Jeśli na księży pokroju Pawła M. i Piotra Glasa trafia ktoś pozbawiony wsparcia bliskich – może mu się stać krzywda. I wielu niestety się stała.
Postanowiłam napisać o swoich spotkaniach z ks. Piotrem Glasem oraz byłym dominikaninem i kapłanem Pawłem M., bo od dawna czuję takie ponaglenie. Robię to „z drżeniem” i bez pretensji do całościowej oceny osób, w tym samej siebie. Może to komuś pomoże. Przypominam, iż obaj zostali uznani za winnych (a Paweł M. skazany na więzienie) przemocy seksualnej.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Zaznaczam mocno, iż nie doznałam z ich strony krzywdy seksualnej, ale psychoduchowej. Na szczęście ta krzywda nie sięgnęła zbyt głęboko. Były to bowiem krótkie spotkania, po których „coś” kazało mi trzymać się od tych panów z daleka. Nie przypisuję tego swoim nadzwyczajnym cnotom, tylko paradoksalnie słabościom i wadom oraz mądrym ludziom, których Bóg posłał, żeby mi pomogli dojrzewać. Rozumiem też nieco lepiej – jak mi się wydaje – ludzi, którzy dali się pociągnąć czarowi tych duchownych. Nie jest łatwo się oprzeć manipulacjom, a krzywdy są wyłącznie winą sprawców.
Zbawienne lenistwo
Od Pawła M. uciekłam… z lenistwa, i z dużym poczuciem winy. Miałam wtedy 21 lat, teraz mam 51. Dominikanina poleciła mi bliska osoba, która nawróciła się dzięki kontaktom z nim i z ówczesnym duszpasterstwem szkół średnich w Poznaniu. Takiego kogoś szukałam, kto mi „w końcu” pomoże złapać wiatr w żagle wiary, opowie o prawdziwym Bogu, wyleczy z lęków.
Paweł M. uchodził za gościa, który się nie patyczkuje, wali prosto w twarz, iż Bogu się trzeba oddać w całości, a żeby to zrobić, trzeba zdzierać z siebie kolejne warstwy grzechowego dziadostwa, a tych warstw jest dużo, oj dużo. Trzeba zatem chodzić do duszpasterstwa codziennie, modlić się długo, poddawać się oglądowi spowiednika „do flaków”, być posłusznym jego rozeznaniu.
Dużo sobie obiecywałam po generalnej spowiedzi u Pawła M. Pamiętam, iż było to drążenie w bolesnych wydarzeniach mojego życia. Miałam „wyrzekać się” przywiązania duchowego do tych wydarzeń, co odbierałam jako nakaz zduszenia emocji. Zadawałam sobie pytania: a po co to w ogóle?
Sobie zadawałam, nie księdzu. On w końcu był autorytetem, a ja tak lękliwie reagowałam wówczas na autorytety. Spowiedź (czy raczej amatorska sesja uwalniania od traum?) była męcząca. Nie czułam się oczyszczona, tylko roztrzęsiona.

- Tośka Szewczyk
Nie umarłam. Od krzywdy do wolności
Usłyszałam, iż jestem jak ten dom wymieciony ze złych duchów, więc grozi mi rychłe zamieszkanie przez jeszcze gorsze duchy. Żeby tego uniknąć – mam chodzić na roraty, codziennie, o szóstej rano. To chyba była pokuta. Jeden raz poszłam, zaglądałam też do sali duszpasterstwa. Deklarowany radykalizm tej grupy był pociągający. Była też obietnica doznania wielkiej miłości Bożej. Ale na to trzeba zapierniczać. Czułam wyraźnie, iż aby się pozbyć tego roztrzęsienia, trzeba by było pójść na rozmowę do o. Pawła kolejny raz, a później może na modlitwę wstawienniczą i drążyć, i wyrywać chwasty. Byłam na to za leniwa i zbyt przestraszona, za daleko wybita ze strefy bezpieczeństwa. Zatem zwyczajnie nawiałam – do Krakowa na sesję naukową z kolegami z uczelni i do rodziny, czyli tam, gdzie jest na luzie i dużo ludzkiego ciepła. Miałam się za tchórza. Po latach śmiałam się, iż prawdopodobnie to „lenistwo” i „tchórzostwo” uchroniło mnie przed dużymi kłopotami.
