Może to geny po greko-katolickiej części rodziny, a może taka uroda, ale uwielbiam, kiedy zwyczajności zyskują drugie dno, zwane przez Bardzo Poważnych Ludzi symboliką.
Tak jest z serowym deserem z mnóstwem bakalii, nazywanym paschą. Nauczyłam się go robić dopiero w Krakowie, choć sam deser jest wschodni, a choćby prawosławny. Zresztą u braci prawosławnych nabyłam adekwatną formę na paschę, z literami od słów mówiących, iż Chrystus zmartwychwstał. Tu już jest wypełniona masą serową.
Jak widać na pierwszym zdjęciu, formę wykłada się gazą lub lniana ściereczką (gaza lepsza, bo pozwala się odbić wzorowi z wewnętrznych stron ścianek).
A symbolika, zapytacie? Masa to ciało Pana, które zawija się w „calun” gazy i formy, po czym wkłada do „grobu” lodowki – kiedyś wynoszono do piwnicy, więc skojarzenia z grobem były jeszcze wyraźniejsze. Najlepiej zrobić go w Wielki Piątek, aby stał do poranka Zmartwychwstania, kiedy to rozwiązuje się formę i zdejmuje tkaninę. Jest słodki, pożywny i pełen bakalii, lubię w nich widzieć bogactwo łask.
Niby tylko deser. Historia jednak piękna. Dobrej Wielkiej Soboty! Ku zmartwychwstaniu!