fot. Eddy Billard/unsplash

Wielki Brat czuwa [FELIETON] 

To będzie tekst o tym, że światem rządzą mityczne algorytmy. Algorytmy, które podpowiadają nam, co warto kupić, kogo warto poznać, gdzie warto pójść. Algorytmy, które chcą nam coś sprzedać. Algo… nie, nie algorytmy, za tym wszystkim stoją ludzie. 

Kiedy w 1949 r., chwilę po zakończeniu II wojny światowej, ukazała się powieść „Rok 1984” George’a Orwella, to mało kto pewnie spodziewał się, że rzeczywistość z tej powieści stanie się kiedyś prawdą. I faktycznie, ani w 1984 r., ani dziś nie było i nie ma świata wykreowanego na kartach tego bestsellera. Problem tylko w tym, że rzeczywistość okazała się bardziej kreatywna niż ta wykreowana przez Orwella – i światem naprawdę rządzi Wielki Brat, nawet jeśli nie do końca jest swoim powieściowym odwzorowaniem. 

fot. Jonas Leupe/unsplash

W świecie podsłuchów 

Ta historia przydarzyła mi się już kilka razy, ale w tym tygodniu jakoś szczególnie mnie przeraziła. Krótka rozmowa w trakcie której tylko raz i to dość cicho padła nazwa pewnej marki odzieżowej. Kolejnego dnia scrollowałem Facebooka i nagle moim oczom ukazała się reklama owej marki. Marki, na temat której nigdy wcześniej nie szukałem informacji w sieci. Ba, do poprzedniego dnia nie miałem nawet pojęcia o jej istnieniu! Wystarczyła krótka rozmowa i jakieś algorytmy, które pewnie działają w symbiozie z aplikacjami, których pełno w naszych smartfonach, już wyłapały nazwę i postanowiły mnie nią bardziej zainteresować. Trochę sobie o tym w redakcji podyskutowaliśmy. I jedna z koleżanek jeszcze tego samego dnia miała analogiczną sytuację. Poszła do znajomej, która ma koty. A wieczorem Facebook zasypał ją reklamami z przysmakami dla kotów. Pewnie wystarczyło, że algorytmy wyłapały miauczenie mruczków. Jak pisałem, miałem już tak wcześniej, wiele razy. Rozmowa o keczupach – i nagle reklamy keczupów. Zjedzenie obiadu w pewnym sklepie meblowym – a potem zasypywanie mnie tym, że następnym razem powinienem spróbować zupy dyniowej. A nawet nie płaciłem kartą, tylko gotówką… 

>>> Psycholog z KUL-u: nie uciekniemy od internetu

fot. headway/unsplash

Świat analogowy i wirtualny 

Nie da się tego zjawiska nazwać inaczej jak tylko permanentną inwigilacją. Inwigilacją, której jesteśmy poddawani na okrągło i na którą się też zgadzamy – bo przecież to my sami chcemy mieć non stop kontakt ze światem i mamy włączony internet w telefonie. A przez to tak łatwo algorytmom wyłapać nowe informacje na nasz temat. Tempo współczesnego świata nawet nie pozwala nam zbytnio na wyłączenie się, na odcięcie od sieci. Owszem, możemy wyłączyć internet czy wifi w telefonie, gdy mamy dostęp do komputera stacjonarnego i wtedy w nim szukać informacji czy korzystać z mediów społecznościowych. Ale to rozwiązanie, którego nie da się zastosować wszędzie i zawsze. Możemy też wyłączyć aplikacjom dostęp do mikrofonu – zakładając, że to właśnie tą drogą zdobywane są informacje dźwiękowe. I do aparatu – zakładając, że to sposób na zdobycie informacji wizualnych. Tylko… kto pamiętałby o tym, by wciąż wyłączać mikrofon i aparat? Podczas dyskusji w pracy koleżanka mówiła o swojej babci, która żyje w świecie offline. I jej życie jest dobre. Ania jednak stwierdziła też, że sama nie chciałaby mieć takiego życia – wyłącznie analogowego. I ja się z nią zgadzam – też nie chciałbym już wracać do czasów offline. Dorastałem na przełomie lat 90. i dwutysięcznych. Pamiętam więc jeszcze te czasy, gdy internetu nie było – albo był jakąś wizją, o której się coś tam słyszało (a potem chodziło się do kafejek internetowych, by raz na tydzień przez godzinę pobuszować w sieci). I to były fajne czasy – i pewnie gdybym nie znał tych obecnych, to z chęcią bym w tamtych czasach pozostał. Niemniej, żyję w trzeciej dekadzie XXI w. i widzę, jak na co dzień przydatny jest mi świat wirtualny. Ba, ja w tym świecie pracuję. Dlatego nie chcę z niego rezygnować. I jednocześnie – chciałbym czasem być trochę offline. A przynajmniej nie chciałbym, żeby na okrągło śledził mnie Wielki Brat i szukał o mnie informacji. 

