Zostaje po nas to, co kochaliśmy i jak byliśmy kochani. Ale być może wnosimy w świat coś jeszcze, coś nieuchwytnego.
Obraz Raymonda Boterie „La chute des anges” („Upadek aniołów”) przedstawia scenę inspirowaną Apokalipsą św. Jana oraz drugim listem św. Piotra. Lucyfer i jego stronnicy spadają głowami w dół. Niektórzy spośród spadających mają – czy może przybierają – postać demonów. Inni wyglądają jak ludzie – widzimy nieprzyjemnie zaskoczonego mężczyznę z blond czupryną, do którego pleców przylgnął demon. Na twarzach strącanych postaci, zwłaszcza tych, które dopiero mają spaść, widać niedowierzanie. „Jak to? – zdają się myśleć. – To nie tak miało być. Przecież racja jest po mojej stronie!”.
Nie jesteśmy Bogiem, ale…
Tak upadek aniołów przedstawia szesnastowieczny malarz Raymond Boterie. Według jednej z tradycji, Syn Jutrzenki, Lucyfer, nie chciał oddać czci Drugiej Osobie Boskiej, ponieważ poprzez wcielenie przyjęła postać niewystarczająco szlachetną. Lucyfer odmawia, bo człowiek jest niedoskonały. A jednak Bóg wcielił się w niedoskonałą postać ludzką, żyjącą w niedoskonałych czasach i w niedoskonałej klasie społecznej. Zamieszkał wśród nas – co nas jednak nie ubóstwia.
Franciszkańska siostra i teolożka Ilia Delio pisze: „Nie jesteśmy Bogiem, ale każda osoba rodzi się z miłości Boga, wyraża tę miłość w swojej unikatowej, osobistej formie i ma zdolność zjednoczenia się z Bogiem”. Z kolei Richard Rohr wyjaśnia, iż wcielenie jest szczególnym akcentem, pokonującym lukę między światem ludzkim a Boskim. Dzięki temu możemy mówić, iż Bóg jest z nami – ale nie jest nami. Naprawdę posiadamy wolną wolę, odpowiadamy za to, co się dzieje w naszym świecie.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Ludzie często wyobrażają sobie Boga jako kogoś w rodzaju świętego monarchy lub absolutnego tyrana, który ma kontrolę nad wszystkim. Dlatego rodzą się zarówno feudalne fantazje religijne, jak i pretensje, mniej lub bardziej wprost wyrażone, iż na świecie istnieje zło. Często słyszy się, iż Bóg nie może istnieć, skoro jest dobry i wszechmocny, a jednak zło działa w świecie. A przecież to nie tak.
Bóg nie jest monarchą. Bóg jest ogrodnikiem – wiemy o tym choćby z Biblii. My, istoty żywe, pochodzimy od Boga, ale nie jesteśmy Bogiem. Jesteśmy dżdżownicami Boga, tak to sobie wyobrażam. Wypuszczeni do ziemi, przegryzamy się, drążymy, spulchniamy glebę, która zostaje napowietrzona Duchem. Bywa, iż nie zostaje – Ducha można zgasić i ludzie częstokroć to robią w swoich dążeniach do doskonałości.
Jako istoty ludzkie jesteśmy szczególnymi dżdżownicami, bo czasami gra w nas muzyka, więc jesteśmy jakby żywymi fletami, może przypominającymi duduk, i w tych powietrznych tunelach wydajemy dźwięki. Nie same z siebie, i nie każdy dźwięk jest muzyką. Ale muzyka okazuje się możliwa.
Obecność pozbawiona łupiny
Jakiś czas temu śniło mi się, iż opadło ze mnie wszystko, co znam, wszystkie charakterystyki, wszystko, co inni i ja sama znam jako „ja”. Ze zdumieniem uświadomiłam sobie, iż jestem, ale nie umiałam określić, kim ani czym – stałam się obecnością pozbawioną łupiny. Myślałam: muszę się porządnie rozejrzeć, pojąć, co to znaczy. Obudziłam się z tym przekazem, ale bez odpowiedzi. Czy, używając metafory Williama Butlera Yeatsa, umiemy odróżnić tancerza od tańca?
Francuski filozof Jean-Baptiste Brenet odczytuje myśl Awerroesa w kontekście filozofii Zachodu, szczególnie kontrastując ją z racjonalizmem, utożsamiającym świadomość z inteligencją, czy nieco szerzej – z myślącym umysłem. Dla Awerroesa świadomość dzieje się przez wyobraźnię. „Jestem” to czynność wyobrażania pomiędzy różnymi aspektami, między innymi umysłem i wiedzą, światem innych, światem materialnym i tym, co się w nim dzieje.
Czytam to tak, iż w świecie – poza czasem, a raczej w teraźniejszości, która materialnie nie istnieje – „jestem” pozostaje punktem bez własnej masy, między przeszłością, w której już nas nie ma, i przyszłością, gdzie jeszcze (a może wcale) nas nie ma. W momencie, gdy myślimy „teraz”, ta chwila już minęła, więc jest „nie-teraz” – jak wykładał przemijanie św. Augustyn.

