Nie chcę uzależniać ludzi od siebie. Ale chcę pokazywać im, iż Kościół może być wiarygodny – mówi Katolickiej Agencji Informacyjnej Monika Białkowska.
Dawid Gospodarek (KAI): Jak to się stało, iż po studiach teologicznych nie poszłaś uczyć religii w szkole, nie zostałaś na uczelni, tylko trafiłaś do mediów?
Monika Białkowska: Poszłam najpierw na studia z teologii środków społecznego przekazu, bo teologia mnie interesowała, a nie chciałam studiować samej tylko teologii. Stąd te środki społecznego przekazu u księdza Lewka na UKSW. Potem trochę przypadkiem trafiłam do szkoły, ale to nie był dobry pomysł, męczyłam się w tej pracy. Ewakuowałam się więc gwałtownie na studia doktoranckie z teologii. I kiedy te studia kończyłam, dostałam propozycję pracy w „Przewodniku Katolickim”. To nie było tak, iż ja szukałam tej pracy, tylko znalazł mnie ksiądz, odpowiedzialny wtedy za gazetę. Zdecydowałam się na przeprowadzkę z Warszawy i tak wylądowałam w „Przewodniku Katolickim”, na wiele lat.
Masz już prawie dwudziestoletnie doświadczenie w pracy w mediach, w mediach kościelnych, w katolickim świecie. Jak na początku wyobrażałaś sobie to dziennikarstwo w Kościele i czy przez te lata coś się zmieniło w patrzeniu na działalność w mediach kościelnych?
– Początek mojej pracy to był prawdziwy chrzest bojowy: koleżanka z redakcji zachorowała i musiałam jakoś dźwignąć całą lokalną część gazety. Na szczęście się udało. Potem trafiłam na spotkanie redakcji ogólnopolskiej i byłam zaskoczona, iż są w niej tak młodzi ludzie, bo gazeta wydawała mi się „stara” w sposobie myślenia, bardzo zachowawcza. Potem zmieniali się kolejni redaktorzy naczelni i sposób myślenia i pisania również się zmieniał.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Z początków mojej pracy została mi też w głowie uwaga koleżanki, która powiedziała, iż naszym zadaniem jest tylko przekazywać informacje. Usłyszałam, iż „nikogo nie obchodzi, co ty myślisz”. Inaczej wyobrażałam sobie dziennikarstwo i swoją rolę w mediach. Nie chciałam wyłączać krytycznego myślenia, nie chciałam być tylko tubą propagandową do przekazywania cudzych komunikatów. Najpierw zaczęłam pisać felietony w lokalnym dodatku. Potem któryś z naczelnych zaproponował raz czy drugi pisanie na łamy ogólnopolskie. Wreszcie zostałam zatrudniona już w redakcji ogólnopolskiej. Cieszę się, iż po dwudziestu latach mogę mówić swoim głosem o rzeczywistości, którą znam, rozumiem i która jest mi bliska. Sama czasem jestem zaskoczona, iż to, co mówię, pomaga komuś poukładać jakiś kawałek świata.
Czy zmieniło się myślenie o mediach kościelnych? Nie sądzę. Samodzielność przez cały czas nie jest mile widziana. Nadal dziennikarze piszący i mówiący o Kościele, zatrudnieni w należących do Kościoła mediach w olbrzymiej większości czują na plecach oddech swoich pracodawców, czyli biskupów. Wiedzą, iż oczekuje się od nich mówienia dobrze, a nie zdrowej i otwierającej czasem oczy krytyki.
Masz za sobą medialne studia, dwie dekady doświadczenia w branży. Jak dzisiaj byś opisała misję dziennikarza zajmującego się rzeczami kościelnymi, tematami kościelnymi, pracującego w mediach kościelnych?
– To są trzy pytania. Podkreśliłabym, iż mówimy o trzech różnych sposobach bycia dziennikarzem. Nas uczono na studiach o tym, kim jest dziennikarz katolicki. Przekonywano nas, iż misja dziennikarza katolickiego jest trojaka: ma on informować, formować i ewangelizować.
