Bł. Sanktes z Montefabro, Wyznawca i Zakonnik I zakonu św. Franciszka (14 sierpnia)

mocniwwierzeuplf.blogspot.com 1 miesiąc temu

S a n k t e s ujrzał światło dzienne w Montefabro, niewielkiej mieścinie położonej obok Urbino we Włoszech. Ponieważ rodzice jego byli dość zamożni i należeli do najpowapoważniejszych rodzin miejscowych, przeto wysłali syna do Urbino, celem dalszego wykształcenia i pobierania nauk. Tutaj młodzieniec rzucił się z całym zapałem do pracy i niedługo przo­dował wśród rówieśników zdolnościami i nauką. Największe nadzieje pokładali w nim rodzice i najpiękniejszą dla syna roili przyszłość, gdy zupełnie nieprzewidziany wypadek, na zupełnie inne tory zaprowadził młodzieńca i stanowczy wpływ wywarł na całe życie jego.


Liczył właśnie S a n k t e s 20 rok życia, gdy się poróżnił z jednym z rówienników swoich. Tamten mściwy i gwałtowny dobył natychmiast oręża i zapalczywie uderzył na młodzieńca. Tenże bronił się jak i o ile mógł, wreszcie ustąpił z pola i zwrócił się ku domowi swemu, ale rozwścieczony przeciwnik gonił go bez wytchnienia, w reszcie dogonił we własnym pokoju i tu w ostate­cznym impecie uderzył na Sanktesa. Chwila była nadzwyczaj groźną, Sanktes czuł to, iż się znajduje w niebezpieczeństwie najwyższem, broniąc tedy własnego życia porywa za wiszący na ścianie oręż i tak silnie uderza nim przeciwnika w biodro, iż ten mocno ranny pada i w kilka dni potem umiera.

Tak straszliwy wynik tej walki, której zresztą Sanktes nie pragnął, ale owszem unikał, okropnie przeraził naszego młodzieńca. Czuł się niepocieszonym, sumienie robiło mu tak gwałtowne wyrzuty, iż wreszcie postanowił wstąpić do zakonu św. Franciszka, by tu w ustawicznym żalu i pokucie zadosyćuczynić swej, jak mnie­mał, okropnej winie. Jak zamierzył, tak też uczynił. Mimo świetne­go wykształcenia, jakie posiadał, prosił by mu pozwolono zostać prostym laiczkiem i w pogardzie u wszystkich pokutować za grzech spełniony. Przełożeni widząc w tem jedynie uspokojenie jego sumienia, zgodzili się na to. Spełniał tedy Sanktes najniższe posługi domowe, pracował w kuchni, rąbał drwa, nosił wodę, umywał pod­łogi i wychodki. Zawsze pragnął być wzgardzonym i uważanym za najlichszego i niepoprawnego braciszka. ale jego pokora, za­ parcie i ślepe posłuszeństwo, jego ponad siły praca i wytężenie wyrobiło mu wprost przeciwną opinię u przełożonych i starszych. Z ro­zumiano jego cnotę i pojęto tego ducha pokuty, którym przenikniony tak srodze się wyniszczał w pracy i podłych zajęciach, więc aby przeszkodzić mu w tej oczywistej ruinie zdrowia, uczynili go ma­gistrem, czyni nauczycielem innych laików. Jedynie z posłuszeń­stwa przyjął Sanktes ten obowiązek, po niejakim jednak czasie przy­padł do nóg przełożonemu i na Boga zaklinał go, by go uwolnił od tego ważnego i szczytnego stanowiska. Skoro tylko otrzymał o co prosił, z niewypowiedzianą euforią wrócił na powrót do swojej ciężkiej pracy. O ile to było możliwe zdwoił teraz jeszcze swe trudy i ciężary. Przełożeni z niepokojem patrzyli na jego niszczące zajęcia, ale Sanktes z płaczem prosił by go przy nich zostawiono, gdyż pragnie pokutować i uspokoić sumienie, które ciągle jeszcze wyrzcua mu śmierć przeciwnika. A co więcej w codziennej modlitwie gorąco prosił, by go Bóg ciężko pokarał już w tem życiu za nieopatrzny czyn młodości, aby z nadzieją w miłosierdzie Boże mógł zamykać swoje powieki. Jakoż niedługo potem okropna rana o tworzyła mu się na biodrach, w temże samem miejscu gdzie nie­ gdyś przeciwnikowi śmiertelny raz zadał. Cierpienia były okropne, ale Sanktes,choć nieraz mdlał z bólu, nigdy się nie skarżył, ale prawie z weselem znosił słabość swoję. Przy tem pracy nie prze­rywał wcale, a w cnotach potężniał bez przerwy. Bóg, sędzia Najwyższy, wynagradzał też Swego sługę nadzwyczajnemi łaskami. Razu pewnego, gdy jak zwykle na modlitwę i uczczenie Najśw. Sakramentu zadzwoniono, ukląkł sobie Sanktes w kuchni klasztornej i oddał hołd głęboki Panu utajonemu w kościele. Naraz widzi, jak się mury klasztoru i kościoła przed wzrokiem jego rozstępują, w dali ukazuje mu się ołtarz i w nim Pan Jezus ukryty pod postacią Najśw. Hostyi. Zdumiony tym cudem upada na twarz swoją, pozostając czas dłuższy w niebieskiem zachwyceniu. Po dobrej chwili zoba­czyli go tak bracia zakonni, którym dopiero na wyraźny rozkaz przełożonego oświadczył czego doznał. Pragnął bowiem z pokory wielkiej zamilczeć zupełnie o tej łasce Bożej. Innym razem wysłanogo do lasu by drew narąbał. Podczas gdy drzewo ścinał, puścił osiołka wolno na paszę i dopiero po skończonej robocie poszedł go szukać. Z niemałem jednak przerażeniem , szukając dość długo, spostrzegł, iż wilk rozszarpał to pożyteczne, a jedyne w klasztorze zwierzę i właśnie kończył swą żarłoczną pastwę. Sługa Boży w uniesieniu krzyknął do wilka:

