Dr Paweł Grabowski: Godnie umierać znaczy godnie żyć na ostatnim etapie

stacja7.pl 8 miesięcy temu
Zdjęcie: hospicjum proroka Eliasza dr Paweł Grabowski


Stacja7: Polskie ustawodawstwo zapewnia każdemu człowiekowi prawo do godnej śmierci. Co to znaczy godnie umierać?

Paweł Grabowski: Umieranie to część życia. Godnie umierać znaczy więc godnie żyć życiem u jego kresu, na jego ostatnim etapie. Znaczy to samo, co w godnych warunkach narodzić się, godnie dorastać, godnie żyć z chorobą czy niepełnosprawnością – mieć zapewnione profesjonalne wsparcie i opiekę w każdej z tych sytuacji.

Profesjonalizm zaś to rzetelna wiedza, umiejętności i doświadczenie, ale także sposób, w jaki są one wykorzystywane. Mówię tu o całej gamie kompetencji społecznych, których oczekujemy od profesjonalistów i profesjonalistek u kresu życia. I mowa nie tylko o lekarzu i pielęgniarce, ale też o psychologu, fizjoterapeucie, pracowniku socjalnym i innych specjalistach. W prężnie działających społecznościach lokalnych można też liczyć na wiele innych rodzajów wsparcia – pomoc sąsiedzką, wyręczającą, opiekę wytchnieniową, wsparcie i edukację opiekunów nieformalnych i wiele innych.

CZYTAJ>>> Leczenie przez relację. Jak towarzyszyć umierającym?

Wiele osób utożsamia prawo do godnej śmierci z prawem do eutanazji, tłumacząc, iż człowiek ma prawo decydować o sobie i o swoim życiu. Co Pan, jako lekarz pracujący na co dzień z osobami umierającymi, myśli, słysząc takie głosy?

Medycyna paliatywna jest realną alternatywą dla eutanazji. Zgoda na to, by lekarze zajmowali się zabójstwem na życzenie, czy – jak pewnie wolałyby usłyszeć osoby preferujące „łagodniejszy” język – zakończeniem życia osoby nieuleczalnie chorej na jej (a może jej rodziny?) prośbę, to dla mnie regres w rozwoju medycyny. To cofnięcie się o dwa i pół tysiąca lat wstecz, do czasów przedhipokratejskich.

W tekście przysięgi Hipokratesa jest zapisana zasada, iż lekarz to osoba służąca życiu. Pacjent ma mieć pewność, iż lekarz będzie go wspierał w walce o zdrowie i nie poda mu trucizny. Jako lekarze jesteśmy zawodowcami, potrafimy poradzić sobie z niepożądanymi objawami nieuleczalnej choroby u jej kresu. Eutanazja nie jest więc jedną z metod radzenia sobie z wyzwaniami tej choroby czy końca życia. Powstało na ten temat wiele książek, publikacji naukowych. Nie jestem w stanie zmieścić tego wszystkiego w krótkiej wypowiedzi, ale jako praktyk mówię „nie” – eutanazja i medycyna to dwie różne rzeczywistości.

ZOBACZ>>> Gdy życie przemyka przez palce… Przepis Pawła Grabowskiego na życie w pełni

Pracuje Pan w hospicjum, na co dzień zajmuje się Pan ludźmi w ich ostatnich dniach, tygodniach życia. Zdarza się, iż proszą o to, by skrócić ich życie, ulżyć im w cierpieniu?

Oczywiście, pacjenci i ich bliscy proszą o ulżenie w cierpieniu i umiemy to zrobić. Medycyna paliatywna to specjalność lekarska, która gromadzi, rozwija i stosuje wiedzę i doświadczenia kolejnych pokoleń specjalistów, widzimy jej rozwój i postęp na przestrzeni lat. Potrafimy więc coraz lepiej nieść ulgę w cierpieniu osobom na ostatniej prostej życia.

