Chciałabym móc odbyć podróż w czasie, żeby iść w dorosłe życie z wiedzą, którą dzieciaki dostaną na tych lekcjach.
Czytam lekcja po lekcji tematy zajęć z edukacji zdrowotnej od klas czwartej do ósmej szkoły podstawowej (zob. tutaj). Czytam je i mam marzenie. Chciałabym móc odbyć podróż w czasie, żeby iść w dorosłe życie z wiedzą, którą dzieciaki dostaną na tych lekcjach.
Nie będą musiały jej szukać w szkolnych ubikacjach. Nie będą musiały wyłuskiwać informacji z tego, co usłyszą od nauczycieli mimochodem, wspomniane przy okazji. Będą w tym świecie bezpieczniejsze. Nie będą musiały absolutnie wszystkiego sprawdzać na własnej skórze.
Wprawdzie uczenie się na błędach jest wpisane w cykl życia każdego człowieka, ale przecież nie każde pokolenie popełnia błędy jednakowe. Na tym polega rozwój i postęp: błądzimy tam, gdzie wiedzy jeszcze nie ma. Tam, gdzie jest wiedza, zmieniają się postawy i kolejni młodzi będą popełniać własne błędy – w dziedzinach, których istnienia my choćby nie potrafimy przewidzieć.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Tym, co my wiemy – tym, czego się nauczyliśmy z życia, książek i rozwoju nauki – tym mamy obowiązek się dzielić. Ośmielę się powiedzieć, iż złem i krzywdą moralną wobec przyszłych pokoleń jest nie dawać im wiedzy, którą mamy: z nadzieją, iż podobnie jak my zdobędą ją „jakoś” – od rodziców, tiktokerek albo w szkolnych toaletach.
Zazdroszczę pokoleniu dzisiejszych dwunastolatków. Chciałabym iść w życie tak wyposażona, jak oni będą wyposażeni. Chciałabym dziś mieć tę wiedzę, którą oni zdobędą w klasie czwartej. Chciałabym, żeby wszyscy dorośli krytykujący program nauczania edukacji zdrowotnej tę wiedzę mieli. Chciałabym, żeby tę wiedzę mieli nasi biskupi.
Żeby dojrzewanie zostało znormalizowane
Klasa czwarta. Miejsce zdrowia w hierarchii wartości. Jakie zachowania chronią zdrowie, a jakie są ryzykowne dla zdrowia. W tym mieści się również analiza codziennych sytuacji czy badania profilaktyczne. Zdrowy styl życia, sposoby hartowania organizmu. Jak zmienia się ciało w okresie dojrzewania.
Zatrzymuję się. Ileż wstydu i łez oszczędziłyby takie lekcje nastolatkom sprzed lat! Ile wstydliwych dyskusji na szkolnych korytarzach by się nie odbyło, tych z przekazywaną pokątnie informacją, iż „do niej już ciotka przyjechała” – i z patrzeniem z wyższością na te, które nie wiedziały, o co chodzi.
Ilu chłopcom takie lekcje wytrąciłyby broń z ręki, odebrałyby kpinom z rosnącego biustu koleżanek nimb fajności i odwagi. Ilu dziewczynkom oszczędziłyby stresu, co to będzie, jeżeli podpaska przecieknie i nagle gdzieś po szóstej lekcji na krześle zostanie plama.
Mam 48 lat, pamiętam tamte szkolne traumy. I mocno kibicuję dojrzewającym dzisiaj dziewczynkom, żeby w ich świecie dojrzewanie zostało znormalizowane, żeby nie musiały żyć w lęku, iż coś się wyda. Żeby chłopcy, którzy chodzą z nimi do klasy, wiedzieli, iż w sytuacji, kiedy koleżanka na spodniach ma plamę, nie ogłasza się tego krzykiem na szkolnym korytarzu, ale pożycza jej bluzę, żeby miała co przewiązać w pasie.
Matko, pamiętasz ten rechot, kiedy próbowałaś się bronić?
