można było wysyłać mu życzenia. Podano adres – więc napisałam, iż gratuluję Franciszkowi i życzę mu zjednoczenia Kościołów.
Coś dziwnego
21 kwietnia poczułam, jakby świat stracił równowagę. Nigdy nie żałowałam w ten sposób nikogo, kogo nie znałabym osobiście. Ani muzyka, ani poety, ani polityka.
Gdy zamordowano Olofa Palmego, który był chyba najważniejszą polityczną postacią w moim życiu – jest nią zresztą przez cały czas – czułam szok. To był moment nierzeczywisty, srogi, akurat w moje urodziny (i tak nie lubiłam tego dnia). Skończył się świat, do którego miałam zaufanie, który miał sens. Teraz już nic dobrego nie mogło się wydarzyć, myślałam. Była pustka, gniew, strach.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Ale nie było to osobiste. Kiedy odszedł Leonard Cohen – czułam pewien brak, stratę, smutek. Pracowałam wtedy w miejscu, które zmiażdżyłoby mnie, gdybym nie skorzystała z „telefonu do przyjaciela”. Tego dnia siedziałam w pokoju, a za oknem pojawiły się wieczorna zorza i tęcza, jednocześnie. Tak jak w przypadku odejścia Palmego, wiedziałam, iż coś się kończy, ale iż wyjdę i pójdę dalej po powierzchni czegoś, co po prostu już będzie bardziej puste.
Kiedy z kolei odszedł Adam Zagajewski, czułam się oszukana, zmęczona brzydotą świata, w którym poezja jest pretekstem, a nie przedziwną nicią łączącą ludzi. Czekałam na nagrodę Nobla dla poety, który poruszał we mnie coś szczególnego.
Żałowałam zatem wielu osób, których nie spotkałam (choć akurat z Zagajewskim mieszkałam kiedyś przez ścianę w moim ówczesnym miejscu pracy). Ale nigdy nie dotknęło mnie to osobiście. Tym razem zdziwiłam się i przez cały czas się dziwię: siłą oraz bezpośredniością reakcji.
Na swoim miejscu
Franciszek był przywódcą, który mówił szczerze, który poruszał to, co ważne i co się liczy; był kimś, na kim można było polegać. Pośród całej niepewności i zmienności współczesnego świata, on pozostał na swoim miejscu. Dopóki tam był, prawda i pokój wydawały się czymś możliwym.

- kard. Walter Kasper
Papież Franciszek
Świętość nie polega na tym, żeby zawsze mieć rację. Internet jest zresztą pełen ludzi doskonałych, z każdego medium bez przerwy nadają oni w przestrzeń swoje podziękowania Bogu albo nauce, iż nie są jak inni ludzie: pobierający nienależne im świadczenia, używający złego języka. Jak mawiała profesor zarządzania Heather Höpfl, rację potrafi mieć każdy na każdy temat, ale nie każdy umie się troszczyć.
Nie mam problemu ze znalezieniem Franciszkowego atrybutu – to uśmiech. Zawsze się uśmiechał. Na ogół ustami, ale też – oczami, całą twarzą, i zawsze do nas, nie do kamery, nie do swojego wizerunku, nie do swojej instytucji. Widać to szczególnie wtedy, gdy ciężko zachorował – uśmiech był ponad to. Troszkę jak kot z Cheshire.
Szczęśliwi łagodni
Zamierzam pozostać przy murze, będę go dalej rozmontowywać, uczestniczyć w luterańskich ceremoniach, zgodnie z naszą tradycją. Święta Łucja z mojego dzieciństwa, ze świecami w ciemności i cynamonowymi ciastkami, dotyka ze swojej strony tego muru i jest to rewolucja czułości.
Szczęśliwi łagodni, bo odziedziczą Ziemię i wtedy nikt już nie będzie musiał być produktywny ani doskonały. Nie musimy się bać, iż nastanie świat chaosu albo utopia, bo będzie tam komu organizować i zarządzać, nie tylko śpiewać pieśni i kontemplować. To będą ludzie łagodni, ludzcy, wrażliwi. Franciszkariusze wszystkich wyznań (wszystkich religii)…
Czy przychodzi czas zszywania? Czekałam na niego przeszło trzydzieści lat. Zdarzało mi się modlić, żebym go zauważyła jako jedna z pierwszych. Marzyłam, jak to będzie, kiedy świat zacznie, bardzo powoli, płynąć w drugą stronę.
Czas nie leczy żadnych ran – on je zadaje. Ale to on sprawia, iż jesteśmy ludźmi,. Wszystko jest tu, na miejscu, razem z łzami, smutkiem, wojnami, ale też razem z pokojem, z uśmiechem, bo one mimo wszystko zostają. Nie przemija to, co prawdziwe.