BARDZO DŁUGI WIERSZ KTÓRY NIE CHCIAŁ BYĆ PROZĄ / Marcel

publixo.com 2 tygodni temu

BARDZO DŁUGI WIERSZ KTÓRY NIE CHCIAŁ BYĆ PROZĄ

mży
wycieraczki piszczą po szybie
aż uszy bolą
bry!
syn z miną męczennika
patrzył na mnie psim wzrokiem
jakże ciężko wstać
po tygodniu szkolnych zajęć
mnie od lat nie dziwi nic
uśmiecham się
markując iż mi lekko
niedziela – i takie tam...
(chociaż to szabat mieliśmy święcić)
tak wymyślił bóg?
- parasol...
cholera!
do auta jakieś 150 metrów
dałoby radę
wycieraczki bez wytchnienia piszczą
(strasznie nas to wkurza)
trzeba będzie je wymienić
w najbliższym czasie

jesień…

a ty co masz taką minę
jakbym wiózł cię na egzekucję?
wyprzedzam miejski autobus
pusty jak my
przed niedzielnym kazaniem
syn milczy
chociaż aż kipi od ciętych ripost
(znam go)
zgniata je w sobie
niczym kafar bale w podmokłym gruncie

milczymy tłumiąc warkot myśli

żona poprawia córce
kosmyk włosów
wpadający jej na oczy
wita nas przykościelny parking
lśniący niczym lustro
gęsto upstrzony brudnymi kałużami
zagnieżdżonymi w nieckach
byle jak wylanego asfaltu

wychodzimy z auta zakładając maski
niedzielnych przyjaznych uśmiechów
(tak trzeba)
uśmiechy uśmiechy uśmiechy
ugrzecznione rozmowy
ble ble ble
mży i chwała najwyższemu!
zajmujemy swoje miejsce
niezmiennie te same od lat
wszystko zgodnie
z niepisanym prawem kościoła
diakon wbrew okolicznościom przyrody
zachęca nas abyśmy
podziękowali boga za pogodę
(mam chęć kopnąć go w dupę)
teraz jest czas
mantrowania
dla mnie
najgorsza część tego religijnego spektaklu
wolę odgrzewane kazanie
z tym nieodzownym patosem
w głosie kaznodziei
ukradkiem spoglądam na zegarek
zastanawiając się skąd oni biorą
takich duchownych
z łapanki?
kazanie dłuży się niczym
wieczność w fotelu dentysty
chociaż jestem świadomy
że mieści się w dwudziestu minutach
teraz najważniejsza część
tego nabożnego spotkania
kolekta – wielka tajemnica wiary
którą można traktować na dwa sposoby
dobrze - ponieważ jest zwiastunem końca nabożeństwa
i źle - ponieważ świadczy o tym
że bóg nie ma kasy dla swoich pracowników

(moja żona twierdzi iż bywam złośliwy,
ale to jedynie niewinny sarkazm)

rytuał dobiega końca uwalniając
wszystkie kanały radości
szczęśliwi
opuszczamy pośpiesznie kościół
napompowani odświętną atmosferą
która z założenia ma nam starczyć
na kolejny tydzień
(chociaż zwykle znika już w poniedziałek)
jeszcze tylko kilka kurtuazyjnych
ukłonów
pa pa pa

jesteśmy wreszcie w domu
kładę się wygodnie na sofę
chwytam pilot od telewizora i
nagle zalewa mnie światłość
której przesłania nie jestem w stanie
zrozumieć…

oglądam z bogiem
western za garść dolarów

lubimy ten film

Idź do oryginalnego materiału