BEZ KOMPROMISÓW

polskawolna.pl 2 tygodni temu
W niedzielę, 12 października br. Mszy św. w Dendermonde słuchało około 70 wiernych (Uwaga: zdjęcie nie obejmuje miejsc pod chórem i na chórze)

Zasadniczym celem kilkunastogodzinnej podróży z Gdańska do belgijskiego Dendermonde była potrzeba dokonania obligatoryjnej konsekracji kielicha mszalnego dla naszego Oratorium. Konsekracji dokonanej – podkreślmy to wyraźnie – w godnych warunkach i przez biskupa Świętej Tradycji o statusie, którego nie śmie zakwestionować żaden kapłan lub wierny.

Poszukiwania trwały wiele tygodni i ze względów oczywistych, czyli ekonomicznych ograniczyły się do Europy. Ostatecznie wybraliśmy Kaplicę Matki Dobrej Rady w wymienionej wyżej miejscowości, gdzie rezyduje Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup Geert Jan Stuyver. Zgoda adresata naszej prośby przyszła dosłownie następnego dnia – konkretnie 29 sierpnia br., a dokonana w niej nieznaczna korekta dotyczyła jedynie daty konsekracji – nie 12 ale 10 października br. Powód tej drobnej zmiany był nad wyraz poważny; w pierwszym, niedzielnym terminie biskup wybierał się do Francji w celu udzielenia święceń kapłańskich dwóm absolwentom seminarium Instytutu Matki Dobrej Rady. Przy okazji informuję, iż – niestety – żaden z nich nie trafi do Polski, tak bardzo cierpiącej na brak tradycyjnych kapłanów.

Samą konsekrację naczyń mszalnych (oprócz kielicha przywieźliśmy także cyborium czyli puszkę) opisujemy dokładnie na stronie naszego Oratorium, patrz Gdańskie Oratorium Rzymskokatolickie toteż tam odsyłam zainteresowanych. Zamierzony cel został wprawdzie osiągnięty ale szkoda było nie wykorzystać 2600-kilometrowej podróży i prawie tygodniowego pobytu w Dendermonde na bliższe poznanie funkcjonowania tutejszej kaplicy, niezależnie od osobistego udziału w niedzielnej i codziennych Mszach świętych. Te ostatnie okazały się zresztą najlepszym materiałem poznawczym, zarówno w kontekście samego przebiegu liturgii, jak i materialnego wyposażenia kaplicy.

Już pierwszy rzut oka na ołtarz, całe prezbiterium, obrazy i figury w pozostałej części kaplicy oraz witraże w jej oknach wzbudzał trudne do opanowania, grzeszne

UCZUCIE ZAZDROŚCI I ZŁOŚCI

z powodu polskiej wersji posoborowia. Nam nie dano bowiem choćby szansy przejęcia już nie tyle samych kościołów, co choćby ich wyposażenia, tak kłującego w oczy krzewicieli sekty protestanckiej na polskim gruncie. Ołtarze, figury, balaski, a choćby ławki kończyły swój żywot najczęściej na śmietniskach i pod siekierami ekip wynajmowanych przez zarządców neo-kościoła. Okazali się zbyt zaślepieni wykonywaniem poleceń płynących z Watykanu, aby – niejednokrotnie cenne i zabytkowe – wyroby sztuki sakralnej uchronić od nieodwołalnego zniszczenia i przekazać lub choćby odsprzedać zainteresowanym wiernym. Dzisiaj tradycyjnych ołtarzy, krzyży, figur czy obrazów z „oczyszczonych” świątyń szukać trzeba u handlarzy z Holandii, Niemiec i innych państw zachodnich. Oczywiście, za kwoty wołające o pomstę do nieba. Konkretny przykład: jedna z częstochowskich firm handlująca dewocjonaliami (w niemal 100 proc. novusowymi) zaproponowała mi sprowadzenie niewielkiego ołtarza z Holandii za okazyjne… 5 tysięcy euro.

Ofiara Mszy św. składana przez ks. biskupa Geerta Stuyvera w piątek, 10 października br.

Na szczęście, inne porównania kaplicy z Dendermonde z oratorium w podgdańskich Koszwałach nie okazały się tak pesymistyczne. Dotyczy to szczególnie samej liturgii Mszy świętej. Jej ofiara składana zarówno przez biskupa Stuyvera, jak i wspomagającego go w prowadzeniu kaplicy księdza Nathaenel’a Steenbergen’a była wprawdzie perfekcyjna, podkreślająca tradycyjną formację i wieloletnie doświadczenie obydwu kapłanów ale ksiądz Dariusz Kowalczyk posługujący w naszym oratorium nie powinien mieć żadnych kompleksów pod tym względem. Zwłaszcza, iż ofiarę Mszy świętej w jej tradycyjnej formie składa dopiero szósty rok.

