Kilka dni temu zagrzewałem polskich polityków do totalnej walki z Kościołem, ale nie spodziewałem się, iż dwuznaczne efekty tego dopingu przyjdzie mi obserwować niemal natychmiast.
Polacy jeszcze nie odeszli od stołów, gdy gruchnęła informacja, iż policja dokucza dominikanom, odwiedzając ich klasztor w Lublinie. O tym, jak wielkim dewocyjnym prestiżem, zwłaszcza wśród „inteligencji”, cieszy się w Polsce akurat ta zakonnicza ekipa, pisałem już przy okazji oczekiwań na prześladowanie Muńka Staszczyka. Nie inaczej było i tym razem – establishment zawył jak ranny łoś.
Monika Olejnik, (nie) żegnając się z czytelnikami „Gazety Wyborczej”, stwierdziła, iż „ciężar sprawy nie usprawiedliwia” poszukiwania Marcina Romanowskiego w lubelskim klasztorze. Rzecz w tym, iż główna organizacja katolicka, z którą kojarzony jest podejrzewany o udział w zorganizowanej grupie przestępczej i wzięty pod orbánowski parasol zbieg, ma charakter tajny, co naraża służby na szukanie po omacku. Gdyby tylko uniemożliwić Opus Dei ukrywanie swoich powiązań, wpływów i interesów, które realizuje w Polsce, może i dominikanie byliby bezpieczniejsi?
Monice Olejnik nie przeszkadza brak rozliczeń czy wątpliwe działania rządu Tuska oraz służb mundurowych po 15 października 2023 roku – dopiero przeszukanie zakonników obudziło w niej demona gniewu. Aspirująca do roli nowej Olejnik Justyna Dobrosz-Oracz też mocno grillowała w TVP ministra Siemoniaka za to „skandaliczne” nadużycie. „Obiektywne” i świeckie media w przypadku interwencji w klasztorze gładko przechwyciły język tych prawicowych.
Czy Michał Żebrowski czeka na rok tischnerowski?
W ostatnim tygodniu walka oświecenia z ciemnogrodem przybrała więc znany nam już kształt dyskusji o prześladowaniach i zdroworozsądkowych odpowiedzi o kompromisie i pojednaniu. W takim klimacie doczekaliśmy roku poświęconego pamięci Józefa Tischnera – księdza, który, jak pisze Marcin Kościelniak w Aborcji i demokracji – odegrał wyjątkowo szkodliwą (z perspektywy państwa) rolę w budowie potęgi Kościoła w III RP.
O tym, iż Tischner będzie patronem kolejnych 12 miesięcy, jednogłośnie zadecydował w październiku Senat, który patronackie aureole zawiesił również nad głowami innych budzących spory nieboszczyków – Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Wojciecha Jerzego Hasa, Władysława Reymonta i Zbigniewa Herberta. Jednak to nie pod ołtarzem reżysera Rękopisu znalezionego w Saragossie czy w Lipcach Reymontowskich kapitał polityczny próbował zbić kandydat KO na prezydenta Rafał Trzaskowski.
Trzaskowski oczywiście doskonale wie, iż jego wyborcy nie czytają żadnych bzdur księdza, którego główne idee: antykomunizm, chrześcijański liberalizm, aborcyjny kompromis i nieświeckie państwo – wydają się dziś cokolwiek zwietrzałe. Wie też, iż niewielu połączy jego czołobitny hołd dla frontmana Kościoła otwartego z trwającym co najmniej od lat 70. sojuszem środowisk solidarnościowych z klerem.
Ale jak na to wszystko patrzy przyjaźniący się z Trzaskowskim od 40 lat Michał Żebrowski? choćby zatwardziali fanatycy Platformy w przerwie świątecznej szerowali fragment wypowiedzi popularnego aktora o tym, iż PiS był tylko reprezentantem siły, która dowodziła całą operacją – czyli Kościoła katolickiego. Ciekawe, czy oświęconych elit po ośmiu latach rządów PiS nie wkurzają święte obrazki z cytatami z Jana Pawła II, które Trzaskowski otrzymuje od rozmodlonych górali.
Komisja ds. pedofilii wrzuca piąty bieg
Co się zaś tyczy papieża Polaka, to za chwilę miną dwa lata od głośnych publikacji i reportaży, z których wynikało, iż wiedział o skali pedofilii w Kościele i pomagał w jej tuszowaniu. Czy sprawa wróci w kampanii prezydenckiej, w której Trzaskowski walczy z próbami przyklejenia mu przez prawicę całkowicie niezasłużonej łatki antyklerykała?
