Tomasz Terlikowski na łamach Wirtualnej Polski opublikował artykuł, w którym przekonuje, iż „edukacja zdrowotna” to dobry projekt, także z perspektywy katolickiej. Ten artykuł może siać zamęt w kręgach katolickich i jest wykorzystywany propagandowo przez Minister Barbarę Nowacką, dlatego wymaga polemiki. Edukacja zdrowotna to, niestety, zagrożenie dla dzieci i atak na rodziców chcących wychowywać dzieci w katolickim duchu.
ZOBACZ>>> Szkodliwe ideologie u bram szkoły? Dawaj mi tego smoka!
„Edukacja zdrowotna” budzi w nas sprzeciw
Tomasz Terlikowski w swoim artykule bardzo wybiórczo odnosi się do krytyki nowego przedmiotu ze strony konserwatywnych katolików. Pomija dwie najważniejsze kwestie, dla których „edukacja zdrowotna” budzi nasz sprzeciw, czyli fakt, iż ma być obowiązkowa oraz to, iż opiera się na radykalnie odmiennym podejściu do seksualności niż to, w jakim chcemy wychowywać dzieci i na jakim opierał się przedmiot WDŻ. W swojej analizie podstawy programowej nowego przedmiotu nie bierze zaś pod uwagę tego, czego w niej brakuje, a co jest najważniejsze do jej prawidłowej oceny.
Seksualność jest jedną z najważniejszych i najbardziej intymnych sfer życia każdego człowieka. Jednocześnie bardzo mocno powiązana jest z systemem wyznawanych wartości. Dlatego możliwość zwolnienia dziecka z zajęć, gdy rodzice mają świadomość, iż omawiane treści mogą uderzać w wartości, które chcą przekazywać dziecku, powinna być absolutną podstawą.
Niemal pominięto kontekst małżeństwa i rodziny
Jeśli chodzi o przekazywane treści: podstawa programowa WDŻ umiejscowiła seksualność w kontekście małżeństwa i rodziny oraz nastawiona była na uczenie młodzieży, iż nastoletni wiek nie jest odpowiednim na podejmowanie współżycia seksualnego („Uczeń przedstawia przyczyny, skutki i profilaktykę przedwczesnej inicjacji seksualnej”; „Uczeń potrafi wymienić argumenty biomedyczne, psychologiczne, społeczne i moralne za inicjacją seksualną w małżeństwie”). Bardzo silny nacisk kładziono na naukę odpowiedzialności, za cel stawiając wzrastanie młodzieży we adekwatnych postawach.
Autorzy podstawy programowej do edukacji zdrowotnej całkowicie z tego zrezygnowali. W podstawie programowej pojęcie „rodzina” występuje bardzo rzadko, a na dodatek uczniowie mają omawiać różne modele rodziny, bez wskazania pożądanego wzorca. Pojęcie małżeństwo pojawia się jedynie raz i to przy omawianiu wątków prawnych. Nie ma żadnego zapisu o uczeniu młodzieży szkodliwości przedwczesnej inicjacji seksualnej, a tym bardziej o tym, iż współżycie seksualne powinno wiązać się z wierną miłością na całe życie. Aktywność seksualna nie jest omawiana choćby w kontekście miłości ani jakichkolwiek związków.
Aktywność seksualna u nastolatków
Ramą nauczania o seksualności w edukacji zdrowotnej jest „zdrowie seksualne”, a w zasadzie ukrywająca się za tym hasłem przyjemność seksualna. Kryterium oceny aktywności seksualnej jest zaś „świadoma zgoda” – to w zasadzie jedyne wymaganie dotyczące aktywności seksualnej stawiane młodzieży w podstawie programowej. Tomasz Terlikowski w swoim artykule wyśmiał naszą krytykę koncentrowania uwagi dzieci na przyjemności seksualnej, pisząc iż „przyjemność jest nierozerwalnie związana z seksem. A wiedza o tym nie jest zagrożeniem, ale czymś absolutnie oczywistym”. Redaktor najwyraźniej nie zrozumiał istoty naszego przekazu. Nie chodzi o to, by nie mówić uczniom, iż seks jest przyjemny, ale by nie mówić o zaspakajaniu pragnień i przyjemności w oderwaniu od miłości i odpowiedzialności.
Tomasz Terlikowski chwali zapisy podstawy programowej, pisze o nich: „zachęcają do przemyślanego podejmowania życia seksualnego, nieulegania presji rówieśniczej, odmawiania, a także podejmowania decyzji o inicjacji seksualnej (i tak, nasze katolickie dzieci, tak jak część z nas dorosłych katolików, nie czekała z inicjacją seksualną do ślubu). Polscy nastolatkowie, przynajmniej niektórzy z nich, podejmują już wówczas takie decyzje. jeżeli lekcje przypomną im, iż nie muszą, to naprawdę będzie dobrze”. Zdecydowanie nie zgadzam się z tą oceną. Dla mnie lekcje, których przekaz brzmi mniej więcej tak: „nie musicie podejmować aktywności seksualnej, ale jeżeli będziecie robić to świadomie, to ok”, są zwyczajnie szkodliwe. Owszem, część młodzieży podejmuje współżycie seksualne, ale – po pierwsze – nie wszyscy, więc powinno się zadbać o to, aby przekaz nie zachęcał do aktywności seksualnej tych, którzy tego nie robią. Po drugie, podejmowanie współżycia seksualnego przez nastolatków nie jest czymś dobrym, nie należy więc tego normalizować. Jedyne decyzje dotyczące inicjacji seksualnej, do których powinny być zachęcane nastolatki, to by jej w swoim wieku nie podejmować.