Wiele razy słyszałem od osób u kresu życia słowa: „mógłbym/mogłabym już umrzeć”. Tylko raz pacjentka poprosiła mnie jednak o eutanazję. To była dość niesamowita historia. Ja sam nie wiem, jak zabić człowieka jakąś substancją. Do tego składałem przysięgę Hipokratesa, którą traktuję bardzo poważnie, a i mój światopogląd sprawia, iż nawet, gdybym wiedział jak to zrobić i prawo by na to pozwalało, nie zabiłbym człowieka – czy to zastrzykiem czy w inny sposób. Dlatego też całym zespołem zajęliśmy się opanowywaniem objawów, które utrudniały tej osobie funkcjonowanie. Stopniowo uczyła się akceptować to, na co nie mieliśmy wpływu i cieszyć każdą chwilą życia – trochę jak bohater książki „Oskar i Pani Róża”, który umierał będąc dzieckiem, ale przeżył całe swoje życie – do starości. Działania pomogły – kilka dni przed śmiercią pacjentka, która prosiła o eutanazję, powiedziała do mnie: „dziękuję panu za uratowanie mi życia”.

Osoby mające odpowiednią opiekę, traktowane z szacunkiem (w moim zespole nie tolerujemy na przykład mówienia do pacjentów na „ty” czy wulgarnego języka), osoby, których potrzeby – nie tylko te z najniższego piętra piramidy Maslowa – są w miarę możliwości zaspokajane, nie poproszą o to, by je zabić – choćby jeżeli nie będą mogły doczekać się przejścia na drugą stronę życia.

Umieranie czy śmierć to dziś temat tabu – widać to choćby w warstwie językowej. Boimy się śmierci czy umierania?

Boimy się objawów choroby wyniszczającej ciało u kresu życia: zmiany wyglądu, słabości, bólu, duszności, odleżyn i wielu innych rzeczy. Boimy się drenów, cewników, sond, wkłuć. Boimy się leków, o których krąży wiele obiegowych i fałszywych sądów – na przykład morfiny, o której istnieje przekonanie, iż jak lekarz ją zaleca, to już niechybnie koniec. Część z tych lęków jest uzasadniona, część – jak choćby ten dotyczący morfiny – zupełnie nie.

Boimy się wreszcie być całkowicie zależni od innych. To trudne – musieć polegać na kimś, kto nas nakarmi, napoi, zmieni pampersa, umyje, poda lek. Boimy się utraty znaczenia, wypadnięcia z dotychczasowych ról społecznych, ale i upokorzenia, braku poszanowania naszej godności na tej ostatniej prostej życia. Boimy się wulgarnych komentarzy co do naszego wyglądu, fizjologii, potrzeb.

Choroba nieuleczalna u swojego kresu przebiega bardzo różnie, także w aspekcie psychologicznym – naprzemiennie pojawiają się zaprzeczenie, bunt, depresja, brak akceptacji. Nasi podopieczni w wielu przypadkach obserwowali to wcześniej u innych, starszych od siebie – w końcu przychodzi ich czas, to oni zbliżają się do kresu życia. Bardzo realnie dotykają przemijania. To ekstremalnie trudne. Do tego przychodzi czas stawiania sobie pytań o sprawy ostateczne, rozrachunki z przeszłością, świadomość, iż to ostatni moment, żeby coś zmienić, naprawić relacje z bliskimi, z Bogiem, z sobą samym…

CZYTAJ>>> “Nie ma czasu w rzeczy ważne, żyjemy tak krótko, iż jest czas tylko na rzeczy najważniejsze”

Wspomniał Pan o całkowitej zależności osób umierających od innych. Dzisiejszy świat nie lubi słabości – kultura przyzwyczaiła nas do tego, iż powinniśmy być silni, niezależni i najlepiej wiecznie młodzi. Podczas umierania ludzie są całkowicie bezradni – lekarze czy bliscy widzą ich w najbardziej krępujących sytuacjach. Jak pacjenci sobie z tym radzą?