Z drobniejszych rzeczy, które różnią nasze oratoria wymienić warto odmienny sposób ulokowania wiernych. W Dendermonde inaczej niż u nas dla niewiast przewidziano lewą, ewangeliczną stronę kaplicy, przy czym nie jest to wymóg przestrzegany zbyt skrupulatnie. Ponadto – Różaniec odmawia się w języku narodowym (w tym wypadku niderlandzkim), podczas przyjmowania Komunii patera trzymana jest i przekazywana dalej nie przez ministranta ale przez samych wiernych, podobnie jak zakryty koszyk z ofiarami dla księdza. Mówiąc krótko: w takich realiach odnaleźć się może wyjątkowo gwałtownie tradycyjny katolik z każdego zakątka świata.

Bynajmniej nie na marginesie naszego pobytu w Belgii ciągle zadawałem sobie następujące pytanie: jak to możliwe, iż w kraju o ledwie 6-procentowym udziale obywateli regularnie uczęszczających do posoborowego kościoła (podobne wskaźniki dotyczą sąsiadujących Niemiec, Holandii i Francji) działa aż tyle kaplic i kapłanów wychodzących naprzeciw oczekiwaniom osób chcących pozostać wiernymi Świętej Tradycji? Szukając odpowiedzi na to pytanie wymyśliłem sobie hipotezę, którą określam jako

OPŁAKANE SKUTKI POWOLNEGO GOTOWANIA ŻABY

Jawnie heretycki program „reformowania” Kościoła katolickiego, zainspirowany II Soborem Watykańskim nieprzypadkowo został wcielony najszybciej w krajach Europy zachodniej. Przedstawiciele tamtejszej, silnej sekty protestanckiej, w pełni kontrolowanej przez talmudystów zbyt długo przebierali nogami czekając na odpowiedni moment do ostatecznego zniszczenia katolicyzmu, aby zlekceważyć taką okazję. Ledwie kilka lat po zakończeniu II SW (1962-65) kościoły zostały przetrzebione ze wszystkich elementów określających ich katolicki charakter, zwłaszcza maryjnych i związanych z panteonem naszych świętych, a novusowi kapłani zaczęli kłaniać się nisko przy całowaniu żydomasońskich stołów, wypinając przy okazji niewymowną część pleców na ołtarze i tabernakula.

Tak gwałtowna akcja musiała wywołać równie gwałtowną reakcję, przynajmniej wśród bezkompromisowych kapłanów i wiernych. Ich znaczna grupa – z hierarchami włącznie – opuściła upadły Kościół tworząc fundamenty pod jego kontynuację w dotychczasowej, kilkunastowiekowej formie. Równolegle z powstawaniem kaplic, wyposażanych w to, co nie znalazło uznania w oczach nowych, protestanckich zarządców kościołów, zakładano instytuty i tworzono podwaliny pod seminaria, mające przygotować nowe kadry dla Świętej Tradycji.

W Polsce dekatolizacja Kościoła raczej nie miała szans na tak szybki i pomyślny finał. Za mało lutrów, czyli protestanckich łotrów, za dużo wiernych przywiązanych do wiary swoich ojców. Istniało poważne ryzyko, iż na kapłanów, którzy w jedną niedzielę odwrócą się plecami do ołtarza oraz zaczną rozdawać komunię na stojąco i do ręki czekać będzie nie „Bóg zapłać” i ofiara na tacę ale taczki i bilety w jedną stronę – bez powrotu do parafii. Stąd metoda scharakteryzowana w powyższym tytule. Gotujemy żabę podgrzewając wodę stopniowo, tak aby stworzenie nie odczuło jakiegoś dyskomfortu, aż do momentu gdy stanie się martwe i nie odczuje już niczego.