— Rozkazuję cię w imieniu Boga najwyższego, byś od tej chwili zajął miejsce tego osła rozdartego i służył zań klasztorowi.

Wilk zawarczał groźnie, ale schylił łeb i powlókł się za Sanktesem, by ciągnąć wózek naładowany drzewem. Odtąd służył po­tulnie i spokojnie klasztorowi.

Niezwykle to zdarzenie rozsławiło szeroko imię Sanktesa, a bracia zakonni głośno wśród siebie mówili, iż Sanktes to wielki Święty. Pokornego laiczka. wszystkie te dziwne sprawy Boże do term większej pobudzały cnoty. Nie dbał o sławę u świata, unikał uznania wszelkiego, praco wał ile sił starczyło i ciągle prosił Boga, by go tu na ziemi doświadcazł i karał.

Pan Bóg wysłuchał tych gorących łkań duszy i coraz ciężej brzemię krzyża tłoczyło barki cnotliwego Sanktesa. Rana w bio­drach coraz okropniejsze sprawiała boleści, ale też coraz większy pokój sumienia i pogoda duszy były nagrodą cierpliwości i dobro­wolnej pokuty tego sługi Bożego. Umarł wreszcie z tej rany Sanktes licząc lat 44 w samą wigilię uroczystości Wniebowzięcia Matki Bożej, to jest 14 sierpnia 1390 roku. Zaraz po śmierci zasłynął niepliczonemi cudami a Papież Klemens XIV ogłosił go Błogosławionym i zatwierdził cześć jego. — Niechże przezeń się mnoży chwała Boża na wieki.

U w a g a .

Rozważ przedziwną delikatność sumienia w tym błogosławio­nym Sanktesie. Wszak ci on dopiero ostatnią potrzebą przynaglony, porwał za oręż i broniąc własnego życia ugodził nacierającego przeciwnika! A jednak darować sobie tego nie mógł i całe życie płakał i twardo pokutował. Bo któż z ludzi w podobnym przypadku bę­dących, jest w stanie sumiennie i dokładnie rozpoznać, czy w obro­nie własnego życia nie uniósł się za gwałtownie i nie posunął się za daleko? Ta myśl właśnie trwożyła jego sumienie i skłoniła do ostrej pokuty, by przebłagać Boga i wymodlić zmiłowanie. A Bóg dobry, widząc żal i skruchę i to pokajanie sumienia, wynagrodził go łaską powołania do zakonu i tylu innemi jak widzieliśmy łaskami. Oby to i nasze sumienie mogło być podobnie tkliwem i czułem a znie­walało nas do pokuty, już nie za poniewolne, ale z rozmysłem i złą wolą popełnione grzechy! Gdybyśmy to przynajmniej te codzienne krzyżyki nasze, którem i Bogu doświadczać się nas podoba, umieli ofiarowywać Panu na chwałę! Ileżby nam zasług w ten sposób przybyło! „ B o t o j e s t ł a s k a — mówi Piotr św. (1 Piotr 2, 18) — j e ś l i k t o d l a s u m i e n i a B o ż e g o o d n o s i f r a s u n k i, c i e r p i ą c n i e s p r a w i e d l i w i e.“