W zespole hospicyjnym oceniamy stan zdrowia osoby, która trafia pod nasza opiekę i jeżeli widzimy szansę na poprawę jej sprawności lub jej utrzymanie – choćby na pewien czas – do pracy włącza się fizjoterapeuta. Tak możemy zawalczyć o większą samodzielność osoby u kresu jej życia. Ta samodzielność ma jednak różne formy – dla jednych będzie to samodzielne przejście do toalety i z powrotem, dla innych obrócenie się czy samodzielnie zjedzenie posiłku.

Ale oczywiście przychodzi taki moment, kiedy osoba umierająca potrzebuje wsparcia we wszystkim – to normalny etap życia. Pewnie nie jest on tak rozczulający jak widok małego dziecka, które wymaga karmienia, zmiany pieluszki, pielęgnacji i przytulania. Niemniej potrzeby osoby umierającej wymagające posługi wobec ciała są – z uszanowaniem proporcji – dość podobne. Oczywiście, to trudne wyzwanie dla osoby świadomej swojej sytuacji. Ale tak, jak wspieramy trzyletnie maluchy przeżywające swój okres buntu czy nastolatki dojrzewające do dorosłości, tak powinniśmy wspierać osoby w trudnym okresie „dojrzewania do wieczności”, a nie udawać, iż tego etapu w życiu nie ma.

ZOBACZ>>> Hospicjum. Tu czas jest największym skarbem

Co sprawia, iż jedni radzą sobie z umieraniem lepiej, a inni załamują się, buntują, odcinają od bliskich?

Przez całe życie wypracowujemy różne sposoby radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Jedni zawsze „biorą byka za rogi”, inni przeciwnie – uważają, iż jak nie będą mówić o problemie, to on zniknie. Jedni potrafią poprosić o pomoc i z niej skorzystać, inni zamykają się albo zwyczajnie nie mają rodziny, grupy, przyjaciół czy znajomych, na których mogą liczyć.

Z takimi umiejętnościami i zasobami wchodzimy w czas końca życia. Z jednej strony ważne jest, aby rozpoznawszy zasoby i deficyty takich osób, mądrze i umiejętnie wspierać je u kresu życia, dając im wsparcie adekwatne do potrzeb. Z drugiej strony istotne, by przywrócić godność i wartość starości. Tak jak jako maluchy uczyliśmy się od dorosłych, jak to jest być dorosłym, tak od osób starych, seniorów, mamy uczyć się, jak być starym. Dobrzy nauczyciele to istotny warunek odpowiednio przeżytej starości – od momentu gdy ona przyjdzie, aż do jej kresu.

Czy można pogodzić się z umieraniem?

A mamy inne wyjście? choćby osoby, o których możemy przeczytać w Ewangeliach, wskrzeszone przez Pana Jezusa, zmarły. Tej rzeczywistości umierania dotkniemy wszyscy, tak jak dotknęli jej ci, którzy umarli przed nami. Chowanie głowy w piasek niczego tu nie zmieni. Oczywiście trudno pogodzić się z umieraniem i ze śmiercią dziecka czy młodej osoby. Łatwiej gdy umiera człowiek, która ma dziewięćdziesiąt i więcej lat, o którym myślimy: „ten to przeżył już swoje”.

Tak jest z umieraniem innych. A z naszym własnym? Trochę nie dowierzamy – w końcu zawsze do tej pory umierał ktoś inny. W hospicjum widzę różne nastawienie – jedni podsumowują swoje życie – często długie i spełnione – i w pełni świadomie akceptują fakt zbliżającej się śmierci. Inni z pewnym żalem mówią: „wiem, iż to już czas, ale jeszcze chwilę by się pożyło”. Są i tacy, którzy umierają w buncie i zaprzeczeniu, niepogodzeni z tym, iż to już. Co człowiek to historia. Nie każdy godzi się z faktem, iż jest śmiertelny, iż kiedyś umrze – i iż to „kiedyś” właśnie nadchodzi. Dzięki Bogu żyjemy coraz dłużej i umieramy staro. Po to też potrzebna jest starość, żeby – jak to mówimy – dorosnąć do Nieba i pogodzić się z tym, co nieuniknione…

ZOBACZ>>> „Kiedy człowiek staje przy człowieku z miłością, dokonują się cuda”. Trzy lata działalności hospicjum dla dzieci w Wilnie

Widział Pan w swoim życiu wiele śmierci. Czy jest jakaś „recepta” na umieranie? Idealny scenariusz, jak powinno ono przebiegać?

