Mijający rok nie był czasem wielkich popkulturowych rewolucji. Ze świecą szukać tych, którzy chcieli zaryzykować.
Przeżyliśmy „brat summer”, Tylor Swift znów ożywiała amerykańską i światową gospodarkę, w social mediach zapewnialiśmy, iż jesteśmy bardzo „powściągliwi i rozmyślni”, w kinach piasek zasypywał wszystko, w tym areny starożytnego Rzymu, które nie bawiły nas tak, jak czarownice z dalekich krain. Nuciliśmy piosenkę o „Pink Pony Club” i staraliśmy się nie myśleć zbyt intensywnie o tym, iż tuż obok tego popkulturowego szaleństwa świat wygląda mrocznie i niepokojąco.
Faszyzm i rekiny w Koloseum
2024 nie był rokiem wielkich popkulturowych rewolucji. Wręcz przeciwnie: gdy rzucimy okiem na kinowy box office, stanie się jasne, iż producenci filmowi nie mają zamiaru ryzykować. Skoro lubimy filmy, które już znamy, to dostaniemy ich jeszcze więcej.
W światowym zestawieniu najbardziej dochodowych filmów wygrywa „W głowie się nie mieści 2” – animacja chwalona za doskonałe pokazanie, jak nastolatka radzi sobie z atakiem paniki. Można dostrzec w tym postęp mówienia o zdrowiu psychicznym, ale można się też zastanowić, jak urządziliśmy świat, skoro ataki paniki stają się codziennością coraz młodszych nastolatków.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Ci, którzy, wybrali „Deadpoola i Wolverine’a”, cieszyli się, iż ich ulubiony duet komiksowych bohaterów trafił na ekrany, ale paradoksalnie najwięcej zyskała na tym Madonna, której piosenka „Like a Prayer” znów stała się internetowym przebojem.
Jeśli pominiemy kontynuacje, powtórki i części drugie, zostanie nam na tej liście tylko „Wicked”, czyli absolutny hit końca roku. Ta opowieść będąca reinterpretacją „Czarnoksiężnika z Krainy Oz” przypomina, iż raz na jakiś czas publiczność doskonale bawi się na musicalu – po to, by po wyjściu z kina zadać sobie pytanie: „Zaraz, zaraz, czy to było o faszyzmie?”. To i tak zdecydowanie lepsze niż pierwsze pytanie, jakie przychodziło do głowy widzom „Gladiatora 2”. Ci – zamiast ocierać łzy wzruszenia, jak po pierwszym filmie Ridleya Scotta – biegli do internetu, by spytać, czy rzeczywiście w Koloseum mogły pływać rekiny.
Oczywiście nie byłoby tego roku bez przekładanej premiery „Diuny 2”, mającej nas przestrzec przed nadmierną wiarą w zbawców, którzy znają prostą odpowiedź na wszystkie trapiące nas bolączki. Proste rozwiązania prowadzą do niekończącej się przemocy, zwraca uwagę film o pustynnym wybrańcu, choć wydaje się, iż tę puentę przysłoniły wielkie czerwie i opadająca na czoło grzywka Timothee Chalameta.
Garderoba czy opowieść?
Nie można filmowych wydarzeń roku sprowadzać tylko do wyników box office, choć i przeglądanie produkcji nagradzanych na festiwalach chyba nie da nam odpowiedzi na pytanie „Jaki był ten rok?”.
Może o tyle lżejszy, iż „Anorę”, która zwyciężyła tegoroczny festiwal w Cannes, oglądaliśmy z uśmiechem na twarzy, bo dawno już zwycięzca francuskiego festiwalu nie próbował widzów rozbawić. Z kolei „W pokoju obok” Almodóvara, które wygrało Wenecję, miało nas poruszyć do głębi, ale przeminęło przez światowe ekrany, pozostawiając za sobą poczucie, iż być może już znamy tę historię, choć w nieco mniej stylowych dekoracjach.
