Czytając Teresę z Avili

1 rok temu
P. Rubens, św. Teresa z Avili, wikipedia

Lektura poruszająca, pouczająca i podnosząca ciśnienie. Zacznę od końca.

Ciśnienie podniósł mi opis tego, przez co przeszła Teresa, kiedy zaczęły się u niej pojawiać fenomeny nadzwyczajne, od lewitowania począwszy, na wizjach intelektualnych skończywszy. Ona sama była przerażona i zagubiona, do czego miałą prawo, nie wiedząc, od kogo pochodzą te doświadczenia: Boga czy demona. Zaczęła szukać rady u ludzi, którzy według jej rozeznania byli mądrzy i prowadzili pobożne życie, Teresa używa określenia mówiącego, iż byli bardziej święci od niej.

Być może bardziej pobożni, ale co do świętości to bym nie przesadzała, co już uzasadniam.

Spowiednik uciekał od odpowiedzialności, bo dawał się kierować opiniom m.in. osoby świeckiej (pewnego szlachcica wtajemniczonego w całą sprawę) i innego kapłana, widzących w tym wpływ demona. Obaj mieli opinię mądrych i duchowych. Hm. Jak zapisuje Teresa, przekonanie tych dwóch ostatnich sprawiło, iż chociaż spowiednik sam widział w tych fenomenach Boże działanie, to żeby ją „sprawdzić”, kazał jej zachowywać się, jakby to były fenomeny demoniczne.

O ile rozumiem zalecenie, żeby z wszystkich sił starała się tych doświadczeń unikać i z nich wychodzić – jak zauważa sama święta, Bóg mimo to jest w stanie mieć dostęp do duszy – to pozostałe dwa zalecenia mnie zagotowały. A było to ograniczenie przystępowania do Stołu Pańskiego oraz zakaz modlitwy myślnej.

Gdyby ten spowiednik był lekarzem, to osobom gorączkującym pewnie zakazałby podawania wody i robienia czegokolwiek, żeby zbić temperaturę!

Wiedział przecież, jaki jest stan duchowy Teresy, mianowicie iż nie jest to osoba pogrążona w grzechach ciężkich i tylko szukająca sposobu, żeby przez cały czas w nich trwać. W takiej sytuacji odsuwanie kogoś zmagającego się z duchowymi atakami (jeśli byłby to ataki złego) od sakramentów to najgorsze, co można zrobić. Dobrze, iż przynajmniej ją spowiadał, ale odmowa częstego komunikowania to jakieś horrendum.

Co do drugiego zakazu, choćby Jezus powiedział Teresie w jednej z wizji, iż to już jest tyrania. Znowu: jedna z ignacjańskich zasad rozeznawania mówi, iż w celu rozeznania wartości doświadczenia należy patrzeć na jego początek, przebieg i owoce. Karmelitankę spowiadał jezuita. Znał tę zasadę. Dlaczego jej w tym przypadku, do ladacznicy niedoinwestowanej, nie stosował? Skoro modlitwa myślna wychodziła z poszukiwania bliskości Boga, dawała odpoczynek i oczyszczenie oraz owocowała wzrostem cnót (tia, już widzę demona, który powoduje wzrost duchowy…), to dlaczego jej zakazywać?

Całe szczęście Bóg z dużą jasnością pokazał karmelitance, iż to On przychodzi w tych doświadczeniach. W tym przekonaniu utwierdził ją także o. Franciszek Borgiasz, a ostatecznie dwa lata duchowego cierpienia zakończył Piotr z Alkantary, franciszkanin i asceta, który wysłuchał karmelitankę, potwierdził, iż to Boże działanie (znał je z własnego życia), i korzystając ze swojego autorytetu, przekonał spowiednika oraz świeckiego doradcę Teresy, wspomnianego świeckiego szlachcica, o którego świętości zdaje się ona mieć wysokie zdanie.

Ja nie mam. Co prawda wiem tyle o nim, co wyczytałam w jej autobiografii, ale jeżeli ktoś upiera się przy nazywaniu demonicznymi Bożych działań, i daje się przekonać dopiero z wielką trudnością człowiekowi mającemu o wiele dłuższe i głębsze doświadczenie mistyczne (br. Piotr), to coś mi tu nieładnie pachnie. A dokładnie wyczuwam woń narcyza w pełnym rozkwicie. Jednak człowieka nie znam, a jestem uprzedzona, bo Teresa bardzo dużo przez niego wycierpiała. Lekcja, jaką z tego wyciągnęłam, jest taka, iż trzeba być niesłychanie ostrożnym z tym, komu się powierza swoje życie duchowe – kupuję od Karmelitanki stwierdzenie, iż najtrudniej przyjąć cierpienie z rąk ludzi dobrych, choć trwających w błędzie. I trzeba na te tematy trzymać jednak język za zębami, najdłużej jak to możliwe (oczywiście nie mam tu na myśli ukrywania czegoś przed spowiednikiem).

Co do tego, iż lektura poruszająca i pouczająca, to mam na myśli m.in. opis czyśćca, który Karmelitanka przeszła za życia (Księga mojego życia, rozdz. 20, p. 11). Opisuje go jako doświadczenie ukrzyżowania między ziemią a niebem – nic, co doczesne, już nie pociąga, bo całym sobą, bez najmniejszego wyjątku, pragnie się Boga, a jednocześnie to jeszcze nie jest czas odejścia. Ta tęsknota sprawia udrękę tak wielką, iż chce się umrzeć, żeby z Nim być, zawieszone zostaje działanie wszystkich władz, a więc zmysłów zewnętrznych oraz rozumu, wyobraźni i pamięci, zostaje tylko wola skupiona na pełni Boga. I chociaż cierpienie jest olbrzymie, „owa pustynia i osamotnienie wydaje się duszy czymś lepszym niż całe towarzystwo świata”.

Będę sobie pewnie jeszcze do tego opisu wracać, bo znajduję z nim pocieszenie. Owszem, relację o wielkim bólu, ale też prawdę o nadziei, która do udręki dodaje słodycz oczekiwania.

Idź do oryginalnego materiału