Amen.
– Amen. Tyle iż to jest za mało. Zauważ, iż nie ma tu przestrzeni na patrzenie komuś na ręce – na rodzaj społecznej czy wspólnotowej kontroli – na reakcję na różnego rodzaju nadużycia, które zdarzają się również w Kościele. Ta reakcja nie jest po to, żeby kogoś oczerniać czy psuć jego wizerunek. Ona jest po to, żeby zdiagnozować chorobę, zwrócić uwagę na błąd, którego być może nie zauważamy. Bez tego nie ma możliwości leczenia.
Jeśli tej misji nie spełniają dziennikarze katoliccy, robią to dziennikarze innych mediów. I owszem, pokazują nadużycia i błędy, i dobrze – ale jednocześnie popełniają często błędy merytoryczne, nie rozumieją istoty Kościoła, upraszczają wiele spraw albo wręcz nie dostrzegają ewangelicznego sedna problemu. Ludzie w Kościele w Polsce mogą narzekać, iż największe afery ujawnia „Gazeta Wyborcza”. Ale jeżeli nie pozwala się dziennikarzom katolickim nazywać prawdy po imieniu, to wypełniają się słowa, iż „kamienie wołać będą”. Prawda musi wybrzmieć i znajdzie drogę. jeżeli nie mówią prorocy, prorokiem staje się oślica Balaama.
To, czego mi dzisiaj brakuje w Polsce, a w świecie istnieje i sobie radzi, to media branżowe, czyli media zajmujące się Kościołem, ale niezależne formalnie i instytucjonalnie od instytucji. Przecież do tego, żeby robić media dla nauczycieli, nie trzeba podlegać pod Ministerstwo Oświaty. Gazeta poświęcona ekologii nie musi być koniecznie objęta opieką i cenzurą Ministerstwa Środowiska. Pracują tam specjaliści i to wystarcza.

Biskup, który rozumie różnicę między PR-em a dziennikarstwem, będzie też rozumiał, iż uczciwe dziennikarstwo, które jest w stanie zauważać błąd czy nadużycie i nazwać je po imieniu, tak naprawdę mu służy
Monika Białkowska
W Polsce takim medium jest „Więź”, jest „Tygodnik Powszechny”, jest „Polonia Christiana”, ale to jednak są swego rodzaju „bańki”, które przekazują swoją własną perspektywę. Może nam być do nich bliżej albo dalej. Brakuje porządnego i dużego medium, którego głównym zadaniem byłaby informacja i komentarz do wydarzeń kościelnych – ale medium przeznaczonego nie wyłącznie dla osób wierzących i odnajdujących się w jednym nurcie. Zaglądam czasem na hiszpańskojęzyczny „Religion Digital”, założony zresztą przez byłego księdza. To jest imponujące, jaką robotę oni robią.
Żyjemy w świecie zlaicyzowanym, w którym wiedza o Kościele i jego mechanizmach jest coraz mniejsza. Doszło do tego, iż kiedy biorę udział w nagraniu podcastu i jego autor użyje słowa „stuła”, to się już cieszę, bo wiem, iż rozumie z tego świata cokolwiek. Ludzie nie sięgają po media, które nazywają się „katolickimi”, i nie wezmą do ręki „Gościa Niedzielnego”. A jednocześnie pozbawieni są wiedzy o kulturze, o ważnym elemencie świata, w którym żyjemy – bo Kościół istotną rolę odgrywa mimo wszystko. Ba, ci często dobrze wykształceni ludzie już nie wiedzą, co to jest absyda, hostia, nie mają pojęcia, kim jest abp Galbas: to są przykłady z ostatnich tygodni.