Idealny scenariusz? I scenografia? Widzę to tak: jeżeli to możliwe, najlepiej umierać w domu, wśród znanych sprzętów, ścian, ze znajomymi dźwiękami, zapachami, wśród kochających, bliskich osób. Z profesjonalnym wsparciem uzyskanym od osób kompetentnych, taktownych, empatycznych. Z troską i miłością, spokojnie – to już nie czas na dramatyczne zwroty akcji, wymyślne terapie, hospitalizacje. To czas na akceptację naturalnego procesu jakim jest umieranie. Dla osób wierzących – istotną rolę odgrywają na tym etapie modlitwa i sakramenty. W tym scenariuszu troską objęta jest osoba umierająca i jej bliscy.

Jeśli nie ma możliwości umrzeć w domu – to w sali w ośrodku stacjonarnym. Pozostałe elementy scenariusza, scenografii i „obsady aktorskiej” pozostają bez zmian.

Co jest najtrudniejsze w obcowaniu ze śmiercią?

Trudno mi powiedzieć, pewnie lepiej by o to zapytać lekarzy wykonujących sekcje zwłok, bo w hospicjum życia jest dużo więcej niż śmierci. Przypominam – umieranie to także życie i to bardzo ważna jego część, nie do powtórzenia. Jak pisał Tuwim, nie da się zostać na drugie życie jak na drugi rok w tej samej klasie. O trudnościach w obcowaniu ze śmiercią nie mam więc wiele do powiedzenia. jeżeli zaś chodzi o trudności w byciu przy umierającym, dla profesjonalistów ważna jest świadomość, iż zrobili wszystko, co było można w tych warunkach, w jakich przyszło im świadczyć pomoc, aby człowiek żyjący życiem u jego kresu przeżył to życie najlepiej i najpełniej jak to tylko możliwe.

CZYTAJ>>> „Uświadomiłam sobie, iż mogę i chcę pomagać innym”. Wyjątkowa historia Edyty – fryzjerki w hospicjum

Na co dzień obcuje Pan z umieraniem. Czy można się do niego przyzwyczaić?

To tak jakby zapytać lekarza położnika czy jest w stanie przyzwyczaić się do tego, iż ciągle rodzą się kolejni ludzie. Praca z chorymi u kresu życia to z jednej strony obcowanie z tajemnicą, ale z drugiej – zwykła praca lekarza, pielęgniarki czy innych członków zespołu hospicyjnego. Bardziej czujemy dumę z tego, iż możemy naszym podopiecznym towarzyszyć i dać im profesjonalne wsparcie w tym szczególnym i wyjątkowym czasie ich życia. Po ułożeniu sobie tego wszystkiego w głowie do niczego nie trzeba się przyzwyczajać.

Co umieranie mówi nam o życiu?

Trudno wymyślić mi jakąś jedną uniwersalną puentę. „Jakie życie, taka śmierć” – śpiewała Edyta Geppert i sporo jest w tym prawdy. „Każdy ma całą śmierć, choćby miał życia tylko ćwierć” – pisał z kolei Jan Sztaudynger. Sama prawda. Cóż więc mądrego może na ten temat powiedzieć lekarz z wiejskiego hospicjum na Podlasiu? Proszę pozwolić, iż zacytuję starą łacińską sentencję: „dum spiro, spero” – dopóki oddycham, mam nadzieję. Mam nadzieję na zupełnie co innego, gdy będąc młodzieńcem, wchodzę w dorosłe życie. Na co innego, gdy jestem dorosłym, dojrzałym i aktywnym człowiekiem. I na zupełnie coś innego, gdy dojrzewam w chorobie i żyję życiem u jego kresu. I nie wolno nikomu tej nadziei zabierać.

ZOBACZ STRONĘ HOSPICJUM>>

Źródło

atom
Idź do oryginalnego materiału