Czarne anioły z Rudy

kjb24.pl 2 miesięcy temu
Zdjęcie: Dwa anioły z brązu – autor Josef Limburg. Stoją przy wyjściu do krypty w kościele parafialnym św. Józefa w Rudzie Śląskiej


Legendę o aniołach z Rudy Śląskiej do dzisiaj pozostaje żywa w tradycji lokalnej. Dwa czarne anioły klęczą w prezbiterium i pokornie pilnują krypty rodu Ballestremów, fundatorów kościoła i wielkich dobroczyńców Rudy.

Legendę o aniołach z Rudy Śląskiej (do niedawna mówiło się po prostu „Ruda”: dopiero w 1961 r. połączono kilkanaście osiedli, w tym Rudę, i powstałą aglomerację ochrzczono przydomkiem „Śląska”) usłyszałem dawno temu, i prawdę powiedziawszy, nie pamiętam od kogo. Mimo upływu czasu funkcjonuje ona przez cały czas i do dzisiaj pozostaje żywa w tradycji lokalnej, a ponieważ Rudę – najbardziej śląskie ze śląskich miast – od zawsze kocham i jawi się w moich oczach o wiele piękniejsza od Rzymu (tudzież innych cudów świata), postanowiłem tę niezwykłą historię przypomnieć.

Z bólem muszę również przyznać, iż do opracowania na nowo legendy zmobilizowały mnie ostatnie tragiczne wydarzenia w Chorzowie, kiedy podczas międzynarodowej wystawy gołębi pocztowych zginęło, wskutek nagłego zawalenia się dachu hali, 65 hodowców i miłośników ptaków. Niewtajemniczonym pragnę donieść, iż gołąbki pocztowe są obiektem najwyższej miłości swych właścicieli, zasadniczo pozostają też anielsko czyste i nie mają doprawdy nic wspólnego z gołębiami-brudasami zadomowionymi na warszawskiej Starówce, krakowskim rynku i we wszystkich większych miastach świata, gdzie przeważnie żebrzą o pokarm i wszystkim wokół przeszkadzają.

Anielskie Tajemnice – ks. Mateusz Szerszeń CSMA

Miłośnik ptaków z Rudy

Wydarzenia, o których mowa, miały miejsce w Rudzie przed wiekiem, ale dokładnego roku nikt już nie pamięta. To mniej więcej wtedy na cmentarzu przy kościele św. Józefa pochowano ważnego – a w każdym razie szanowanego i lubianego – mieszkańca, o czym świadczyły tłumy odprowadzające nieboszczyka w ostatniej drodze. Dzisiaj nic dokładnego o nim nie możemy powiedzieć. Jedni mówili, iż na imię miał Józef i pracował w kopalni, inni mieli go nie za górnika, ale za rzemieślnika, jeszcze inni za ważnego urzędnika miejskiego. Wszyscy natomiast zgadzali się, iż zmarły posiadał wielką słabość do ptaków.

Józef z Rudy – tak go zatem nazywajmy – hodował gołębie od najmłodszych lat. Już jako pięcioletni „bajtel” nauczył się ptasiego abecadła przy swym dziadku i bardzo gwałtownie doszedł do mistrzostwa. Chwile spędzone z ptakami pozwalały zapomnieć o szarzyźnie ciężkiego żywota. Zwykł mawiać wszystkim, iż wyhodowanie dobrego gołębia-lotnika to praca kilkudziesięciu lat, a i tak nie ma się pewności, iż trud nie pójdzie na marne. Skrzydlaci podopieczni odwdzięczali się swemu panu za miłość, jak tylko mogli, z upodobaniem siadając na kolanach i ramionach człowieka, pozwalając pieścić się na wszelkie możliwe sposoby. Wszystkie zabiegi związane z karmieniem, czyszczeniem klatki, nauką i wspomnianymi pieszczotami balansowały między zabawą a tresurą, aczkolwiek dla niewtajemniczonych jawiły się na kształt niezrozumiałego rytuału, by nie rzec dosadniej: dziwactwa zdziecinniałego staruszka.

Nastąpił wszakże dzień, w którym ustalony porządek dnia został zakłócony z powodu nad wyraz prozaicznego: wielki „ptasznik” nie pojawił się w gołębniku i na domiar złego nic nie wskazywało na jego rychłe przybycie. Osowiałe ptaki siedziały zbite w gromadzie, jakby przeczuwając coś niedobrego. Nie myliły się, bo w nocy serce Józefa przestało nagle bić. Po prostu zatrzymało się niczym sprężynowy budzik, którego zapomniano nakręcić.

Anielski taniec

Wygłodzonymi ptakami zainteresowano się dopiero po kilku dniach. Jest w zwyczaju nie tylko śląskim, iż kiedy umiera hodowca, jego gołębie zabiera się na cmentarz i są wypuszczane z klatki podczas składania trumny do grobu. Uwolnione gołąbki wzbijają się do niebios, jakby chcąc podążyć śladem duszy swego pana.

Dwa anioły wykonane przez Josefa Limburga.
Obecnie znajdują się przy wejściu do krypty w kościele parafialnym św. Józefa w Rudzie Śląskiej.
Fot. Gliwi – praca własna | Wikimedia Commons | CC BY-SA 4.0

Gdzieś po miesiącu przy grobowcu pojawiły się dwa kamienne anioły, strażnicy spokoju zmarłego. Z zazdrością popatrywały one na gołębie, które uporczywie codziennie niemal przylatywały na miejsce pochówku i usiadłszy na daszku, gruchały sobie w najlepsze. I oto któregoś dnia kamienne anioły – nie mogąc widocznie dłużej tego wytrzymać – wzniosły się ku gołębiom i wraz z nimi zaczęły szybować najpierw wokół grobowca, a potem nad cmentarzem i całą Rudą. Z powodu przyrodzonej „kamienności” natury, lot anielski odznaczał się pewnego rodzaju ciężkością. Nie posiadał w sobie nic z gracji lotów ptasich, bardziej przypominał wyczyny nieopierzonego kurczaka lub śmieszne podskoki pingwina.

Nie wiadomo, jak długo trwałyby te akrobacje, gdyby Przedwieczny nie poruszył się i zniecierpliwionym nieco gestem nie nakazał cherubinowi z płonącym mieczem uspokoić kamiennych harcowników. Miecz cherubiński poszedł w ruch nie na żarty i tak osmalił kamienne anioły, iż te – z białych stały się całkowicie – czarne. Aby nie przyszło zaś im więcej do głowy wznoszenie się w powietrze, zagonił ich do kościoła, gdzie do dzisiaj klęczą w prezbiterium i pokornie pilnują krypty rodu Ballestremów, fundatorów kościoła i wielkich dobroczyńców Rudy.

Herbert Oleschko

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (4/2006)

Idź do oryginalnego materiału