Cudu nie było. Po Pielgrzymce z obrzeży Kościoła

4 godzin temu
Zdjęcie: Ks. Adam Świeżyński


Czy rzeczywiście ludziom z obrzeży Kościoła (kimkolwiek są) powinno chodzić o to, żeby zostali uznani, przyjęci i zaakceptowani przez (jakkolwiek rozumiany) kościelny mainstream?

W sobotę 4 października 2025 roku, we wspomnienie św. Franciszka z Asyżu, odbyła Pielgrzymka z obrzeży Kościoła, zorganizowana przez Monikę Białkowską, o. Macieja Biskupa OP i o. Michała Legana OSPPE. Uczestniczyło w niej kilkaset osób z całej Polski, którzy z różnych powodów czują się wykluczani z Kościoła lub nie znajdują w nim przestrzeni dla siebie. Spotkanie odbyło się w sanktuarium jasnogórskim w Częstochowie, przy aprobacie i wsparciu przeora klasztoru paulinów o. Samuela Pacholskiego OSPPE oraz z udziałem bp. Artura Ważnego z diecezji sosnowieckiej.

Wziąłem udział w tej pielgrzymce, bo bliskie mi jest doświadczenie znalezienia się na kościelnym marginesie i niezgody na to, co w tej chwili w Kościele stanowi jaskrawe zaprzeczenie ewangelicznego nauczania Jezusa, oraz doświadczenie konsekwencji wynikających z mojego sprzeciwu. Moja refleksja dotycząca tego spotkania z konieczności musi być wybiórcza i subiektywna, a także, nie ukrywam, emocjonalna. Pominę więc w niej rozmaite kwestie, które uważam za ważne, choć drugorzędne (np. szkoda, iż w panelu dyskusyjnym było aż trzech duchownych na czterech uczestników; szkoda, iż podczas Mszy w bazylice nie wybrzmiało wyraźnie to, o jaką pielgrzymkę chodzi i kim są jej uczestnicy).

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Przedstawię jedynie to, co uznaję za istotę mojego doświadczenia udziału w spotkaniu na Jasnej Górze i co najmocniej mnie poruszyło. Cieszę się, iż wziąłem w nim udział, bo dzięki temu sam dla siebie klarowniej określiłem własne położenie wobec Kościoła i wyznaczyłem dalszy kierunek drogi, którą staram się iść. jeżeli inni uczestnicy doświadczyli czegoś podobnego, to sądzę, iż śmiało można uznać, iż pielgrzymka z obrzeży spełniła swoje zadanie.

Nie u siebie

Spotkanie uczestników Pielgrzymki z obrzeży Kościoła rozpoczęło się od dyskusji panelowej, którą poprowadziła inicjatorka wydarzenia Monika Białkowska. Uczestniczyli w niej: współorganizatorzy dominikanin Maciej Biskup i paulin Michał Legan oraz ks. Dawid Dyrcz i Zbigniew Nosowski. Pierwsze pytanie, które zadała prowadząca, brzmiało: „Gdybyś miał jednym słowem określić to, jak dziś czujesz się w Kościele, jakiego określenia byś użył?”.

Uderzyła mnie odpowiedź Zbigniewa Nosowskiego, który bez wahania powiedział: „U siebie”. Gdybym ja miał udzielić odpowiedzi na tak postawione pytanie, odpowiedziałbym dokładnie odwrotnie, a mianowicie: „Nie u siebie”. Nie czuję się dziś „u siebie” w Kościele, który jako instytucja (ale nierzadko także jako wspólnota ludzi wierzących w Chrystusa) angażuje się po jednej ze stron partyjnego konfliktu politycznego; który popiera zachowania ksenofobiczne, przemocowe i wykluczające; który ma obsesję na punkcie seksualności człowieka i nie korzysta z ustaleń współczesnej nauki na ten temat; który wciąż ogranicza rolę kobiet i konserwuje dotychczasowe rozumienie ich statusu w Kościele; który, jeżeli tylko może, unika ujawniania sprawców przestępstw seksualnych; który nie dokonuje samokontroli i samonaprawy; który nie rozlicza się ze skandali i nie staje w prawdzie.

