Wprawdzie jest to trochę jak z tym wybitnym radzieckim naukowcem, który wynalazł żarówkę (na śmietniku ambasady amerykańskiej w Moskwie), ale nie bądźmy małostkowi. Pani Sadło ogromnie się dziwuje, iż Magdalena Biejat złożyła doniesienie do prokuratury na wypowiedzi Brauna w debacie prezydenckiej – a w szczególności dziwi się temu, iż mowa nienawiści może być inaczej traktowana w zależności od tego, kto wypowiada dane słowa.
Wydawało mi się, iż świadomość taką powinien dawać już kurs języka polskiego
i literatury w szkole średniej. Otóż istnieje pastisz, parodia, cytat, persyflaż. Przerabia się to na lekcjach, naprawdę (persyflaż może na szóstkę). Otóż owszem, kiedy Grzegorz Braun wypowiada coś antysemickiego, ma to inne znaczenie, niż kiedy te same słowa wypowiada – dajmy na to – osoba pochodzenia żydowskiego cytująca wypowiedź Brauna, którą potępia. Oczywiście pozostaje sprawą otwartą, czy na tle innych działań i wypowiedzi Brauna szczególnie antysemickie było akurat to, co padło w debacie – ale o tym zdecyduje najpierw prokuratura, przyjmując lub odrzucając zgłoszenie, a potem ewentualnie sędzia, wydając wyrok.
*
Dalej pani "Kataryna" boleje srodze, iż Braun "oberwał pałką antysemityzmu". Antysemici w Polsce, jak wiadomo, są regularnie pałowani, krew leje się strumieniami, guzy rosną na głowach dorodne jak renklody. A mówiąc serio: w Polsce przemoc przez ostatnie lata stosowała katoprawica, której Braun jest aktywną częścią. W ruch szły, tak, pałki teleskopowe. W ruch szły kamienie i butelki, pojawiła się próba detonacji bomby, ludzi bito, spychano ze schodów, łamano kości – kobietom (zresztą mężczyznom też) na czarnych protestach, elgiebetom na marszach równości. jeżeli ktoś w Polsce w ostatnich "oberwał" jakąkolwiek "pałką", to nie byli to katoprawicowi politycy czy biskupi. Oni stali po stronie, która pałki stosowała. I posługiwanie się takim hasłem przez panią Sadło jest dość bezwstydne. Ale może wymyśliła je, zanim wynalazła kontekst.
Potem idzie w swoich rozważaniach jeszcze dalej: iż na sprawie Brauna "przekonamy się, czy przepis penalizujący znieważanie ze względu na narodowość (ale także poglądy polityczne czy wyznanie) naprawdę jest tak pojemny i uznaniowy, jak przekonują przeciwnicy rozszerzania go o nowe kryteria, takie jak płeć, wiek czy orientacja seksualna". Jak do tego wniosku doszła? Nie wiadomo.
Sprawa Brauna dotyczy przecież konkretnych wypowiedzi Brauna w konkretnym dniu
i nijak ma się do tego, co jakiś Iksiński wysapał w zeszły wtorek o kobietach albo co Igrekowski wykrzyczał o gejach. Analogia by zachodziła, gdybyśmy rozważali analogiczne wypowiedzi: na przykład, iż jakąś grupę (wszystko jedno: Żydów, katolików, kobiety, gejów) należy wysłać do gazu, rozstrzelać, wsadzić do więzień, itd. I, oczywiście, w praworządnym kraju takie wypowiedzi powinny być penalizowane. Prowadzą bowiem do realnej przemocy – która jest ich kontekstem.
*
Na koniec dzielna wynalazczyni oburza się, iż aktywista Bart Staszewski opublikował zdjęcie ubranych na czerwono biskupów w Rzymie z podpisem "czerwona zaraza" i dowodzi, iż "publiczne znieważanie grupy ludności z powodu jej przynależności wyznaniowej" to właśnie mowa nienawiści, za którą grożą trzy lata więzienia, ale "na jego szczęście pod rządami Adama Bodnara nie znajdzie się wystarczająco odważny prokurator".
