Dlaczego nie dokonam apostazji? 10 powodów

kjb24.pl 2 miesięcy temu
Zdjęcie: Dlaczego nie dokonam apostazji?


Z notatnika grzesznika

W ostatnim czasie zwiększyła się liczba chętnych do dokonania apostazji, czyli oficjalnego wystąpienia z Kościoła katolickiego i porzucenia wiary. Próbuje się oczywiście odpowiedzieć na pytanie o przyczyny i winnych tego zjawiska. Nie chciałbym się tutaj tym zajmować. Zamiast tego pragnę przedstawić dziesięć powodów, dla których ja nie zamierzam nigdy opuszczać Kościoła katolickiego.

Jak zaznaczyłem, są to powody istotne dla mnie. Innych nie muszą przekonywać. Może jednak komuś pomogą i wskażą jakąś nieuświadomioną wartość, której warto się trzymać. Oto te powody.

Wielkie Zawierzenie Św. Michałowi Archaniołowi – ks. M. Szerszeń

Po pierwsze, o ile już ułomnie wyznaję wiarę, iż Jezus Chrystus jest Bogiem, to dobrze byłoby funkcjonować w Kościele założonym właśnie przez Niego, w którym mamy do czynienia z sukcesją apostolską. Tylko jeden Kościół na ziemi spełnia ten warunek. Według ks. Hugh Bensona prawdziwy Kościół założony przez Boga musi: być widzialny dla świata i charakteryzować się rozpoznawalną jednością; być zrozumiały zarówno dla prostych, jak i dla inteligentnych; rozwijać się tak, jak czynią to inne żywe organizmy, czyli przyjmować rzeczy zdrowe, a odrzucać szkodliwe – to wszystko zawiera w sobie Kościół katolicki.

Po drugie, Kościół to moja Matka. A Matkę – każdą, choćby o ile nie ma już za co innego – powinno się szanować przynajmniej za to, iż wydała nas na świat. Kościół katolicki przez chrzest uczynił ze mnie dziecko Boże, co jest najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się przytrafić w pierwszych miesiącach życia. Zrobił też później dla mnie parę innych dobrych rzeczy, żeby nie było, iż tylko za narodziny go szanuję jako Matkę: uświadomił mi wagę pokory, zaszczepił we mnie spokój ducha wobec niesprzyjających okoliczności oraz wprowadził mnie w kult Anioła Stróża.

Po trzecie, tylko w Kościele mogę do samej śmierci – i to dosłownie – otrzymywać to, czego mi tak bardzo potrzeba, czyli wybaczenie. Człowiek wybaczy raz, drugi i trzeci. Może choćby siedemnasty czy dwudziesty piąty, o ile będzie wyjątkowo wyrozumiały. Ale w końcu jego cierpliwość się skończy, bo sam człowiek jest skończony, więc to wynika niejako z jego natury. W Kościele znajdę taką wyjątkową nieskończoną Osobę, która będzie wybaczać mi w nieskończoność, do znudzenia (podejrzewam, iż prędzej mojego niż Jej), ile tylko będę potrzebować.

Po czwarte, Kościół daje mi sprawdzone przez setkę pokoleń duchowe praktyki i formy kultu, które są po prostu skuteczne, to znaczy umożliwiają najlepszy możliwy kontakt z Bogiem. Mógłbym dniami i nocami samodzielnie konstruować w piwnicy wymyślne urządzenia, które służyłyby do komunikacji na odległość. A mogę też po prostu przestać polegać na swoich dziwnych pomysłach, bo już coś takiego dawno wymyślono – wystarczy iść do sklepu i kupić telefon, aby móc komunikować się dużo wygodniej. Tym dla mnie, tylko w sferze duchowej, są narzędzia dane przez Kościół, bo wystarczy iść do kościoła/Kościoła i kontakt z Bogiem będzie najlepszym z możliwych na ziemi.

fot. Kai Dahms | Unsplash

Po piąte, Kościół od dwóch tysięcy lat budowany jest przez najmądrzejszych ludzi w dziejach. Dzięki niemu powstała i kwitła nauka, on tworzył pierwsze uniwersytety – krótko mówiąc, rozwijała się myśl. Kościół, jak głosi tytuł wykładów historyka Thomasa E. Woodsa, jest budowniczym cywilizacji. Zwyczajną głupotą byłoby dla mnie udawanie kogoś mądrzejszego niż wszyscy twórcy jego spuścizny razem wzięci i odrzucenie tej podstawy, z której wyrasta okazałe drzewo naszej mądrości. Na jego gałęziach rosną dobra, którymi się szczycimy i z których korzystamy na co dzień. Bywam pyszny i głupi, ale nie aż tak, by nie chcieć tego zauważyć.