Kościół dziś trzeba zacząć „sprzedawać” świeckim również w formie intelektualnej wiedzy o nim, również tym, którzy nie wierzą i uważają, iż skoro nie wierzą, to nie potrzebują wiedzy. Bez tej ich wiedzy Kościół jawi się jako wielki zabobon. To są miliony tematów do poruszenia. Spróbuj gdzieś wrzucić pytanie: „Czy księża płacą podatki?”. To się klika, ale jakiej jakości są to materiały, komu oddajemy tutaj głos? Niepotrzebnie.
Zadawałem takie pytania.
– W KAI. I kto to przeczytał? Jakkolwiek byś nie próbował mówić na ten temat, zawsze usłyszysz, iż bronisz księży, bo musisz, bo dla nich pracujesz. To jest to, co mnie uwiera.
Nie mam zapałów ewangelizacyjnych. Nie nadaję się na duchową przewodniczkę ani formatorkę. Nie próbuję i nie chcę budować wokół siebie żadnej wspólnoty. Nie chcę uzależniać ludzi od siebie. Ale chcę dawać ludziom informację, chcę uczyć ludzi Kościoła, pokazywać, iż może on być wiarygodny, iż warto mu zaufać. Bo jeżeli ludzie mu zaufają, to wtedy będą gotowi przyjąć to, co Kościół niesie – czyli przesłanie o Zmartwychwstałym Jezusie.
Dlatego skupiam się na intelektualnym przekazie o Kościele, kierowanym do wszystkich, nie tylko do wierzących. A jeżeli ktoś to przyjmie, to sam wejdzie głębiej, sam będzie szukał. Trochę też w tym kluczu zawsze rozumiałam apologetykę i teologię fundamentalną. Te dwie swoje tożsamości, teologa i dziennikarza, próbuję w swojej pracy łączyć.
Zebrałaś dookoła siebie, robiąc program „Reportaż z wycinków świata”, nadając na żywo w mediach społecznościowych, sporą grupę zainteresowanych tym, co robisz i tym, jak mówisz o Kościele. Skąd ich zainteresowanie, skąd tak duże zainteresowanie?
– W pierwszym odruchu mam ochotę powiedzieć „nie wiem”, bo absolutnie się nie spodziewałam, iż coś takiego się stanie. To miały być spotkania tylko na czas pandemii, przy czym umierałam ze strachu przed tym, co się będzie działo w komentarzach. Okazało się, iż ludziom odpowiada taki styl narracji, iż hejterów wcale nie jest tak dużo, iż czasem wystarczy zwracać się na „pan, pani”, żeby uspokoić cudze emocje.

- kard. Walter Kasper
Papież Franciszek
Sama nie wiem, co zadziałało i sprawiło, iż program skończył już pięć lat. Najczęściej chyba słyszę od ludzi, iż „wreszcie ktoś nazywa głośno to, co oni myślą”. I iż wreszcie czują, iż ze swoim myśleniem przez cały czas mieszczą się w Kościele, iż wcale nie muszą odchodzić.
Być może właśnie spotykając się z podobnymi sobie ludzie odkrywają, iż jest w Kościele miejsce, w którym można myśleć samodzielnie, można przynajmniej zadawać trudne pytania nie bojąc się, iż ktoś ich nazwie heretykami. Ja owszem, nazywam czasem herezje po imieniu: ale wtedy, gdy są to prawdziwe herezje potępione przez Kościół, gdy ludzie są w realnym niebezpieczeństwie zwiedzenia, kiedy łamane jest nauczanie Kościoła – a nie wtedy, kiedy ktoś zadaje pytanie i naprawdę szczerze szuka odpowiedzi.