Co może budzić kontrowersje i sprzeciw w piątej klasie? Lekcja „Moje ciało – poznaję, szanuję dbam”? O budowie ciała dziewczynek i chłopców, o różnorodności, ale i równej wartości obu płci? Ta, przy której w programie wyraźnie zaznaczono, iż „ogólnie, bez szczegółów anatomicznych”?
Przecież to nic innego, jak lekcja biologii, tyle iż przeniesiona do innego bloku, nie wciśnięta między pantofelki i etapy rozwoju dżdżownicy. Dzięki temu – bardziej osobowa, bardziej ludzka. To wciąż ta sama lekcja, na której mówi się, jaką rolę pełnią narządy (i nie, nie jest to wyłącznie prokreacja), gdzie wyjaśnia się, iż ciało to sprawa intymna, oraz iż istnieją granice intymności i bezpieczeństwa,
Ktoś może powiedzieć: powiem o tym dziecku w domu. A ja widzę jednak wyraźną różnicę między wiedzą przekazywaną w domu i w szkole. Dziecko z wiedzą wyłącznie z domu pozostaje w grupie bezradne. Nie ma argumentów, żeby się obronić – nie ma wspólnego z rówieśnikami punktu odniesienia – nie ma gwarancji, iż inne dzieci w swoich domach również usłyszały to, co trzeba.

Złem i krzywdą moralną wobec przyszłych pokoleń jest nie dawać im wiedzy, którą mamy: z nadzieją, iż podobnie jak my zdobędą ją „jakoś” – od rodziców, tiktokerek albo w szkolnych toaletach
Monika Białkowska
Przekazanie wiedzy publicznie i grupie daje poszczególnym jej członkom możliwość odwołania się do tej wiedzy w sprawach, które ich dotyczą. jeżeli pani na lekcji mówi głośno i wyraźnie, jak nie wolno nikogo dotykać – to dziecko ma pewność, iż może o takim dotyku powiedzieć, może się poskarżyć, gdy próbuje tego nachalny kolega. Może, bo wszyscy razem usłyszeli, jakie są zasady. Bez wspólnoty zasad moralność przestaje być punktem odniesienia.
Rodzicu: rozumiem twoje obawy, ale spróbuj spojrzeć szerzej. Na takiej lekcji nie chodzi wyłącznie o to, żeby to twoje dziecko usłyszało, iż ma prawo stawiać granice i mówić „nie”. To rzeczywiście możesz powiedzieć mu sam. Chodzi o to, żeby inne dzieci usłyszały, czego nie wolno robić twojemu dziecku: ani teraz, ani w przyszłości.
Naprawdę się zgadzasz na to, żeby ten chłopiec, który teraz bije kogoś na korytarzu albo chodzi po centrum handlowym w kamizelce z napisem „szon patrol” – dojrzewał, nie dostając informacji, iż nie wolno dotknąć kobiety bez jej zgody? Za trzy lata, za pięć lat twoja córka spotka tego chłopaka w ciemnej ulicy. Spotka jego, jego kolegów.
My ich spotykałyśmy, pamiętasz przecież. Pamiętasz ręce wpychane pod spódnicę. Klepanie po tyłku. Obrzydliwe komentarze na widok twojego biustu. Pamiętasz to nasze przerażone milczenie i ten ich rechot, kiedy próbowałaś się bronić. To było takie „normalne”.
„To znaczy, iż mu się podobasz” – mówiły nasze matki. jeżeli nie będziemy inaczej uczyć naszych dzieci, nasze córki będą cierpieć to samo, co cierpiałyśmy my. Nie wystarczy, iż ty powiesz to swojemu dziecku. Całe pokolenie musi to wynieść już ze szkoły.
Jak się dobrze czuć we własnym ciele
Czytam zestaw lekcji dalej. Jak się przygotować do wizyty u lekarza.
Rozmawiałam niedawno z jedną lekarką, która mówiła, iż gdy przychodzą pacjenci z chorą nogą, to drugą już krępują się pokazać – bo tłumaczą, iż nie jest umyta. Tak, w XXI wieku w całkiem dużych miastach ludzie przez cały czas nie umieją się myć.