Mogę śmiało wyobrazić sobie samą siebie niezależnie od ciała. Ale czy umiem zrobić to niezależnie od mojego umysłu?
Monika Kostera
Jednak osoby zajmujące się medytacją lub kontemplacją wiedzą, iż to jest właśnie ten wymiar, który zawiera w sobie możliwość potężnej obecności. Gaston Bachelard mówi o wertykalności chwili, o jej głębi i wysokości – tak właśnie działa doświadczanie tego nieistniejącego w liniowym czasie punktu.
Jak podpowiada Brenet, to doświadczenie złożone: „jestem tu”, wyobrażanie wkomponowane w kontekst, rezonujące z nim. Takie jest według niego możliwe znaczenie słów hic homo intelligit (dosł. tu człowiek rozumie) – łatwiejsze do pojęcia, gdy po hic wstawimy przecinek. TU.Tu jestem, tu brzmię. W nadziei, iż ktoś mnie usłyszy.
Z wyłączonymi reflektorami
Świadomość jako wyobraźnia w relacjach pozwala mi zresztą lepiej zrozumieć, co oznacza zalecenie Jezusa, by nie myśleć źle o innej osobie, Jego stwierdzenie, iż skrzywdzenie drugiego to także wyobrażanie sobie, iż robi się mu krzywdę.
W rzeczywistości, gdzie zdolność wyobrażania jest sprawcza, należy o tę zdolność dbać lepiej niż o zdrowy żołądek, o piękne brwi, o dobrą znajomość angielskiej gramatyki, czy o swoje dobre imię. Z tej zdolności wynika to wszystko i inne rzeczy, choć nie jest ona tym wszystkim. Trudno się jej przyjrzeć, nie ma łatwych sposobów na przegląd czy badania okresowe. Ale można na różne sposoby próbować. Jednym z tych sposobów jest sen.
Brenet proponuje obrócić sposób widzenia snu, do jakiego przywykliśmy – interesujące jest nie to, w jaki sposób sen następuje po czuwaniu, ale coś dokładnie odwrotnego: w jaki sposób je poprzedza. Relegowanie snu do jakiejś jednej funkcji czy kategorii okazuje się prymitywne i naiwne, tak samo jak gdyby wrzucić czuwanie do jednej szufladki. Jest wiele rodzajów snu i one robią różne rzeczy. Przez lukę w przyleganiu świata czuwania odbiera się różne impulsy, myśli i oglądy.
Ale to w czuwaniu jest przestrzeń, o której Brenet i Awerroes piszą jako o miejscu, gdzie się spotykamy. Na ogół czynimy to, nie wiedząc nic o głębokim procesie świadomości i o wyobrażaniu drugiej osoby, więc jakby z wyłączonymi reflektorami. We śnie działają one lepiej. Nie mamy wtedy na ogół dostępu do racjonalnej myśli, która pomogłaby obejrzeć i ocenić to, co widzimy we śnie.
Można jednak starać się pamiętać sny. Niekoniecznie po to, by je interpretować – jak uczyli Freud i Lacan – ale po to, by się przyjrzeć uważnie temu, co one mówią o przestrzeni wokół nas, gdzie adekwatnie spotykamy trajektorie innych ludzi – do tego właśnie służy Bachelardowska refleksja nad symbolami. Nie dla racjonalnej interpretacji czy „tłumaczenia snów”, ale by zwrócić uwagę na coś ważnego.

- Krystyna Budnicka
- ks. Grzegorz Michalczyk
- Rafał Kotomski
Ocalałam
Na przykład: śnił mi się pokój o wybitnie nierównych brzegach. W świecie czuwania postanowiłam wykorzystać tę wiedzę do tego, by lepiej zwracać uwagę na prawą stronę mojego ciała, ale też na to, co umyka mi dlatego, iż pewne impulsy od innych męczą mnie i blokuje nawykowo jakiś wymiar zewnętrznych sygnałów. Dzięki temu troszkę wyprostowała mi się prawa powieka – i dostałam dużo bardzo nietypowej dla mnie energii od ekstrawertycznych przyjaciół i studentów.
Ślad po przejściu świadomości
W rozmowie na temat snów bliska osoba powiedziała mi kiedyś, iż wszystko jest w nich ulotne, przesiadamy się między autobusami, pociągami, które nie przychodzą, albo jadą nie tam, gdzie chcemy, ale my jako podmioty mamy w nich wyraźnie zdefiniowany pęd, kierunek działania, wolę. Wiemy, iż musimy złapać pociąg, zdać egzamin, wejść jeszcze wyżej na szczyt góry. Ten moment jest realny i definiujący – kontekst też okazuje się ważny, ale stanowi jakby scenerię, na którą tłumaczy się jakaś rzeczywistość tak bardzo złożona, iż nasze ograniczone zmysły nie obejmują jej. Patrząc na sen po przebudzeniu, dowiadujemy się czegoś ważnego o tej rzeczywistości – sen jest jej obrazem radarowym.