Bestseller Nowość
  • Marek Kita

Zostać w Kościele / Zostać Kościołem
Książka z autografem

36,00 45,00
Do koszyka
Książka – 36,00 45,00

A taki właśnie jest Kościół dziś – i w Polsce, i nie tylko w Polsce. Oczywiście nie jest to cała prawda o Kościele, ale jest to istotna część tej prawdy, decydująca o tym, iż wielu ludzi nie widzi siebie w jego przestrzeni. Zatem czy można się czuć „u siebie” w takim Kościele? Być może tak, ale przyznam, iż ja tego nie potrafię.

Przysłuchując się dalszej części dyskusji panelowej, zacząłem więc zastanawiać się, czemu adekwatnie ma służyć Pielgrzymka ludzi z obrzeży Kościoła i w perspektywie tego pytania na gorąco analizowałem w głowie dalsze wypowiedzi uczestników dyskusji. Padło w niej wiele pięknych i w dużej mierze słusznych sformułowań, na przykład: „Wiemy, gdzie Kościół jest, ale nie wiemy, gdzie go nie ma” (to cytat z Paula Evdokimova); „Pragnienie wiary jest już aktem wiary”; „Wy nie jesteście w Kościele, wy jesteście Kościołem”; „Obrzeża Kościoła są jego centrum”.

Rzecz jednak w tym, iż choć słyszeliśmy te słowa nie pierwszy raz, bo w takich lub podobnych sformułowaniach padały już one z ust rozmaitych przedstawicieli Kościoła, to ich moc sprawcza póki co okazała się niewielka. W praktyce ludzie z obrzeży są skutecznie izolowani przez Kościół instytucjonalny, a w konsekwencji także przez pozostałych wiernych, którzy, jak sami twierdzą, usiłują strzec ortodoksji Kościoła. W konsekwencji ludzie z obrzeży, tworzący różne grupy, tułają się po rozmaitych wynajmowanych salkach i piwnicach, bo nie mają przestrzeni w murach świątyń na wspólną modlitwę w stylu odzwierciedlającym ich wrażliwość. Są dyskredytowani od strony moralnej i wykpiwani za swoją odmienność myślenia i sposobu życia. Nie mogą doczekać się elementarnej sprawiedliwości za krzywdy doświadczone w Kościele.

Pomyślałem więc, iż być może całe to „pielgrzymowanie z obrzeży Kościoła”, za którym stoi wiele bezowocnych prób znalezienia się w jego centrum, jest niewłaściwie użytym modelem pielgrzymki, ponieważ u jego podstaw leży błędne założenie, iż konieczne jest, aby „obrzeża” zyskały jakąś akceptację ze strony „centrum”, ku któremu zmierzają. Czy rzeczywiście ludziom z obrzeży Kościoła (kimkolwiek są) powinno chodzić o to, żeby zostali uznani, przyjęci i zaakceptowani przez jakkolwiek rozumiany kościelny mainstream?

A choćby więcej: czy będąc na obrzeżach, powinni chcieć takiego uznania i akceptacji przez właśnie „taki” Kościół, jakim on jest obecnie? Czy chodzi o akceptację dla samej akceptacji i dla poczucia znalezienia się „u siebie” oraz wśród swoich, ale faktycznie w Kościele, który jest daleki od fundamentów Ewangelii Chrystusa i nie chce tych fundamentów uznać w całej ich głębi?

Gdy stoi się na Jasnej Górze wśród tłumu rozmaitych ludzi przybyłych tam w wielu pielgrzymkach, łatwo jest wtopić się niezauważenie w ten tłum. Wówczas można odnieść wrażenie, iż jest się jednym z wielu członków wspólnoty Kościoła: wprawdzie anonimowym, ale przyjętym i zaakceptowanym przez ogół oraz mającym zbliżoną optykę patrzenia na świat, bo stoimy razem w tym samym miejscu. To oczywiście złudzenie, które gwałtownie mija, gdy tylko na moment rozejrzymy się uważniej wokoło i dostrzeżemy pogardliwe spojrzenie jakiejś osoby patrzącej na wpięty w bluzę znaczek z kolorami tęczy i ze wstrętem odwracającej swoją twarz.

Odejść od progu

W homilii w czasie Eucharystii kończącej spotkanie bp Artur istotny powiedział: „Jesteście Kościołem […] Nie dajcie się wypchnąć z Kościoła, choćby jeżeli stoicie na progu. Lepszy próg niż świat bez domu”. Pomijając kwestię, iż apel ten wypowiedział członek Konferencji Episkopatu Polski, która swoimi oficjalnymi wypowiedziami i decyzjami zrobiła i wciąż robi wiele, aby „wypchnąć ludzi z Kościoła” (niedawny przykład to list na temat edukacji zdrowotnej w szkołach), można zasadnie zapytać: czy rzeczywiście lepiej jest stać w progu, niż nie mieć domu?