Gdy 1 lipca 1978 roku brałem ślub w kościele pod wezwaniem Św. Ignacego na gdańskiej Oruni, w liturgii odprawianej Mszy świętej więcej było akcentów tradycyjnych niż novusowych. Ba, mimo upływu 13 lat od II SW nasi kapłani ciągle czekali na novusowy Mszał w języku polskim. Jednakże w tymże samym, 1978 roku papieżem został Karol „Santo Subito” Wojtyła i modernistyczne zmiany znacząco przyspieszyły, choć jeszcze nie w takim tempie jak na zachodzie Europy. Dzisiaj nie mamy prawdziwego Kościoła, a kapłanom i wiernym (włącznie z niżej podpisanym), którzy zbyt późno odczuli konsekwencje zauroczenia miłośnikiem kremówek z Wadowic pozostało tylko poczucie wstydu z powodu swojej naiwności i mniej lub bardziej udane próby powrotu do Świętej Tradycji. O stowarzyszeniu w rodzaju włoskiego Instytutu Matki Dobrej Rady, który zarządza kilkudziesięcioma kaplicami w jedenastu krajach Europy i który prowadzi własne seminarium, gdzie formacja i kształcenie kandydatów na kapłanów trwa co najmniej sześć lat, możemy tylko pomarzyć.

Przy okazji – warto pokazać na czym polega diametralna różnica między aktualnym stanem duchowieństwa oddanego Świętej Tradycji w Polsce i w krajach Europy zachodniej. Warto tym bardziej, iż poza dominującą u nas – z teologicznie dopuszczalnymi święceniami warunkowymi (sub conditione) dla księży po seminariach novusowych – istnieje, inna

PROSTSZA DROGA DO KAPŁAŃSTWA

za której przykład może posłużyć biografia naszego belgijskiego gospodarza, biskupa Geerta Stuyvera.

Zaczęło się od tradycji rodzinnych, a konkretnie – od stryja Walerego Stuyvera, który w 1942 roku jako 26-latek otrzymał święcenia kapłańskie w Gandawie, po czym został proboszczem we Vlassenbroek (też Belgia). Tu służył Bogu i ludziom aż 41 lat, czyli do 1983 roku w którym opuścił parafię, aby dać publiczne świadectwo braku swojego związku z Janem Pawłem II. Odtąd składał ofiarę tradycyjnej Mszy św. w Antwerpii, Dendermonde i Zele. Kupił zamek w Seraing-le-Château, w okolicach Liège, należący wcześniej do rodziny jednego z kalwińskich prześladowców, którzy w czerwcu 1572 roku zamordowali 19 katolickich męczenników z Gorkum (Gorinchem). Oczywiście, kaplica została niezwłocznie poświęcona ww. obrońcom wiary katolickiej.

Grób ks. Walerego Stuyvera na Cmentarzu Wojskowym w Dendermonde

Ks. Walery pokładał duże nadzieje na kontynuowanie posługi kapłańskiej przez swojego bratanka Geerta, także z wizją sakry biskupiej. Niestety, zmarł nagle na kolejny zawał serca 17 stycznia 1995 roku podczas wieczornego odmawiania Różańca w kaplicy w Dendermonde. Już wówczas wiedział jednak, iż bratanek niebawem ukończy seminarium. Tak też się stało. Geert Stuyver został wyświęcony na kapłana 3 listopada 1996 roku w Steffeshausen (Belgia) przez biskupa Roberta Fidelisa McKennę OP, a 16 stycznia 2002 roku ten sam biskup konsekrował go na biskupa w Seminarium św. Piotra Męczennika IMBC w Verrua Savoia koło Turynu we Włoszech.

Czy w Polsce mamy szansę doczekania kapłanów o takiej drodze formacyjnej i teologicznej? Jestem przekonany, iż tak. Nauka w kilku seminariach tradycyjnych na zachodzie Europy jest wprawdzie płatna ale nie droższa niż w polskich uczelniach z gatunku „Collegium Tumanum” o poziomie dawnych wieczorowych uniwersytetów marksizmu-lenininizmu. Wykształcenie i utrzymanie seminarzysty we Włoszech czy Francji pozostaje w granicach możliwości średnio zamożnej rodziny. Jest tylko jeden warunek; autentyczne powołanie do Bożej służby. Tego jednak nie da się kupić za żadne pieniądze.

Nam wiernym nie pozostaje nic innego jak czekać i modlić się o taką łaskę. I w miarę swoich możliwości odwiedzać katolickie kaplice w krajach, gdzie i samych kaplic, i księży jest znacznie więcej. Wszak kropla drąży skałę, a bezpośredni kontakt polskich wiernych z kapłanami włoskimi, francuskimi, holenderskimi czy belgijskimi może zaowocować chęcią niechby tylko „rozpoznawczego” przyjazdu do kraju, gdzie owieczek wciąż przybywa, a pasterzy nie bardzo.

Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski
(22.10.2025)

Idź do oryginalnego materiału