Dziś moje miasto nie śpi. Wrocław – trwa wyścig z czasem

stacja7.pl 1 tydzień temu

„Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai” – tak, według historyków, wygląda pierwsze zdanie w języku polskim. Znajduje się wewnątrz Księgi Henrykowskiej, a ta jeszcze dwa dni temu leżała w archiwum Archidiecezji Wrocławskiej na poziomie -1 tuż przy głównym korycie Odry. Leżała, bo została razem z 450 tysiącami innych egzemplarzy przeniesiona na wyższe piętro. Kartony nosili klerycy, studenci, pracownicy tego i innych wrocławskich archiwów, wreszcie – wolontariusze. Tuż obok trwała akcja sypania worków z piaskiem i zabezpieczania klasztoru sióstr Elżbietanek.

Wstałam o 6:30, o 8:00 msza na Grunwaldzie i działamy – mówi Ola, szefowa ogniska młodych przewodniczek Skautów Europy. Nim pojawiła się obok klasztoru, pomagała zabezpieczać jadłodajnię u oo. Franciszkanów. Jak skończymy tutaj, jedziemy do duszpasterstwa akademickiego MOST. Tam będziemy układać worki do nocy.

Obok Oli zjawiła się właśnie większa grupka młodzieży. To uczniowie Akademickiego Liceum Ogólnokształcącego NURT.

Pozwoliliśmy im ruszyć w miasto na pomoc. To jest teraz ważniejsze – mówi Patrycja Franczyk, dyrektorka placówki. Kiedy miałam już odejść spod klasztoru, woła mnie jeszcze na chwilę Ola i palcem pokazuje na mężczyznę, który z dwiema dziewczynkami zbliża się do miejsca ładowania piasku. Młodsza z nich, mniej więcej 4-letnia, trzyma w ręku plastikową łopatkę i po chwili zawzięcie wymachuje nią nad workiem.

Z Ostrowa Tumskiego jadę z grupą uczniów na Plac Wolności. Podobno potrzebna jest pomoc przy Narodowym Forum Muzyki – jednym z najbardziej spektakularnych budynków w mieście.

Naprawdę byłoby szkoda, gdyby zalało tę salę – mówi starsza pani, schylając się po worek. A słyszała pani, iż rozmontowali choćby organy i odkręcili fotele? Wszystko, co tylko mogą wynoszą wyżej.

ZOBACZ>>> Elżbietanki z Wrocławia walczą z czasem. Trwa zabezpieczanie ich domu przy samej Odrze

Wrocław. Trwa wyścig z czasem

Praca na placu odbywa się do późnych godzin. Ostatnie osoby opuszczają NFM o 4 rano.

W całym mieście trwa zabezpieczanie narażonych na podtopienie budynków. Wszędzie tam zjawiają się Wrocławianie, którzy nie muszą bronić swoich domów. Dlatego pewnie atmosfera w tych miejscach przypomina momentami happening. Tym bardziej, iż w większości pracują tam ludzie młodzi, którzy wydarzenia z 1997 znają tylko z „Wielkiej wody” (serialu na platformie Netflix).

Zupełnie inaczej jest jednak tam, gdzie mieszkańcy umacniają wały chroniące ich domy. Tu pracują wszyscy – kobiety, osoby starsze, a choćby małe dzieciaki. Wolontariusze z innych dzielnic witani są szerokim uśmiechem, ale atmosfera jest napięta. Co jakiś czas ktoś odjeżdża, żeby przestawić samochód w bezpieczne miejsce, ale gwałtownie wraca.

Trwa wyścig z czasem. Kiedy brakuje worków, albo piasku, praca na chwile zwalnia. Słychać wtedy ciche pojękiwania – dają o sobie znać obolałe plecy i ręce. Niektórzy pracują bez przerwy drugą, trzecią dobę. W niektórych miejscach jest sporo strażaków i wojska, w innych – tylko mieszkańcy. Trudno mi pisać o tym wszystkim, bo wiem, iż właśnie teraz, w środku nocy, w której wpłynęła do Wrocławia fala kulminacyjna, prace wciąż trwają. Dziś moje miasto nie śpi. Niektórzy zasną spokojnie dopiero, kiedy fala opadnie, a przecież jest długa na kilkadziesiąt kilometrów.

