– Herezja współczesności to jest herezja antropologii bez Boga – powiedział bp Michał Janocha, który przewodniczył Mszy Świętej w kościele w Czerniewicach dla uczestników Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymki Metropolitalnej.
– 1 maja 1987 roku na stadionie w Kolonii wydarzyła się rzecz niezwykła. Gdyby ktoś przepowiedział to 10, 20 lat wcześniej, gdyby ktoś przepowiedział to na przykład w czasie wojny, to ludzie popukaliby się w czoła. 1 maja 1987 roku na stadionie w Kolonii, pełnym Niemców, papież z Polski wyniósł na ołtarze Żydówkę, a publiczność oklaskiwała ten fakt – mówił na początku homilii bp Michał Janocha, przywołując postać Edyty Stein – św. Teresy Benedykty od Krzyża, której wspomnienie przypada w Kościele właśnie 9 sierpnia. – To są Boże cuda, to są Boże scenariusze, których by człowiek nie wymyślił – dodał.
Jak podkreślił, „droga życia” Edyty Stein „bardzo pasuje do dzisiejszej Ewangelii” oraz wpisuje się w pielgrzymkę na Jasną Górę, ponieważ „Jezus odwołuje się do konwencji drogi”. Chodzi o przypowieść o pannach, jak czytamy w Biblii, roztropnych i nieroztropnych, które wyszły na spotkanie Oblubieńca. Bp Janocha podkreślił, iż w oryginalnym tekście są nazwane prościej – mądre i głupie.
– Pięć z tych panien było mądrych, a pięć głupich. Patrząc na zewnątrz niczym się nie różniły. Wyszły powodowane miłością. Cała ta przypowieść, do której może żeśmy się przyzwyczaili, jest z punktu widzenia logicznego dosyć absurdalna – mówił bp Janocha. – Dziesięć kobiet wychodzi na spotkanie jednego Oblubieńca. To samo w sobie już jest dziwne i niezgodne z porządkiem natury. Nikt kto wychodzi w drogę nie bierze ze sobą na ogół lampy – dodał.
Bp Janocha podkreślił, iż to „pewne umowności, które musimy przyjąć”, bo „cała historia jest fikcją, przypowieścią”, ale jednocześnie jest to „głęboka, metafizyczna prawda o Bogu i człowieku„. – Dużo głębsza niż rzekomo prawdziwe newsy, które nas zalewają codziennie ze wszystkich stron – wyjaśnił.
Jak tłumaczył, „możemy tę przypowieść zinterpretować w duchu pewnej antropologii”. – Lampę odczytałbym jako ciało, cielesność. Oliwę jako duchowość. Panny, które wychodzą na spotkanie Oblubieńca, ale adekwatnie niosą lampy puste, reprezentują antropologię cielesności, koncentrację ostatecznie na tym, co jest widoczne, zmysłowe. Lampa bez oliwy może być bardzo piękna, można ją podziwiać, oglądać w muzeum. Nie brak takich lamp. Ale ona nie spełnia swego zadania, ona nie zaświeci. Oliwa bez lampy jest bardzo sama w sobie pożyteczna, ale ona sama nie da światła – zaznaczył.
– Herezja współczesności to jest herezja antropologii bez Pana Boga, a więc zamkniętej, uwięzionej w doczesności. To jest lampa bez oliwy. Fałszywa antropologia pseudochrześcijańska i fałszywa duchowość to jest oliwa bez lampy. To jest uduchowienie, które nie uwzględnia ciała. A my wierzymy w Boga, który przyjął ludzkie ciało. Lampa i oliwa dopełniają się i potrzebują się nawzajem – mówił dalej hierarcha.
– Kiedy o północy przychodzi wołanie, oto Pan Młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie i wszystkie panny powstają, opatrują swoje lampy, ale nieroztropne odkrywają, iż nie mają oliwy. I mówią do mądrych, użyczcie nam swojej oliwy, bo nasze lampy gasną. I tu jest odpowiedź, która może nas trochę skonfundować, zgorszyć. Mądre mówią: nie damy wam, bo może i wam, i nam nie starczyć. Idźcie i kupcie sobie. To trochę trąci egoizmem. Ale w gruncie rzeczy, tu jest też mądrość. Jak latamy samolotem, to słyszymy na początku informacje, w wypadku niebezpieczeństwa, kiedy wypada maska tlenowa, to najpierw, jeżeli jest matka z dzieckiem, to najpierw nakłada ją sobie, a potem dziecku. Nie odwrotnie. Wiemy dlaczego. Trochę w tym kluczu tłumaczyłbym tą postawę panien mądrych. Oczywiście, opowieść jest o nas. Każdy z nas ma lampę, bo mamy ciało, a z tą oliwą pewnie bywa różnie. Raz jest, raz jej nie ma. Każdy z nas jest trochę panną mądrą, a trochę głupią – podsumował bp Michał Janocha.
Źródło: KAI
TG