fot. Daria Nepriakhina/unsplash

Światem algorytmów sterują ludzie 

Nasze potrzeby obecności i nieobecności w świecie wirtualnym to jedno – każdy z nas zresztą może mieć różne i na różnym poziomie intensywności. Ale to, że jesteśmy przez ten świat wykorzystywani – to też fakt. Bo z każdym dniem różne firmy i instytucje próbują znajdywać coraz to więcej sposobów na dotarcie do nas i na zdobycie informacji o nas. A potem – na wykorzystanie tych informacji – i np. podsyłanie nam kontekstowych reklam. I to jest bardzo niefajne, a powiedziałbym nawet, że przerażające. Bo powoli internetowe algorytmy zaczynają mieć o nas coraz więcej informacji i właściwie nie wiemy, jak i gdzie mogą one zostać wykorzystane – także przeciwko nam. Bo nie oszukujmy się – reklama karmy dla kotów czy marki odzieży to jeszcze nie jest wielki problem. Ale nie wiemy, jakie są możliwości algorytmów i czy przypadkiem ich działania kiedyś nam nie zaszkodzą. Możemy jednak przypuszczać, że możliwości te są wielkie, z każdym dniem coraz większe. Dlatego współczesność to świat Wielkiego Brata. Wielkiego Brata, który czuwa na każdym kroku – słyszy i widzi to, co się dzieje wokół nas. Pewnie teraz też słyszy klikanie, które towarzyszy pisaniu tego tekstu. I pewnie słyszy, jak pod nosem mówię sobie to, co piszę. Aż strach pomyśleć, jakie mi potem wyskoczą reklamy albo też w jaki inny sposób zostanie wykorzystana ta wiedza. Strach, ale i… ciekawość. Tak, to może brzmieć paradoksalnie, ale obcowanie z algorytmami może budzić w nas też ciekawość – dokąd nas to wszystko zaprowadzi. Dlatego tak ważna jest edukacja cyfrowa, która pomoże nam uświadomić sobie, jak działa sieć i za pomocą jakich sposobów algorytmy próbują nami manipulować. Choć, nie oszukujmy się, za tymi algorytmami przecież ostatecznie stoją ludzie. To ludzie ustawiają tak ten wirtualny świat, by przyglądał się nam na każdym kroku i by potem podsyłał nam reklamy, podrzucał linki, podpowiadał osoby. To ludzie sterują światem wirtualnym – bez nich nie byłoby tych mitycznych algorytmów. Reklamy, miejsca, idee, osoby, które są nam podpowiadane – nigdy nie są przypadkowe. Są wybrane pod nas – jeśli będziemy mieć tę świadomość, to nie ulegniemy tak łatwo tym manipulacjom. Bo przecież tu ostatecznie chodzi o to, by coś nam sprzedać – produkt, usługę, ale i ideę czy osobę. Nie dajmy się Wielkiemu Bratu! 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze