Anna Iwaszkiewicz: Poprzez Boga widzę każde piękno

1 dzień temu
Zdjęcie: Anna Iwaszkiewicz z córką


Wszystko, co Anna mogłaby znaleźć u matki, znajduje w wierze katolickiej. Bóg ma jej zastąpić tę, która odeszła, bo On – w przeciwieństwie do słabego człowieka – nigdy nie odchodzi.

Fragment książki „W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz”, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2025

Uważała, iż Jarosław nie dość wierzy, przez co nie potrafi odnaleźć spokoju i pewności, które według niej może dać tylko Bóg. Sama na ankietę „Tygodnika Powszechnego” zatytułowaną „Dlaczego wierzę w Boga” odpowiedziała:

Wierzę w Boga przede wszystkim dlatego, iż mam absolutną świadomość Jego istnienia, ale o ile chodzi o uzasadnienie rozumowe tej wiary, powiem, iż świat bez Boga wydaje mi się rzeczą najzupełniej absurdalną, iż nikt mnie nie przekona o tym, żeby materia istniała „wiecznie”, tzn. nie miała początku, żeby z czasem na drodze ewolucji wytworzyła nie tylko świat roślinny i zwierzęcy, ale i człowieka takiego jakiego znamy „homo sapiens” razem z jego umysłem zdolnym do wytwarzania pojęć abstrakcyjnych niemających nic wspólnego z życiem organicznym, z jego potrzebami, niekiedy choćby wręcz z nimi sprzecznymi, jak na przykład asceza.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

O religijności Anny mówiły jej wnuki, pisały córki, przyjaciele i znajomi, a przede wszystkim Iwaszkiewicz w listach i dziennikach. Także dziennik samej Anny zaczyna się od wspomnienia o Bogu:

Otwierają się bramy piękna i ukazują treść – zrozumienie istoty sztuki. Jest nią Bóg, poprzez Boga widzę każde piękno, jest Jego odbiciem, Jego dziełem. Każde dzieło sztuki, które nie daje w gruncie, w poczuciu swej całości, tego drgnięcia religijnego, takie dzieło, które nie budzi tej iskry Boskiej – nie ma jej w sobie.

Tak pisała w 1915 roku, mając zaledwie osiemnaście lat. Jako młoda dziewczyna przeżyła coś, co można nazwać i co sama nazywa – objawieniem. Bardzo trudno znaleźć jakiś konkretny punkt zwrotny związany z tak wielką religijnością Anny, choć z karty z Tworek wiemy, iż gdy dziewczynka miała trzynaście lat, miał miejsce pierwszy kryzys psychiczny, pod czas którego dużo się modliła i klęczała odwrócona twarzą do ściany.

Przy okazji tego wpisu przywołuje „Poemat ekstazy” Skriabina, który miał w niej wywołać wręcz mistyczne doznanie. Ale poszukiwanie osobowego Boga w jej życiu nie wiązało się tylko ze sztuką. Była praktykującą katoliczką, w jej życiu bywały okresy, kiedy chodziła do kościoła praktycznie codziennie. Wychowała się w domu katolickim, ale w zasadzie ani ojciec, ani reszta rodziny nie wyróżniali się w sposób szczególny pod względem praktyk religijnych.

Katolicyzm był wówczas w Polsce oczywistym wyznaniem, a uczęszczanie na mszę – normą. Przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości religia ściśle wiązała się z patriotyzmem, warto też pamiętać o kilkuletnim pobycie Anny w Kijowie i Moskwie, gdzie właśnie język i religia były czynnikami spajającymi polskie środowisko. A jednak bardzo często – zarówno w karcie choroby z Tworek, jak i w zapiskach Jarosława – praktyki religijne Anny były traktowane jako jeden z objawów jej choroby.

Nie powinno także dziwić, iż po opuszczeniu przez matkę młoda dziewczyna szukała czegoś stałego, niezmiennego, co dawało pewność, bezpieczeństwo. W okresie dojrzewania, kiedy poszukuje się autorytetów, kogoś, na kim można się oprzeć, brak matki mógł być najbardziej dotkliwy. Był obok niej kochający ojciec, choć często wyjeżdżał, a do tego najprawdopodobniej już w dzieciństwie dziewczynki chorował na depresję; była ciocia Pilawitzowa, ale nie byli oni w stanie zastąpić jej matki w tym sensie, w jakim jest ona w sposób naturalny powierniczką sekretów, obaw, doradczynią w podejmowaniu pierwszych trudnych decyzji, cierpliwą, głęboko współczującą słuchaczką i pierwszą przyjaciółką. Ciotka będzie dla Anny istotną osobą, z którą będzie się dzielić swoimi wątpliwościami, opowiadać jej o rozterkach i prosić ją o radę – jednak, jak wiemy, osoba, z którą dziecko zbudowało więź w pierwszych dziewięciu miesiącach życia, odeszła.