ZOBACZ>>> Dramatyczny apel parafian jednego z kościołów we Wrocławiu. „Każde ręce do pracy są dla nas cenne!”

Jesteśmy razem- działaMY ❤️ pic.twitter.com/K9aGteHqnz

— Wroclaw (@wroclaw_info) September 18, 2024

Woda przyniosła ze sobą nie tylko strach, ale też wspomnienia

Podczas tych kilku dni wysłuchałam bardzo wielu historii z 1997 roku. Woda przyniosła ze sobą nie tylko strach, ale też wspomnienia. Usłyszałam opowieści starszej pani o tym, jak razem z sąsiadką uratowały małego pieska przed zatonięciem, o fetorze, który unosił się w mieście przez wiele tygodni po opadnięciu wody i o paskudnych komarach, które tamtego lata nie znały litości.

Poznałam też człowieka, który z innymi ratował Ostrów Tumski choćby wtedy, kiedy służby zarządziły ewakuację. Istnieje wiele historii o niestandardowych, zaskakujących przejawach heroizmu sprzed 27 lat. Nie wiem, czy młodzi ludzie układający worki przed NFM je znali, ale udowodnili swoim zaangażowaniem słuszność tezy, że w obliczu kataklizmu wytwarzają się w całym społeczeństwie odruchy niwelowania stresu poprzez zaangażowanie w pracę na rzecz dobra ogólnego.

Ludzie zbliżają się do siebie, rozmawiają, częstują zupą czy herbatą. W wielu miejscach tworzą się spontaniczne ludzkie łańcuchy, żeby łatwiej transportować worki z miejsca napełniania do miejsca budowania zapór. Ludzie stoją wtedy blisko siebie, ramię w ramię. Za każdym razem taki obrazek robił na mnie wielkie wrażenie – kiedy patrzyło się z oddali, widać było ludzki mur na tle coraz wyższej wody. W 1997 roku w wielu miejscach pękły wały, ale ten ludzki łańcuch dobra, ofiarności się nie przerwał. Mało tego – objął cały kraj.

ZOBACZ>>> Wrocławska katedra przygotowuje się na nadejście fali powodziowej. „Spodziewamy się wszystkiego”

“Bardzo ważne, żeby nie skupiać się na tragedii, tylko na pojedynczym człowieku i jego rodzinie”

Wczoraj (środa) późnym wieczorem wracałam do domu przez miasto. Na mostach stało bardzo dużo ludzi. Widok brudnej wody i jej gwałtownego nurtu budził grozę. W powietrzu unosiła się dziwna atmosfera napięcia, lęku, wyczekiwania. Zwróciłam uwagę na dwóch starszych panów, którzy w oddaleniu od siebie wpatrywali się we wzburzone fale. W którymś momencie usłyszałam głośne westchnienie, a potem cichą rozmowę. Po kilkunastu minutach razem zeszli z mostu. Trudno stawić czoła takiej wodzie w pojedynkę…

Na koniec dnia rozmawiałam chwilkę z księdzem Bartkiem Kotem – duszpasterzem akademickim w DA Maciejówka, który pojechał z grupką studentów do Kłodzka.

Nie będę ci opowiadał o rozmiarach tej tragedii, bo wtedy rodzi się w człowieku takie wrażenie, iż nic nie można zrobić. Ale opowiem ci o mamie, która mieszka w Kłodzku sama z trójką dzieci. Weszliśmy do niej i pomagaliśmy wyrzucić na ulicę wszystko, co było na parterze. o ile we Wrocławiu nic się nie wydarzy, będziemy tam jeździć ile tylko można. Dzisiaj byliśmy jednym samochodem. Jutro jedziemy trzema. Tak sobie myślę, że to jest dzisiaj bardzo ważne, żeby nie skupiać się na tragedii czy kataklizmie, tylko na pojedynczym człowieku i jego rodzinie. Wtedy nasza pomoc nabiera sensu i człowiek czuje, iż może coś zmienić. Aha, i napisz proszę, iż droga jest przejezdna i żeby chętni do pomocy brali grube rękawice i kalosze. Bez kaloszy nie można tam zrobić kroku.

Źródło

atom
Idź do oryginalnego materiału