Po szóste, niesamowita jest świadomość, iż podczas każdej Mszy Świętej odmawiam to samo Credo wraz z setkami innych osób będących wtedy w kościele. Mało tego, to samo Credo odmawiali chrześcijanie z pierwszych wieków. I przez te wszystkie wieki, dzień w dzień, gdziekolwiek tylko zbierało się dwóch lub trzech w imię Jego, wyznawano tę samą wiarę, którą ja wyznaję na Mszy. Może nas dzielić wszystko – odległość, wieki historii, preferencje polityczne, orientacja seksualna, sposoby spędzania wolnego czasu czy upodobania kulinarne – ale o ile będzie nas łączyć Credo, jesteśmy braćmi. Mnie daje to – gdy się nad tym głębiej zastanawiam – obezwładniające poczucie bycia częścią czegoś ogromnego, co nie pojawiło się na świecie samo z siebie, nie wyrosło po prostu z praw natury, a więc jest na swój sposób niezwykłe.

Po siódme, od dzieciństwa miałem świadomość swoich ograniczeń, tak, iż zdaję sobie sprawę, iż człowiek w ogóle potrzebuje innych ludzi. Z tego powodu – intuicyjnie – filozofie altruistyczne, prospołeczne, nakierowane na innego człowieka, z założenia już wydają mi się rozsądniejsze i lepsze niż egoistyczne, indywidualistyczne czy skierowane przeciwko innym ludziom. To sprawia, iż także w kwestii stosunku do Absolutu według mnie rozsądniej jest brać pod uwagę innych ludzi. Stąd sensowniejszy wydaje mi się Bóg Kościoła niż „bóg” z prywatnych teorii jednostek.

Poradnik duchowy – ks. Mateusz Szerszeń CSMA

Po ósme, Kościół przekazał do dzisiejszych czasów najlepsze z możliwych prawo moralne. Najlepsze, bo oparte na prawie naturalnym i rozumie (jak twierdzi świetny angielski pisarz G. K. Chesterton „każdy krok w kierunku zdrowego rozsądku jest krokiem w kierunku katolicyzmu”). I dla mnie, o czym już wspomniałem w punkcie trzecim, ważne jest to, iż Kościół dokładnie wskazuje, co jest dobre, a co złe, nie po to, by potępiać czy karać tych, którzy czynią zło, ale po to, by im wybaczać, znowu i ciągle, a ostatecznie doprowadzić ich do nieba.

Po dziewiąte, Kościół to największa instytucja charytatywna w dziejach ludzkości. To fakt, nie opinia. Zgodnie z raportem ISKK tylko w Polsce: „Kościół pomoc potrzebującym realizuje przez 800 organizacji w postaci 5 tys. różnych dzieł, a wsparcie dociera do prawie 3 mln beneficjentów – osób indywidualnych, rodzin i konkretnych grup. Na poziomie parafii pomoc taka trafia do ponad 600 tys. osób rocznie”. A to tylko niewielki ułamek tego dobra, które działo i dzieje się w różnych zakątkach świata dzięki Kościołowi.

Po dziesiąte, opuszczanie Kościoła z powodu grzechów katolików jest dla mnie tak samo niezrozumiałe, jak opuszczanie szkoły z powodu nieuczących się i otrzymujących dwóje kolegów z klasy. Nie jestem w nim z powodu przekonania o doskonałości ludzi Kościoła, więc nie opuszczę go dlatego, iż są oni niedoskonali i robią złe rzeczy. Gorszyć się grzechami innych może tylko ktoś, kto uważa się za lepszego od nich. Wystarczy pozbyć się tego niemądrego podejścia do ludzi, które na pewno nie zasługuje na pielęgnowanie, a inaczej będzie się patrzeć na ich ułomności, a więc i na sam Kościół.

Wyżej wymienione powody sprawiają, iż myśl o porzuceniu Kościoła, mimo widzenia wad jego członków, często choćby poważnych, jest konkretnie dla mnie całkowicie do odrzucenia.

Tomasz Powyszyński

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (2/2021)


Idź do oryginalnego materiału