Bardzo zobowiązujące i zawstydzające dla mnie jest, kiedy słyszę od kogoś: „byłam już na progu Kościoła, ale nie odeszłam, bo ciebie usłyszałam”. I myślę, iż to nie chodzi o jakiś mój nadzwyczajny przekaz, ale właśnie o tę grupę, która się wokół programów zebrała. Ludzie odnajdują się tam nawzajem, przychodzą pogadać z innymi w komentarzach, odkryć, iż jest ich więcej, iż nie zwariowali. To, co tych ludzi dodatkowo wyróżnia, to stosunkowo wysoki poziom intelektualny. To nie są ludzie, którzy nie znają tajemnic Różańca. To ludzie, którzy przeczytali Halika i w związku z tym mają pytania – albo pokończyli studia z prawa czy medycyny i nie rozumieją, dlaczego księża z ambony traktują ich jak niedouczone dzieci. Szukają w Kościele przestrzeni, w której zostaną potraktowani poważnie, jak partnerzy.
Dla mnie też ciekawym doświadczeniem jest to, co mówisz. Ja mam trochę podobnie w swoich mediach społecznościowych. Dostałem kiedyś taką informację zwrotną od kogoś, iż tak się przygląda już od jakiegoś czasu temu, co tam wrzucam, i z zaskoczeniem odkrył, iż ten Kościół jest bardziej powszechny, niż wnioskował z kazań wikarego, przez które do kościoła przestał chodzić, bo czuł się wykluczony…
– Dokładnie tak. Ci ludzie naprawdę są w Kościele, próbują za wszelką cenę w nim zostać i o to walczą, choć wielu im daje do zrozumienia, iż mają sobie iść, iż tu nie pasują – choć doznali czasem wielu krzywd w Kościele. To nie jest przypadek, iż właśnie w programie zrodziła się idea pielgrzymki osób zranionych w Kościele, odrzuconych, wypchniętych na margines, trochę niewidzialnych. Chcemy się spotkać 4 października na Jasnej Górze – powiedzieć sobie, iż dopóki wyznajemy jedną wiarę i łączy nas chrzest, to jesteśmy Kościołem. I nikt nie ma prawa nas z tego Kościoła wypraszać. Mamy prawo być w samym centrum, przy sercu Jezusa – bo on do takich właśnie ludzi z marginesów ówczesnej religijności przyszedł.
Skąd pomysł na tę pielgrzymkę?
– Z gniewu i niezgody na to, żeby Kościół w Polsce był kojarzony z jedną tylko opcją polityczną czy z jednym środowiskiem. Wszyscy mamy mandat, żeby w nim być. Wszyscy mamy mandat, mamy prawo, żeby się spotykać na Jasnej Górze. Kiedy powiedzieliśmy o tym głośno, natychmiast odpowiedział przeor Jasnej Góry z zaproszeniem. Rozmawiamy teraz o szczegółach. Data jest pewna, więc choćby jeżeli ktoś nigdzie więcej nie trafi na żadną informację, może śmiało 4 października do Częstochowy przyjeżdżać. Chodzi o prosty przekaz – o ile kiedykolwiek w Kościele poczułeś się niechciany, odrzucony, pominięty, to przyjdź. Zaproszenie jest otwarte – dla osób LGBT, osób skrzywdzonych seksualnie albo duchowo, zlekceważonych przez księdza, dla rodziców dzieci transseksualnych, rodziców dzieci urodzonych z in vitro, ludzi w związkach niesakramentalnych, byłych księży, byłych sióstr zakonnych, czytelników czy widzów najróżniejszych mediów: dla tych wszystkich, którzy dostali kiedykolwiek w twarz: rzekomo w obronie Kościoła czy w imieniu Chrystusa. My mówimy: przyjdź, jesteś ważny, tu jest twoje miejsce.
Wróćmy do mediów. Jest tak, co widzimy też często w komentarzach choćby na katolickich portalach, iż podstawowej wiedzy religijnej, wiedzy o Kościele, bardzo brakuje. Więc chociażby z misją edukacyjną jest dla kogo pracować. Z drugiej strony, świeckie portale cały czas interesują się tym, co się dzieje w Kościele, bo jednak w Polsce to jest wciąż ważna rzeczywistość społeczna. I piszą o tym. Wspominałaś o pieniądzach. Np. mój materiał o finansach kościelnych opublikowała „Wyborcza” i nie było to wcale traktowane jako robienie jakiejś katechezy, kościelnej apologii. Przywołałaś portal „Religión Digital”, niezależny od struktur kościelnych. Ale są też media i agencje kościelne, dofinansowane czy finansowane przez episkopaty, np. niemiecki, austriacki, amerykański – które cieszą się wolnością i piszą w wolności, również krytycznie, o kościelnej rzeczywistości, o swoich biskupach. I mają zaufanie świeckich mediów, niekościelnych odbiorców. Jak widzisz taką możliwość w Kościele w Polsce?