Pomnij mój bracie, iż ta delikatność sumienia u świętych ludzi nie była wcale ową skrupulatnością raczej szkodliwą, niż pomocną, która wszędzie i we wszystkiem tylko grzech chce widzieć. Nie . . . stokroć nie! ale dusz tych świętych spojrzenie było jaśniejszem, niż ludzi w grzechu pogrążonych, oni dokładniej i wyraźniej widzieli co świętości Bożej się sprzeciwia i jak choćby uchybienia mniejsze naganne są wobec Tego, który jest Świętym Świętych. Toż unikali choćby myśli nieodpowiedniej, słowa nieostrożnego, czynu płochego. A gdy z dawniejszych lat swoich lub burzliwej młodości pozostało lub odezwało się w nich wspomnienie krzywdy lub winy jakiejkol­wiek, to starali się to naprawić. Święty Paschalis jeszcze jako pa­robek służebny, ze zwykłej swej zasługi jaką pobierał, strącał zaw­sze część pewną za możliwe, choć bezwiedne szkody, których mógł być sam przyczyną, lub które bydełko przezeń pasterzowane mogło wyrządzić. Święty Ignacy Lojola w jednej ze swych podróży n ­ łożył ogromny kawał drogi, aby zwrócić szkodę i odwiedzić właściciela ogrodu, któremu jeszcze jako chłopiec młody wziął bez po­zwolenia owoców parę. ale ci Święci P a ń s c y pamiętali na to co mówi Pismo Boże, iż „w s z y s t k o c o s i ę d z i e j e, p r z y w i e ­d z i e B ó g n a s ą d.“ (Ekkl. 12, 14). A ty mój bracie, czy nie bę­dziesz gorzko żałował w godzinie śmierci, żeś nie miał delikatniej­szego sumienia za żywota swego?

Lecz nie dość na tem — teraz skup całą uwagę swoją i rozważ, jak masz czuwać, by sumienie twoje czystem było. Wiesz o tem, iż sumienie dziecka jest dziwnie tkliwe, trwoży się ono wszystkiego i boi, przy najlżejszem kłamstwie rumieni, po każdym uczynku mniej dobrym ukrywa lub wstydzi, bo mu głos sumienia spokoju nie daje. Kto za tym głosem wewnętrznym zawsze idzie, a przestróg jego chętnie słucha, ten w młodzieńczych i męskich latach nie zboczy z drogi przykazań i sumienie mieć będzie tkliwe. ale kto sumienie głuszy i tępi, kto jego upomnieniami gardzi i o nie nie dba. z tym źle! i taki czem prędzej Ducha Przenajświętszego niech błaga, by go wsparł łaską swoją i rozum przyćmiony grzechem rozświecił i własne sumienie dokładnie rozeznać dozwolił. Taki niech zaraz surowy sąd czyni ze sobą, by uniknął surowszego na potem sądu Bożego. A dalej niech w dobrej, a pokornej spowiedzi swe sumienie oczyści i niech się uczy obowiązków, co z przykazań płyną. Wróci da Bóg . . . wróci mu znowu spokój duszy i sumienie delikatne, które choćby drobnych wykroczeń nie dopuści. ale biada tym, co w si­dłach szatańskich bez trwogi zostają, twardeć w nich dzisiaj i nie­ czułe sumienie, ale straszne im będzie konanie i straszniejsze w chwili śmierci a spóźnione ocknienie. Robak, który im wtedy w sumieniu zawierci, już całą wieczność wiercić nie ustanie!


Głos Świętego Franciszka, 1909, R. 2, z. 8, str. 229-234
Idź do oryginalnego materiału