CZYTAJ>>> W szkołach będzie nowy obowiązkowy przedmiot. „To łamanie praw rodziców”
„To odrywanie dzieci od ich toku rozwojowego”
To nie jedyne moje zarzuty do tego tekstu. Tomasz Terlikowski broni zapisu podstawy programowej mówiącego o uczeniu dzieci w klasach IV-VI, iż zachowania autoseksualne to norma medyczna, przekonując, iż choćby księża w seminariach i studenci na psychologii na katolickich uniwersytetach o tym się uczą. Czym innym jest uczenie dorosłych opiekunów i pedagogów, do jakich zachowań u dzieci może dochodzić, a czym innym formułowanie przekazu dla dzieci, jakoby było to zachowanie adekwatne. Masturbacja może się w naturalny sposób pojawić u dziecka, a rodzice, księża, pedagodzy powinni być tego świadomi, żeby z wyrozumiałością patrzeć na takie zachowania. Nie znaczy to jednak, iż jest ona czymś pożądanym, co należy akceptować. Masturbacja gwałtownie może przekształcić się w nałóg i uczynić nastolatków niewolnikami własnych popędów. Jej naturalnym uzupełnieniem stają się fantazje erotyczne i pornografia, co uczy uprzedmiatawiania drugiej płci i przywiązywania nadmiernej wagi do sfery seksualnej w życiu i relacjach międzyludzkich. jeżeli zatem w podstawie programowej jedyny przekaz kierowany do dzieci odnośnie masturbacji to taki, jakoby była ona normą, to jest to nieodpowiedzialne.
Młodzież powinna być zachęcana do tego, by panować nad swoimi popędami. Osobną sprawą jest to, iż o masturbacji dzieci mają rozmawiać w wieku 10-12 lat, gdy sam autor podstawy programowej, prof. Zbigniew Izdebski, w swoich badaniach wykazywał, iż pierwsze doświadczenia z masturbacją przypadają średnio na ok. 14 rok życia. To odrywanie dzieci od ich toku rozwojowego.
WDŻ, a edukacja zdrowotna
Tomasz Terlikowski nie widzi też zagrożenia w zapisach podstawy programowej mówiących o tożsamościach płciowych, orientacjach seksualnych i aborcji. Faktycznie, te zapisy sformułowane są bardzo oględnie. Wystarczy spojrzeć na to, jak zmieniły się zapisy w porównaniu do tych sformułowanych w podstawie programowej WDŻ oraz na użyty język, charakterystyczny dla jednej strony sporu światopoglądowego, a w przypadku aborcji podważający podmiotowość nienarodzonego dziecka, żeby wyczytać, jakich treści można się spodziewać.
WDŻ w podstawie programowej zakłada, iż do zadań szkoły należy „wskazywanie na prawo do życia od poczęcia do naturalnej śmierci” oraz „wzmacnianie procesu identyfikacji z własną płcią”. Edukacja Zdrowotna zakłada, iż uczeń „wymienia etyczne, prawne, zdrowotne i psychospołeczne uwarunkowania dotyczące przerywania ciąży” i „wyjaśnia pojęcia: tożsamość płciowa, cispłciowość, transpłciowość” oraz „omawia kwestie prawne i społeczne związane z przynależnością do grupy osób LGBTQ+”. Obawy są tym większe i tym bardziej uzasadnione, jak zna się skrajne ideologiczne poglądy autora podstawy programowej prof. Izdebskiego i minister edukacji Barbary Nowackiej.
Prewencja możliwej krzywdy, poprzez promowanie szkodliwych postaw?
Tomasz Terlikowski bardzo chwali też podstawę programową za to, iż zawiera dużo elementów związanych z prewencją przemocy seksualnej. Faktycznie, to dobre zapisy, ale część z nich już była obecna w podstawie programowej WDŻ, a jeżeli czegoś w niej brakowało, spokojnie można było ją uzupełnić. Do uczenia dzieci, jak obronić się przed przemocą, naprawdę nie potrzeba wprowadzać edukacji wyrywającej seksualność z kontekstu rodziny, małżeństwa i miłości. Prewencja możliwej krzywdy, poprzez promowanie szkodliwych postaw? Przecież to narażanie dzieci na inną formę krzywdy.
Oczywiście, Tomasz Terlikowski ma trochę racji. „Edukacja zdrowotna” nie spowoduje, iż nagle wszystkie dzieci się zdeprawują. Największą rolę w wychowaniu dalej odgrywać będzie postawa rodziców. Niemniej, jako rodzic nie chciałbym, aby do szkodliwego przekazu ze świata mediów, kultury i czasami rówieśników doszedł jeszcze dodatkowy szkodliwy przekaz ze szkoły.
Fundacja Grupa Proelio przygotowała apel „NIE dla deprawacji seksualnej w szkołach”. Można podpisać się pod nim TUTAJ. w tej chwili podpisało go już ponad 66 tysięcy osób.
Źródło
atom