Kiedy już Paweł M. został przeniesiony do Wrocławia, spotkałam dziewczynę z poznańskiego duszpasterstwa, która ubrała w słowa to, co i mnie kołatało się po głowie: „O. Paweł pokazuje Pana Boga jako kogoś wcale nie miłosiernego”. Później jeszcze było spotkanie w grupie w Sandomierzu. Paweł M. dalej posiadał pociągającą siłę kogoś, kto potrafi zaprowadzić na głębię. Dochodziły do mnie wieści, iż robi akcje modlitwy przez telefon z jedną osobą przez całą noc. Wspólnie modlili się o czystość konkretnych zakonników dominikańskich. Ale moja relacja z tym człowiekiem się domknęła.
Demon internetu
Minęło 20 lat, jestem już żoną i matką, mieszkam w Anglii. Duchowo, psychicznie byłam w innym miejscu: po latach w miarę zdrowej relacji ze stałym spowiednikiem, psychoterapii, byciu w dość normalnej wspólnocie katolickiej. Pewien Anglik-katolik powiedział mi ok. 2008 r., iż jakiś Polish guy jest diecezjalnym egzorcystą (diecezja Portsmouth). Oho! Zobaczymy, kto zacz. gwałtownie zaczęło być o ks. Piotrze Glasie głośno. Nadeszły czasy telefonowe, filmiki, konferencje.
Rodacy z okolicy mówią o wspaniałym księdzu. Tomasz Terlikowski robi z nim książkowy wywiad. Czytam fragmenty. Słucham konferencji. Są w nich thrillery z egzorcyzmów – sensacyjne, wciągające. Ale zaczynam wyczuwać podobne nuty jak u Pawła M, czyli: Pan Bóg miłosierny, ale tyle grzechu jest na świecie, iż nie wiadomo, czy to miłosierdzie przeważy. Generalnie – toniemy. Może niektórzy się uratują, ale bardzo „może”. Robię kilka kroków w tył i obserwuję, daję jednak kredyt zaufania.
Ks. Glasa przenoszą na parafię w Reading, 10 minut jazdy samochodem od naszego domu. Nic wtedy jeszcze nie wiadomo o oskarżeniach pod jego adresem. Myślę: szukam spowiednika, a po polsku zawsze łatwiej, może spróbuję u Glasa. Kiedy wyznaję podczas spowiedzi, iż za dużo jest w moim życiu internetu, ks. Glas sugeruje, iż „coś się do mnie przykleiło” – w sensie, iż zły duch. I namawia mnie do deklaracji, iż od dziś, od dzisiaj uroczyście mam się wyrzec nadmiarowego internetu. Czuję się postawiona pod ścianą, ale powtarzam za nim słowa obietnicy.
Jestem jednak sceptyczna. To nie tak, radykalnych deklaracji można ewentualnie, z ostrożnością, wymagać od kogoś, kogo się dobrze zna, a nie kogoś, kogo się widzi pierwszy raz w życiu i nie zna się jego psychiki, uwarunkowań. I jeszcze ta sugestia z zakresu demonologii stosowanej…
Kończę spowiedź i już nie wracam do tego księdza. I tym razem czuję się jak tchórz, ale niezbyt długo. Ufam teraz bardziej swojej intuicji. Już raz mnie uratowała. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie chodziło o to by uciec od prawdy o swoich wadach, odpowiedzialności i pracy nad sobą, tylko o to, by nie robić tego metodą trzymania samej siebie na smyczy strachu i czyjejś manipulacji.
Myślę, iż jeżeli na księży, liderów i autorytety pokroju Pawła M. i ks. Glasa trafia ktoś z wrażliwą psychiką, ktoś osamotniony, bez systemu wsparcia w rodzinie, w innych ludziach wierzących – temu niestety stać się może krzywda i wielu się stała.
Zanim się komuś zawierzy najintymniejsze sprawy, warto posłuchać niewygodnych uczuć i myśli: dysonansu poznawczego, strachu, chęci ucieczki w miejsca znane i bezpieczne. To nie znaczy od razu, iż trzeba robić to, co podpowiadają te uczucia. Ale bywa, iż właśnie słabości są naszymi pierwszymi obrońcami.
Tekst pierwotnie ukazał się na Facebooku
Przeczytaj też: Nie-dzień pełen ciszy