Sylwia Góra, „W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz”, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2025

To wszystko, co Anna mogłaby znaleźć u matki, znajduje właśnie w wierze katolickiej. Bóg ma jej zastąpić tę, która odeszła, bo On – w przeciwieństwie do słabego człowieka – nigdy nie odchodzi. […]

We wszystkich trudnych okresach, kiedy pojawiają się objawy chorobowe, Anna szuka ukojenia w religii. Chodzi do spowiedzi, na rekolekcje. Znane jest jej prywatne spotkanie z księdzem Janem Zieją, podczas wojny kapelanem Szarych Szeregów i powstańców warszawskich, a w okresie powojennym duszpasterzem w Słupsku i znanym działaczem społecznym.

Podczas jednego z pobytów w Ustce Anna umówiła się z księdzem na dworcu kolejowym, aby wziąć udział w jego słynnych rekolekcjach w leśnictwie orzechowo. Tak opisała to spotkanie w swoim dzienniku pod datą 2 września 1947 roku:

Są chwile, których najdrobniejsze choćby szczegóły pamiętać się będzie zawsze. Taką chwilą był ten czas, kiedy w Ustce na stacji, stojąc na wysokich schodach prowadzących z peronu do dworca, wypatrywałam księdza Ziei, który miał przyjechać ze Słupska i iść od razu do Orzechowa […].

Serce mi biło strasznie, kiedy zajechał pociąg. Ludzie zaczęli gwałtownie się wysypywać z wagonów; stojąc tak wysoko, miałam dobry punkt obserwacyjny, toteż prawie od razu odnalazłam wzrokiem wysoką, bardzo szczupłą postać o siwiejącej, wąskiej głowie; był w kurtce sportowej z plecakiem, rozglądał się widocznie, co jeszcze utwierdziło mnie w pewności, iż to on, widać, spodziewał się zastać mnie na peronie. W jednej chwili poruszyła mnie myśl: „ten człowiek będzie o mnie wiedział wszystko”.

Kiedy wszedł na schody, z całą pewnością podszedł do mnie: „Pani Iwaszkiewiczowa? Prawda?” – powiedział i poszliśmy razem dobrze znaną mi drogą koło kościoła, potem koło boiska i weszliśmy w las za ul. Kopernika […]. Ksiądz zaraz po herbacie powiedział mi z prostotą: „Mam różne sprawy do załatwienia, niech pani przyjdzie do mnie za jaką godzinkę, teraz może pani pójść sobie nad morze, zaprowadzę panią tylko na chwilę do naszej kaplicy”.

Wejście do tej kaplicy było pierwszym, niesłychanie intensywnym przeżyciem w Orzechowie – jest to według mnie najpiękniejsza kaplica na świecie: zwykła bielona izba, ze stołem drewnianym opartym na czterech pniach brzozowych, biały obrus, żadnego obrazu, tylko nad prostym drewnianym tabernakulum cudowny, prawdopodobnie bardzo stary krucyfiks z pasyjką, taką z oberwanymi ramionami Chrystusa, jak ta, która wisi w pokoju Tereni. Ściany przybrane zielenią, z boku dwa okna otwarte, przez które dolatywał szum morza. Odchodząc, dał mi ksiądz mały modlitewnik, „może pani coś tu się przyda”.

Zeszłam na plażę, morze szumiało rozkosznie, widziałam Ustkę z daleka o złotym zachodzie. Wieczorem jedna krótka rozmowa, potem nazajutrz po południu druga – ta zasadnicza. To było okropne, jakby straszliwe jakieś od lat ropiejące i zakrzepłe wrzody trzeba było rękami własnymi rozrywać. Słuchał mnie człowiek, który rozumiał wszystko, jeszcze zanim do końca zdążyłam powiedzieć; rozumiał znacznie więcej niż ja sama, i słowa, które usłyszałam, kiedy to wszystko wreszcie z siebie wyrzuciłam, to było jakby jakieś najbardziej subtelne, a bezpośrednie dotknięcie mego serca. Wszystko jakoś uciszało się; rozwiązywało się cudownie to, co wydawało mi się plątane tak, iż nic na świecie nie zdoła tych węzłów rozplątać, przecież pierwsze słowa, na które padł mi wzrok, kiedy otworzyłam tę małą niebieską książeczkę, którą mi dał, to były słowa: „pokój mój daję wam, pokój mój zostawiam wam”.

Ksiądz uważał już to, co mówiłam, za spowiedź, powiedział, żebym przyszła wieczorem do kaplicy i dłużej już jak kwadrans się nie przygotowywała. Jest w nim taka moc spokoju i miłości, iż cały czas miałam wrażenie, iż mówię ze świętym. Było już prawie ciemno, kiedy przyszłam do kaplicy. Głos, który mówił do mnie, wydawał mi się przez to zupełnie nierealny, jakby głos ducha; był to po prostu tylko głos miłości. A nazajutrz rano w tej kaplicy niebo otworzyło się przede mną.

Ten wpis w dzienniku jest dla Anny bardzo istotny i intymny. kilka znajdziemy opisów jej przeżyć religijnych przedstawionych w tak otwarty i szczegółowy sposób. W jakiejś mierze pozwala nam to zrozumieć, czym dla niej było życie duchowe. Zdenerwowanie przed spotkaniem z księdzem, przed spowiedzią, podczas której musi i chce się przed kimś otworzyć – opowiedzieć o swoich słabościach i demonach, licząc na to, iż zapewni jej to spokój i ukojenie.

Idź do oryginalnego materiału