Popkultura potrafi dynamicznie reagować na małe trendy, ale wielkie zmiany nadchodzą powoli. Bo popkultura paradoksalnie więcej mówi o tym, jacy byliśmy, niż jacy jesteśmy
Katarzyna Czajka-Kominiarczuk
To z kolei prowadzi do refleksji, iż choćby filmy, które zrobiły sporo kulturowego zamieszania, jak chociażby „Challengers”, przyciągnęły nas bardziej estetyką niż opowieścią. Łatwiej dziś w sieci znaleźć dokładny przegląd garderoby filmowych postaci niż pogłębioną rozmowę o motywacjach bohaterów.
Na tym tle trudno się dziwić, iż „Substancja” – film o pragnieniu, by pozostać piękną i młodą – to najciekawszy horror minionego roku. choćby jednak w tym przypadku, kiedy obmyjemy się z całej przelanej przez Coralie Fargeat krwi, dostrzeżemy, iż jej opowieść też już znamy, bo od lat powtarzamy jak mantrę, iż świat rozrywki chce kobiet pięknych i młodych.
Polski box office absolutnie zdominowała „Akademia Pana Kleksa”, ale czy można się dziwić – to dokładnie ten tytuł, na który pójdą szkoły, rodzice z dziećmi i tłumy trzydziesto- i czterdziestolatków straumatyzowanych „Marszem wilków” z poprzedniej filmowej wersji.
Na drugim miejscu usadowiły się nowe „Listy do M.”, czyli szósty film świąteczny z długiej serii, która zdaje się już męczyć samych twórców, ale widzów wciąż bawi. W Gdyni wygrała zaś „Zielona granica”, co pozostawiło uczestników festiwalu z dziwnym uczuciem, iż choć nagrodzono film ważny, to jednak funkcjonujący poza tegoroczną stawką. Wzbudziło to w efekcie rozmowy raczej o tym, jak kwalifikować produkcje do konkursu niż o polskim kinie.
Nagrodę za reżyserię dostała zaś „Biała odwaga” o skomplikowanych góralskich losach i romansach w czasie II wojny światowej, co sugeruje, iż w Polsce kilka się zmienia i ilekroć nikt nas nie pilnuje, robimy kino historyczne.
Poza tym w płodozmianie trudnych tematów historycznych wyraźnie nadszedł czas na Goralenvolk. Tematykę kolaboracji górali z nazistami – oprócz „Białej odwagi” – podjęły dwa seriale („Forst” i „Śleboda”). Pytanie, czy w przyszłym roku ktoś wpuści filmowców w polskie góry…
Idź przodem, bohaterko
Nie spali producenci telewizyjni, którzy co roku muszą nam dostarczyć coraz więcej serialowych produkcji. Tych zaś zrobiło się tak wiele, iż trudno znaleźć tytuły, które oglądali „wszyscy”.
Wciąż są jednak produkcje, które potrafią zdominować towarzyskie rozmowy. „Reniferek” okazał się serialem tak bliskim życiu, iż mogliśmy porozmawiać nie tylko o serialowej fikcji, ale też o tym, gdzie zaczyna się i kończy „opowieść oparta na faktach”.
- Barbara Józefik
- Katarzyna Sroczyńska
Gender w gabinecie
Twórcy serialu „Stamtąd” wygrali natomiast na loterii, bo w trzecim sezonie swojej produkcji nagle porwali serca widzów, którzy od lat czekali na produkcję, która przypomniałaby słynnych „Zagubionych”. Nieważne, iż fabuła nie ma za wiele sensu; ważne, iż scenarzyści wciągają nas w świat tajemnic i mnożących się zagadek.
Kto narzeka na kulturowe powroty i odgrzewane kotlety, ten może mieć twardy orzech do zgryzienia, gdy chodzi o świat seriali. Z jednej strony, dostaliśmy więcej zapowiedzi i kontynuacji, niż ktokolwiek chciał. Z drugiej, to właśnie powroty do znanych historii okazywały się w tym roku triumfami.
Nowa wersja „Szoguna” to chyba najlepszy przykład tego, jak znana opowieść może zyskać zupełnie nowy wymiar. Z kolei trzecie podejście do historii znanej z powieści Patricii Highsmith zaowocowało przepięknym wizualnie i nieoczywistym serialem „Ripley”.
I tylko „Problem trzech ciał” od Netfliksa zrobił chyba mniejsze wrażenie na widzach, niż się spodziewano. Ale platforma nie ma się czym przejmować – czego nie dały im podróże do świata fizyki i filozofii, to widzowie odbili sobie, oglądając trzeci sezon fantazji o regencyjnej Anglii w kolejnym sezonie „Bridgertonów”.