– To teoretycznie byłoby to możliwe. o ile biskup jako właściciel mediów dobrze rozumie różnicę między PR-em a dziennikarstwem, to będzie też rozumiał, iż uczciwe dziennikarstwo, które jest w stanie zauważać błąd, zauważać nadużycie i nazwać je po imieniu, przy okazji zrobić też analizę, tak naprawdę jemu służy. On wtedy dostaje pierwszą informację zwrotną o tym, co żyje w ludziach, co ludzi oburza, co ludzi irytuje, co jest dla nich niewygodne, niezrozumiałe. Nie chodzi oczywiście o dostosowanie treści nauczania, ale o zwykłe relacje w świecie, o styl głoszenia, o to, jak przyjmowane są jego decyzje. Każdy rządzący potrzebuje informacji zwrotnej i to jest dla niego wręcz niebezpieczne, jeżeli zamiast niej dostaje wyłącznie zachwyty. Ilu jednak naszych biskupów jest gotowych na taką informację zwrotną, na przyjęcie krytyki? Dodatkowo od ludzi, którym za to płacą?
Dawno, dawno temu na królewskich dworach taką funkcję pełnił błazen. Królowie wiedzieli, iż warto mieć obok siebie kogoś, kto będzie miał odwagę powiedzieć im „nie” – dla ich dobra i bezpieczeństwa. Czy to wiedzą nasi biskupi? Niektórzy pewnie tak, ale też wielu z nich nie.
Jeżeli ktoś ma na utrzymaniu rodzinę i jego jedynym źródłem utrzymania jest medium kościelne, to będzie z dużym prawdopodobieństwem się bał – słusznie mając poczucie odpowiedzialności za bliskich
Monika Białkowska
Owszem, zastanawiam się, na ile to jest wina tylko i wyłącznie biskupów, a na ile hamulców, które poszczególne kościelne media włączają sobie same. o ile redaktorem naczelnym jest ksiądz, ksiądz jest bezpośrednim podwładnym arcybiskupa i odpowiada za kształt gazety, to ma świadomość, iż biskup może wezwać go na dywanik i przenieść na parafię na wsi na końcu diecezji. Ma świadomość, iż będzie wysłuchiwał miliona uwag ze strony pracowników kurii, kolegów księży. To jest presja, która sprawia, iż trudno jest o przestrzeń wewnętrznej wolności w Kościele tam, gdzie ktoś jest zależny od instytucji.
Jeśli widzę potencjał na stworzenie medium rzeczywiście niezależnego od instytucji Kościoła, to jest to potencjał w ludziach. Są naprawdę dziesiątki dziennikarzy, którzy pracują dzisiaj dla Kościoła, którzy mają ochotę mówić prawdę głośno, odważnie i profesjonalnie, ale nie mają możliwości się spotkać i zbudować czegoś własnego i niezależnego. Przyczyna jest zasadnicza: to pieniądze. Trzeba mieć dobry biznesplan, trzeba mieć inwestorów. Ja niestety takich mocy przerobowych nie mam, chociaż bym chętnie kolegów dziennikarzy do takiej roboty zaprosiła.