Niedawno czytałam o tym, iż zasadniczo ludzie nie myją stóp, uważając, iż kiedy stoimy pod prysznicem, one umyją się same. W szkole chcą powiedzieć dzieciom, iż przed wizytą u dentysty należy umyć zęby. Wyjaśnić, jakie pytania zada lekarz, jak na nie odpowiadać.
Kolejne lekcje są o samoakceptacji i o tym, jak się dobrze czuć we własnym ciele. Znów mogłabym pisać tu książkę.
O przyjaciółce, która wpadła w anoreksję, bo koniecznie chciała doścignąć modelki z kolorowych gazet. Miała pecha, bo wtedy nie mówiło się o samoakceptacji, a kobiety z wybiegów nie miały ani biustów, ani pup. Wszystkie byłyśmy przy nich za grube. O tym, ile euforii życia odbierało nam bieganie za nierealnym ideałem. O narzekaniu na własne pryszcze, własne włosy, nosy i nogi.
Teraz nami wszystkimi zajmują się terapeuci. Mając prawie pięćdziesiąt lat, uczę się i zachwycam starszymi paniami w bikini na plaży (bo przecież mówiono nam, iż „już nie wypada”). Uczę się i zachwycam się młodymi dziewczynami, które w rozmiarze 42 odsłaniają brzuchy, na których nie ma kaloryfera. I myślę, iż to powinnam była dostać w szkole.
Powinnam się była nauczyć, iż każde z nas jest piękne, każde z nas ma prawo cieszyć się słońcem i iż moje ciało jest przedmiotem mojej troski, jest moją siłą, iż to ja – a nie gadżet, podawany światu dla estetycznej uciechy.
Narzędzia radzenia sobie z emocjami
Ile bym dała, żeby w szkole mieć lekcję poświęconą samej tylko wodzie. Temu, ile powinnam jej wypijać i dlaczego to nie powinny być słodkie napoje. Ile pieniędzy u dentysty by mi to zaoszczędziło?

- Damian Wyżkiewicz CM
- Dawid Gospodarek
Ostatni dzwonek
Ile zmarszczek miałabym dzisiaj mniej? Lubię swoje zmarszczki, ale też nie pamiętam, żebym do szkoły nosiła jakiekolwiek picie… Chyba jedyne, co wtedy piliśmy, to była woda z kranu – kolejna lekcja ze szkolnej ubikacji.
Ile bym dała, żeby to w szkole ktoś próbował mnie przekonać, iż warzywa jeść warto, choćby jeżeli nie smakują. Żeby ktoś choćby spróbował mnie przekonać do czegoś więcej niż kiszone ogórki i takaż kapusta. Żeby ktoś nauczył mnie, kiedy byłam dzieciakiem, czytać etykiety na produktach. Żeby powiedział i przećwiczył, jak wybierać zdrowsze alternatywy. Wiem: dietetycy, trenerzy i najróżniejsze cateringi pewnie zarabiałyby mniej. Ale przecież nie o biznes dla dietetyków w świecie chodzi.
Ilu nieszczęść dałoby się uniknąć, gdybyśmy już z piątej klasy szkoły podstawowej wynieśli wiedzę, czym jest zdrowie psychiczne: iż trzeba się wyspać, trzeba się ruszać i rozmawiać z ludźmi. Że przewlekły stres i izolacja kiedyś się na nas odbiją.
Gdybyśmy umieli rozpoznawać od podstawówki swoje emocje i nie mylili wstydu z poczuciem winy czy strachu z podziwem. Gdybyśmy dostali do ręki narzędzia radzenia sobie z emocjami własnymi i cudzymi. Naprawdę taki zły byłby nasz świat?
Lepiej wiedzieć o telefonach zaufania
Czy świat i nasze dzieci ucierpią, jeżeli w szkole dostaną informację, czym są telefony zaufania – kiedy należy prosić o pomoc dorosłych – i co zrobić, kiedy ktoś bliski ma myśli samobójcze? To jasne: w życiu idealnym dziecko z problemami powinno przyjść do rodziców, a nie dzwonić na telefon zaufania.