Lepszy jest świat bez domu, który nie pozwala normalnie żyć, niż siedzenie na jego progu. Lepiej znaleźć własne miejsce w świecie i zbudować w nim jakiś inny dom, niż stać na progu „takiego” Kościoła

ks. Adam Świeżyński

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Dom to symboliczny obraz przestrzeni wzajemnej akceptacji, bezpieczeństwa, doświadczania autentycznych relacji, rozwoju i dochodzenia do dojrzałości, troski i wzajemnej opieki, wspólnego przezwyciężania trudności i wyzwań życiowych, towarzyszenia sobie w sytuacjach granicznych, a także kłótni i konfliktów, ale z gotowością do rozpoznania prawdy, uznania własnych błędów oraz potrzeby żalu i przebaczenia. A jeżeli dom, który nazywamy Kościołem, nie spełnia w tej chwili takiej roli – co wtedy?

Czy należy wciąż uparcie, wbrew faktom, stać na progu i domagać się wpuszczenia do środka? Po co? Czy po to, aby przekonać się (zapewne po raz kolejny), iż w tym domu nie da się normalnie żyć? Czy warto znaleźć się w tym „domu” tylko dla uzyskania poczucia, iż pozwolono nam w końcu łaskawie wejść do środka i iż zostaliśmy w jakimś zewnętrznym geście formalnie uznani za „swoich”?

Twierdzę, iż lepiej jest znaleźć własne miejsce w świecie i zbudować w nim jakiś inny dom, niż stać na progu „takiego” Kościoła, domagając się otwarcia dla siebie drzwi na oścież. Potrzeba do tego śmiałości i odwagi, gotowości podjęcia ryzyka i ciągłej samokontroli w odniesieniu do słów Chrystusa. Trzeba także uwierzyć w Jego troskliwe towarzyszenie jeszcze mocniej niż wtedy, gdy ktoś wyznacza nam tak zwaną „pewną drogę zbawienia”.

Lepszy jest świat bez domu, który nie pozwala normalnie żyć, niż siedzenie na jego progu. A jeżeli już trzymać się metafory progu, to powtórzę za psalmistą: „Lepiej jest stać w progu domu mojego Boga…” (Ps 84,11).

Niech żyją obrzeża

Jedna z uczestniczek pielgrzymki z obrzeży Kościoła po spotkaniu napisała we wpisie internetowym, iż dla niej „stał się cud”, bo jako osoba transpłciowa mogła przyjąć komunię świętą od przeora klasztoru, usiąść bez lęku w pierwszym rzędzie przed wygłaszającym homilię biskupem, a jej transpłciowy kolega mógł przeczytać czytanie w trakcie liturgii.

Nie sposób negować tych osobistych pozytywnych odczuć i wrażeń, zwłaszcza, gdy, jak sama przyznała, dotąd żyła w głębokim przekonaniu, iż transpłciowość jest równoznaczna z ekskomuniką. Nie umniejszam w żaden sposób „rewolucyjności” (to także określenie autorki postu) tego zdarzenia, biorąc pod uwagę okoliczności miejsca i czasu.

Ale z mojej perspektywy żaden cud nie nastąpił. Zresztą, rzecz jasna, nie o cud tu chodziło. Chodzi o normalność w traktowaniu ludzi i uznaniu ich tożsamości, którą prawidłowo rozpoznali. I o to, żeby nie musieli o to prosić. Chodzi więc o ludzką przemianę Kościoła w prawdziwy dom. Chodzi o to, aby Kościół stał się inny niż „taki”, jakim jest dziś.

I nie widzę w tej chwili innej drogi do tego celu, jak pozostanie „ludzi z obrzeży” tam, gdzie aktualnie są, aby właśnie na „obrzeżach” tworzyli i pielęgnowali świat swojej wrażliwości duchowej, troski o ludzi i relacji z Bogiem. Aby tworzyli Kościół jako wspólnotę wiary bez oczekiwania i domagania się udomowienia przez instytucję dzisiejszego Kościoła.

Dziś opublikujemy odpowiedź Zbigniewa Nosowskiego

Przeczytaj także: ks. Grzegorz Strzelczyk, Wiemy, gdzie Kościół jest, ale nie wiemy, gdzie go nie ma

Idź do oryginalnego materiału