To, jak mówisz o normalności medialnej rzeczywistości w Kościele, kiedy media robią to, do czego są powołane, chyba przyświecało kiedyś polskim biskupom. Gdy słyszę historię powstania KAI, o to biskupom chodziło. Po to oddali KAI świeckim, wysłali na szkolenia do USA… Biskupi Chrapek, Pieronek, Życiński mieli albo miewali takie wolne, prorocze spojrzenie. Dzisiaj słucham chociażby, co o mediach mówi przewodniczący Rady Programowej KAI, abp Galbas, który np. wprost dziękuje mediom za krytykowanie biskupów i za krytyczne informacje zwrotne… Skąd Twój sceptycyzm?
– Chrapek. Życiński. Pieronek. Obawiam się, iż odpowiedzią są te nazwiska i to, iż tamci biskupi mieli rzeczywiście szerokie horyzonty myślenia. Wolne i prorocze wizje poszły w zapomnienie razem z ich śmiercią. I to jest ta różnica. Cieszę się słuchając abpa Galbasa, ale wolę poczekać na konkrety. Co z tego, iż kiedyś pracownicy KAI wysyłani byli do USA, jeżeli dziś do agencji płyną informacje od lokalnych dziennikarzy, często świeckich i świetnych, ale przekazujących głównie to, co powiedział ich biskup? A jeżeli napiszą jedno słowo za dużo, to biskup im podziękuje i znajdzie innego korespondenta? Wiem, iż nie takie są założenia ani ideał, ale w ten sposób KAI przestaje być agencją informacyjną, a staje się agencją PR-ową Kościoła. Zamiast informować, dba raczej o wizerunek medialny Kościoła i poszczególnych biskupów. A to nie jest to samo.
Ale, jak dobrze wiesz, iż i same informacje mogą się nie podobać…
– Teoretycznie. Ale wiesz, iż zwykle się podobają. Dba o to cała rzesza ludzi przekonanych, iż nikogo nie obchodzi ich zdanie, oni muszą tylko napisać, co biskup powiedział, iż było ładnie, iż chór zaśpiewał, iż były kwiatki i wierszyk. Bo przecież „trzeba pisać o tym, co dobre”.
Myślę, iż naprawdę największym problemem jest brak wewnętrznej wolności i dziennikarzy, i hierarchów Kościoła. I brak odwagi, żeby mimo wszystko mówić rzeczy trudne. W tym też jest miłość.
Jak wypracować sobie tę wolność w Kościele?
– Obawiam się, iż niestety wiele rozbija się o pieniądze. o ile ktoś ma na utrzymaniu rodzinę i jego jedynym źródłem utrzymania jest medium kościelne, to będzie z dużym prawdopodobieństwem się bał – słusznie mając poczucie odpowiedzialności za bliskich. Zwłaszcza, jeżeli mówimy o człowieku początkującym albo gdzieś z mediów lokalnych, który nie nazywa się Tomasz Terlikowski, którego, jeżeli wyrzucą z jednego miejsca, to przyjmą go w następnym.

- Zbigniew Nosowski
Krytyczna wierność
Chodzi więc o pieniądze – ale nie wyłącznie o pieniądze. Jestem przekonana, iż ci ludzie przez cały czas mają poczucie misji, iż kochają Kościół, chcą o nim mówić, czują pasję, są na swoim miejscu. Dlatego nie odchodzą z takiej pracy. Bywa, iż są w ten sposób łamane ich sumienia. Że są wykorzystywani, pracują za najniższe pensje, są traktowani bardzo źle: ale wiadomo, iż nigdzie nie pójdą, bo im zależy na Kościele. To jest ogromny wyrzut sumienia dla pracodawców w Kościele.
Wiem, iż sama pewnie nie miałabym odwagi ani możliwości, gdyby nie wsparcie widzów, które otrzymuję na Patronite.pl. To właśnie patroni, którzy darowiznami co miesiąc wspierają moją pracę, mogę się nie bać, iż kiedy wyrzucą mnie z pracy, umrę z głodu i nie będę miała jak zapłacić rachunków. Przeciwnie, dzięki wsparciu odbiorców mam możliwość rozwijania skrzydeł. Nie zawsze jest łatwo, też czasem marzę o stabilizacji, ale cóż – takie powołanie, taka praca, trzeba z tym iść tak, jak siły pozwalają.