My, podmioty, znajdujemy się, śniąc, poza naszą materialną rzeczywistością, która określa nas i wspiera w świecie czuwania. Jesteśmy śladem po przejściu świadomości. Ale tak samo świat materialny ze wszystkim, co się w nim mieści, jest raczej takim śladem, z punktu widzenia tego kim jesteśmy, skąd przybywamy, dokąd zmierzamy.
Mogę śmiało (i z niejakim zadowoleniem) wyobrazić sobie siebie niezależnie od ciała, bo nigdy nie szczyciłam się ani urodą ani siłą fizyczną. Ale czy umiem zrobić to niezależnie od mojego umysłu? Nigdy nie przyszło mi to wcześniej przez myśl, umysł zawsze był dla mnie gruntem, na którym budowałam wszystko, bez szczególnej świadomości, iż to robię, a zatem i bez wdzięczności. Nie jest się wdzięczną za to, czym się JEST.
Dla Awerroesa wiedza, umysł, inteligencja są także częścią kontekstu, wszystkie są społeczne i w jakimś sensie podzielane, wspólne. Wyobraźnia sięga do umysłu i korzysta z niego, by tworzyć swój ślad, który jest misją każdej i każdego z nas na tym świecie. Tak więc to w tworzeniu najwyraźniej przejawia się to, kim poza sceną jesteśmy, albo, wracając do Yeatsa, kim jest tancerka wykonująca taniec.
Żywy ogień Ducha
Filozofia twórczości Nikołaja Bierdiajewa staje się wysiłkiem w kierunku przezwyciężenia upadku świata przy pomocy dostępnego człowiekowi pierwiastku Bożego. Poprzez twórczość wspieramy akt zbawienia świata: „Twórczość jest przezwyciężaniem świata, nie dostosowaniem się do tego świata, do jego potrzeb, ale wyjściem poza granice tego świata i przezwyciężeniem zdeterminowania”.

- Andrzej Stanisław Kowalczyk
Toledo i inne przygody w Kastylii
W mojej ogrodowej metaforze Boskie dżdżownice nie działają w stanie nieważkości, ale przegryzają się przez twardy grunt, momentami kamienny. Ten opór to prawa świata, które są równie realne jak szczególna misja twórczych jednostek. Efekt końcowy okazuje się zarówno mniej istotny (niż droga twórcza), jak i fundamentalnie istotny.
By wyjaśnić ten paradoks, odwołam się do idei aktu twórczego Jamesa Hillmana jako osiągnięcia miłości. Miłość nie jest obiektem ani efektem, ale jej działanie czyni wszystko realnym. Idąc tym tropem, jestem przekonana, iż zostaje po nas tylko to, co kochaliśmy i jak byliśmy kochani. Ale być może wnosimy coś jeszcze – to wszystko, co efemeryczne i co się zaciera, a co też okazuje się ważne.
U Awerroesa, tak jak czyta go Brenet, osoba ludzka realizuje swoją misję życiową poprzez odcisk, jaki zostawia w świecie. Takie jest w sufickiej filozofii znaczenie cnoty, athar – to unikalny ślad pozostawiony przez kopyta wielbłąda, przez miecz, przez duszę przechodzącą przez drogi życia. Nasza życiowa misja jest relacją między przechodzeniem przez życie a innymi i wszystkim, co tam się znajduje.
W tym znaczeniu wszystko, choć efemeryczne, jest realne, ale tylko podążanie zawiera w sobie żywy ogień Ducha. Naszym powołaniem jest pozostawiać ożywczy i unikalny ślad, który jednocześnie wciąż się zaciera, ale będąc w relacji ze wszystkim innym, konstytuuje coś prawdziwego.
***
Zwykli niedoskonali ludzie na obrazie Boterie zdają się być wsłuchani w coś. Niektórzy się modlą, inni po prostu słuchają. Przywodzi mi to na myśl piękny utwór normandzkiego zespołu Delayaman (między innymi z ścieżką melodyjną duduka, na którym gra Gerard Madilian) pod tytułem „Zamki na piasku”. Opisuje on człowieka, siedzącego pod chmurami, pozwalającego, by cisza przemówiła jak kaznodzieja. Tekst kończą strofy:
Czy miłość, czy nienawiść głoszę,
Czy wstydzę się, czy głupio chwalę
Czy prosto, czy też krzywo kroczę –
Wszystko zabierze jedna fala
Jesteśmy, być może, muzykalnymi dżdżownicami Boga w wielkim ogrodzie niepojętej złożoności Kosmosu. Przechodzimy, przeciskamy się, bywa, iż rozbrzmiewamy – w całej swej niedoskonałości. Co po nas wyrośnie, co to będzie?
Bardzo dziękuję Jaremie Piekutowskiemu za dialog przy pisaniu tego tekstu. „Zamki na piasku” przytaczam w jego tłumaczeniu