Po pierwsze, o ile ja znam doktrynę katolicką, można być katolikiem i nie być biskupem – powiedziałbym nawet, iż miażdżąca większość katolików biskupami nie jest. Bo bycie biskupem – wysokim funkcjonariuszem kościoła katolickiego – to nie "przynależność wyznaniowa", tylko zawód. I to zawód, który, ze względu na różne sprawki tegoż Kościoła, może budzić poważne zastrzeżenia etyczne, podobnie jak bycie wysokim funkcjonariuszem, dajmy na to, Służby Bezpieczeństwa. Co to jest? Powtarzamy: k-o-n-t-e-k-s-t. Brawo!
Po drugie, doskonale wiadomo, skąd się to wzięło (to też kontekst!): ze słów "tęczowa zaraza", którymi – widoczny na tym zdjęciu – arcybiskup Jędraszewski ramię w ramię
z władzą PiS-owską (a w szerszym planie i kremlowską) organizował nagonkę na polskich obywateli nieheteronormatywnych. I która to nagonka doprowadziła zresztą do wybuchu jak najbardziej realnej przemocy fizycznej na ulicach polskich miast. Staszewski po prostu "dał lekarzowi posmakować jego lekarstwa" (choć oczywiście w dawce homeopatycznej, bo nikt z powodu wpisu na fejsie nie rzucił się bić naszych kochanych arcybiskupów –
i to również jest kontekst).
Po trzecie, co zupełnie pani Sadło umknęło, słowa o "czerwonej zarazie" to… własne słowa Jędraszewskiego. Dokładnie z tego samego kazania z 2019 roku: "Czerwona zaraza już po naszej ziemi nie chodzi. Co wcale nie znaczy, iż nie ma nowej, która chce opanować nasze dusze, serca i umysły". Być może tu poza pojęciem "kontekstu" należałoby wprowadzić pojęcie "ironii", ale nie chcemy zmęczyć naszej pojętnej wynalazczyni.
*
Za obrzydliwe słowa o zarazach arcybiskup został podany do sądu, ale były to czasy (kontekst!) PiSu i sąd orzekł, iż ten atak na polskich obywateli – będący, powtórzę, częścią kampanii nienawiści, która przyniosła plon w postaci konkretnych aktów przemocy wobec konkretnych ofiar – był "obroną wiary" (przed czym? Nie wiadomo, najwyraźniej elgiebety atakują wiarę samym swoim istnieniem). Orzekł też, iż arcybiskupowi wolno tak bluzgać, bo pozwala mu na to… konkordat.
Przypomina to nieco stary dowcip o prezydencie Szimonie Peresie, który zdjął marynarkę w Knesecie. Poproszony, żeby założył ją z powrotem, powiedział: "Ja mam na to pozwolenie od królowej brytyjskiej!", co wywołało konsternację i kolejne pytania. "No, zwyczajnie – odparł – byłem z wizytą w pałacu Buckingham, spytałem, czy mogę zdjąć marynarkę, a królowa powiedziała, iż marynarkę to se mogę w Knesecie zdejmować!".
Choć oczywiście dziś sąd może mieć inne zdanie w kwestii tego, czy w Polsce są obywatele równi i równiejsi wobec prawa.
*
"Auschwitz nie spadło z nieba" i dlatego prawa penalizujące mowę nienawiści są społecznie ważne i pożyteczne. Bez względu na to, czy chronią przed nienawiścią mniejszość (jak grupa etniczna czy elgiebety), czy też statystyczną większość (jak kobiety czy katolicy). Nie każda wypowiedź krytyczna jest mową nienawiści, nie każda jest równie szkodliwa i niebezpieczna. Ocenia to – badając kontekst – wymiar sprawiedliwości (raz lepiej, raz gorzej, jak to w życiu).
Pani Sadło oczywiście zdaje sobie z tego sprawę. Zdaje sobie również sprawę – podobnie jak prezydent Duda, który tak się oburzył na nowelizację ustawy, iż zgłosił ją do pseudo-Trybunału Konstytucyjnego – iż przepisy o mowie nienawiści istnieją w polskim prawie od dekad. jeżeli więc prezydent i pani Sadło chcą oprotestowywać je z powodów zasadniczych, w ramach walki o "wolność słowa", to powinni oprotestowywać również chronienie nimi takich cech jak wyznanie katolickie czy narodowość polska albo polska etniczność. A o tym jakoś nie wspominają.
Jeśli natomiast protestują dlatego, iż katoprawica nie będzie już mogła bezkarnie organizować homofobicznych nagonek wedle najlepszych hitlerowskich wzorców
z antysemickich broszurek – no cóż, to trudno. Nikt im przecież nie każe budować polityki na nienawiści.