Patrząc na to, co się dzieje w Polsce, w społeczeństwie, polityce, na dramaty podziałów i w społeczeństwie, i wśród ludzi Kościoła; wszelkie kryzysy, nowe wyzwania – jakiej dziś komunikacji potrzebuje według Ciebie Kościół?
– Prostej, otwartej i szczerej. Prostej: bo Kościół w Polsce zbyt często komunikuje się albo językiem ambony, albo urzędowych komunikatów. Doszło do tego, iż z tego, iż kiedy biskup powie dwa zwyczajne zdania, robi się sensacja. Komunikacji odważnej, jasnej – czyli bez kręcenia, bez udawania, bez budowania kolejnych niepotrzebnych tajemnic. Wciąż dostajemy lakoniczne komunikaty o niczym. Mam wtedy wrażenie, iż to umacnia strukturę, którą kiedyś Tadeusz Żychiewicz nazwał „zamkniętym ogrodem braminów”.
Kościół nie potrzebuje dziś klerykalnej kasty, która posługuje się swoim językiem i której absolutnie nie zależy na komunikacji z ludźmi. Czytając komunikaty KEP-u, nie mam poczucia, iż ktoś chciał się z nami podzielić jakąś wiedzą. Mam poczucie, iż ktoś wiedział, iż trzeba napisać jakiś komunikat tak, żeby nikt, broń Boże, się nie domyślił, czy my mieliśmy problemy, czy my byliśmy zgodni, czy o coś się spieraliśmy. Tajemnice nie budują wiarygodności. Tajemnice niszczą zaufanie.
We Francji mamy teraz do czynienia z fenomenem ogromnej liczby katechumenów – ale też podkreśla się, iż to owoc odzyskiwania zaufania przez Kościół po tym, jak niezależna komisja zbadała kwestię przestępstw seksualnych księży, a biskupi wdrażali jej rekomendacje, w tym dotyczące właśnie komunikacji…
– I tak to powinno wyglądać, i to może przynosić owoce. Inna sprawa – mam wrażenie, iż Kościół hierarchiczny, instytucjonalny, nie zdaje sobie choćby sprawy, iż naprawdę dzisiaj w Polsce już niewielu ludzi obchodzi. kilka osób żyje tym, co Kościół robi i co się w nim dzieje, może poza takimi momentami jak śmierć papieża czy konklawe. To jest mała bańka. Ta świadomość sprowadza nas trochę na ziemię. Pokazuje, iż świat się naprawdę nie kręci wokół nas. Więc my jako Kościół musimy się tak komunikować, żeby ten świat zainteresować, przyciągnąć, podzielić się wiedzą, podzielić się wartościami. Nie możemy już oczekiwać, iż cokolwiek powiemy, ludzie będą spijali słowa z naszych ust. Musimy zacząć mówić tak, żeby być czytelnymi i wiarygodnymi: nie po to, żeby ktoś się nami zachwycał, ale żeby chcieli przyjąć od nas prawdę – Ewangelię.
Monika Białkowska – publicystka, doktor teologii fundamentalnej. Prowadzi internetowy program „Reportaż z wycinków świata”. W latach 2007-2025 była dziennikarką „Przewodnika Katolickiego”, Współpracowniczka „Więzi”. Laureatka Nagrody Dziennikarskiej „Ślad” im. bp. Jana Chrapka w roku 2022. Autorka książek, m.in.: „Sukienka ze spadochronu”, „Nawet jeżeli umrę w drodze. Twarzą w twarz z uchodźcami”, „Siostry” (opartej o rozmowy z byłymi zakonnicami) oraz najnowszej „Połamany celibat”. Mieszka w Gnieźnie.
Rozmowa ukazała się w serwisie Katolickiej Agencji Informacyjnej pt. „Kościół nie potrzebuje dziś klerykalnej kasty, która nie chce rozmawiać z ludźmi”.