Jest na to duża szansa. A to dlatego, iż po trudnym i pełnym wewnętrznych tarć roku komisja ds. przeciwdziałania wykorzystywaniu seksualnemu małoletnich pod kierownictwem adw. Karoliny Bućko zaczęła pracować pełną parą i zajmuje się blisko 1,5 tys. spraw, w których ok. 30 proc. sprawców stanowią duchowni.
Z rozmowy, jaką z Bućko przeprowadziła Katarzyna Włodkowska, wynika, iż w tym roku zostaną podane do wiadomości publicznej dane około 200 sprawców przestępstw pedofilskich, wraz z adresami. Przewodnicząca mówi, iż dostrzega zagrożenie, a pytana przez dziennikarkę, czy ma na myśli ewentualny lincz, mówi o „różnych sytuacjach”. Muszę przyznać, iż tak radykalnej i potencjalnie groźnej walki z kościelnymi pedofilami, w kraju, w którym można zdobyć popularność za bycie samozwańczym biczem bożym i internetowym łowcą pedofilów, choćby ja nie przewidziałem.
Z uwagi na obowiązującą ją tajemnicę Bućko nie mogła potwierdzić szczegółów innej sprawy prowadzonej przez komisję, czyli oskarżenia o wykorzystywanie seksualne w latach 70. formułowane wobec kardynała Dziwisza. O sprawie domniemanych orgii w Archidiecezji Krakowskiej doniósł Szymon Piegza z Onetu, a sprawę w artykule skomentował również prof. Andrzej Friszke:
„[…] przypuszczam, iż gdyby księża naprawdę chcieli brać udział w tego typu imprezach, to musieli sobie zdawać sprawę, iż w konsekwencji mogli mieć gigantyczne kłopoty. To byłoby z ich strony szalenie niebezpieczne i nieodpowiedzialne” – powiedział autor Czekania na rewolucję, wyjaśniając, iż środowisko krakowskich księży było w latach 70. pod baczną obserwacją SB.
Otwarte (jak Kościół) pozostaje pytanie, dlaczego w latach 90. i później księża poczuli się na tyle bezpiecznie, iż dziś stanowią aż jedną trzecią wszystkich podejrzewanych o przestępstwa pedofilskie. Jak rozumiem, nie wzięło się to z nagłej erupcji nieodpowiedzialności – skoro w latach 70. Dziwisz nikogo nie molestował, bo byłoby to „nieodpowiedzialne”, to w III RP księża chyba mogli uwierzyć, iż gwałcą odpowiedzialnie i z parasolem ochronnym tworzonym przez polityków wszystkich opcji, nieprawdaż?
Demokracja chrześcijańska to oksymoron
Tadeusz Zatorski, polemizując z głoszonymi przez Tomasza Stawiszyńskiego neofickimi banałami o chrześcijaństwie, pisze, iż „truizmem będzie stwierdzenie, iż im silniejszy Kościół, tym słabsza demokracja – »demokracja chrześcijańska«, choć tak nazywają się czasem stronnictwa polityczne, to oksymoron”.
„Co się stało z radykalną świecką polityką – tym wielkim, zapomnianym osiągnięciem europejskiej nowoczesności?” – pyta Slavoj Žižek w tekście o wnioskach na temat religijnego fundamentalizmu płynących z sytuacji w Syrii. Jednocześnie prorosyjscy publicyści z prorosyjskich tygodników opinii leją łzy nad decyzją Wołodymyra Zełenskiego, który zakazał działalności w Ukrainie Cerkwi podlegającej Moskwie.
W kraju, w którym honorowym patronem roku z nadania niby to zróżnicowanego ideowo senatu zostaje ksiądz, którego jako importera kategorii homo sovieticusa można uznać za jednego z fundatorów kaczyzmu, w którym „liberalni” dziennikarze płoną z oburzenia na poszukiwanie w klasztorze ukrywającego się i związanego z Kościołem przestępcy i w którym za rozsądny głos prochrześcijański uchodzą Stawiszyński i Terlikowski, nie będzie łatwo o przywrócenie zdrowych proporcji debacie na temat świeckiego państwa.
Ale wbrew pozorom – może podsłuchaliście czegoś na ten temat przy świątecznym stole, a może obiło się wam o uszy w gronie inteligenckich znajomych – poparcie dla ingerencji Kościoła w funkcjonowanie państwa dalekie jest od senackiej jednogłośności. Politycy mogą jeszcze przez chwilę udawać, iż żadnego problemu w „katolickiej Polsce” nie ma – ale najwyżej do czasu, w którym ten problem wybuchnie im w rękach. A wówczas może dojść choćby do tego, iż Krytyka Polityczna nie będzie tak osamotniona w publikowaniu książek i artykułów podważających symboliczną władzę kleru.