Uwielbiam większość jego tekstów, zwłaszcza encykliki poświęcone cnotom teologalnym, jednak pozostanie dla mnie przede wszystkim niesamowitym liturgiem. Nie tylko ze względu na zrozumienie, a co za tym idzie – wyczucie liturgii owocujące pięknymi celebracjami, ale też zadziwiające „dopowiedzi” Boga i wspólnoty do jego działań.
Co mam na myśli, kiedy mówię o „dopowiedziach”? Pamiętacie pogrzeb Jana Pawła II, to niesamowite, wręcz mistyczne przeżycie, w które zamienił tę mszę mocny wiatr? Skłębione czerwone ornaty biskupów i kardynałów wychodzących z bazyliki w procesji wyjścia, zamykana powoli podmuchami księga Ewangelii, która po zamknięciu okładki jednak nie została zrzucona z wieka trumny, wreszcie głośne okrzyki: „Santo subito!” po obrzędzie komunii?
A kto pamięta, iż kiedy te okrzyki wybrzmiewały, w relacji w polskiej tv pokazano zbliżenie na twarz kard. Ratzingera, głównego celebransa, któremu ministrant podsuwał mikrofon, by odmówił modlitwę po komunii? Kardynał nie zareagował, stał ze złożonymi dłońmi i pozwolił wybrzmiewać podnoszonym okrzykom. Doskonale wiedział, iż jest świadkiem odwołania do tego, jak w starożytnym Kościele ogłaszano świętych – nie było procesu, rzymski lud ich ogłaszał głośnym wołaniem na pogrzebie. Niesamowite wyczucie połączone z wielką wiedzą sprawiły, iż zareagował dokładnie tak, jak należało.
Druga sytuacja to przywoływana teraz przez wielu scena w Birkenau (2006). Oglądałam tę relację w telewizji, podziwiając odwagę i delikatność papieża, który nie zawahał się przybyć tam, gdzie przedstawiciele jego narodu dokonywali tak potwornych zbrodni. Kiedy przyjechał do KL Auschwitz, mżyło i niebo było zasnute chmurami. Na miejsce głównych wydarzeń wybrano Międzynarodowy Pomnik Męczeństwa Narodów, za plecami przemawiającego papieża rozciągały się pola, na których w czasie wojny stały baraki i krematoria obozu Birkenau. Kiedy mówił, zaczęło się rozpogadzać, a za jego plecami, dokładnie nad polem śmierci, rozbłysła wyraźna tęcza. Benedykt mówił wtedy o potrzebie pojednania, także z Bogiem: „Dlatego też jestem tu dziś: aby prosić o łaskę pojednania – aby prosić przede wszystkim Boga, bo tylko On może otworzyć i oczyścić ludzkie serca; ale również ludzi, którzy tu cierpieli”.
I jakby w odpowiedzi na jego prośbę i bezradne pytania, które zadaje sobie tak wielu, gdzie wtedy był Bóg, dlaczego pozwolił na to, co nastąpiło, On na niebie rozciągnął znak przymierza. Znak pojednania Jego i ludzkości, ale też obietnicę Jego obecności zawsze u naszego boku, dającej siłę do pojednania między nami. Na zielonymi teraz polami dawnego obozu zaświecił znak nadziei, genialnie pasujący do końca wystąpienia papieża:
W obozie Auschwitz-Birkenau ludzkość przeszła przez „ciemną dolinę”. Dlatego na zakończenie pragnę właśnie w tym miejscu modlić się w ufności słowami Psalmu, modlitwy Izraela, która jest jednocześnie modlitwą chrześcijan: „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: orzeźwia moją dusze. Wiedzie mnie po adekwatnych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i twoja łaska są tym, co mnie pociesza… Zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy.” (Ps23, 1-4.6).
opoka (https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/podroze/pl_20060528_3.html)
Wreszcie trzecia scena, która zostanie mi w pamięci. W 2008 roku Benedykt XVI odwiedził Lourdes, gdzie dołączył do pielgrzymów na ostatnim etapie procesji eucharystycznej oraz poprowadził adorację. Kiedy procesja doszła do groty, najpierw ukląkł przed Sanctissimum, po czym wstał i wygłosił naukę. Na jej zakończenie wybrzmiały mocno słowa:
Pozostańcie w milczeniu, a następnie przemówcie i powiedzcie światu: nie możemy już przemilczać tego, co wiemy. Idźcie opowiadać całemu światu o cudach, jakich dokonuje Bóg, obecny w każdej chwili naszego życia, w każdym zakątku ziemi. Niech nam Bóg błogosławi i niech nas strzeże, niech nas prowadzi drogą życia wiecznego, On, który jest Życiem, na wieki wieków. Amen.
https://www.vatican.va/content/benedict-xvi/pl/speeches/2008/september/documents/hf_ben-xvi_spe_20080914_lourdes-processione.html
Najpierw milczenie przed i z Bogiem, potem wypływające z tego głoszenie, w końcu z obfitości serca mówią usta, jak powiedział pewien klasyk.
A kiedy papież skończył mówić, znów ukląkł przed Chrystusem w Eucharystii, a wraz z nim zrobił to wielotysięczny tłum wiernych. Głęboko poruszyła mnie ta synergia pasterza i ludu. Dodam, iż pasterza, którego dobroć, prostotę i wierność prawdzie zawsze ceniłam. Tu nie było papieża, namiestnika Chrystusa, wielkiej postaci, cenionego teologa – był dla nas biskup, z nami chrześcijanin, iż sparafrazuję ukochanego przez Benedykta św. Augustyna. Nie musiał tego mówić, to było tak mocne w jego postawie, iż wierni za nim po prostu poszli.
Czemu opowieści w tak wysokim tonie ilustruję zdjęciem z urodzin Benedykta XVI, na którym popija piwo? Bo umiejętność celebrowania dotyczy nie tylko liturgii, dlatego bałabym się ludzi, którzy nie potrafią celebrować dobrego kufelka złotego płynu lub filiżanki smakowitego naparu. Takie drobne ćwiczenie przed poważnym zaangażowaniem. I jak widać ten wspaniały Bawarczyk na papieskim tronie to doskonale rozumiał, co też chcę zapamiętać.