Autoreklama po przeczytaniu Krupnego felietonu

1 rok temu

Będzie znów o felietonie we „W drodze” (1/2023). Tym razem autorem tekstu jest o. Paweł Krupa, a ja do niczego się nie przyczepię (święto lasu…), tylko się zainspiruję. Całkowicie zgadzam się z diagnozą dotyczącą odgórnych planów duszpasterskich, ale to nie wszystko. Autor pisze też m.in. o potrzebie odnowionej, pogłębionej teologii Kościoła napisanej przystępnym językiem. I tu miejsce na małą anegdotkę pt. skąd czerpię natchnienie.

We wrześniu tego roku poznałam na rekolekcjach „Mysterium fascinans” ks. Wojciecha Nowickiego, rednacza „Przewodnika Katolickiego”. Zaproponował mi napisanie dla nich tekstu o Matce Bożej na początek października, a ponieważ tekst dobrze się przyjął, powstały kolejne na Jej temat, publikowane w numerach październikowych. W drugiej połowie miesiąca miałam kryzys twórczy na tle odtwórczym, to znaczy, iż piszę rzeczy oczywiste. Po chwili kombinowania napisałam do znajomego proboszcza z diecezji, gdzie PK dominuje nad GN, żeby rzucił okiem i napisał, czy moje przeczucia są słuszne. Proboszcz (serdecznie pozdrawiam, ty tam już wiesz, iż o ciebie chodzi!) odpisał, iż nie jest źle (a iż człowiek szczery, to mu ufam), zaś najcenniejsze jest to, iż w jednym z akapitów zrobiłam krótką egzegezę jednej z perykop św. Pawła. Jak się dowiedziałam, mało który proboszcz ma czas i ochotę na tłumaczenie Pawłowych intelektualizmów (parafrazuję) na ambonie, a tak ludzie mogą sobie przeczytać o tym szerzej w gazecie.

Zaczęłam więc się zastanawiać, co z Pawła mogłabym szerzej omówić. Kiedy zadzwonił do mnie ks. Wojciech z pytaniem, czy nie popisałabym jeszcze, odpowiedziałam, iż chętnie i iż mam taki pomysł, żeby wziąć listę obrazów Kościoła, które ojcowie soborowi wypisali w Lumen gentium, i każdy z nich jakby „rozpakować”, opisując je szczegółowo i językiem przyjaznym dla czytelnika. Na to w słuchawce usłyszałam radosne stwierdzenie, iż super, bo to się choćby składa z programem duszpasterskim Kościoła w Polsce na 2023. Wstydliwie przemilczałam fakt, iż funkcjonowanie w OP bańce sprawia, iż tego typu akcje są poza moim horyzontem poznawczym, przynajmniej tym świadomym, uprzejmie za to stwierdzając, iż podzielam w takim razie euforia redaktora.

Od początku grudnia zeszłego roku publikuję co tydzień na łamach PK tekst o obrazach Kościoła. Są piękne i bogate (obrazy mam na myśli), mnóstwo prawd o niej (Eklezji) da się z nich wydobyć. Nie sądzę, żeby to była pogłębiona teologia, ale staram się, żeby była rzetelna i napisana tak, żeby łatwo było ją zrozumieć. Co najmniej kilka z nich wskazuje na organiczne wręcz powiązanie Chrystusa z christianoi (znaczy z nami, chrystusowymi): ciało, rodzina Boża, winnica, ale w „podobrazie” winnego krzewu i jego latorośli. To zaś stawia pod znakiem zapytania tezę ks. Draguły, przytoczoną przez o. Krupę, iż „to nie Kościół zbawia, ale Jezus. To w Niego w ścisłym sensie wierzymy”. Nie przekreśla jej, bo to bardzo ogólne stwierdzenie i mało precyzyjne, ale moim zdaniem nie da się tak jasno wykreślić linii podziału.

Wierzymy w Trójjedynego, ale kiedy w Nazarecie począł się chłopiec, który potem zostanie ukrzyżowany i zmartwychwstanie w Jerozolimie, zaczął się proces przebóstwiania człowieka, jego dążenia do pełni, jaka jest w Chrystusie. Do tego procesu, moim zdaniem, odwołuje się Jezus tuż przed wniebowstąpieniem, kiedy posyła swoich apostołów i uczniów, by głosili. To oznacza, iż wiara następnych pokoleń chrześcijan będzie wyrastała ze świadectwa poprzednich, świadectwo z kolei wynika ze zjednoczenia z Panem. Im ta jedność większa, tym ono bardziej owocne.

Pięknie to oddaje obraz Kościoła jako drzewa oliwnego (jest o tym w PK 03/2023) – rośnie ono powoli, bo na początku zajmuje się głównie rozbudowywaniem systemu korzeniowego. To ostatecznie sprawia, iż potem choćby jeżeli się je wytnie i wypali, to z tych ukrytych w ziemi korzeni wyrosną nowe drzewka – sięgając po klasyka Henryka: ani ogniem, ani mieczem oliwki się nie wytłucze. Dla mnie to obraz znaczenia tradycji i świadectwa w Kościele oraz krótkie przeszkolenie, co zrobić, kiedy przychodzi kryzys.

Wracając jednak do kwestii wierzenia – Kościół ma być wiarygodny. Ta wiarygodność nie ma jednak w sobie żadnego automatyzmu, do końca życia będę powtarzać, iż święcenia nie są kanonizacją, zresztą chrzest tak samo. Ma w sobie jednak założenie, iż ci, którzy deklarują się jako chrześcijanie, z dnia na dzień coraz głębiej zapuszczają korzenie w Chrystusa, coraz głębiej się z Nim jednoczą i z tego powodu są godni wiary. Próbuję w ten sposób nieudolnie powiedzieć, iż bez wiary Kościołowi, a choćby w Kościół, nie da się odwołać do Chrystusa. To Jego ciało, częściej przypominające to ukrzyżowane niż uwielbione, ale to ono. Jezus się z nami zjednoczył, nie da się wierzyć Jemu i jednocześnie negować Jego cielesność, która ma się wyrażać w nas. Zaufał tym, którzy będą w Niego wierzyć, czemu więc my mamy całkowicie rezygnować z ufności?

Oczywiście należy to czynić, pamiętając o zasadzie toutes proportions gardées, a więc namiętnie rozwijając cnotę roztropności i z niej korzystając. Jak napisała św. Teresa z Avila w swojej autobiografii – nieustannie należy rozeznawać. Duch dopomoże.

Idź do oryginalnego materiału