Ale pomyśl, drogi rodzicu: jeżeli wydarzy się coś, z czym dziecko naprawdę nie potrafi do ciebie przyjść, co wybierzesz? Żeby znało numer telefonu zaufania, czy uznało, iż musi radzić sobie samo? Co, jeżeli w swoim dojrzewającym przecież dopiero umyśle znajdzie tylko jedno rozwiązanie?
Czytam program i wciąż zazdroszczę. Co robi stres z moją głową i ciałem. Rodzina: mój pierwszy zespół. Przemoc to nie jest rozwiązanie. Higiena cyfrowa. Zagrożenia w sieci i cyberbezpieczeństwo. Uczymy się rozwiązywać konflikty. Bezpieczna aktywność fizyczna. Sen to supermoc. Ciszej znaczy zdrowiej.
Mój zakład z Bogiem. Z Moniką Białkowską rozmawia Zbigniew Nosowski
Czytając tematy z szóstej klasy, myślę, o ileż łatwiej by mi było w dziesiątkach sytuacji, gdybym to ze szkoły wyniosła wiedzę, jak ułatwiać życie osobom z niepełnosprawnością. Tymczasem moją jedyną szkołą takiego kontaktu był widok garbatych ludzi, po Heine-Medina, których w połowie lat osiemdziesiątych często jeszcze można było spotkać na ulicach dużego miasta.
I jeszcze wolałabym ze szkoły wynieść wiedzę o tym, jak rozumieć i wspierać osoby przewlekle chore. Odebrałam swoją lekcję w domu, mieszkałam z dziadkiem, który codziennie robił sobie zastrzyk z insuliny. Ale przecież nie każdy miał w domu chorego dziadka.
Mogłabym tak iść temat po temacie, przez klasę piątą, szóstą, siódmą, ósmą… Choroby zakaźne. Szczepienia. Mierniki zdrowia. Planowanie dnia. Wpływ klimatu na zdrowie.
Co z tym seksem?
W każdej z nich na trzydzieści dwie lekcje w roku przypada jedna lub dwie, które poświęcone są życiu seksualnemu.
W klasie piątej to lekcja „Każdy dojrzewa inaczej” i „Początek życia i seksualność – zrozumieć, żeby szanować”. To znów nic innego, jak biologia procesu zapłodnienia i ciąży, podana w sposób „dostosowany do wieku” i w kontekście odpowiedzialności za siebie i innych.
W klasie szóstej: „Co warto wiedzieć o cyklu miesiączkowym” (choć trudno mi sobie wyobrazić, żeby ten temat kogokolwiek gorszył) oraz „Seksualność i zdrowie”. W tym ostatnim ma być wyjaśnione, iż seksualność dotyczy nie tylko ciała, ale i emocji, tożsamości, relacji, uczuć, szacunku do siebie i innych. Ma być wyjaśnione i to, iż seksualność się stopniowo rozwija, oraz iż wiąże się ze stawianiem granic, szacunkiem wobec innych i odpowiedzialnością zarówno za innych, jak i za siebie.
Czy to jest gorszące? Cóż. Wśród moich marzeń jest także to maleńkie, żeby mężczyźni, których spotykałam, cofnęli się w czasie i tę wiedzę posiedli już w wieku szkolnym.
W siódmej klasie seksualność pojawia się w temacie lekcji jako „integralny i naturalny aspekt życia ludzkiego”. Tu w ciągu 45 minut nauczyciel będzie z uczniami rozmawiał nie tylko o sposobach radzenia sobie z napięciem seksualnym (z którym, jak wiemy z przekazów medialnych, zbyt często nie radzą sobie choćby dorośli) – ale i o tym, jakie skutki ma zbyt wczesne podejmowanie aktywności seksualnej. Oraz o presji rówieśniczej, której nie warto ulegać.
