Niedobrze mi! Ten samolot stanowczo za bardzo się trzęsie. Patrząc ukradkiem po przybierających nieco zielonkawy odcień twarzach towarzyszy podróży, wysnuwam wniosek, iż nie tylko mnie za chwilę żołądek odmówi posłuszeństwa. Nie zdążył się zbuntować — wylądowaliśmy…
Nie jest łatwo, bez znajomości jakiegokolwiek języka, kupić bilet z bolońskiego lotniska na dworzec kolejowy, jeszcze trudniej odnaleźć pociąg jadący do Foggi, a już graniczy z cudem odszukać schowany w kąciku wielkiego placu przystanek, z którego niebawem ma odjechać OSTATNI autobus do San Giovanni Rotondo.
Z obłędem w oczach i przy wydatnej pomocy św. Antoniego udało nam się dotrzeć przed północą do domu pielgrzyma w miasteczku uświęconym relikwiami ciała Ojca Pio. Postanowiłyśmy z Anią, iż skoro świt pojedziemy odwiedzić św. Michała Archanioła, w końcu to tak niedaleko…
Powoli zaczynamy przyzwyczajać się do jedynego w swoim rodzaju sposobu jazdy kierowców miejscowych autobusów (co często wiąże się ze sporym przekraczaniem ograniczenia prędkości). Droga wznosi się coraz wyżej, mijamy krowy, cielaki i osiołki pasące się na łąkach. Serpentyny wydają się nie mieć końca. Promienie wschodzącego słońca oświetlają widoczne już Sanktuarium św. Michała Archanioła.
Nie mogę uwierzyć, iż dotarłam aż tutaj, gdzie, jak głosi napis nad wejściem do Groty, „Jest najsławniejsza na całej Ziemi krypta św. Michała Archanioła, w której objawił się on ludziom. Pielgrzymie, padając pokornie na kolana, uczcij tę skałę. Bowiem miejsce, w którym się znajdujesz, jest święte”.
Przekraczamy więc wejście do świątyni, gotowe na wielką duchową przygodę. Schodzimy schodami w dół. Niżej i niżej. Wydaje się, iż doprowadzą nas w końcu do środka ziemi. Jesteśmy już w Grocie. Posąg św. Michała w stroju rzymskiego legionisty natychmiast przyciąga mój wzrok. Czuję się dziwnie, stojąc pod sklepieniem ze skały niczym pod stalową chmurą. Nie ma jeszcze pielgrzymów. Możemy w ciszy przedstawić przywiezione prośby Księciu Aniołów.
Sporo się naczytałam o łaskach i cudach wyproszonych za przyczyną św. Michała Archanioła, więc odwiedzając to miejsce, czekałam na coś naprawdę WIELKIEGO: wielkie przeżycia, wzniosłe natchnienia, religijne uniesienia i namacalne wręcz odczucie wysłuchanych modlitw i próśb.
A tymczasem… WIELKIE NIC.
No cóż, może źle się modliłam, może nie byłam godna, a może św. Michał miał ważniejsze sprawy od moich. Te wszystkie moje „może” wróciły ze mną do Polski i przypominały się, ilekroć ktoś ze znajomych wspominał niesamowite przeżycia związane z pobytem na Monte Sant’Angelo.
Mnie jakoś marnie wychodziły te zachwyty… Nie mogłam wykrzesać ze swoich opowieści tej iskry, która przekonałaby słuchających, iż właśnie tam jest to szczególne, niesamowite, wręcz cudowne miejsce.
Ale… po paru miesiącach od powrotu zaczęłam ze zdziwieniem odkrywać dyskretną opiekę św. Michała Archanioła. Drobne cuda wyproszone za Jego wstawiennictwem, niewytłumaczalne zdarzenia czy niebezpieczne sytuacje na drodze, z których taki początkujący kierowca jak ja „dziwnym trafem” wychodził cało…
Teraz już wiem, iż tam, na Górze Archanioła, Książę i Wódz zastępów anielskich mnie widział, uważnie słuchał, a później wybrał najlepszy czas żebym mogła zrozumieć, iż każdy z nas ma przygotowany zaciszny kącik w Sercu Boga, do którego można dojść, spotykając na drodze życia wielu świętych orędowników, chociaż niektórzy z nich działają niczym Boża bomba z opóźnionym zapłonem.
Dzisiaj wystarczy tylko chwila, abym mogła powrócić wspomnieniami na Monte Sant’Angelo. Żeby dotknąć Miłości Boga, wystarczy zanurzyć się w ciszę i czekać… bo Bóg kocha ciszę.
Tak różne są odcienie wiary jak różni są ludzie. Jedni starają się wierzyć, gdyż wtedy lżej im żyć, inni uważają, iż wiara to wyłącznie ich prywatna sprawa, kolejni jeszcze wierzą, iż w nic nie wierzą, ale są i tacy, którzy „oddychają” wiarą, bo ona właśnie jest ich euforią i życiem.
Pozostaje nam tylko to, a może aż to, co potrafi my odnaleźć w swoim sercu: odczucie miłości Boga do człowieka; Jego uśmiechu w cudach dnia codziennego, w postaciach tak wielu świętych, w miejscach szczególnie ogarniętych Jego Łaską i w prostej, ludzkiej przyjaźni…
Różne są odcienie wiary prowadzące do różnych śladów Boga; każdy ślad jest inny, bo i każdy z nas ma inną drogę do domu Ojca. Oby nasza wiara sprawiła, iż kiedyś ten ślad odnajdziemy…
Małgorzata Dybeł
***
Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (3/2017). Tekst zwyciężył w konkursie na świadectwo dotyczące spotkania ze św. Michałem Archaniołem.