W polskim świecie serialowym okazało się, iż wciąż lubimy, gdy ludzie są twardzi i nastawieni bojowo – oglądaliśmy więc bezimiennego samotnika wymierzającego sprawiedliwość w Kotlinie Jeleniogórskiej („Prosta sprawa”), byłego żołnierza sił specjalnych, który musi się bić nawet, gdy tego nie chce („Idź przodem, bracie”) i ostatecznie największe twardzielki, czyli matki dzieci z niepełnosprawnościami („Matki pingwinów”), które w Polsce muszą mieć więcej siły i determinacji niż byli komandosi.
Serialem roku była jednak dla wielu produkcja dokumentalna, czyli „Łowcy skór”, czyli historia, która przeraża bardziej niż jakakolwiek fikcja.
Dziewczyna i futbolista
Można odnieść wrażenie, iż rok 2024 najbardziej zdominowali nie twórcy filmowi czy serialowi, ale piosenkarki. Taylor Swift umocniła swoją pozycję amerykańskiej księżniczki, a gdy drużyna jej chłopaka wygrała Super Bowl, można było poczuć, iż oto spełnia się sen. Śliczna dziewczyna i futbolista – nie dość, iż się kochają, to jeszcze odnoszą największe sukcesy.
- Martin Scorsese
- Antonio Spadaro SJ
Dialogi o wierze
Komu się nie chciało słuchać Taylor, mógł włączyć nową płytę Charli XCX i spróbować wyjaśnić rodzinie, co adekwatnie znaczy rzekomo angielskie słowo „brat” i dlaczego w tym sezonie nosimy się na limonkowo. A przecież po uwagę słuchaczy w tym roku ustawiła się również Billie Eilish z nową fantastyczną płytą, Beyonce z nieco niespodziewanym albumem country. Nucono odkryte na nowo piosenki Chappell Roan, próbowano też obliczyć, jaki wzrost ma Sabrina Carpenter.
Nie będę udawać, iż znam się na rapie na tyle dobrze, by powiedzieć, kto – Kendrick Lamar czy Drake – wygrał rozgorzałą na nowo w marcu wojnę między panami. Natomiast nie ma wątpliwości, iż także w muzyce pogłębiają się trendy z lat ubiegłych. Dziś każda piosenka może potencjalnie zostać internetowym viralem, byle tylko we właściwym momencie trafiła na social media, zwłaszcza na Tik Toka. Ten zaś w mijającym roku zapełnił się głosami zaniepokojonych twórców, którzy uświadomili sobie, iż rząd Stanów Zjednoczonych może odciąć ich nie tylko od ulubionej formy spędzania wolnego czasu, ale też od źródła zarobku.
***
Kulturowo rok 2024 nie był więc ani rokiem słabym, ani wybitnym, nie był też rokiem przełomowym. Wiemy już, iż wydarzenie takie jak „Barbenheimer”, który przyciągnął ludzi do kin w 2023, jest nie do powtórzenia, choćby jeżeli ustawi się premiery filmów o wiedźmach i gladiatorach na ten sam weekend. Wiemy, iż choćby jeżeli kino superbohaterskie spod znaku Marvela nie budzi już takich emocji jak kilka lat temu, to wciąż potrafi na siebie zarobić.
Wiemy w końcu, iż rozrywka, jaką znamy, prawdopodobnie ulegnie niedługo nieodwracalnej zmianie pod wpływem AI. Prawdopodobnie nie oznacza to niczego dobrego dla osób pracujących w branży kreatywnej.
Niewiele jednak z tej wiedzy przychodzi. Popkultura potrafi dynamicznie reagować na małe trendy, ale wielkie zmiany nadchodzą powoli. Bo popkultura paradoksalnie więcej mówi o tym, jacy byliśmy, niż jacy jesteśmy. Co znaczy, iż prawdziwe podsumowanie stanu naszej „zbiorowej duszy” można będzie zrobić dopiero za parę lat. Wtedy przekonamy się, czy te lata dwudzieste były powtórką z historii, czy czegoś się jednak nauczyliśmy.