Drugi przypuszczalnie kontrowersyjny temat dla siódmoklasistów to metody antykoncepcji: jaki jest ich cel, skuteczność, metody. Jest tu również o świadomym planowaniu rodziny i o konieczności rozmowy z lekarzem. W proponowanych metodach prowadzenia lekcji nie ma przewidzianego instruktażu na bananie, ale mapa myśli uczniów i moderowana dyskusja.
W ósmej klasie wśród przypuszczalnie kontrowersyjnych tematów znajdujemy lekcję o chorobach przenoszonych drogą płciową i o ich profilaktyce (sama o AIDS usłyszałam pierwszy raz, podsłuchując rozmowę dorosłych i oglądając jednocześnie „Niewolnicę Isaurę”; ktoś z dorosłych powiedział wtedy: „Zanim to do nas dotrze, dawno już nas na świecie nie będzie” – taka to była profilaktyka).

- Tośka Szewczyk
Nie umarłam. Od krzywdy do wolności
W ósmej klasie również młodzież usłyszeć ma o zawodach medycznych, związanych ze zdrowiem intymnym: o ginekologu, urologu, dermatologu-wenerologu, proktologu, endokrynologu, fizjoterapeucie ginekologicznym – o tym, kiedy i jak korzystać z ich pomocy bez wstydu.
Jest wreszcie lekcja „Reaguję, nie milczę” o przemocy seksualnej i reagowaniu na naruszenie swoich granic. Oraz ostatnia, w oczach wielu prawdopodobnie skandaliczna: o orientacjach seksualnych.
Co jest skandalem?
Trudno mi powiedzieć, co jest w oczach części polityków i części biskupów tak wielkim skandalem. Może to, iż dzieci uczyć się mają tego, co dla nich samych jest wiedzą tajemną?
Wydaje mi się, iż choćby młodzież w ósmej klasie jest już dziś świadoma istnienia osób o nieheteronormatywnej orientacji i lepiej jednak, żeby rozmawiali o tym w szkole, niż pisali hasła na murach.
Dla biskupów problemem może być również fakt, iż w tematach dotyczących życia seksualnego nie pada zastrzeżenie, iż jest ono zarezerwowane wyłącznie dla małżonków. Tak: jest zarezerwowane dla małżonków, ale zgodnie z katolicką etyką seksualną. Nie wszyscy jednak w społeczeństwie są katolikami, a szkoła uczyć musi wszystkich.
Uczy więc na poziomie podstawowym po to, żeby Kościół i rodzina mogły dopowiadać do tego swoje uwagi etyczne i wychowawcze – oraz przekazywać je tym, którzy są gotowi podjąć wyzwanie i nimi żyć. Ewangelia nie jest prawem, narzuconym światu. Ewangelia jest dla tych, którzy z serca sami decydują się za nią pójść – z miłości.
Na koniec mam jeszcze apel do przeciwników wprowadzenia tego przedmiotu. Kwestie dotyczące seksualności zajmują zwykle dwie lekcje w pakiecie trzydziestu dwóch w całym roku szkolnym. Warto uważnie przeczytać całość programu i zrobić sobie rachunek sumienia: czy nasze dzieci to wiedzą i czy chcielibyśmy, żeby to wiedziały i umiały? Czy dla tych dwóch lekcji, których chcemy dziecku oszczędzić, mamy prawo odebrać mu całą resztę?
Jeśli twoje sumienie nie pozwala na to, żeby dziecko słuchało, komu nie wolno go dotykać albo jak działa prezerwatywa – poproś nauczyciela, żeby dał znać, kiedy ta lekcja będzie. Zwolnij dziecko z jednej lekcji. Zabierz go na „pogrzeb” albo napisz, iż „zachorowało”. Albo po prostu stań odważnie przed nauczycielem i powiedz, iż tę wiedzę chcesz przekazać mu sam/a. Ale nie wylewaj, nomen omen, dziecka z kąpielą. Naprawdę, sprawdź najpierw, ile twoja córka czy syn może stracić. Ile ty straciłeś, takich lekcji nie mając.
Ja chyba poszukam zestawu podręczników: choćby te dla piątej klasy szkoły podstawowej będą lepszym wyborem niż słuchanie „specjalistów” na TikToku.